Nowe szaty cesarza (część II)
Ludzie znikąd
Pomysł na funkcjonowanie w abstrakcyjnej sferze tu i teraz, jakbyśmy nie mieli przodków, jakby świadomość historyczna zagrażała „pragmatycznemu myśleniu”, wynika wprost z odrzucenia filozofii realistycznej i przyjęcia za podstawę idealizmu Georga W. F. Hegla. W tej sposób dochodzi się do faktycznego ignorowania podstawowego wydarzenia z naszej historii — chrztu Polski. Ignoruje się i zwalcza rodzimą kulturę. Wszystkie zdarzenia z życia państwa na przestrzeni dziejów stają się niezrozumiałym chaosem, nie ma między nimi organicznej więzi, nie widać za nimi ludzi z ich wiarą, mądrością, doświadczeniem.
Zauważmy, w pewnym okresie życia Roman Dmowski oficjalnie polemizował z chrześcijańską wizją państwowości, był skłonny do instrumentalnego traktowania Kościoła i katolicyzmu; powołując się na katolicyzm widział w nim tylko mniej ważny element „zdrowego narodowego egoizmu”.
Idea „narodu z wrogiem wewnętrznym i zewnętrznym” była całkowicie obca katolicyzmowi. I w sumie — zupełnie niepolska. Ale tkwił w niej jakiś haczyk, jakiś element uwodzenia zwłaszcza ludzi słabo wykształconych. A zarazem było w niej coś, co w niemal niedostrzegalny dla niezbyt uważnego obserwatora sposób miało łączyć nas z oboma naszymi sąsiadami, ze wschodu i z zachodu. Ta niewidzialna nić oplatała nas właśnie wtedy, gdy z wielkim trudem i z ogromnymi ofiarami zaczęliśmy odbudowywać niepodległy byt, a zarazem katolicką cywilizację w granicach suwerennego państwa! W tym samym czasie, gdy Dmowski rozpowszechniał tę ideę na terenie naszego kraju, realizowana była ona czynnie zarówno w Rosji sowieckiej, jak w hitlerowskich Niemczech. Hasło o konieczności poszukiwania i zwalczania „wroga wewnętrznego i zewnętrznego” znakomicie przygotowywało oba te narody do wojny, do agresji na Polskę. Ta idea była z gruntu chora. Nie dawała szansy dla wzrostu życia duchowego w narodzie, niszczyła relacje międzyludzkie. Przenikała społeczne życie w II Rzeczypospolitej — na szczęście nie wszyscy jej ulegali — i osłabiała nas. Tak jak wirus osłabia organizm, stępiając zmysły i utrudniając intelektualne poznanie rzeczywistości. Jej obraz staje się niewyraźny. Na pierwszy plan wybijają się emocje, które niezwykle łatwo jest rozpalić, wzajemna podejrzliwość staje się żywiołem, który niszczy wszystko. Zręczne upozorowanie konieczności „narodowej spoistości” w istocie duchowo rozbijało polskie społeczeństwo. Bo postulat ten ma pochodzenie bizantyńskie, zakłada nadrzędność organizacji świeckiej wspólnoty (niektórzy łączyli ją ze wspólnotą plemienną Prasłowian), której nadaje się niemal sakralny charakter, ponad kryteriami moralnymi i obowiązkami etycznymi płynącymi z wiary katolickiej, z nauki Kościoła.
W wizji Dmowskiego nic nie jest równie ważne jak „sprawa narodowa”. Miło łechcące polskie ucho hasło Polak‑katolik stało się w tym czasie symbolem — niestety! — postrzegania innych narodowości w obrębie własnego państwa jako elementów niepewnych i niebezpiecznych. Być może wbrew intencjom jego twórcy otworzyło puszkę Pandory. Obudziło podejrzliwość i strach wobec obcych, tego niezrównanego doradcę i najlepszego przyjaciela każdej władzy totalitarnej. Niepolskie, a zatem z definicji złe i groźne, mogło być właściwie wszystko. Począwszy od nazwisk i imion. Nawet kazania w kościele w innym niż polski języku zaczęły budzić niezdrowe emocje i wywoływać powszechny gniew.
Ksiądz Walerian Meysztowicz przedstawia opis wydarzeń na Wileńszczyźnie, które doprowadziły do zantagonizowania Polaków i Litwinów mieszkających na tej ziemi zgodnie od pół tysiąca lat:
Przeciwieństwo polsko‑litewskie zaczęło się zarysowywać w pierwszych latach po roku 1900. W kościele parafialnym w Poniewieżu był z dawna przestrzegany porządek co do języka kazań; choć ludzi mówiących po litewsku było w parafii najwięcej, niewielu było takich, którzy nie rozumieli po polsku; również bardzo nieliczni byli ci, którzy nie rozumieli po litewsku; jedni i drudzy, jeżeli im się zdarzyło trafić na niezrozumiałe dla nich kazanie, zostawali na nim do końca. Dopiero gdy ruch narodowy polski zaczął zyskiwać stronników — panie z inteligencji miejskiej Poniewieża, «w obronie mowy ojczystej», zaczęły demonstracyjnie podczas kazań litewskich wychodzić z kościoła; moja babka starała się je odwieść od tego. Nie od razu doczekały się reakcji ze strony litewskiej. Musiała ona jednak przyjść i przyszła. A że nacjonalizm glotologiczny [językowy — EPP] wzrastał wszędzie z powodów dotąd niewyjaśnionych, więc i obudzony przez Polaków, wsparty przez okupantów nacjonalizm litewski («litwomanią» to wówczas nazywano) wyrósł do rozmiarów lokalnej potęgi. Wielu młodych księży do niej się przyłączyło. Niechęć do wszystkiego co polskie rosła najłatwiej wśród tych, dla których walka z polskością łączyła się z walką klasową. Ruch nacjonalistyczny litewski doznał poparcia naprzód od okupanta rosyjskiego, w myśl zasady divie et impera, miał swojego wielkiego protektora w osobie Wierowkina, gubernatora kowieńskiego. (…) Gdy w 1915 roku Niemcy okupowali cały ten obszar, zajęli się oni usilnie zorganizowaniem ruchu litewskiego, a następnie odrębnego terytorium litewskiego z Tarybą na czele.
Wypuszczenie z butelki „dżina nacjonalizmu” było na rękę zarówno Rosjanom, jak i Niemcom. Oficjalnie antyniemiecki, niezby przy tym historycznie wykształcony Dmowski zbyt słabo orientował się, że oba państwa żywo zainteresowane są osłabieniem katolicyzmu wśród Polaków (czym w zasadzie zainteresowane były zawsze, poza okresem panowania Ottona III). Spłycenie katolicyzmu – w efekcie akceptacji dla ideologii Narodowej Demokracji – miało miejsce właśnie wtedy, gdy Polacy, wychodząc spod okupacji rosyjskiej, powinni byli podjąć szczególnie pilną pracą nad odbudową kultury i świadomości religijnej. Bo właśnie tu, na ziemiach byłego zaboru rosyjskiego, katolicyzm i Kościół doznał ogromnych ran, tu objęty był największymi prześladowaniami. Roman Dmowski tego nie dostrzegał.
Przywódca Narodowej Demokracji przez wiele lat zwalczał Józefa Piłsudskiego i jego wizję polityczną Polski, w której tak ważne miejsce zajmowało pozostawienie i utrwalenie związku Rzeczypospolitej z Litwą. Pozostawienie jej, podobnie jak Białorusi i Ukrainy, w obszarze oddziaływania Polski daleko wykraczało poza nasze opłotki, dotyczyło w równej mierze Europy i świata.
Gra toczyła się o stworzenie między Moskwą a Niemcami zjednoczonej grupy narodów, zdolnych do stawiania oporu od wschodu i zachodu — pisał ksiądz Meysztowicz. — Stara to idea, i Jagiellońską i Chrobrową nazwać ją można.
Sprzeciwił jej się silnie trafiający do przekonania niższym warstwom społecznym nacjonalizm glotologiczny.
Z Marszałkiem połączyła Dmowskiego na całe życie miłość do tej samej kobiety. Została ona żoną Józefa Piłsudskiego. Ale prócz tego, jakże zadziwiającego związku dwóch silnych osobowości, całkowicie odmiennych w swych zapatrywaniach na sprawę polską, niemal nie było innych „punktów stycznych”.
Ksiądz Walerian Meysztowicz, syn jednego z „żubrów” litewskich, stawia Józefa Piłsudskiego w jednym szeregu z królem Stefanem Batorym, Janem Kazimierzem (zwycięzcą z Potopu) i Janem III Sobieskim. Pod przywództwem Marszałka wszak „Polska obroniła Europę przed zalewem sowieckiego bezbożnictwa”. Zaznacza też rzecz dziś całkowicie przemilczaną i ukrywaną, a dla uważnych analityków oczywistą, że Stalin bał się Piłsudskiego:
Osoba wąsatego szlachcica o twardym wejrzeniu trzymała go jak na łańcuchu… Dopiero gdy nie stało Marszałka, gdy na szachownicy został tylko bladooki histeryk z kosmykiem na czole — dopiero wówczas Stalin odważył się na wojnę. Wykorzystał niemieckie szaleństwo. Po trupie Polski zajął Europę po Łabę…
To Stalin był autorem słynnego stwierdzeniu, że Polska szlachecka stanowi przeszkodę w zaszczepieniu u nas socjalizmu. Eksperyment socjalistyczny, istotnie, udał się w naszym kraju dopiero po wytępieniu szlachty. Piłsudzki — w inny sposób niż Dmowski, który w swoim otoczeniu uchodził przez wiele lat za człowieka niewierzącego i praktykować zaczął dopiero w latach 30. — także nie był przykładem dobrego katolika. Jako młody człowiek przystał do socjalistów, potem zdecydował się na zmianę wyznania, wziął ślub w kościele protestanckim. Ksiądz Meysztowicz zauważa trzeźwo, że religijność tamtego pokolenia nie była zbyt mocna, wszak to jeszcze było przed czasami Piusa X, gdy do sakramentów przystępowano rzadko, a francuska literatura i niemieckie uniwersytety podkopywały tradycyjny katolicyzm.
Wielu zapamiętało jednak obraz Marszałka klęczącego długo przed Matką Bożą z Ostrej Bramy. Za jego rządów odbyła się uroczysta koronacja tego wizerunku. Był uczestnikiem aktu oddania Polski Najświętszemu Sercu Pana Jezusa 19 czerwca 1920 roku w Warszawie. Miłość do własnej matki, a przez nią do Niepokalanej i do Boga? Tak właśnie rysuje ks. Meysztowicz duchową wyboistą drogę Marszałka, „od kantiańskiego sceptycyzmu do katolickiej prawowierności”. Nić wzajemnej sympatii i szacunku, jaka łączyła go z Piusem XI (wcześniej nuncjuszem odrodzonej Rzeczypospolitej), dopełnia obrazu człowieka, który był zbyt inteligentny, by być socjalistą, choć do dziś wielu mu to przypisuje.
Polscy biskupi nie byli pozbawieni zastrzeżeń wobec niego. Według ks. Meysztowicza:
Opozycja wielu z nich wobec marszałka Piłsudskiego płynęła nie tylko z nieufności do wielu członków rządu, należących do dawnej Polskiej Partii Socjalistycznej i ulegających wpływom marksizmu, jak i do ministrów — liberałów «masońskiego» typu; uważano katolicyzm wielu z nich za powierzchowny i zależny od polityki1.
Jednak papież Pius XI poważnie odczuł zgon Marszałka:
Eravamo amici — miał powiedzieć. W prywatnej swojej kaplicy w Castel Gandolfo Pius XI zlecił wymalowanie Janowi Rosenowi dwóch fresków: obrony Częstochowy i bitwy pod Warszawą. Nad drzwiami — herb Piłsudskich, Kościesza2.
Ksiądz Meysztowicz był obecny przy odsłanianiu w Rzymie pomnika Marszałka (przy ulicy jego imienia) i zaznacza, że jest czymś wielce wymownym, że w całym świecie zachodnim tylko tu, „w stolicy chrześcijaństwa, są te pamiątki po ostatnim wodzu, któremu było dane zwycięsko zbrojnie walczyć o wolność Kościoła”.
A jednak w Polsce Józef Piłsudski wciąż jest „podszczypywany”, jeśli nie odsądzany od czci i wiary. Dlaczego? Ksiądz prałat Rober Mäder słusznie wytknął hipokryzję tym, którzy deklarując moralną wrażliwość i szczytne idee, cenią sobie nade wszystko święty spokój:
Nie lubimy trąbki alarmowej strażnika, który z wieży ujrzał pożar. Nie lubimy ostrzegaczy. Budzą nas ze snu za wcześnie. Gdyby nie oni, wróg wtargnąłby co prawda do obozu, a ogień szerzył się, za to mielibyśmy nieocenioną korzyść. Można by spać pięć minut dłużej. Więc trzeba zabić tych, co ostrzegają! Psy szczekające. Nie złodziei…3.
Zapomina się dziś, że duchowe męstwo Polaków zawsze było zakorzenione w rzymskokatolickiej wierze.
Od pewnego czasu mamy w Polsce niezrozumiały zwyczaj umniejszania naszych prawdziwych zasług i dokonań w historii Europy, militarnej i cywilnej. Dziś osoby centralnie usytuowane
w życiu publicznym lekkomyślnie wyrzekają się ducha polskości, który niegdyś napełniał strachem potężne imperium. Ale nie siła militarna decydowała. Tamci Polacy mogliby powtórzyć za jednym z bohaterów Georges’a Bernanosa:
Nasze rody miały rycerskość we krwi, Kościołowi tylko pozostawało błogosławić ich. Żołnierzami byli, tylko żołnierzami. Będąc opiekunami państwa, nie byli jego sługami, i pertraktowali z nim jak równy z równym4.
Czy w dzisiejszej Polsce przypadkiem nie zatriumfowała mentalność zaszczepiona — tak czy inaczej — przez Romana Dmowskiego? Jakie będą tego skutki?
Dzisiaj mamy w Polsce całe rzesze historycznych — i kulturowych — analfabetów. Ludzi, których nic już niemal nie łączy z przeszłością. A skoro nic ich nie łączy z przeszłością, to także nic lub bardzo niewiele łączy ich z kulturą katolicką. Bo taka właśnie, katolicka — w odróżnieniu od protestanckiej i prawosławnej — czyli zakładająca wzajemną miłość i współdziałanie rodaków, dbanie o wspólnotę narodową przez czynną jej obronę, nie szczędząc ofiar, aż do przelania własnej krwi, ale niosąca także miłosierdzie chrześcijańskie nawet wobec nieprzyjaciół i nigdy nie kierująca się rasową, etniczną czy religijną nienawiścią — była kultura Polaków.
Dzisiejsi analfabeci to analfabeci nowej generacji, tragiczne ofiary systemu oświaty modernizowanego skutecznie już od dwudziestu lat w duchu zasad wypracowanych przez Nową Lewicę. „I w tym cała nadzieja”, jak zapewne stwierdzi niejeden przedstawiciel obecnej klasy politycznej, która dobrze wie, że rządzić w taki sposób, jak to dziś się praktykuje, można tylko ludźmi źle wykształconymi, nie potrafiącymi myśleć, w rezultacie biernymi i niepewnymi własnego zdania.
Jakie grupy społeczne zasilały przed wojną szeregi Narodowej Demokracji? Przede wszystkim mieszczaństwo – rzemieślnicy i najniższe warstwy społeczne. Z niewielką tylko domieszką inteligencji i ziemiaństwa, na ogół — choć nie zawsze — zubożałej, spauperyzowanej, oportunistycznie nastawionej. Po ostatniej wojnie ziemiaństwo ostatecznie wytępiono, pozbawiając jego przedstawicieli środków do życia lub zmuszając do emigracji. Polska szlachecka to była Polska, w której popełniano wiele błędów — zwłaszcza wobec mniejszości narodowościowych — i niegodziwości — zwłaszcza wobec ludu — gdzie nie brakowało ludzi zapalczywych i nawet zdolnych do przekupstwa i zdrady, ale była to nade wszystko Polska ludzi świadomych obywatelskich obowiązków, jakie wynikają z wiary, Polska ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za los ojczyzny. Polska ludzi, jak na owe czasy, światłych, biegłych w łacinie, często kształcących się w najlepszych uczelniach na Zachodzie, chętnie, jak żaden inny naród, wyruszających w podróże po Europie, by zdobyć nowe doświadczenia i poznać szeroki świat. Tacy ludzie po prostu nie są w stanie — bo tak ich wychowywano od dziada pradziada — przyjąć kondycji mentalnego niewolnika.
Niewierzący — jak przypominał Paul Claudel — zrywa myślowo i uczuciowo z całą ludzkością dawną i ze znaczną częścią ludzkości obecnej. To wszystko co stanowi nasz skarb i naszą tradycję, jest dla niego martwe: to jedynie splot baśni. On jeden jest rozumny. A przecież musi wierzyć twardo w dwie rzeczy sprzeczne: przypadek i konieczność.
Dialektyka sprzeczności to znana nam, starszym, teza marksistowska wykładana w szkołach i na uczelniach PRL. Z filozofii Hegla narodził się marksizm. Z obłędnych teorii rasistowskich pojętnych uczniów Kanta i Hegla: Arthura de Gobineau, Georgesa Vacher de Lapouge i ich następcy Houstona Stewarda Chamberlaina wziął się nacjonalizm, który był atrakcyjną pożywką intelektualną i inspiracją — bo mocno podbijał wielkomocarstwowe ambicje — dla ludzi takich jak Pobiedonoscew, Aleksander III, Bismarck, a potem Mussolini i Hitler.
Roman Dmowski zwalczał komunizm; antykomunistyczna wojskowa formacja narodowej Demokracji — NSZ — walczyła bohatersko podczas ostatniej wojny, wielu narodowców oddało życie za ojczyznę i zginęło w komunistycznych więzieniach, ale jednak Polska okrojona z Kresów, jednolita narodowo, z pragmatyczną do bólu klasą polityczną odpowiadała planom Stalina, później zaś była najbardziej podatna na ulepienie z niej państwa na modłę Breżniewa.
Czytaj część III. Prawdziwa siła Polaków –>
Źródła:
Władysław Studnicki, Ludzie, idee i czyny, Komorów, 2009.
Władysław Studnicki, Z lat przeżyć i walk, Komorów 2009.
Mieczysław Jałowiecki, Wolne miasto, Warszawa 2002.
Ks. Walerian Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, Łomianki 2008.