Niecierpliwość Porucznika

Posted on 11 listopada 2013 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Rycerze Wielkiej Sprawy

Istnieją pewne gesty i zachowania, które Polacy czynili przez wszystkie wieki swojej historii – w najbardziej dramatycznych jej okolicznościach. Zawsze te same. Ich wymowa jest ciężkim kęsem do strawienia dla ludzi znikąd.

We wspomnieniach Teresy Karśnickiej – Kozłowskiej*) pojawia się wyrazista i barwna postać ojca, Ksawerego Karśnickiego, dziedzica majątku Siemkowice (pogranicze ziemi łódzkiej i poznańskiej). Ten rolnik z wyboru i z zamiłowania cieszył się szacunkiem i przyjaźnią sąsiadów. Dzięki talentom organizacyjnym i społecznym, miłemu usposobieniu, wielkiej kulturze, zyskał oddanych i lojalnych współpracowników w prowadzeniu majątku i wierną służbę. Ochotnik, wraz z bratem Antonim, w wojnie bolszewickiej. Obaj wrócili do domu z Krzyżem Walecznych jako oficerowie.

Ksawery Karśnicki (z lewej) z bratem Antonim - wyjazd na wojnę bolszewicką

Ksawery Karśnicki (z lewej) z bratem Antonim – wyjazd na wojnę bolszewicką

Po studiach na SGGW gospodarował na 600 hektarach. Znawca i miłośnik koni, prezes Związku Hodowców w powiecie kolskim, znakomity jeździec, laureat konkursów hippicznych, był też zapalonym myśliwym. Dzięki sprzedaży koni dla wojska, tzw. remontów – musiały być to konie najwyższej klasy – majątek Ksawerego Karśnickiego rozkwitał. Jego skarogniady wierzchowiec o imieniu Habdank zdobył złoty medal na wystawie w Poznaniu w 1938 roku.

Za roczne zbiory ze swojej ziemi Ksawery Karśnicki kupił w tym samym roku najnowszy model luksusowego samochodu marki Vauxhall.

Dziedzic Siemkowic był miał przy boku piękną i oddaną żonę, Wandę z Orzechowskich, kobietę wyjątkowej subtelności i mądrości, z którą mieli czwórkę dzieci. Kształcili je w domu. Koniec karnawału 1938 roku spędziłli w Warszawie. Jak pisze autorka wspomnień, oboje doskonale się bawili. Przemieszczali się od Fukiera do Złotej Kaczki i ze Złotej Kaczki do Europejskiego, oglądając rewie i operetki… Może czuli, że tańczą na wulkanie?

“Piękny Porucznik”, jak o nim mówiono wśród sąsiadów, był uczestnikiem Pielgrzymki Ziemian na Jasną Górę w 1936 roku. Nie znosił religijnej ostentacji, ale miał wiarę. Typowo polski przypadek człowieka do tańca i do różańca, pełnego wigoru, inicjatywy, pogody ducha, rodzinnego, ufnego w opiekę Bożą. Miał czterdzieści lat, gdy stanął oko w oko z rzeczywistością, której możliwość dotad uparcie negował: napaści Hitlera na Polskę.

Wcześniej po prostu nie przyjmował do wiadomości informacji o nadciągającej katastrofie. Taką miał skazę. Katastrof miał serdecznie dość. Żył planami rozwoju hodowli koni, unowocześniania majątku. Starannie, pod opieką domowych nauczycieli, wychowywał i kształcił  dzieci – wraz z żoną, która tę domową edukację nadzorowała, zwłaszcza od strony religijnej. Nie wierzył, jak często powtarzał, że wojna może wybuchnąć. Podśmiewał się z ludzkiej histerii, oburzała go psychoza wojenna. Był pewien, że po tym wszystkim, co przeszła Polska, on sam, brat, rodzina, już nic złego nie może się zdarzyć. Wyczerpały się wszelkie miary cierpienia i ofiary.

31 sierpnia wyjechał beztrosko na całodobowe polowanie. 1 września o świcie ustrzelił w tzw. Mokrym Lesie pięknego jelenia…

W chwilę potem, jak pisze jego córka, usłyszał detonacje. Niemcy bombardowali Wieluń. Jeszcze przed wypowiedzeniem wojny… (Agresorzy użyli bombowców nurkujących Ju 87B. Zginęło ponad tysiąc cywilów, w tym chorzy ze szpiatala, który oznakowany był czerwonym krzyżem. Miasto zostało zniszczone w 75 procentach, między innymi runęła zabytkowa XIII – wieczna kolegiata św. Michała, którą w rok później hitlerowcy wysadzili w powietrze, na jej miejscu postawili baraki dla urzędników;  był to pierwszy akt niemieckiego bestialstwa i terroru wobec ludności cywilnej na ziemiach polskich).

Ksawery Karśnicki z żoną Wandą z Orzechowskich

Ksawery Karśnicki z żoną Wandą z Orzechowskich

2 września, po zabezpieczeniu transportu do Lwowa najlepszych koni z majątku, Ksawery Karśnicki pożegnał się z bliskimi. Dwunastoletnia córka patrzyła ze zdumieniem jak wkłada swój mundur oficera rezerwy 15 pułku ułanów i rogatywkę ze szkarłatnym otokiem.

“… brzęcząc szablą i ostrogami wyszedł z pokoju (…) skupiony i już daleki…” . ” W drzwiach holu zatrzymał się na moment, zasalutował i w następnej chwili siedział już w swojej limuzynie obok szofera Jarugi. Samochód szybko zniknął za bramą wjazdową”.

Między jego pokpiwaniem z ludzi przejętych nadciągającą katastrofą a natychmiastową decyzją wyruszenia na front – nie czekając na rozkaz, jeszcze bez wezwania dowództwa – upłynęła niecała doba.

3 września wrócił do domu, odesłano go z pułku stanowczo nakazując czekanie na wezwanie ze sztabu.

4 września, wobec zbliżających się do domu niemieckich oddziałów zarządził natychmiastową ewakuację dzieci wraz z krewnymi i podopiecznymi, za Wisłę.

„Przygotowania do drogi było błyskawiczne”, pisze Teresa Karśnicka – Kozłowska. „Mamusia skreśliła nam znak krzyża na czole, ojciec ucałował pierworodnego i dał mu sygnet; każdą z nas [trzech sióstr – EPP] podniósł wysoko, wysoko do wysokości swojej głowy i powiedział: Bądź dobrą Polką! …Odjechaliśmy w ciemną noc” .

5 września – według relacji żony Wandy, ponownie włożył mundur, wziął swą szablę ułańską, broń krótką i sztucer myśliwski. Tym razem powiedział nieco więcej: że ostatnią kulę zachował dla siebie.„Pożegnał obie babcie i mamusię”, pisze córka, „która zawiesiła mu na szyi ryngraf z Matką Boską i patrzyła jak wskakuje na wierzchówkę Gardę, aby przyłączyć się do pierwszego napotkanego oddziału”.

Tego samego dnia żona otrzymała wiadomość od ordynansa, że został wcielony do pułku kawalerii.

7 września jedna z kuzynek widziała go w konnej grupie zwiadowców w okolicach Warszawy.„Podjechał do niej, pożegnał się i prosił o przekazanie Wandzie ostatniego przesłania słowami, że jak się ma tak wielki skarb, to docenia się go w pełni wówczas, gdy się go traci”.

Wanda Karśnicka z synem Antonim

Wanda Karśnicka z synem Antonim

Brał udział w bitwie nad Bzurą. Nie wrócił nigdy do domu. Rodzina nie znalazła miejsca pochówku.

W bitwie zastąpił generałowi Grzmotowi – Skotnickiemu (z którym był spowinowacony) kierowcę, który poległ na początku bitwy. Najprawdopodobniej razem z nim zginął od bomby.

W listopadzie 2003 otrzymałam list od córki pana Hałaszkiewicza, który był w Siemkowicach sekretarzem gminy i z panem Ksawerym Karśnickim chodził na polowania. Autorka dobrze znała jedną z jego córek, Marię, wygnaną z rodzinnego domu i mieszkającą po wojnie w Częstochowie. Jakiś uparty rodzaj pamięci – coś w rodzaju bolącego i bardzo wrażliwego miejsca, które mimo okładów i smarowań wciąż daje znać o sobie – przecież minęło już tyle lat!  – o ludziach, których już nie ma, kazał tej pani pobłogosławić mnie za to, że tę rodzinę przypominam (pisałam o niej w prasie). Nie ma ich, a nie sposób o nich zapomnieć.

Ksawery Karśnicki z żoną, teściową i dziećmi na schodach pałacu w Karszewie

Ksawery Karśnicki z żoną, teściową i dziećmi na schodach pałacu w Karszewie

Czy dzisiejsze wystawy artystyczne – np. ostatnia, w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, i to otwarta na chwilę przed 11 Listopada (symboliczna wymowa tego faktu nie powinna ujść uwadze) –  nie potwierdzają tezy o upadku na dno kultury europejskiej? – Warszawa jest tylko bladym odbiciem tego zjawiska. Napaść na odrodzone po rozbiorach państwo polskie – bolszewików w 1920, Niemców i Sowietów w 1939  –  była pierwszym akordem przygotowującym jej unicestwienie. Aby to zrozumieć trzeba umieć spoglądać na historię, uznać, że jej rdzeniem jest prawda katolicka. Angielski pisarz Hilaire Belloc w całym swym pisarstwie toczył bój o uznanie prawdy katolickiej w historii.

„Jeszcze nie tak dawno temu nawet najlepiej wykształcony człowiek w Europie Zachodniej wyśmiałby tezę, zgodnie z którą załamanie się jedności naszej dawnej religii po okresie reformacji było początkiem wszystkich naszych tragedii”, pisał z gorzką satysfakcją w swej odezwie do polityków i opinii publicznej Zachodu w miesiąc po napaści Niemiec i Rosji na Polskę.**)

„Nawet dzisiaj, gdy ludzie zaczynają jaśniej postrzegać historię i jej konsekwencje, większość z nich ma wciąż problemy ze zrozumieniem, że  odbudowa i utrzymanie jedynego żarliwie katolickiego narodu jest kwestią kluczową dla nas wszystkich….(…) uświadomienie sobie tego, co powinno być oczywistością, nie może być już dłużej odwlekane”.

Feliks Koneczny nie miał wątpliwości –  i to na wiele lat przed wybuchem ostatniej wojny –  co do tego, czym jest wolna Polska dla Europy. Wbrew potocznym opiniom –  jakże płaskim i zarazem jakże wygodnym dla naszych opiekunów i protektorów –  że „sami zasłużyliśmy na rozbiory”, że były one „sprawiedliwą karą” za nadużycia wolności w I Rzeczypospolitej, wybitny historyk przypomina niepopularną, a nawet ukrywaną – także w wielu naukowych publikacjach, nie mówiąc już o podręcznikach szkolnych, zwłaszcza z PRL  – prawdę, że

„Polska przestała jako państwo istnieć wtenczas właśnie, gdy była w pełni wspaniałego odrodzenia: kiedy nie brakowało jej ani oświaty, ani sprawiedliwości społecznej, kiedy obywatele jej byli gotowi przelewać krew w jej obronie, powiększając ciągle wojsko, podwyższając podatki a zrzekając się najzupełniej wszelkiej >złotej< wolności, pozostawiając te tylko swobody obywatelskie, które potrzebne są zawsze, by zachować godność ludzką w obywatelach i wzbudzać serdeczne zajęcie dla sprawy publicznej”.

Upadliśmy, podkreśla prof. Koneczny, nie z własnej winy, bo nastąpiło to wtedy, „kiedyśmy się z win oczyścili”***). Jaka więc była przyczyna? Taka właśnie, jaką zdefiniował w swojej nieubłaganie logicznej analizie czterdzieści lat później Hilaire Belloc –  a z jaką całkowicie zgodna jest ocena naszego wielkiego znawcy dziejów.

Przyczyną upadku Polski jest upadek chrześcijańskich zasad w polityce europejskiej, czego największą – oprócz rozbiorów – manifestacją była agresja dwóch sąsiadów na Polskę we  wrześniu 1939 roku.

Wraz z Polską ocalejemy lub zginiemy

Hilaire Belloc u progu ostatniej wojny z tą jedną jedyną sprawą – odrodzenia Polski – wiązał swoją nadzieję na pokonanie całego anarchistycznego zła w Europie!

Porucznik Ksawery Karśnicki

Porucznik Ksawery Karśnicki

Angielski myśliciel wiedział doskonale, że przypadek Polski, miażdżonej na oczach niemego świata przez dwie potęgi, ogarnięte ideologicznym szaleństwem – o wspólnym ideowym korzeniu, jakim jest myśl Hegla – nie jest jedynie odosobnionym epizodem politycznej sceny XX wieku, jakimś historycznym incydentem.

Dlatego też prawdziwe odrodzenie polskiego państwa (siedemdziesiat lat po wojnie!) – o które walczy dziś samotnie PiS – nie rozegra się dzięki „kultowi przeciętności”, jaki starają się zaszczepić w Polakach wspólnym wysiłkiem: szkoła, upadające wyższe uczelnie, media i cała oficjalna kultura, pozbawiona chrześcijańskiego oblicza, wspierana przez państwo oraz niezliczone zastępy sponsorów i dobroczyńców (rzecz jasna całkowicie bezinteresownych). Potrzebny jest duchowy i intelektualny przełom – nie emocje, na których wygrać można dowolną melodię. Nie wystarczą hasełka i uliczne burdy, tak łatwo wzniecane w  tłumie, nie wystarczy “kultura medialna”, historyczne kostiumy. Potrzebna jest odwaga nazywania rzeczy po imieniu. Prawo bez dwuznaczności, luk, sofistycznych pułapek i mielizn. Prawo oparte na precyzyjnym rozróżnianiu pojęć, na Dekalogu, na prawie naturalnym. Bez którego nigdy nie ma mowy o suwerenności.

„Jeśli nam się to nie uda”, przestrzegał Amerykanów i Anglików oraz swoich rodaków Francuzów Hilaire Belloc, apelując o pomoc samotnie walczącej Polsce, “(…) nasi potomkowie nie będą mogli nazywać siebie dłużej ludźmi cywilizowanymi, spadkobiercami Cesarstwa Rzymskiego i Grecji, których dziedzictwo przetrwało dzięki sile i tradycji Kościoła katolickiego”.

„Doniosłość tej sprawy czyni ją trudną do uchwycenia. Stwierdzenie to wydaje się do tego stopnia przesadzone, że brzmi ono niewiarygodnie, jednakże jest do bólu prawdziwe. Wraz z Polską ocalejemy lub zginiemy…”, kończy swój wywód z pażdziernika 1939 roku angielski pisarz.

Tajemnica śmierci rotmistra Pileckiego, czy porucznika Karśnickiego to fragment tajemnicy Polski. Zagadki nie do rozwikłania dla wszystkich pozbawionych gruntownej znajomości historii, także dla słabo wykształconych cudzoziemców. Zagadki setek i tysięcy wyborów dokonywanych w jednej chwili przez ludzi bardzo młodych, dzieci prawie, i tych w pełni sił.

Ci młodzi i ci w pełni sił Polacy nie mieli wątpliwości, czy ratować siebie, swój majątek, luksusowe nieraz dobra – zabytkowe siedziby, dzieła sztuki pozostawione w domach, wypieszczone konie pełnej krwi – ale też skromne wiejskie gospodarstwa wraz z  ich lichym inwentarzem – trwając jednocześnie przy najbliższych, których uważali za swój wielki skarb, czy też własnym ciałem i największym wysiłkiem umysłu i woli bronić tego skarbu, który nazywa się Ojczyzna. A który jest dobrem przede wszystkim duchowym – rodziny są częścią tego dobra. Chronienie tego wielkiego dobra, które pochodzi od Boga, przed śmiertelnym zagrożeniem uznali za swój obowiązek. Nie ociągali się i nie szukali usprawiedliwień, bo by ich nie znaleźli – w polskiej mentalności ich nie ma – by ten obowiązek spełnić.

Tak narodziło się w czasie ostatniej wojny Polskie Państwo Podziemne, stąd wzięło się Powstanie Warszawskie. Tak zrodził się WiN.

Rotmistrz Witold Pilecki z żoną Marią i córką Zofią

Rotmistrz Witold Pilecki z żoną Marią i córką Zofią

Dziś w Polsce dominują w publicznej sferze ludzie znikąd.

Jaką stworzą Polskę? Zastąpili dogmaty opiniami, altruizm interesami, wiarę ideologią. Prawdę, wyrażającą się w pięknym języku polskim, bełkotem. Nie potrafią o nic walczyć. Potrafią się do wszystkiego dostosować. Nie są to spadkobiercy naszej cywilizacji.

Prawdziwy Polak – katolik nigdy nie podniósłby ręki na Żyda, nie spostponowałby go plugawym określeniem czy głupkowatym rechotem. Nie nienawidziłby cudzoziemca. Nie napiętnowałby jako obcego człowieka, który wyłamuje się z zachowań stadnych i ze stadnego sposobu myślenia. Nie szkalowałby też nigdy zamordowanego prezydenta swojego kraju. Nie wyśmiewałby się z przywódcy opozycji; nie mówiłby o jego wzroście, czy innych cechach fizycznych. Spaliłby się ze wstydu, gdyby miał dać powody, by go uznano za kogoś zdolnego do podobnych zachowań.

Teresa Karśnicka-Kozłowska 1946

Teresa Karśnicka-Kozłowska 1946

Antoni Kozłowski, poeta i grafik, syn Teresy Karśnickiej – Kozłowskiej, autorki wspomnień o ojcu Ksawerym Karśnickim i matce Wandzie z Orzechowskich, napisał o niej tuż po jej śmierci w 2002 roku:

„Mama była tym człowiekiem, który, parafrazując filozofa, >przechodzi mimo obyczajów tłumu<, bo, co już od siebie dopowiadam, ulepiony jest >z lepszej gliny<, nad jakością której pracowały całe pokolenia jej szacownych antenatów, ale także i Ona sama, zawsze skromnie, rzetelnie i wytrwale”.****)

Absolwentka SGGW, z życiowej konieczności bibliotekarka w Bibliotece Głównej Politechniki Gdańskiej, pracownik naukowy, społeczniczka z zacięciem do robienia wszystkiego, co służy innym, z talentem, pasją, zaangażowaniem, a zarazem z tak rzadkim dziś taktem, kulturą, delikatnością – której nigdy za mało – wobec drugiego człowieka. Działaczka uczelnianej „Solidarności”, autorka i kolporterka prasy i wydawnictw podziemnych w stanie wojennym, człowiek cały dla innych. Niemal zawsze w cieniu, nigdy na pierwszej pozycji, zawsze, w białych rękawiczkach dyskretnie eliminowana.

„Ludzie pokroju Mamy, znikając ze sceny, pozostawiają na niej skundlony gatunek człowieka, który potrafi tylko >inwestować w siebie< czy >robić przewały<… W tym panopticum >wydajności i dyspozycyjności< nie ma już miejsca dla szlachetnych i mądrych indywidualności”.

Antoni Kozłowski wdzięczny jest Matce przede wszystkim za to, że mocno zakorzenił się w życiu, jak pisze, „na fundamencie rodzicielskiej miłości”. Była tak cierpliwa w znoszeniu niepowodzeń i  niezrównana w cieszeniu się wszystkim, co dobre, choćby były to rzeczy najmniejsze, przez innych zupełnie lekceważone, bo nie materialne.

Razem z mężem, prof. Janem Kozłowskim, tworzyła dla trzech synów dom – było to zwykłe mieszkanie w bloku – którego ściany wydawały się im murami niezniszczalnej twierdzy, tak wielkie dawał poczucie bezpieczeństwa.

„W obliczu współczesnego egoizmu dorosłych, traktujących dzieci jako przeszkody w realizacji ich prestiżowych i hedonistycznych celów życiowych, dzieciństwo, jakie nam ofiarowali Rodzice, zwłaszcza Mama, ma koloryt mitycznej Arkadii”.

Ta smukła, zawsze elegancko, choć bardzo skromnie ubrana pani, którą zapamiętano w jej środowisku także jako kogoś, kto posługiwał się piękną polszczyzną, językiem, który miał odcień „dawnego świata” była niecierpliwa jak jej ojciec. Niecierpliwa w dawaniu siebie.


*) Teresa Karśnicka – Kozłowska „Dawniej niż wczoraj”, wyd. ARCANA, Kraków 2003

**) Hilaire Belloc, wystąpienie opublikowane 28 października 1939 roku w Stanach Zjednoczonych, tłum. Izabella Parowicz (za portalem Rebelya)

***) Cytaty Feliksa Konecznego pochodzą z książki „Święci w dziejach narodu polskiego”

****) Posłowie Antoniego Kozłowskiego do tomu wspomnień T. Karśnickiej-Kozłowskiej

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.