Cud nad Wisłą w oczach Zachodu

Posted on 18 sierpnia 2023 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Ona zmiażdży głowę węża

W krajach Europy zachodniej mało kto wyobrażał sobie, jakie mogą być konsekwencje przegranej Bitwy Warszawskiej. Nie przyjmowano do wiadomości, że bolszewicy nie zatrzymają się ani na Wiśle, ani na Berlinie, ani na przedmieściach Paryża. Euforia, jaką rodziły plany podbicia kontynentu wśród kierownictwa partii bolszewickiej odpowiadała w jakiś sposób tej, jaką Polacy  widzieli w oczach hord nacierających na nasz kraj. Upojonych wizją łatwego zwycięstwa i obfitych łupów.  W wielu relacjach zachował się obraz bolszewików posuwających się w głąb Polski jakby w transie, w stanie psychozy; pewność wygranej dodawała niespożytych sił. Do idących do boju oddziałów wysyłane były grupy grajków z bałałajkami, by podtrzymywać nastrój euforii i tryumfu.

A jednak „stara Europa” nie potrafiła do końca oszacować skali zagrożenia. Z pewnym ociąganiem czy nawet skrywaną niechęcią przyznawała Polsce nadzwyczajne bohaterstwo żołnierzy i kunszt wojskowy dowódców zwycięskiej kampanii. Krajowi, którego tak długo na mapach nie było, że jego nagłe pojawienie się w 1918 roku mogło wydawać się czymś tymczasowym, a ona sama fantomem. Państwu bez silnej gospodarki, bez licznej, dobrze wyposażonej i zorganizowanej armii… Europa była zaskoczona. Gilbert Keith Chesterton przypisuje tę dziwną obojętność pewnej intelektualnej gnuśności elit Zachodu. Nie były one w stanie sprostać wyzwaniu, wobec którego stanęły, a mianowicie dokonać oceny sytuacji w Europie przy pomocy klasycznego rozróżnienia. Użyć zasad realistycznej filozofii, nazwać rzeczy po imieniu. Określić wyraźnie i wprost, czym różni się Rosja od reszty cywilizowanego świata.

Józef Piłsudski podjął to zadanie jeszcze wtedy, gdy przygotowywał czyn zbrojny polskich Legionów. Jego diagnoza była jasna: Rosja, niezależnie od tego, kto sprawuje w niej rządy, zawsze będzie krajem imperialistycznym. Jej stałym celem jest podporządkowanie sobie sąsiadów, uniemożliwienie im rozwoju, ekspansja i zaborczość. Takie widzenie Rosji w ocenie przywódców Zachodu było czymś skrajnym, wydawało się obrażać zdrowy rozsądek, kwestionować normy polityczne, niweczyć sztukę dyplomacji, podważać ów niezawodny i subtelny system równowagi europejskiej, którym Zachód szczycił się (począwszy od Traktatu Westfalskiego).

 

Do broni! Ratujmy ojczyznę! Plakat z 1920 roku

 

A jednak Marszałek miał rację, co wykazał rok 1920. I potwierdzały towarzyszące wojnie wydarzenia: blokowanie dla wykrwawiającej się polskiej armii dostaw broni przez kraje, gdzie działały już rewolucyjne komitety robotnicze, Niemcy, Czechy; wyraźna niechęć Austrii. Mimo apeli Benedykta XV, który wzywała cały świat katolicki do modlitwy za Polskę i prosił o pomoc dla nie, papieża całkowicie świadomego, o jaką stawkę chodzi w odparciu napaści na nasz kraj, nie doczekaliśmy się zorganizowanej pomocy ze strony wielkich mocarstw. Rewolucja już zbierała żniwo w Europie.

Piłsudski, obliczając możliwości pokonania przeciwnika, będąc świadom dysproporcji w liczebności sił bolszewickich i naszej armii, złożonej w większości z ochotników, brał jednak pod uwagę czynnik, który także nie mieścił się w kalkulacjach i ocenach naszych sojuszników z Zachodu: Polska, Polacy, polskość to synonimy wolności, Rosjanie zawsze niosą w sobie gen niewolnictwa. To decydująca różnica – także dla przebiegu wydarzeń historii. Ale ta fundamentalna rozbieżność okazała się nieuchwytna dla świata politycznego ówczesnej Europy. Ignorowana, zacierana, zniekształcana przez jego mentorów i ideologów.

Chesterton był osamotniony w widzeniu zasług Polski dla Europy. We wstępie do „Listów o Polsce” prof. Karola Saroeli, belgijskiego konsula w Anglii, zauważał: „Ilekroć zdarzyło mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski… Wykazywano nam, że Polacy są »histerycznymi dziećmi«, pozbawionymi dyscypliny i zmysłu praktycznego, niezdolnymi do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. »Histeryczne dzieci« odpowiedziały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął, i krusząc ich potęgę na polach bitew, podczas gdy my poprzestawaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, pobłażając mu jednocześnie tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu…. Rosjanie nauczyli się patrzeć na zachodnią cywilizację przez pryzmat cywilizacji niemieckiej; – i na odwrót: w zachodniej Europie, dzięki niemieckiemu pośrednikowi, wytworzyło się przekonanie o »barbarzyństwie Wschodu«, – przekonanie tak uporczywe, że pojęcia »barbarzyństwa« i »wschodu« stały się nierozłączne dla przeciętnego Europejczyka…. Innymi słowy, narody zachodnie, a szczególnie ludy trudniące się handlem jak Amerykanie i Anglicy, patrzyły dotychczas na wschodnią Europę poprzez okulary niemieckiego profesora. A te złośliwe szkiełka miały tę właściwość, że o ile niekiedy powiększały świadomie Rosję, o tyle Polskę ukazywały zawsze w dziwnie umniejszonej postaci”.

 

Plakat z 1929 roku

 

Te słowa angielskiego pisarza warto dziś zadedykować niektórym naszym przyjaciołom, europejskim i zza oceanu, dla których „nieśmiertelna Rzesza” zdaje się dziś mieć nadal nadzwyczajny powab i czar. I wszelkie cechy upragnionej łodzi ratunkowej w światowej rozgrywce… o surowce i rynki zbytu. Taki paradoks historycznej rocznicy naszego zwycięstwa.  W The End of the Armistice Chesterton, prześmiewca i krytyk pisał o takich politykach: „Oni czują autentyczną sympatię dla «prawdziwych» interesów «prawdziwej» Polski. Właśnie dlatego nie chcą, by Polska miała port morski lub dobre granice. Właśnie dlatego wyrażają pobożne życzenie, by armia polska została pokonana przez bolszewików, a ziemia polska ukradziona przez Prusaków…”.

Przyjaciel Chestertona (choć od początku ideowy przeciwnik), Bernard Shaw, dramaturg i pisarz, wsławił się – zaledwie trzynaście lat później – tuszowaniem w mediach zachodnich Wielkiego Głodu. Zaś po napaści Sowietów na Polskę we wrześniu 1939 roku pisał w liście do Lady Astor – “Stalin ją ocalił. Czy pamiętasz naszą podróż po Polsce wśród dojrzewających zbóż, wśród wąskich poletek karłowatych gospodarstw? Wyglądało to prześlicznie; ale czy wiedziałaś, jak ja wiedziałem, że gospodarka karłowata oznacza biedę i ciemnotę, dzikość, brud i wszy? Nie mówiąc już o obszarnictwie. No, a teraz Stalin zamieni to poletka w kolektywne farmy i Polak przestanie być dzikusem”.

Ta ślepota na rzeczywistość prominentnych osobistości wolnego świata okazała się długotrwałym i nie wiadomo czy do końca uleczalnym schorzeniem – jak pokazują dzisiejsze dwuznaczności związane z oceną roli Polski w pomocy Ukrainie i umacnianiem granicy z Białorusią – mającym swe źródło w jakiejś organicznej niezdolności w rozumieniu czym jest Rosja. Niezdolności do rozróżniania bytów, niepojmowania istoty zła.

Nie pojmowali go także nasi rewolucjoniści, Dzierżyński i Marchlewski, członkowie bolszewickich władz, którzy uważali się już za polski „rząd tymczasowy” (powołany do życia w Białymstoku, potem „obradujący” w Wyszkowie, na parafii, której proboszcza powieszono). Nie uważali się bynajmniej za zdrajców, agentów sowieckiej Rosji. Byliby oburzeni takim postawieniem sprawy, jak kwituje ironicznie Bohdan Urbankowski. „Oni po prostu pracowali na rzecz wymyślonego przez Marksa Państwa Przyszłości – «Zukunftstaat»; jeśli byli czyimiś agentami – to agentami utopii. Żyli już w tej utopii, żyli w transie, który nie pozwalał nie tylko odróżniać dobra od zła, ale nawet sukcesów od klęsk. Przez czerwone okulary nie widzi się krwi, bo wszystko widzi się w pięknym, czerwonym kolorze”.

 

Plakat z 1920 roku

 

Zwycięstwo w wojnie bolszewickiej nie było więc tylko zwykłym zwycięstwem militarnym. Zawierało treść donioślejszą. Siły nieprzyjaciela pięciokrotnie przewyższały liczebność naszego wojska. Polscy żołnierze 15 sierpnia pod Warszawą mieli za sobą sześćset kilometrów odwrotu. Jaka psychika zniesie taki ciąg niepowodzeń? Potrzebne było nie doraźne odparcie wroga, ale zwycięstwo radykalne, całkowita zmiana sytuacji. Potrzebna była interwencja Kogoś, kto patrzy z wysoka i widzi coś więcej niż tylko codzienną krzątaninę przy działach i koniach, w okopach, przy nielicznych samolotach, czołgach i pociągach pancernych oraz nadludzkie wysiłki dowodzących i utrudzonych długotrwałym marszem ponad wszelką miarę żołnierzy.

Losy wojny są w ręku Boga – mówił  w Łucku, pół roku przed bitwą 15 sierpnia do swoich żołnierzy marszałek Piłsudski (ten «bezbożny») – ale ludzie są po to, by wojnie dopomóc”.  Nikt wówczas także w Polsce nie twierdził, że jesteśmy “państwem neutralnym światopoglądowo” i tym się szczycimy.

Dziewiętnastego czerwca 1920 roku w Warszawie Polacy publicznie oddali się Sercu Pana Jezusa. Uznali Go za Króla Polski. Wszystkie stany – duchowieństwo wraz z władzami cywilnymi i wojskowymi. Był wśród ich nuncjusz Ratti, był marszałek Piłsudski. Nieustające adoracje Najświętszego Sakramentu, procesje pokutno-błagalne – także procesja z relikwiami bł. Andrzeja Boboli – głośno odmawiany w kościołach Różaniec, oblężone dzień i noc konfesjonały, tak jak w czasach zarazy uciekanie się pod opiekę Matki Boskiej Łaskawej…  To wszystko w zdumienie wprawiało przebywających w stolicy cudzoziemców, w tym członków misji wojskowej. Generał Weygand pisze w swoich wspomnieniach: „Podziwiałem, w owym sierpniowym 1920 roku, z jaką żarliwością naród polski padał na kolana w kościołach i szedł w procesjach po ulicach Warszawy. Ja nigdy w życiu nie widziałem takiej modlitwy” – zaznaczył podczas wykładu w Brukseli w 1930 roku. Lord Edgar Vincent d’Abernon, członek angielskiej misji wojskowej, który pojawił się w Warszawie na dziesięć dni przed decydującym atakiem bolszewików notował: “Pierwsze wrażenie, jakie odniosłem, przejeżdżając przez miasto w drodze z dworca […] było to zdziwienie, wywołane normalnym, codziennym nastrojem ludności. Na ulicach ani śladu alarmu czy paniki […]. Jedynym zjawiskiem niezwykłym były liczne procesje religijne. Z powodu nich, musieliśmy się zatrzymywać przy każdym niemal zbiegu ulic“.

 

Plakat z 1920 roku

 

Po Bitwie Warszawskiej generał Maxime Weygand, szef misji francuskiej w Polsce, jeszcze niedawno tak sceptyczny, powiedział o strategii Józefa Piłsudskiego, głównego twórcy militarnego zwycięstwa Polaków: „Plan Piłsudskiego był wyborny, dowództwo świetne i żołnierz bohaterski” (a przecież wiadomo, że to “żołnierz francuski jest najlepszy na świecie“!). W liście do żony dodał z satysfakcją, jak typowy Francuz: „Z punktu widzenia artystycznego była to piękna bitwa”. I dopisał: „Niech Bóg będzie błogosławiony!”. A nie jest dziś żadną tajemnicą, że był przysłany do Polski przez aliantów nie po to, by doradzać Piłsudskiemu, ale by go po prostu zastąpić. „Ta intencja była jasna od początku, choć jak świadczą wspomnienia d`Abernona, już po paru dniach pobytu w Polsce Weygand zwątpił w możliwość ocalenia Warszawy i do dowództwa się już nie pchał”, podsumowuje Bohdan Urbankowski.

Określenie „Cud nad Wisłą” bardzo wcześnie, tuż po roku 1920, na skutek wysiłków agentury – zapewne nie tylko sowieckiej –  funkcjonować zaczęło jako hasło o prześmiewczym wydźwięku. W tej interpretacji, narzucanej opinii publicznej, tylko „cudowi” można zawdzięczać fakt, że Sowieci nie weszli do Warszawy – choć nieudolność wojskowego dowództwa Marszałka Piłsudskiego rzekomo „biła w oczy”. Taki pogląd rozpowszechniali  jego rusofilscy krytycy. Józef Piłsudski nigdy się do tych komentarzy oficjalnie nie odnosił. W jego otoczeniu także nie brakowało zaś ludzi, których przekonania nie pozwalały bronić niezaprzeczalnej prawdy: Polska w sierpniu 1920 roku była miejscem wielkiego cudu Matki Najświętszej, Królowej Polski i Patronki Warszawy. Męstwo polskiego żołnierza i geniusz dowódców były darem z nieba. Sam Piłsudski w swojej książce „Rok 1920” wspomina błyskawiczną ofensywę polskiego wojska jako „sen”.

W określeniu tym było właściwie wszystko”, dopowiada Bohdan Urbankowski, autor jego biografii, „i zdziwienie łatwością zwycięstwa, i poczucie spełnienia marzeń, i – chyba głównie – poczucie dziwnej nierealności historii”.

Polska – mówił Chesterton – to kultura katolicka, wepchnięta niczym nagie ostrze miecza pomiędzy bizantyjską tradycję Moskwy i pruski materializm. (…) Wiara katolicka stanowi najjaskrawszą różnicę pomiędzy Polakiem a bolszewikiem czy pruskim junkrem. (…) Jest to również przyczyna nader ułomnej sympatii, jaką odczuwają wobec Polski rozmaici dobrzy ludzie na Zachodzie, którzy zdegustowani patrzą na ten rodzaj życia duchowego i społecznego, ilekroć przypadkiem go zobaczą. (…) Nie lubią katolicyzmu w Irlandii i na pewno nie będą go lubić w Polsce. Za skarby świata nie mogę jednak pojąć, czemu tak bardzo nie chcą się do tego przyznać“.

W 1920 roku zarówno ci Polacy, którzy chwycili za broń, jak i ci trzymający w ręku krzyż byli prawdziwymi samotnymi obrońcami Europy chrześcijańskiej – tak jak kiedyś wandejscy powstańcy – która tymczasem sama się oszukiwała, że może egzystować dalej w pokoju, w dobrobycie, wyposażając swoje konstytucje w kolejne rewolucyjne dogmaty przybrane w formę paragrafów, i z irytacją zrywając konkordaty.

 

Plakat z 1920 roku

_________

G. K. Chesterton, Autobiografia, tłum. Maciej Reda, Fronda, Warszawa 2019

Karol Sarolea, Listy o Polsce (Lettters of Polish Affairs), przedmowa: G. K. Chesterton,  tłum. Jadwiga Sienkiewiczówna, Warszawa 1921

Bohdan Urbankowski, Józef Piłsudski. Marzyciel i strateg, Poznań 2014

Edgar Vincent D’Abernon, Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata pod Warszawą 1920 r., Warszawa 1990 [reprint wg wyd. z 1932].

Walerian Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, LTW, Łomianki [2012].

Rozszerzona wersja artykułu, który ukazał się 16 sierpnia 2023 na łamach “Gazety Polskiej Codziennie”.

Możliwość komentowania jest wyłączona.