“Nie patrz na nas!” Historia śmierci ojca Maksymiliana Kolbe
„O. Maksymilian szedł w więziennym pasiaku, z miską u boku, w drewniakach. Nie szedł jak żebrak, ani też jak bohater. Szedł jak człowiek świadomy wielkiej misji. Stanął spokojnie przed oficerami. Cała świta, która dokonywała selekcji, wszyscy stali i patrzyli po sobie… Wreszcie opamiętał się kierownik obozu i wściekły, zapytał swojego zastępcę: „Was will dieses polnische Schwein?” (Czego chce ta polska świnia?). Zaczęli szukać tłumacza, ale okazało się, że tłumacz zbędny. O. Maksymilian w postawie na baczność odpowiedział spokojnie po niemiecku: „Ich will sterben für ihn” (Chcę umrzeć za niego) – i wskazał lewą ręką na stojącego obok Gajowniczka. (…) „Wer bist du?” (Kim jesteś?). „Ich bin ein polnischer katolischer Priester” (Jestem polskim księdzem katolickim). Panowała nieznośna cisza. Wreszcie stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS, który zawsze zwracał się do więźniów przez wulgarne „ty”, zwrócił się do o. Maksymiliana per „pan”: „Warum wollen Sie für ihn sterben?” (Dlaczego pan chce umrzeć za niego?). O. Maksymilian odpowiedział: „Er hat eine Frau und Kinder” (On ma żonę i dzieci). Po chwili esesman powiedział: „Gut” (Dobrze). (Teresa Kowalik i Przemysław Słowiński „Bohaterowie Auschwitz”, wg relacji świadka, Michała Micheredzińskiego).
Franciszek Gajowniczek, uratowany przez o. Maksymiliana więzień, w swej relacji, spisanej przez ojca franciszkanina dodaje jeszcze jeden wstrząsający szczegół. Gdy o. Kolbe wystąpił z szeregu i zbliżył się do dowódcy obozu Fritza, jego pierwszym gestem była próba pocałowania go w rękę. Ten gest nieprawdopodobnej pokory musiał być równie szokujący jak słowa, które potem padły. Ujawniał determinację franciszkanina, gotowanego na każde upokorzenie, by osiągnąć cel, uratować współwięźnia. Umrzeć zamiast niego.
Wbrew całej wiedzy naukowej
Gdyby nie śmierć ojca Maksymiliana Kolbe w bunkrze głodowym obozu koncentracyjnego Auschwitz, być może wielu z nas nie wiedziałoby, kim jest Bóg. Być może wśród tych, którzy nie wiedzieliby, kim jest Bóg, było wielu Niemców. A może tylko ich nieliczna grupa. Pewne jest jedno, ojciec Maksymilian wzbudził w tych niewielu, z którymi miał bezpośrednio do czynienia, przekonanych dotąd o potędze swojej rasy, niewymowny strach. Zamordowano go z powodu tego panicznego strachu. Nie była to bowiem śmierć naturalna. Ojciec Kolbe nie umarł z głodu, tak jak było to zaplanowane.
Esesman nie przyszedł zamordować go zastrzykiem fenolu „z litości”, jak się to dziś niekiedy naiwnie interpretuje. 14 sierpnia 1941 roku, po dwóch tygodniach, odkąd został wtrącony do głodowego bunkra – piwnicy z zakratowanym otworem okiennym – razem z innymi skazańcami, jednak nadal żył, choć nie przysługiwała mu nawet kropla wody. Powietrza w tej ciasnej celi było także bardzo niewiele. Żył jednak.
Niemcy nie chcieli w obozie śmierci człowieka, którego Bóg trzyma przy życiu. Wbrew ich wyrokowi. Wbrew sprawnie działającej machinie śmierci, przemyślanej w każdym szczególe, którą metodycznie wprawiali w ruch. Wbrew imponującej wiedzy medycznej, jaką dysponowali. Jakże Niemcy cenili naukę i jej dowody!
A tymczasem ojciec Kolbe wciąż nie umierał. W tym miejscu, gdzie „Bóg umarł”, stało się w najbardziej oczywisty sposób jasne – dla inspiratorów i organizatorów przemysłu śmierci – że można żyć Bogiem. Bogiem samym. Bez kropli wody. Tego nie potrafili znieść. Choć jego towarzysze umierali w niewyobrażalnych męczarniach, przez te dwa pierwsze tygodnie sierpnia 1941 roku z głodowego bunkra rozlegał się mocny i dźwięczny męski głos śpiewający hymny na cześć Boga, głośna modlitwa, słowa Różańca. Tego nie można było wytrzymać.
Ścisłe grono niemieckich przywódców było już wtedy świadome, że Bóg może podtrzymać, w sposób wymykający się ludzkiemu rozumowi i doświadczeniu, życie tych, których chce zachować. Marta Robin (1902-1981), Francuzka, żyła przez kilkadziesiąt lat wyłącznie Komunią św. Podobnie Teresa Neumann (1898-1962), ich rodaczka, przez kilkadziesiąt lat nie przyjmowała pokarmów i nie piła, przyjmowała Komunię św. Obie były stygmatyczkami i w każdy piątek przeżywały Mękę Pańską. Niemieccy oprawcy nie rozumieli, dlaczego tak się dzieje. Nie mieli pojęcia, że ci, których Bóg utrzymuje przy życiu pomimo ich wyroku, także wbrew prawom natury, to ci, którzy Bogu całkowicie zaufali. Wiara jest zawsze nagrodzona.
„U mnie wszystko dobrze…”
Z ostatniego listu o. Maksymiliana do matki z Auschwitz: „Moja kochana Mamo, pod koniec miesiąca maja przyjechałem z transportem do obozu w Oświęcimiu. U mnie jest wszystko dobrze. Kochana Mamo, bądź spokojna o mnie i o moje zdrowie, gdyż dobry Bóg jest na każdym miejscu i z wielką miłością pamięta o wszystkich i o wszystkim. Byłoby dobrze przed moim następnym listem nie pisać do mnie, ponieważ nie wiem, jak długo tu pozostanę. Z serdecznymi pozdrowieniami i pocałunkami – Kolbe Rajmund”.
„Dnia 28 maja 1941 o. Maksymilian został wywieziony z Pawiaka w Warszawie do niemieckiego obozu zagłady KL Auschwitz, gdzie 14 sierpnia 1941 poniósł śmierć głodową, dobity zastrzykiem trucizny”. Tak o tej sprawie pisze się dziś. Ale czy można umrzeć jednocześnie z powodu zagłodzenia i z powodu otrzymania zastrzyku z trucizną? Po co trucizna, kiedy umiera się z głodu?
Współwięźniowie zapamiętali go jako człowieka przepełnionego pokojem. Aleksander Dziuba wspomina słowa swoich towarzyszy: „Umacniał nasze dusze, mieliśmy więcej ufności w Bogu, osłabiał nasz lęk przed śmiercią”. O. Maksymilian mówił, że nie boi się śmierci, boi się grzechu… . „Mówił, że jeśli nie będziemy obawiać się niczego oprócz grzechu, modląc się do Chrystusa i szukając wstawiennictwa Maryi, poznamy pokój. Ukazywał Chrystusa, jedyne pewne oparcie i pomoc…”.
Wydarzenia w bunkrze głodowym opisała po wielu rozmowach z bezpośrednimi świadkami, Maria Winowska, członkini francuskiego ruchu oporu w czasie II wojny i aktywna działaczka polskiej emigracji we Francji (później współpracowniczka Kardynała Wyszyńskiego) w książce „Szaleniec Niepokalanej”. “…Głośno się modlił, tak że i jego współtowarzysze mogli słyszeć i modlić się razem z nim… Współwięźniowie narzekali i w rozpaczy krzyczeli, a nawet przeklinali, lecz po jego słowach godzili się ze swym strasznym losem (…) B. Borgowiec wchodził co dzień do celi, by wyciągać trupy. Skazańcy leżeli, jeden tylko o. Maksymilian stał lub klęczał wpośród nich. Wzrok miał tak przenikliwy, że SS-mani znieść go nie mogli i krzyczeli: „Schau auf die Erde, nicht auf uns!” (W ziemię patrz, nie na nas!)
Niektórzy skazańcy wijąc się w nieludzkich bólach błagali o kroplę wody; nigdy on. Pewnego razu jeden ze zbirów zawołał: „So einen wie diesen Pfaffen haben wir nie gesehen. Das muss ein aussergewohönlicher Mensch sein! (Takiego jak ten klecha, nie widzieliśmy nigdy; to musi być jakiś nadzwyczajny człowiek!). (…) Płyną dni. Oto wigilia Wniebowzięcia. W celi śmierci leży na posadzce trzech konających, bez przytomności. O. Maksymilian siedzi na posadzce oparty o ścianę i oczy ma otwarte, przytomne. Za długo trwa zbirom to konanie. Dziś właśnie kat obozowy Bock otrzymał rozkaz «wykończenia» niedobitków. Wchodzi, trzymając w ręku strzykawkę z kwasem fenolowym. O. Maksymilian z uśmiechem podaje mu ramię”.
„Gdy miałem ciało o. Kolbego wynieść z celi – zeznaje inny więzień – i drzwi otworzyłem, podpadło mi, że o. Kolbe siedział na posadzce oparty o ścianę i miał oczy otwarte. Jego ciało było czyściutkie i promieniowało. Każdemu podpadłaby ta pozycja i każdy sądziłby, że to jakiś święty. Jego twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce, zbrudzone i o zrozpaczonych rysach. Pogodna, czysta twarz o. Maksymiliana promieniowała»” (relację zapisał Zdzisław J. Kijas OFMConv).
Ciało o. Maksymiliana nie chciało spłonąć w piecu krematoryjnym, mimo ponawianych prób. Niemcy musieli je zakopać na terenie obozu. Gdzie znajduje się grób świętego, który nie umierał, choć go głodzono w bunkrze śmierci?
Kościół, który nie chciał spłonąć
Dlaczego kościół św. Augustyna na Muranowie ocalał po powstaniu w getcie i po powstaniu warszawskim, mimo, że Niemcy próbowali go wysadzić? Ten fakt potwierdza, że rachuby Boga nie są rachubami ludzi. Ludzie nie mogą czynić tego, co by im się podobało, jeśli Bóg tego nie zechce. I choć Warszawa została obrócona przez Niemców w pogorzelisko, ze sterczącymi w niebo kikutami budynków – potem dzieła zniszczenia dokończyli Sowieci – majestatyczny neoromański kościół św. Augustyna z siedemdziesięciometrową wieżą, pozostał, dumny i wyniosły w morzu ruin.
Niemcy w głębi duszy czują się zagrożeni, czują się słabi. Są wystarczająco przenikliwi, widzą, że ich potęga to papierowy tygrys, to kupa śmieci. Dlatego kąsają. Drżą przed tą inną potęgą, choć starają się to ukryć. Rycerz Niepokalanej, w pasiakach i drewnianych chodakach, którego nie złamało żadne upokorzenie, a moment śmierci witał z radością, był po jej opieką.
– Schau auf die Erde, nicht auf uns! – wołają do nas dziś z bezsilną złością, wydając rozkazy swym posłusznym narzędziom, by usuwały z muzealnych wystaw wizerunki o. Kolbego, rotmistrza Pileckiego, rodziny Ulmów. Po osiemdziesięciu latach, jakie minęły od wojny Niemcy wciąż nie mają spokoju. Wyobraźnia?, sumienie?
A my, o ile tylko będziemy spoglądali ku górze, naprawdę nie musimy się martwić niczym. Jak mówił Paul Claudel, przyjaciel Polski: „Pozycja piekła jest zawsze tylko obronna”.