“Niewidzialna historia” Cypriana Kamila

Posted on 1 lipca 2018 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Czytając…

Norwid w opowieści Stanisława Falkowskiego pt. „Gladiator Prawdy” to ktoś, kto ma oczy. Choć oczy te słabną z roku na rok. Pomimo postępującej głuchoty ma też uszy. Norwid nas, współczesnych, widzi i słyszy lepiej niż ktokolwiek inny. Jak lekarz trzyma rękę na „drżącym pulsie świata”.

Przed laty, podczas krótkiego pobytu w Paryżu. ktoś z moich przyjaciół zabrał mnie do miejsca, o którym wspominał wcześniej przyciszonym głosem. Miejsce miało być specjalne. Zobaczenie go uważano za obowiązek Polaka przybywającego do miasta nad Sekwaną. Wyruszyliśmy ku przedmieściom. Nic tu z czaru Wyspy św. Ludwika, nic z majestatycznego uroku Biblioteki Polskiej, nic z eleganckiego świata, który podziwialiśmy wcześniej, a który przypominać miał polskich artystów i ich dzieła – cenione, wielbione… Paryż, który jawi się oczom cudzoziemca jako jedna wielka pokusa, centrum rozbudzania nadziei na upojenie się szczęściem po brzegi, pogardza takimi miejscami.

Dzielnica była podrzędna, Ivry-sur-Saine. Mury poczerniałe. Rachityczne drzewka. Podwórko ciasne. Pachniało krupnikiem. Na pierwszym piętrze skrzypiący korytarz i pokoik zapełniony wyblaklymi, zużytymi sprzętami. Tu spędził ostatnie lata życia i tu umarł sto lat wcześniej Cyprian Kamil Norwid. W Przytułku św. Kazimierza prowadzonym przez siostry szarytki. Miejscu świętym dla mojej przewodniczki, lekarki z Łodzi (w wymarzonym Paryżu zatrudnić się mogła tylko jako opiekunka starców, a do Polski nie mogła już wrócić; wprowadzono stan wojenny).

Był jak sumienny kronikarz

Autor wydanej przed paroma tygodniami książki o Norwidzie „Gladiator Prawdy. Norwid – poeta naszych czasów”, Stanisław Falkowski, ukazuje sylwetkę pensjonariusza paryskiego przytułku, osoby w Polsce dzisiejszej właściwie nie znanej, w różnych okresach jego życia. Czyni to poprzez staranny wybór i nowatorskie omówienie kilkunastu jego wierszy – w większości mniej znanych, wierszy-zagadek – oraz przez przytoczenie wielu listów Norwida, fragmentów wspomnień, także opinii jego współczesnych. A wszystko wśród fotografii rękopisów Norwida, jego rysunków, akwarel i innych dzieł plastycznych. Otrzymaliśmy portret sporządzony z ogromnym rozmachem i zarazem z niespotykaną finezją. Bohater książki to nie genialny, a niezrozumiały artysta, poeta-filozof, który dawno temu toczył jakieś egzotyczne kampanie i któremu nie wiadomo dlaczego poświęca się wykłady i sesje naukowe, a czyta go garstka polonistów i licealiści (z przymusu), trudny, zawiły, humorzasty. Dziwny. Jak dziwne jest jego pozbawione miękkości spojrzenie na fotografiach, spod gęstych brwi. Nie, Stanisław Falkowski postawił sobie cel, by ten błąd, to nieszczęsne nieporozumienie, sięgające jeszcze XIX-wiecznych opinii zadufanego „środowiska”, sprostować.

Autor „Gladiatora Prawdy” udowadnia, że jego bohater jest kimś bliskim nam, dzisiejszym Polakom. Jak mało kto potrafił rozumieć ludzi i świat, w jakim żyjemy. W sposób niezwykle jasny, z zaskakującą prostotą wypowiadał rzeczy precyzyjnie logiczne i trafne, o nas i naszym świecie. Były one jednak zbyt trudne do przyjęcia dla jego współczesnych. Bywał wobec nich brutalny, bo musiał mówić prawdę. Nie łagodziła tej brutalności wyniesiona z domu kultura (dom był zacny, szlachecki; poeta miał wspólnych przodków z Janem III Sobieskim) i konwenans, któremu nie wypowiadał otwartej wojny, wzorem buntowników swoich czasów, ale potrafił z niego boleśnie zakpić. Nie moralizował. Nie używał eufemizmów. Opowiadając „niewidzialną historię” niesłychanych zdarzeń, które rozgrywały się wokół niego, a dla wielu innych pozostawały nieodkryte, był konkretny i wyrazisty jak wytrawny reporter, jak sumienny kronikarz, znający wagę faktów.

 

Norwid chłonie odgłos nadciągających wydarzeń ze świeżością dziecka, wyławia najlżejszy szept, który niesie coś istotnego. Poeta ten jest niezwykle skupiony, nie pozwala sobie na drzemkę, jest przytomny. Musi być przytomny, bo dostrzegł, że ludzie jego epoki, także jego rodacy, coraz bardziej przypominają zamroczonych widzów wielkiego widowiska. Nie chcą żyć, chcą oglądać spektakl!

Jego banalna akcja i kiczowate dekoracje pobudzają ich, rozweselają, wyrywają na krótką chwilę z odrętwienia, z mroku tępej obojętności. Ale w istocie są obojętni. Są bowiem wytrąceni z rzeczywistości i ciśnięci w otchłań namiętności, gorączkowych pragnień, rozbudzonych gwałtownie żądań. Widowisko, które ich tak podnieca, choć więcej niż moralnie wątpliwej jakości, ma dyktować sposób myślenia, podkreśla Falkowski.

Autor „Gladiatora Prawdy” ujawnia, że Norwid zdaje sobie bardzo dobrze sprawę z rangi tego niebezpieczeństwa, wie, że ten sposób życia wywołuje w efekcie chroniczny lęk, dławiącą wszelką twórczą i bezkompromisową postawę trwogę, niezdolność do podejmowania najważniejszych życiowych zadań. Ignorowanie celu własnej ziemskiej egzystencji. Dlatego tak się trzęsiemy przez wielką część naszego życia. Dlatego jesteśmy tak bezbronni, tak łatwi, by poddać się dyktatorom myśli, cynicznym wodzirejom. Norwid nas przestrzega. Nie zdoławszy wyrwać się z tego stanu, będziemy jak zepsute zabawki, którymi zbyt długo się bawiono. A nie jesteśmy zabawkami. Nie ma w nas martwych mechanizmów; są nieśmiertelne dusze.

 

Rysunek C.K. Norwida – Profil Marii Kalergis

 

Norwid widzi, jak buntujemy się na przykład na widok ludzkiej nędzy, niedostatku, głodu, udając współczucie. Nie chcemy tego widzieć, sens cierpień naszych bliźnich, także tych fizycznych, jest dla nas – tak jak dla współczesnych poety – kompletnie niezrozumiały. A jest on naprawdę, zdaniem Norwida, doniosły. To wszystko, co tak nas razi i gniewa, jest potrzebne, byśmy mogli się naprawdę nawrócić, pozbyć się „kwasów”, małości, sztywności, odrzucić grę pozorów. „[…] jeśli ludzie cierpią niedostatek – podsumowuje autor książki o Norwidzie, po brawurowej eskapadzie, by rozszyfrować wiersz „Nerwy” – to nie dlatego, że Bóg nie obdarował ich wystarczającymi środkami, by zaspokoić wszelki głód. Dzieło stworzenia jest doskonałe, na ziemi nie brak środków, by zaspokoić wszelki głód…”.

Pani Baronowa przyjmuje bardzo pięknie

Norwid traktuje to wyrywanie z letargu swoich bliźnich jako swoją powinność. Autor „Gladiatora Prawdy” ukazuje to m.in. opowiadając o wierszu „Nerwy”. Jest tu historia prawdziwych wydarzeń z życia Norwida na tle gorzkich realiów z życia paryskiej Polonii. Oto przedpołudniowa zapewne wizyta poety, wraz z zaprzyjaźnioną damą, w mieszkaniu na paryskim poddaszu, gdzie jedna z Polek, opiekująca się małym dzieckiem, walczy z widmem głodowej śmierci. („Byłem wczora w miejscu, gdzie mrą z głodu…”). Niebywały fakt braku pomocy ze strony środowiska polskiego – z powodów… absurdalnych: ktoś nie złożył jako pierwszy przepisowej wizyty, zraniono czyjąś dumę czy ambicję. Potem umówiona wizyta w pałacu arystokratki, której poeta zamierzał zdać rzeczowy raport z wstrząsającej sytuacji rodaczki. Nie podobna było jednak tego uczynić, wobec naporu konwencji, stylu, obyczaju – nagromadzenia sztuczności i szczerej niechęci zarazem do narażenia się na epitet: „socjalista”. Zrezygnował (co nie znaczy, że w istocie zaniechał interwencji, którą niebawem dyskretnie i skutecznie podjął, co udowadnia Falkowski). Wiersz „Nerwy”, arcydzieło myślowego skrótu i artystycznej dyscypliny, mówi jednak o prawdziwym zniewoleniu, nie tylko przez żelazne rygory salonu – z atłasową kanapką, na której siedzi wytworna gospodyni („bardzo pięknie”), z papugami wymalowanymi na suficie – który wymaga bezwzględnego odgrywania ustalonych ról, ale i przez własne, subtelnie uchwycone przez poetę lęki („nerwy”). Żeby odtworzyć wiernie zderzenie tych dwóch realistycznych scen, wraz z ich rekwizytami, i zrozumieć cały dramat opisywanych w wierszu wydarzeń, autor książki przestudiował wiele listów poety. Każdy z nich okazuje się wybitnym utworem literackim. „Nerwy” to mistrzowska diagnoza kryzysu, w jaki popada kultura – i człowieczeństwo samo – czyniąc zbyt głęboki ukłon wobec konwencji.

Życie wrośnięte w niebo

Inny godny przytoczenia przykład odczytania poety przez Falkowskiego: paradoks, Norwid uchodzący za surowego krytyka swoich bliźnich, poróżniony z wieloma z dawnych przyjaciół i ludzi pióra, Norwid jako przyjaciel trudny i wymagający, był zarazem gorącym czcicielem piękna i prawdy ukrytych w każdym człowieku. Nie z powodu czułostkowości i sentymentalizmu, bo od nich był daleki. Stanisław Falkowski interpretując wiersz „Pielgrzym”, podkreśla, że „Ludzkie życie, każde ludzkie życie… ma dla Norwida wartość niepowtarzalną i nieskończoną. […] Życie ludzkie jest oto wrośnięte w niebo, porwane przez niebo. To ono: niebo, jest źródłem nieskończoności, nie ziemia. »Pielgrzym« przypomina, że niebo jest podstawą, fundamentem. Na fundamencie wznoszą się »piramidy« ludzkich dusz. Nic też dziwnego, że są »porywane« przez niebo ku górze – sile, która je porywa, na pewno nie może się oprzeć zwykła ziemska siła ciążenia. Wiersz Norwida głosi, że ludzka dusza nie podlega żadnym ograniczeniom, o których by nas mogła uczyć geografia albo fizyka. Pielgrzym posiada… całą Ziemię, a jego dusza to piramida, zdolna do lotu w niebiosa. »Pielgrzym« mówi o nieskończoności, w której człowiek, ponieważ ma duszę, zyskuje udział już za życia ziemskiego – jeśli chce go zyskać. […] świat Norwida nie jest wolny od bólu, jest jednak wielkim ładem. […] Norwid zrywa z romantyczną egzaltacją i ostentacją uczuć. Kto »w nieba łonie trwa« i kto umie spojrzeć w niebo, ten wie, że nie musi krzyczeć, żeby go tam usłyszano”.

Na pytanie, skąd Norwid czerpał ów dar przenikliwości, perspektywę bardziej rozległą niż u innych współczesnych mu twórców, przy swoim raczej pobieżnym, plastycznym wykształceniu, autor książki odpowiada, że Norwid, który w gruncie rzeczy był samoukiem, dużo zawdzięczał swoim podróżom, a podróżował wiele. Zwłaszcza poznanie Rzymu i arcydzieł jego sztuki było cennym doświadczeniem. A jako zawodowy artysta plastyk (był grafikiem, autorem akwarel, rzeźbiarzem, medalierem…) odznaczał się umiejętnością uważnego patrzenia na świat. Dostrzegał to, co jest ważne, a co się nie narzuca, co może ujść uwadze innym, mniej wyćwiczonym oczom. Był dobrze przygotowany do obserwowania wielkiego tłumu ludzi. Dlatego potrafił zawczasu „dostrzec, że kanonem naszego zachowania jest uczestniczenie w kulturze wielkiego widowiska”. Żeby zaś współczesnym dać znać o tym niebezpieczeństwie bez posądzenia o płaski dydaktyzm, „Norwid postępował tak jak Herbert, sięgał po dekoracje antyczne”, podkreśl pisarz podczas wieczoru autorskiego.

Jednym z tematów „Gladiatora…” jest niepokój poety związany z dostrzeganiem kryzysu wiary. Ten „najbardziej chrześcijański i najbardziej katolicki pośród polskich poetów i najbardziej polski zarazem pośród katolickich poetów”, dzięki intelektualnej dyscyplinie, w której żył i pracował, mógł jednak o tym mówić swobodnie, bez egzaltacji, załamywania rąk i rozpaczy.

 

Rysunek C. K. Norwida (ze zbiorów Muzeum Diecezjalnego w Sandomierzu)

 

Autor podkreśla wielokrotnie, że Norwid jest tak współczesny tylko wtedy, gdy jest czytany uważnie. Nie może być czytany tak jak czyta się rzeczy napisane tylko po to, by olśnić publiczność kunsztem słowa. Istnieje zasadnicza różnica między czytaniem a uważnym czytaniem. Podobnie jak Belloc – tu moja dygresja – Norwid wyprzedził swoją epokę w widzeniu zbliżającej się zagłady christianitas i całej naszej kultury. Widział szczegóły, które okazywały się ważniejsze niż zarys budowli; słyszał – może dlatego, że zmagał się z głuchotą (była skutkiem jego pobytu w berlińskim więzieniu) – wielki łoskot walącego się świata naszej cywilizacji. Nie był jednak pesymistą. Sto pięćdziesiąt lat temu – podobnie jak Hilaire Belloc sto lat temu – przewidywał z całkowitą jasnością, co się dziś będzie czynić z nami w świecie pozbawionym wiary i zmysłu religijnego, wytracającym gwałtownie całą kulturę katolicką. Wstrząsające odkrycie obu tych myślicieli dziś dopiero stopniowo przedziera się do naszych umysłów.

Po pierwszych zachwytach, jakie towarzyszyły mu w młodości, w drugim okresie twórczości Norwid nie był rozumiany ani ceniony przez współczesnych, z wyjątkiem niewielkiej grupy przyjaciół. „Żaden jego poemat dłuższy nie tworzy całości, a najkrótszy i najpiękniejszy wierszyk nie jest wolen od jakiegoś wybraku, co go kazi – pisał z przekonaniem Józef Ignacy Kraszewski. – Pod tym względem szkice jego daleko są piękniejsze od poezji, lecz jak skoro da się w kompozycję historyczną, religijną, mistyczną, zdradza zupełną nieudolność artystyczną. Pomysł będzie znakomity, wykonanie niedołężne”. Dla swoich rówieśników zbyt nowoczesny, dla nas – mimo deklarowanego zachwytu – uznany za „kogoś nie do pojęcia”, jak podkreśla Falkowski, artystę hermetycznego, zanadto wymagającego.

Kwestia kapelusza

„Gladiator Prawdy” wyświetla ten paradoks. Udowadnia, że aby zrozumieć wiersz, trzeba znać nie tylko sens słów, swoistość nazw i określeń, rozsmakować się w języku poetyckim, rozpoznać strukturę wiersza, lecz pojmować znaczenie gestów, które wyszły z użycia. W wierszu „Nerwy” pojawia się motyw kapelusza – bez niego strój mężczyzny zawsze był niekompletny. Mowa kapelusza może być dziś dla nas niezrozumiała. Tym bardziej nie zrozumiemy wiersza „Nerwy”, gdy nie będziemy wiedzieć, co oznaczało podczas spotkania towarzyskiego niezdejmowanie kapelusza lub trzymanie go na kolanach albo „stawianie go” obok siebie na krześle czy fotelu, wyjaśnia Stanisław Falkowski.

Wiersze Norwida posługują się obficie znakami mowy gestów ludzi pewnej sfery. Poeta nie znosił przegadania, jego język był – jak u malarzy często – lakonicznym językiem obrazów; skłonienia głowy, ruchy dłoni posiadały ukrytą treść.

Gdy mówi w jednym z utworów: „Daj mi wstążkę błękitną…”, „nietrudno sobie wyobrazić domyślną przestrzeń rozmowy”, wyjaśnia autor „Gladiatora…”. „On kieruje do niej swą prośbę w salonie, a może w altanie lub w ogrodzie, na przechadzce. Prosi ją – o co? – o pamiątkę. Podobna prośba nie może jej zdziwić. Oboje są przecież wychowani w tej samej, sentymentalno-romantycznej kulturze. A właśnie sentymentalizmowi zawdzięczamy kult pamiątek, podchwycony przez romantyzm. List, liść, pukiel włosów, wstążka, jakiś przedmiot, przechowywany w szufladzie, w kieszonce na sercu, w sekretnej skrytce, stawał się dokumentem, relikwią, skarbem”. A zarazem – tu przejawia się geniusz poety – przywołane przedmioty, jak ta wykorzystana wierszu „wstążka błękitna”, mogą się stać, jak udowadnia Falkowski, wybranym starannie i dobytym niespodzianie orężem przeciw romantyzmowi – w obronie pierwszego przykazania: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną”. Orężem przeciw bałwochwalstwu.

Takich dopowiedzeń, niezbędnych, by poezja Norwida stała się dla nas zrozumiała, jest w książce wiele. Układają się w osobną opowieść o schodach, poręczach, bramach, wyglądzie twarzy, mostów… Poeta-myśliciel wykorzystał z pozoru pospolite detale ubioru, wystroju wnętrz, codzienne przedmioty, jak parasolka, talerz w ręku służącej czy pogrzebacz, którym Adam Mickiewicz poprawiał drwa w kominku, w czasie ostatniego już spotkania z Norwidem, na kilka miesięcy przed śmiercią (rzecz dotyczy tu poematu prozą pt. „Czarne kwiaty”). Norwid przytacza je z powodu uznawania za ważną każdej, najbardziej ulotnej chwili, której przywołanie jest przywołaniem kogoś bliskiego mu, jednego z tych, którzy już „odeszli ze świata widzialnego, umarłszy”. Bowiem, jak zaznacza Falkowski, w rozumieniu Norwida „Chwil nieznaczących i powszednich w ogóle nie ma – bo każda stanowi cząstkę wielkiego misterium naszego życia, jest »okruchem ofiarnego chleba«”.

 

Studium dłoni – rysunek C.K. Norwida

Wojownik, rycerz Prawdy

Trzeba uważać, żeby życia artysty nie mieszać z twórczością. Istnieje długa tradycja w piśmiennictwie polskim tego mieszania, przestrzega autor „Gladiatora…”. Jednak warto, z uwagi na dzisiejszego czytelnika, który może o kolejach życia Norwida wiedzieć niewiele, poza wytartym szablonem – filozof, wygnaniec, ciągle w sporze z kimś, szanował „okruszynę chleba” – zacytować fragment oficjalnej biografii poety[1]:

„Zmęczony biedą i niepowodzeniami poeta postanowił wyemigrować [z Londynu] do USA. W lutym 1853 dotarł do Nowego Jorku, wiosną znalazł dobrze płatną posadę w pracowni graficznej. Jesienią jednak wybuchła wojna krymska i poeta postanowił wrócić do Europy, co stało się w czerwcu 1854 roku. Zamieszkał początkowo w Londynie, utrzymując się z dorywczych prac rzemieślniczych, po czym udało mu się powrócić do Paryża. Działalność artystyczna Norwida ożywiła się, udało mu się opublikować kilka utworów, w 1863 r. wybuchło powstanie styczniowe, które pochłonęło uwagę Norwida. Choć sam, ze względu na stan zdrowia, nie mógł wziąć w nim udziału, ale w dziesiątkach listów i memoriałów zgłaszał różne projekty polityczne, które nie znajdowały odzewu i aprobaty.

W tym czasie rozpoczął pracę nad swym najobszerniejszym poematem »Quidam«, w 1866 r. ukończył pracę nad »Vade-mecum«, chociaż tomu, mimo prób i protekcji, nie udało się wydać. […] [Wcześniej] powstał m.in. cykl impresji »Czarne kwiaty”, łączący cechy eseju i pamiętnika i jedyny publikowany za jego życia wybór twórczości pt. »Poezje«. Nie znalazły one jednak uznania publiczności i krytyków. Pewną popularność Norwid zdobył jedynie jako mówca i deklamator, a także twórca szkiców i akwarel, których sprzedaż stanowiła główne źródło utrzymania artysty.

W następnych latach Norwid cierpiał nędzę, chorował na gruźlicę. W 1877 roku przeżył tragedię z powodu nieudanego wyjazdu do Florencji. Bardzo liczył w związku z tym na poprawę stanu zdrowia, wysłał swój dobytek, ale książę Władysław Czartoryski nie udzielił poecie obiecanej pożyczki. Kuzyn Norwida, Michał Kleczkowski umieścił go w Domu św. Kazimierza […]. Regulamin zakładu ograniczał swobodę poety i utrudniał jego kontakty z Paryżem, co spotęgowało samotność, izolację i zgorzknienie. Norwid pracował twórczo do samej śmierci […] W swym ostatnim liście napisał: »Cyprian Norwid zasłużył na dwie rzeczy od Społeczeństwa Polskiego: to jest aby oneż społeczeństwo nie było dlań obce i nieprzyjazne«”.

Być praktycznym jak Norwid

Brakuje jednak w tej biografii ważnego wydarzenia: będąc w Rzymie, Norwid uzyskał 7 maja 1848 r. audiencję u Piusa IX, wielkiego przyjaciela Polaków. Juliusz Wiktor Gomulicki, cytowany w książce Stanisława Falkowskiego, przekazuje informację, zwykle pomijaną przez biografów, jako nieistotną: „Prawdopodobnie na tej samej audiencji […] poeta przekazał na ręce Papieża prośbę o przyznanie odpustu zupełnego w chwili śmierci jemu samemu oraz jego krewnym i powinowatym aż do czwartego stopnia włącznie, a także pięćdziesięciu innym jeszcze wskazanym przez niego osobom, z tym, że ów odpust można było […] stosować, ale tylko raz w miesiącu, wobec dusz przebywających w Czyśćcu. Uzyskawszy upragnioną zgodę papieską […], Norwid zaczął bardzo dokładnie i z wielką rozwagą dzielić się swoim przywilejem”.

Oto jak „przedsiębiorczym” człowiekiem, jak wielkim realistą, w najlepszym słowa znaczeniu, okazał się ten pozornie oderwany od rzeczywistości artysta! Rzeczy wieczne, sprawy ostateczne były dla niego stokroć bardziej doniosłe niż utrapienia codziennego dnia. „Przez kilkanaście lat następnych – dodaje Falkowski – uzupełniał i modyfikował listę złożoną z dwóch rubryk, przeznaczonych na wpisywanie żyjących („Cmentarz parafii życia”) i umarłych osób, które pragnął nim [przywilejem odpustu] obdarować”. Ten epizod, pozornie z marginesu zasadniczej linii życia, wypełnionego tworzeniem i zmaganiem się z niezrozumieniem, odrzuceniem i niedostatkiem, więcej mówi o nim niż niejedna, wyliczająca skrupulatnie daty i miejsca pobytu biografia. Wiara była dla Norwida rzeczą najcenniejszą, przywiązanie do Kościoła czymś równie oczywistym jak oddychanie, a „Ludzie najbliżsi i wszyscy inni, bliscy znani i nieznani, nie byli mu obojętni; to ze względu na nich chciał być »gladiatorem« Prawdy, gotowym raczej cierpieć niż zaniedbać jej ogłaszanie lub przemilczeć fałsz”, podsumowuje Stanisław Falkowski.

Norwid widział żałosne następstwa duchowego kryzysu Europy, jaki ogarnął ją w XIX wieku, dlatego jego wiersze i listy są niekiedy gorzkie i bywają cierpkie – choć jakże szlachetne w tej goryczy i cierpkości! Nie sądził jednak zapewne, że kryzys ten może mieć taki zasięg… Stawiał przed Polakami, przed chrześcijanami najpoważniejsze zadanie – uchronić wiarę. Być mężnym i bezkompromisowym w jej obronie.

 

Rysunek C.K. Norwida

 

„Gladiator Prawdy” umożliwia, jak żadne chyba z dotychczas wydanych dzieł poświęconych poecie, wszechstronne obcowanie z jego umysłem. To jedna z tych książek nieodzownych  – by poczuć twardy grunt pod nogami, zobaczyć, że otaczająca nas mgła ustępuje.

Autor, skądinąd znakomity filolog – historię ginących w wierszach Norwida, i pojawiających się w nowych miejscach, przecinków i myślników (za sprawą nazbyt gorliwych polonistów) czyta się w książce z wypiekami na twarzy – jest także kimś obdarzonym niepospolitą fantazją i cienkim, lekko złośliwym poczuciem humoru. Łączy rozumienie głównego bólu naszych czasów, upadku wiary, jako konsekwencji upadku rozumu, z rozrzutnym gestem znawcy epoki i kogoś w rodzaju prywatnego detektywa, który posługując się wzrokiem, węchem i słuchem – niezliczonymi podróżami do bibliotek, także prywatnych, klasztornych, rozmowami i dyskusjami – odnajduje i zbiera rozrzucone szeroko skarby i dzieli się tym bogactwem z czytelnikami. Jego książka o Norwidzie to Niezbędnik każdego człowieka myślącego, zwłaszcza człowieka pióra, który pragnie rozumieć, co się dzieje z ludźmi wokół niego, co dzieje się z Polską, ze światem.

„Norwid nieustannie zabierał głos w sprawach, które obchodziły i obchodzą ludzi, szczególnie młodych, zawsze: pytał, kto jest naszym bliskim, radził, jak ze sobą rozmawiać i jak nie rozmawiać, tłumaczył, czemu ludzie bywają szczęśliwi lub nieszczęśliwi w małżeństwie (gdyby sam miał żonę, wolałby żeby w niego rzuciła salaterką zamiast nieszczerze milczeć) i że boją się „twarz w twarz wypowiedzieć mniemania swoje”, gdyby im to groziło „stratą miejsca i sposobu zarobkowania” (List do Konstancji Górskiej z początku lipca 1866 r.). „Znał nas-ludzi i nas-ludzi współczesnych; opisał narodziny epoki, w której, osaczeni zgiełkiem niezliczonych głosów i obrazów, żyjemy ułamkami cudzych egzystencji i nowin zza siedmiu mórz, swojej i naszej epoki, bo to są wciąż te same czasy”, mówi autor „Gladiatora Prawdy” o swojej książce.

Warto przytoczyć jeszcze jedną sentencję z tego dzieła: „Bóg przypomina o wieczności wszystkim ludziom za pomocą znaków, do których zalicza się w szczególności wielka sztuka. Jakże często jednak ludzie zwracają się nie ku wieczności i nie ku Bogu, ale ku bóstwom doczesnym i fałszywym”.

 

Stanisław Falkowski (fot. Bożena Młodawska)

 

“Gladiator prawdy. Norwid – poeta naszych czasów”  to efekt wieloletniej, prawdziwie benedyktyńskiej pracy Stanisława Falkowskiego, filologa i wychowawcy młodzieży, erudyty i miłośnika polskości, w jej najszlachetniejszym, mało dziś rozumianym wydaniu. To książka przykuwająca uwagę od pierwszego zdania, napisana nowocześnie, lekko, porywająco, zadziornie. Jeśli istnieją dziś książki potrzebne, nieodzowne, by nie udusić się w powietrzu pełnym tandety i wrzasku, to ta z pewnością do nich należy. Benedyktyński wysiłek autora wynagradza lektura ludzi wrażliwych i kochających, tęskniących za Bogiem, odrzucających fałsz i pozory… Norwid przychodzi w porę, dziś potrzebny i rozumiany bardziej niż kiedykolwiek.

Trzeba tę książkę studiować jak cenny starodawny gobelin pełen tajemnic, dygresji, opowieści pozornie pobocznych i ukrytych wątków. Czytanie “Gladiatora…”  wymaga jednak ciszy i spokoju duszy – podobnego temu, który posiadał Norwid, nigdy nie przytłoczony osobistymi klęskami, których życie mu nie szczędziło, nigdy nie zadręczony dotkliwymi zranieniami, nie rozproszony, nie zdawkowy…  Zawsze unoszący ku niebu wzrok pełen żaru.

___________

Idąc na spotkanie z autorem „Gladiatora prawdy”, zobaczyłam księgarenkę, przykurzoną, zapyziałą, wśród krzykliwych luksusów wielkiego miasta kawiarni, cukierni, restauracji, banków, domów mody na ulicy Koszykowej w Warszawie. I zaraz obok niej, na pustym chodniku lekko zataczającego się – z powodu niedowładu nóg – starszego pana (w garniturze pomimo upału!). Jakże odległy, całkiem przedwojenny widok, niczym kadr z filmu. Przystanął zdumiony i zastygł przed witryną. Przywarł do szyby. Zachłannie wbił wzrok w okładki książek. Jakby dotarł wreszcie do wodopoju na pustyni.

 

 

___________

Wszystkie nieopisane w tekście cytaty pochodzą z książki Stanisława Falkowskiego „Gladiator prawdy. Norwid – poeta naszych czasów”, Oficyna Wydawnicza Volumen, 2018 r.

 

Nieco poszerzona wersja tekstu, który ukazał się w miesięczniku Nowe Państwo (lipiec-sierpień 2018).

 

 

 

.

 

 

 

 

 

 

 

[1]              Całość biografii opublikowana została przez PAP.

Możliwość komentowania jest wyłączona.