Nocleg w Alpach
Przeglądam wizy w starym niebieskim paszporcie. Jestem emerytowanym autostopowiczem. Sam sobie wypłacam emeryturę. Szwajcaria lipiec 1990 – wiza turystyczna ważna trzydzieści dni. Moją emeryturą są wspomnienia. Byłem młody – zatem podróżowałem. Wtedy to było normą. Dziś też, mam nadzieję. Tylko tempo peregrynacji zmieniło się. Zresztą nie tylko. Wtedy autostopem, dziś samolotem. Co ciekawsze? Odpowiedź wydaje się aż nadto oczywista. W średniowieczu noga za nogą dreptali z Polski przez Alpy i chwalili sobie. Potem na koniach… Wróćmy do mojego paszportu. Dlaczego jechałem do Szwajcarii? Nie wiem do dziś.
Strategię miałem taką: ubierałem się na biało. Jak ruski carewicz zwiedzający incognito Europę chciałem wyglądać. Bagaż taszczyłem symboliczny. Szło mi świetnie. To ja okazywałem grzeczność, kiedy pozwalałem się komuś podwieźć – takie miałem nastawienie.
Słońce piekło; gdybym miał inne, niż białe koszule, pewnie by płowiały.
Wyrzuciło mnie gdzieś na drodze krajowej, może pięćdziesiąt, sześćdziesiąt kilometrów przed Innsbruckiem. Stałem na poboczu. Przez wioskę ciągnął sznur samochodów. Nikt się nie zatrzymał. Starsi kierowcy-dziadkowie wgapiali się w mój kciuk w górze jak w curiosum. Młodsi kierowcy z uśmiechem żywiołowo gestami rąk komunikowali się ze mną przez szyby swych aut, że nie jadą daleko, że zostają na miejscu. W autach jechały, dwie – , trzy – , cztery osoby – może dlatego nie mogli mnie zabrać? Nie miałem do kierowców pretensji, że nie zatrzymują się. Nie miałem pretensji do świata. Przecież dzięki życzliwości Czechów i Austriaków taki szmat drogi pięknie dziś pokonałem.
Ale gdzie będę spał? Do Innsbrucku, gdzie są Jugendherberge jest jakieś pięćdziesiąt pięć kilometrów. Tu góry, bardzo rzadko zabudowania. Nic to. Ruszyłem wzdłuż drogi krajowej w stronę Innsbrucku. Co miałem zrobić? Po dwóch kilometrach marszu rozwiązała się zagadka, dokąd przemieszczał się sznur samochodów, z których żaden się nie zatrzymał. Trochę w bok od drogi krajowej, na wzgórzu, zaparkowały auta. Był tam kościół. Nie skręciłem w tamtą stronę. Trzymałem się drogi na Innsbruck, łudząc się, że może jeszcze coś złapię. Przeszedłem jeszcze osiem – dziesięć kilometrów. Powoli zaczęło się ściemniać. Auta już nie jeździły, nie wyprzedzały mnie. Zasadę miałem, jak już wspomniałem, że nie woziłem ze sobą bagażu. Żadnego namiotu, żadnego śpiwora. Taki wynalazek jak karimata, wtedy jeszcze u nas nie był rozpowszechniony. Zawsze nocowałem w schroniskach (nie istniały jeszcze, o ile pamięć mnie nie zawodzi, hostele). Ważne dla mnie było, żeby dobrze się umyć. Być czystym; białym jak carewicz – taka strategia na autostop. Wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu, gdy tak przemierzałem Tyrol skrajem asfaltu, strzeliła mi do głowy tupeciarska myśl. Nie wiem – chyba tak z radości z życia – odbiło mi. Robiło się ciemno. Ochłodziło się – byłem całkiem wysoko w Alpach. Nie wiem dlaczego; zszedłem z drogi do Innsbrucku i nacisnąłem dzwonek w oddalonej troszkę od szosy górskiej posiadłości-rezydencji. Zanim otworzyły się drzwi, usłyszałem szczekanie psów, które były wewnątrz. Otworzył zdziwiony pan w średnim wieku; w asyście chyba swojej matki. Zacząłem od Grüß Gott! Powiedziałem, że podróżuję autostopem z Polski do Szwajcarii. Noc mnie zastała w drodze, nie zdążyłem dojechać do Innsbrucku i czy mógłbym prosić o możliwość noclegu? Mężczyzna i starsza pani stali osłupieni. Psy również nie wiedziały, jak mają się na te słowa zachować; warczeć? szczekać? łasić się? Mężczyzna zapytał, dlaczego nie zanocowałem w hotelu? W miasteczku, które minąłem, jest hotel. Odpowiedziałem, że myślałem, że dojadę do Innsbrucku, a hotel z pewnością jest …zu teuer für mich…
Mężczyzna – coraz bardziej nabierałem pewności, że jest rodowitym Tyrolczykiem z dziada pradziada, i już wyobraziłem go sobie w skórzanych gatkach i kapeluszu z piórkiem jak nabiera powietrza, żeby jodłować – stał z opuszczoną szczęką. Wiedziałem, że teraz właśnie, w tym momencie, w jego głowie zwarły się ze sobą dwa hufce. W jego mózgu rozpoczął się zaciekły bój. Z jednej strony rycerze mają na chorągwiach Matkę Bożą i wołają: Wpuść go! To chłopak w podróży! Przyjmij go tak jak przyjąłbyś Chrystusa, gdyby zakołatał do twych drzwi! Wojowie z drugiej armady w zwartym równym szyku wymachują sztandarami ze słowem: Achtung! To Polak z Ostblocku! Co tu robi w nocy? Bądź ostrożny! Nie widziałeś w telewizji, ile jest takich wypadków!!! I słyszę jak w jego głowie oręż zgrzyta, jak walczą ze sobą dwie armie, jakby chodziło o Waterloo, Austerlitz albo chociażby Sadovą! Ale starsza pani, widocznie mniej bojaźliwa od mężczyzny, szepcze: …w pokoju Petra jest miejsce… Tyrolczyk, niby nie słyszy szeptu kobiety i mówi do mnie: Nein. Es tut mir leid. Guten Nacht. Psy, gdy już w pokłonach zacząłem rakiem opuszczać ich próg, łasiły się; obwąchały moje spodnie, machały ogonami, polizały mi ręce…
Odszedłem z nieziemskim spokojem. Przecież nie zależało mi na tym noclegu… po co tam w ogóle dzwoniłem? To do mnie nie podobne… zachowałem się jak nie ja. Ale sadystyczną wręcz przyjemność miałem widząc, jak Tyrolczyk bije się z myślami, jak się waha, jakie analizy w głowie przeprowadza… jak krwawą walkę w jego myślach dwie armie toczą…
Przeszedłem jeszcze z pięć – siedem kilometrów. Nad Alpami, całkiem z bliska mrugały do mnie gwiazdy. Natrafiłem na parking. Były tam drewniane ławki. Pod głowę położyłem mały plecak. Przykryłem się mapą Austrii. Wręczył mi ją zatroskany kierowca, który gdzieś zabrał mnie na trasie. I wiecie co? Papier autentycznie trzyma ciepło! Dwadzieścia pięć lat po to się właśnie raz w życiu ma, żeby na własnej skórze się o tym przekonać. A nie później w dorosłym życiu dziwić się na widok uśmiechniętego kloszarda nakrytego “Le Figaro”. Tam, gdzie jakaś część ciała wystawała spod mapy – marzłem. Tam gdzie ciało było mapą przykryte – było mi ciepło. Z czym można porównać noc, kiedy zmęczony całodzienną podróżą, pod rozgwieżdżonym niebem w Alpach śpisz na parkingowej ławce? Takiego przeżycia z niczym nie da się porównać. Jedna z gwiazd musnęła mnie w policzek rzęsą. Szczęście kloszarda lub carewicza w podróży incognito. Szczęście ma to do siebie, że jest nieporównywalne.
Jestem emerytowanym autostopowiczem. Sam sobie wypłacam emeryturę. Moją emeryturą są wspomnienia, tego co przeżyłem, gdy pielgrzymowałem światem.
Nie pamiętam czy rano zbudziły mnie przejeżdżające samochody. Z pewnością obudziłem się wypoczęty. Złożyłem i ucałowałem mapę Austrii. Błogosławiłem kierowcę, który mi ją ofiarował. To nie slogan – pomodliłem się za niego, żeby miał dziś piękny dzień, żeby mu się coś wyjątkowego udało, żeby spotkało go dobro od ludzi, żeby otrzymał łaskę od Boga.
Ruszyłem przed siebie. Okazało się, że całkiem blisko, tuż za pierwszym górskim zakrętem, była stacja benzynowa z bistro. Gdy wszedłem tam na ablucje, pracownik? właściciel? miejscowy typowy Tyrolczyk?, powitał mnie z niecodziennym entuzjazmem: O!!! Grüß Gott! Nareszcie znalazła się zguba!!! I śmiał się pięknie. Napijesz się kawy?, pytał. Pytał retorycznie i z ekspresu przelewowego nalewał dla mnie brunatną, błyszczącą ciecz. Tym razem ja stałem osłupiały w progu jego bistro. Co jest? O co mu chodzi? Zapytałem, czy wyglądam jakoś dziwnie, jakoś nie tak? Że na mój widok tak się śmieję? O jakiej zgubie mówi? Czy dobrze zrozumiałem jego tyrolski język? Tyrolczyk odpowiedział, że …alles in Ornung, i gdyby miał rękę długą jak wąż dystrybutora paliwa, to pewnie poklepałby mnie. Wczoraj, kiedy już zamykał – mówił – przyjechał tu facet z sąsiedniej wioski i pytał o ciebie. Był lekko zaniepokojony. Dokładnie opisał, jak wyglądasz. Mówił, że czeka na ciebie z noclegiem, że bardzo mu zależy, żebyś u nich nocował. Zostawił numer telefonu, i powiedział, żebym od razu jak przyjdziesz, zadzwonił, to on natychmiast przyjedzie po ciebie. Pokłóciliście się pewnie, co?
Stałem jak wryty. Coś szprechałem, sam nie wiedziałem co… Dostać obuchem w łeb z samego rana, tak kiedyś określało stan, w jakim byłem.
Umyłem się w toalecie; nie goliłem się; Innsbruck blisko, tam znajdę Jugendherberge i doprowadzę się do książęcego wyglądu.
Tyrolczyk – benzyniarz śmiał się cały czas, nie wiem z czego. Wyglądało na to, że śmieje się z życia. Przy oknie siedział Turek chyba. Słyszał od początku naszą rozmowę. Podszedł i powiedział, że jest taksówkarzem i zawiezie mnie do Innsbrucku. Grzecznie odmownie podziękowałem. Powiedział, że nie o to chodzi; że zawiedzie mnie za darmo, ale będę musiał wysiąść nieco wcześniej, bo taksówka należy do korporacji i mógłby mieć problem, gdyby koledzy widzieli kurs. Turek – taksówkarz twarz miał z porcelany, jakiej u nas nie ma, a przynajmniej wtedy, w 1990 roku nie było..
Jerzy Kędzierski
_______
Jerzy Kędzierski – autor książek Opowieść mężczyzny, który zarabia śpiąc i Opowieść guzika. Nareszcie wyglądam jak człowiek. “Nocleg w Alpach” pochodzi z przygotowywanego do druku zbioru opowiadań pt. Car życia.