Nie gong, nie gołąb, ale Gołębica, czyli: Przed zwycięstwem
Jeśli ktoś miałby trudności z wyobrażeniem sobie, jak wyglądała starożytna Wieża Babel – której znakiem szczególnym było poplątanie języków, bełkotliwość wymowy ludzi ogarniętych manią zdobycia całkowitej władzy nad światem i naturą i wdarcia się przemocą do Nieba – powinien raz jeszcze obejrzeć, a zwłaszcza wysłuchać rozmówców Andrzeja Dudy podczas ostatniej czwartkowej (22 maja) przedwyborczej debaty telewizyjnej w TVN.
Szczególnie polecić wypada dwie osoby: urzędującego prezydenta RP i „lwicę dziennikarstwa”, najgłośniejszą telewizyjną i radiową dziennikarkę ostatniego ćwierćwiecza, panią M. O. Takiego zaplątania się we własne słowa, takiego braku koordynacji myślowej, takiego niepokoju, a wręcz objawów psychicznej paniki nie oglądaliśmy jeszcze nigdy w tych dekoracjach.
Zwłaszcza, że obie wymienione wyżej osoby, w swoim własnym mniemaniu, mają wszelkie dane, by olśniewać przytomnością umysłu, tryskać intelektualną werwą i energią psychiczną. Wszak czuły się tu przez tyle lat bezapelacyjnie u siebie. Czuły swoją miażdżącą przewagę. To przed nimi w studio telewizyjnym, w świetle reflektorów mieli tłumaczyć się Polacy o innych poglądach. To oni prowokację i szyderstwo zaliczali do gatunków dziennikarstwa. Ustanawiali reguły, narzucali ton, rozdzielali nagany i komplementy, ferowali wyroki.
Celowo łączę te dwie osoby – i to co one symbolizują – w jeden zestaw. Tak naprawdę jedna nie istnieje w publicznej przestrzeni bez drugiej. “Lwica dziennikarstwa” wspierała zawsze “lwa puszczy”, a on ją.
Dziś role się odwróciły.
Tzw. czwarta władza, dziennikarze zespoleni z władzą polityczną w jeden brykiet, władza, która stanowiła przedłużenie PRL, i z nadania jej właścicieli “spijała śmietankę” w nowym ustroju, to kwintesencja porządków, które zmiata dziś zryw ducha wolnych Polaków. Sprzeciw obywateli, którzy zaangażowali się w kampanię wyborczą i uczciwy przebieg wyborów w skali nie spotykanej dotąd w naszej historii.
„Nazwij rzeczy po imieniu, a zmienią się w okamgnieniu…”, śpiewa bard.
A pretekstów do tego zaangażowania dostarczyli sami władcy III RP. Ombyślali je przy udziale licznych ekspertów, nie wiedząc, że działają na własną zgubę.
Tak dzieje się zawsze, gdy ignoruje się prawdę, iż wszelka władza od Boga pochodzi. (Trzeba tę prawdę dobrze rozumieć i nigdy nie nadużywać tych słów).
”Czwarta władza” została właśnie, na oczach wolnych Polaków, zdetronizowana i obalona. “Lwica dziennikarstwa”, która pokornie chowa za nogę telewizyjnego stołu proporczyk rządzącej partii, by nie przenosił wstydu panu prezydentowi i jej samej, pokazała tym gestem wszystko. Jak w najlepszym teatrze. Jak na egzaminacyjnej etiudzie studentów wydziału aktorskiego, gdy główną ideę – nadciągającą zmianą – trzeba przedstawić w języku gestów zrozumiałych dla wszystkich. Błyski niepokoju w jej oczach dopełniły obrazu.
W miejscu, gdzie oglądałam debatę, w towarzystwie kilkudziesięciu osób, wybuchły spontaniczne owacje na cześć tego gestu. Pani M.O. nadaje się doskonale do teatrzyku jednego aktora, nie musi nic mówić, a wyraża „całą prawdę” o politycznej zmianie.
Wcześniej brawa uzyskał pan prezydent, którego proporczyk parzył jak gorący kartofel.
Mistrzowie prowokacji zostali pokonani drobnym upominkiem Andrzeja Dudy. Wręczonym z uśmiechem i bez zacietrzewienia.
Andrzej Duda przekonywał nie tylko swoimi logicznymi spokojnymi argumentami, postawą obrońcy polskiej racji stanu – ale pogodną twarzą i pewną nonszalancją, eleganckim dystansem wobec dziennikarskich rytuałów. Wyczuwało się lekkie przymróżenie oka. Dziennikarze TVN wychwycili to natychmiast, nie potrafiąc ukryć zakłopotania. Nikt z trójki żurnalistów – także ścisły i konkretny p. Rymanowski, rozpoetyzowana i liryczna p. Pochanke, próbująca ratować się wyszukanym słownictwem („crème de la crème”, „płynąć w mainstreamie…”) – nie był swobodny. Tu wydarzyło się coś, co zachwiało ich światem. Co odwraca kartę dziejów III RP.
Wyraziła to z rozbrajająca szczerością pani Pochanke, z przyganą w głosie komentując impresję pana prezydenta na temat ptactwa, akurat w chwili, gdy zabrzmiał gong kończący jego czas: „Nie gołąb, a gong, panie prezydencie…”
Ale to nie był ani gong, ani gołąb. To była Gołębica.
Gołębica – symbol Ducha Świętego, który rozplątuje języki i wszystko czyni prostym. Symbol Ducha Świętego który pozwałał Apostołom mówić do ludów w ich własnych językach i narzeczach wywołując zachwyt i wdzięczność. To Królowej Polski zawdzięcza nasz naród owe niebywałe dary Ducha Świętego, z których jednymi z najważniejszych jest mądrość, bojaźń Boża – i płynąca z nich radość, pokój i nadzieja – rada i męstwo.
Wielka armia pod dowództwem Gołębicy przyczajona czyha w internecie. Udaje że śpi, a chytrze węszy w krzakach Facebooków i na Twitterze. Reaguje perlistym śmiechem i kpiną na każde tupnięcie odchodzących w niebyt. Każde tupnięcie, które podnosi w górę chmurę niebywałego smrodu. Punktuje nieubłaganie każde kłamstwo i wykpiwa każdy lapsus. Utrwala na filmach scenki i dialogi. Armia, której śmiech brzmi dla „władców” (także medialnego świata) złowrogo. Jest zaraźliwy. Jest jak gaz bojowy rozniecany za plecami, z góry i z dołu. Okrutny gaz, przed którym nie ma dokąd uciec.
Armia młodych ludzi wyrastająca niespodziewanie, jak spod ziemi, której nie dostrzegano wcześniej, dla której wczorajszy Teatr Czterech Aktorów – tak niepewnie czujących się w swoich rolach – i jednego Naturszczyka, którego absolutnie nie peszyły światła wielkiej sceny, był wyśmienitą okazją do zdrowego pośmiania się. I powołania do życia kolejnych batalionów śmiechu.
Idą z gołymi rękami.
Jak pokonać bestię bez oręża i zbroi? Zabić ją samym śmiechem. Bestia boi się śmiechu, traci swoją groteskową powagę. Śmiech wolnych Polaków – wolnych, bo nie wierzą w bożki, które budzą ich wstręt, tylko wyznają prawdziwego Boga – przekuwa balon pychy.
Śmiech jest darem. Tego cennego daru nie otrzymaliśmy z powodu zasług.
On jest z pośrednictwa naszej Królowej. Niepokalanej. Tej, Która Zetrze Głowę Węża.