Nazwy własne
We współcześnie konstruowanych broniach ciekawą rolę odgrywają ich nazwy. Jedną z bomb nowej generacji nazwano w Rosji „Ojciec”.
Skutki rażenia nią porównywalne są ze skutkami zastosowania broni jądrowych, choć wykorzystuje się tu inne zasady fizyko-chemiczne. Z powietrza mianowicie wysysany jest błyskawicznie tlen, aż do ostatniego atomu. W obszarze rażenia żaden organizm żywy nie ma szans, umiera natychmiast. Opracowanie tego rodzaju pocisków było przełomem w badaniach nad bronią masowego zabijania.
Co mówi ta nazwa? Z wykorzystanym tu słowem związane są silne ludzkie uczucia. Silne i głębokie przeświadczenia i doznania ludzi wszystkich pokoleń. Wywołuje błyskawiczny ciąg skojarzeń, które sięgają podstawowej kategorii bytu. Pojęcia podstawowego dla świadomości, decydującego o tym, że jako ludzie wiemy, kim jesteśmy. Wiedzieć kim się jest można tylko przez odniesienie do innego Bytu, tego, który jest ponad nami.
Tego, Który Jest.
Pojęcie to dane jest przez Boga w Objawieniu, rozwinięte w dogmatach przez Kościół.
Na początku tego ciągu skojarzeń pojawia się pojęcie Ojca. Ojca – Dawcy Życia, Stwórcy Świata. Tego, który czeka w Niebie; pragnie widzieć tam nas wszystkich. Który kocha ponad wszystko.
Dziś jako ludzkość dzielimy się na tych, którzy to rozumieją i tych, którzy nie są w stanie tego pojąć. Ta pierwsza grupa stale się kurczy, do drugiej wciąż dobijają nowi. Są to ludzie najbardziej nieszczęśliwi na ziemi. Ludzie duchowo okaleczeni.
Dlaczego zatem wybrano to słowo na określenie śmiercionośnej broni? Słowo, którego podstawowym sensem jest miłość Stwórcy do stworzenia miałoby się oto – zgodnie z czyimś zamysłem – kojarzyć z zagładą? Ojciec unicestwiający życie? Kto to taki? Czyj to ojciec? Kto może tak go nazwać?
Słowo użyte, jak w tym wypadku, niezgodnie z jego treścią, może także stać się bronią. Bronią bardzo niebezpieczną. Może razić, zabijać duchowo. Wywołać zagubienie, zamęt pojęciowy. Burzyć pewność opartą na religii, wiedzy filozoficznej, rodzimej kulturze, cywilizacji, doświadczeniu. Może prawdziwie zabijać.
Ten stopień paraliżu psychicznego
„Odbierz ludziom pierwotny sens słów, a otrzymasz właściwie ten stopień paraliżu psychicznego, którego dziś jesteśmy świadkami”, przestrzegał Józef Mackiewicz w Drodze donikąd.
Nadużycie słów, posługiwanie się nimi w nazewnictwie i reklamie, czy w pozornie logicznych konstrukcjach zdaniowych, z wyraźnym celem zatarcia, przeinaczenia sensu, to manipulacja. To zbrodnia przeciw Słowu, ugodzenie w Boga.
Jesteśmy dziś w samym jądrze intensywnych zabiegów manipulowania świadomością ludzką. Niezgoda na zabicie nienarodzonego dziecka nazywana jest łamaniem prawa i karana jak przestępstwo. Lekarze mają być zabójcami czynnie lub pośrednio – by zostawiono ich w spokoju, pozwolono pracować, nie ciągano po sądach. Tylko, jaki właściwie zawód będą wykonywać? Przecież nie kończyli akademii katów…
Manipulacja jest bronią zawodowych kłamców. Posługiwali się nią, ze swoistym mistrzostwem, faryzeusze oskarżający Jezusa. Przy każdej okazji, niezmordowanie. Zastawiali na niego pułapki, próbowali “łapać za słowo”. Wciągali w tę manipulację pobożnych Izraelitów, podporządkowanych prostodusznie ich autorytetowi. Ci prości ludzie nieraz gubili się, zaplątani dramatycznie pomiędzy własne, tak silne doznania przy spotkaniach z Jezusem, a lojalnością wobec władzy religijnej. Jezus uzdrawiał ich, leczył, wyjaśniał prawdy wiary, nawracał, zawsze napełniając szczęściem i pokojem, a jednak część z nich uległa sile fałszywego autorytetu tej władzy. Fałsz ten zawsze demaskował Jezus.
Popis manipulacji faryzeusze dali w czasie procesu Jezusa. Użyli całej potęgi swej inteligencji, całej finezji wielomównego kłamstwa, którym posługiwali się niczym chirurg skalpelem, by wciągnąć w pułapkę Piłata. Umiejętnie go zastraszyć. Tę pseudodyskusję faryzeuszy z Piłatem naznaczyły silnie zabiegi semantyczne. Żonglowania znaczeniami, przeinaczania sensu słów i pojęć. A także wielki teatr histerii: sztucznie wzniecane emocje i popisy fałszywej pobożności.
W efekcie tych zabiegów namiestnik Judei poległ. Zagrał przed tłumem rolę, jaką mu wyznaczono: króla błaznów. Udając, że nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, wydał wyrok śmierci na Jezusa – w całym majestacie władzy cesarskiej, którą reprezentował.
Milczący pochód jego stu żołnierzy na koniach, z włóczniami i tarczami, w zbrojach i hełmach towarzyszył wynędzniałemu, zakrwawionemu i posiniaczonemu od razów bicza Skazańcowi w Jego Drodze na Golgotę. Pogańskie państwo, z groteskową w tym kontekście prezentacją swojej siły, paradą oddziału niezwyciężonej armii, wzięło na siebie hańbę śmierci Najświętszego i Najniewinniejszego.
Odtąd historia będzie rejestrować wydarzenia o podobnym przebiegu i scenerii, w różnych miejscach świata. Manifestacje tych samych potęg będą się powtarzać regularnie i zawierać podobne elementy dramaturgii.
Podobną w swej wymowie scenę przedstawia Mickiewicz w Ustępie III części “Dziadów”. Ów dumny szereg uzbrojonych żołnierzy w grubych mundurowych szynelach, z postawionymi kołnierzami, na ciężkich koniach, towarzyszący kibitkom i brnącym po kolana w śniegu, obdartym wygnańcom ze swojego kraju. Ludziom także bardzo młodym, dzieciom prawie, okutym w łańcuchy, pędzonym przez tysiące kilometrów w głąb kontynentu skutego lodem. “…z miny zgadłbyś łatwo, /Że wielki człowiek, wielki tryumf poprowadzi. /Tryumf Cara północy – zwycięzcy nad dziatwą…”
Podobnie przedstawiała się droga Romualda Traugutta i jego towarzyszy, na plac na terenie cytadeli warszawskiej, na którym wznosiły się przeznaczone dla nich szubienice. Był 5 sierpnia 1864 roku. Jechali na wózkach służących do przewożenia gnoju, każdy osobno. Razem z nimi jechali zakonnicy, kapucyni. Otoczeni oddziałem jeźdźców na ogromnych koniach, w paradnych mundurach. Połyskiwały szable i bagnety, lśniło złoto, mieniła się czerwień wyłogów szykownych żołnierskich strojów. Grała orkiestra wojskowa. Przed śmiercią, zanim włożono im na oczy opaski, mogli ucałować krzyż.
Skutki defektu
Polacy mają pewien organiczny defekt, z punku widzenia duchowości charakterystycznej dla protestantyzmu z jednej, a cywilizacyjnego i mentalnego oblicza Wschodu z drugiej strony. W rezultacie istnienia tego defektu standardy wprowadzane obecnie przez nowoczesne państwa nie chcą się u nas przyjmować. Napotykają na opór. Są odrzucane.
Polacy nie potrafią zabijać. Bardzo to dziś denerwuje tych, którzy pragną unifikacji, także i w tej dziedzinie. Skoro zabijanie nie jest problemem ani na Zachodzie, ani Wschodzie – dzieci, starców, chorych, niewygodnych narodów, krnąbrnych polityków – skoro to zwykły obowiązek nowoczesnego społeczeństwa, na który potulnie zgodzono się w imię ideałów humanistycznych – wcześniej komunistycznych i nazistowskich – praw jednostki, porządku i ładu, który gwarantuje silniejszy, to dlaczego wy, Polacy wierzgacie?, strofują nas coraz bardziej poirytowani.
Nie potrafią zabijać, ale potrafią bronić swój kraj przed przemocą. Nie szczędzą krwi.
Tę właściwość polskiej natury dobrze wyraża postać jednego z przywódców Powstania Kościuszkowskiego, szewca Jana Kilińskiego.
„Kiliński gotował się do powstania jak człowiek pobożny; nie masz w nim nic podobnego do innego przywódcy rewolucyjnego owych czasów, Hugona Kołłątaja”, zauważył Mickiewicz podczas kursu II-go wykładów paryskich, powołując się na pamiętniki Kilińskiego. „Rozpoczął, jak sam mówi, od spowiedzi z całego życia i przyjął Komunię świętą wśród obfitych łez; później pożegnał się z dziećmi i żoną, mając oczy bez łez i serce niewzruszone, i wyszedł na miasto”.
Znany z wielkiego męstwa, w swoich zapiskach usilnie stara się własne zasługi pomniejszyć. Mickiewicza uderza fakt, że nie widać tu ani nienawiści, ani żądzy zemsty. Kiliński „walczy jak żołnierz, chce tylko wrogów uczynić niezdolnymi do walki. Chciałby, jak sam mówi, przepłoszyć ich, bo przykro mu było wyrządzać im krzywdę.
Ze wszystkich pamiętnikarzy polskich on jeden zdaje się żałować, że zabija nieprzyjaciół; unika nawet w opowiadaniu wyrazu: zabijać. W czasie natarcia na odwach rosyjski padł oficer i paru żołnierzy rosyjskich; Kiliński mówi, że musiał >uspokoić< tego oficera; potem >sprzątnąć< oficera kozackiego. Nigdy nie używa wyrazu: zabijać”.
Kiliński był zwykłym warszawskim mieszczaninem, ale najwyraźniej nie chodził ze wzrokiem wbitym w ziemię. Patrzył w niebo.
Spójrz w górę !
„Podczas zaburzeń warszawskich wezwano Kilińskiego przed księcia Repnina, posła rosyjskiego. Książę, przed którym wszyscy drżeli, bardzo się zdumiał, że ten szewc staje przed nim ze spokojem i dumą; myśląc, że Kiliński nie jest świadom, z kim ma do czynienia, zapytywał go parokrotnie, czy wie z kim rozmawia; wreszcie odwinąwszy futra, pokazał szewcowi swoje liczne gwiazdy i wstęgi, mówiąc doń: >Patrz, łyku, i drżyj!< – >Panie, odpowiedział Kiliński – co dzień widzę na niebie tysiące gwiazd, a nie drżę!<”.
„Oto odpowiedź wzniosła”, dodaje Mickiewicz.*)
Państwa totalitarne, państwa despotyczne zawsze sięgają po broń kłamstwa. Być silnym i niezwyciężonym jak Bóg, być panem swoich poddanych jak groźny, zaślepiony gniewem ojciec wobec krnąbrnych dzieci… Być jak nieuchronnie nadciągający i smagający narody bicz boży. Być kimś, do kogo zbliżać się trzeba na kolanach, przed kim się pada na twarz i bije czołem o ziemię. Być kimś, kto budzi strach. To niektórych małych i nędznych Piłatów, królów błaznów przyprawia o zawrót głowy, pociąga jak narkotyczna trucizna.
Totalitaryzm i każdy ustrój despotycznej władzy, która stawia się ponad władzą Boga, przyjmuje za pewnik, że kłamstwo to doskonałe narzędzie walki, bo „skoncentrowane kłamstwo ludzkie posiada siłę, której granic na razie nie znamy”, jak przypominał Józef Mackiewicz. I dzięki tej sile można dokonać przewrotu – także w dziedzinie sięgającej sfery ducha, jak język, znaczenie słów, sens prawd odwiecznych – przyjmowanych za pośrednictwem tego systemu znaków, jakim jest mowa ludzka.
Dlatego tak wiele zależy dziś od prawidłowej, chrześcijańskiej z ducha edukacji. W czasach zamętu semantycznego wprowadzanego na wielu płaszczyznach, także tam, gdzie najmniej byśmy się tego spodziewali, prawidłowego znaczenia słów i pojęć może dziś nauczyć tylko rodzina, wspomagana przez Kościół. Tylko tam poznać można prawidłowy sens wyrazu: „ojciec”.
Jeżeli ludzkość nie będzie go znać, utraci więź z Bogiem. Nie będzie wiedziała sama, kim jest. Popadnie w najstraszliwszą z chorób. Ponieważ będzie żyła czymś wręcz odwrotnym do prawdy, jej zaprzeczeniem. A to nigdy nie uchodzi bezkarnie.
Widać to dziś bardzo wyraźnie, poprzez przykład ludzi dorosłych, którzy nie mieli nigdy rodziców. Nie mieli ojca i matki – bo byli od dzieciństwa sierotami, lub utracili ich, bo ich ojcowie i matki zdezerterowali. Opuścili potomstwo, odeszli lub psychicznie się od swoich dzieci odseparowali, powiedzmy biorąc rozwód i „dzieląc się” dziećmi. Te dzieci są to osoby z całkowicie zaburzonymi relacjami z innymi ludźmi, niezdolne do tworzenia trwałych więzi uczuciowych. Jakichkolwiek więzi opartych na zaufaniu. Każdy obowiązek rodzinny, każda więź – także społeczna – jest dla nich czymś niemożliwym, ciężarem ponad siły. Są to ludzie chorzy.
Ich dzieci zawsze mają problem z wiarą. Nie wiedzą, kim jest Bóg. Nie potrafią zrozumieć, że bycie Bogiem Ojcem oznacza, że się bezgranicznie swoje stworzenie kocha. Bardziej niż najczulsza matka swoje dziecko.
Tak bardzo, że wydaje się na śmierć własnego Syna, drugą Osobę Trójcy, by stworzenie nie zginęło na wieki.
Nie łatwo to pojąć.
Tacy ludzie, osieroceni psychicznie nie rozumieją też nic z tego, co Bóg – Człowiek mówi do nich: „Dla was umarłem”. Nie rozumieją, czym jest Ofiara. Ich droga do wiary jest trudna. Odrzucają wszelką więź.
Ale tak samo jak w czasach Jezusa, uzdrowi ich właśnie wiara. Wtedy odzyskają Ojca – i przestaną tak bardzo cierpieć z powodu swoich ojców biologicznych. Będą potrafili im przebaczyć. Przebaczenie to warunek miłości; nie istnieje bez niej, a ona bez niego… Sami staną się dobrymi ojcami dla swoich dzieci. Dobrymi rodzicami, nauczycielami, przełożonymi, duszpasterzami.
Jakoby zwalczał buntowników…
Ci w samolotach ze śmiercionośną bronią zwróceni są całkowicie ku ziemi. Mają oczy wbite w jej przepaść.
Ci, którzy są wolni duchem, wzrok kierują w górę, ku nieboskłonowi. Zatopieni w tym widoku, zajęci są całkowicie światem realnym, jedyną prawdziwą rzeczywistością. Jak Maryja. Zwrócona całkowicie ku Niebu. Nie przeszkadzało to Jej w niczym stąpać mocno po ziemi, być zaangażowanym w pełni w bieg ziemskich spraw. Nie oddzielała ich jednak nigdy od rzeczywistości wiecznej, niewidzialnej.
Wszystko bowiem jest niebem, dla tego, kto jest na drodze do nieba. Wszystko jest piekłem dla tego, kto znajduje się na drodze do piekła.
Ci, których twarze zwrócone są ku ziemi mają zawsze – cokolwiek by nie deklarowali – tylko jedno pragnienie, jeden cel: zawojować ziemię, podporządkować sobie wszystkie narody, zagarnąć wszystkie bogactwa. Posiąść ją całą.
Dlatego właśnie potrzebna jest – co zdaje się uchodzić uwadze naszych hierarchów – modlitwa Kościoła za Rosję. Poświęcenie jej Niepokalanemu Sercu Matki Bożej. Jak o to prosiła w Fatimie.
Czy politycy polskiej opozycji wiedzą na pewno, kto jest ich przeciwnikiem? Jak oni definiują wroga?
Czy rozumieją to, co stało się odkryciem królów polskich już w XVI wieku, na czym mianowicie polega niebezpieczeństwo potęgi ze Wschodu, z którą mieli do czynienia?
Czy hierarchowie Kościoła, na których spada odpowiedzialność wypełnienia prośby z Fatimy wiedzą, co znaczy słowo “Rosja”, użyte przez Matkę Bożą?
To jeszcze wówczas, w XVI wieku nie było tak całkiem jasne. Potęga ta budziła jednak uczucie nieokreślonej grozy; było to widoczne coraz bardziej w twórczości polskich poetów i pisarzy, zauważa Adam Mickiewicz.
„Istotnie, idea podstawowa władzy rosyjskiej jest wręcz odmienna od tej, na której oparte są monarchie europejskie”, dodaje wykładowca Collège de France.
Wręcz odmienna, wręcz odwrotnie… By to pojąć trzeba znać dobrze prawa logiki, ale i zasady metafizyki. Trzeba znać historię chrześcijaństwa i historię naszego kontynentu, ale nie tę poprawną politycznie.
Trzeba też dotrzeć do istoty przesłania Matki Bożej w Fatimie. Jedynego w historii objawień, w którym pada nazwa polityczna, a mianowicie nazwa państwa rosyjskiego. Jest mowa o konieczności nawrócenia Rosji. O jego warunkach. Wszystko jest powiedziane: prosto, bardzo zwięźle, bardzo jasno. Matka Boża jest Osobą konkretną.
Nie wiadomo tylko dlaczego Jan XXIII był bliski omdlenia, jak powtarza się to w relacjach, gdy otworzył kopertę z zapisem treści Tajemnicy Fatimskiej.
Mickiewicz przeprowadza swój dowód na tę absolutną odmienność Rosji od innych państw, posługując się dogłębną znajomością historii. Przypomina, że władcy europejscy, „ilekroć rozważali swoje prawa zwierzchności, powoływali się zawsze na jakieś ustanowienie, na jakiś pakt; przestrzegali nawet pewnych form, uświęcających powszechnym zdaniem ich prawa.
Wiadomo, że Karol Wielki i jego potomkowie udawali się po namaszczenie do Rzymu i dopiero po tej uroczystej chwili rachowano początek ich rządów. Gdzie indziej partie polityczne odwoływały się do praw, które monarchowie czerpią, według ich mniemania, z władzy zwierzchniej ludu. Ale potęga cara rosyjskiego wznosi się ponad te wszystkie wywody. Nie rządzi on z prawa nadanego mu przez namaszczenie; nie panuje z mocy tytułu imperatorskiego; namaszczenie, tytuły, a nawet słuszne prawa dziedziczne do tronu nie odgrywają żadnej, ale to zgoła żadnej roli w naturze władzy monarchy rosyjskiego”.
Mickiewicz spędził w Rosji kilka lat zesłania, w zaborze rosyjskim dzieciństwo i młodość. Przyjaźnił się z wieloma Rosjanami, studiował przez całe życie jej literaturę, interesował się postępem nauki w Rosji, czytał wszystkie ważne dzieła na temat jej historii. Nigdy nie zaryzykował naiwnego lub nieudokumentowanego sądu na jej temat.
„Tym się tłumaczy, że carowie rosyjscy nie prowadzili układów z żadnym monarchą europejskim jako równi z równymi. Czują się w głębi duszy wyższymi ponad wszystkich monarchów. Zasady tej nie ujęli w formuły, nie jest ona nigdzie spisana. (…) Jakżeby Piotr [Wielki] mógł kusić się na obalenie wszystkich monarchii, gdyby je uważał za prawnie ugruntowane. To dowód, że przed samym sobą nigdy praw ich nie uznawał”. Mickiewicz, przywołując także łatwość, z jaką Rosja łamie traktaty („wewnętrznie nie uznawała ich nigdy za obowiązujące dla jej sumienia”) widzi istotne powinowactwo ze starożytnym Rzymem, który nigdy nie uznawał praw jakichkolwiek państw. Ich legalności. Obce armie były dla niego tłumem wichrzycieli, wrogów prawdziwego porządku.
„Rzecz to mało znana”, dodaje Mickiewicz, „a jednak niezaprzeczalna, że wojsko rosyjskie ma toż samo uczucie, co prawda niejasne, swojej wyższości; mniema, że tylko ono jest armią, armią w pełnym słowa znaczeniu; na wszelkie inne wojsko spogląda tak, jakby na przykład armia regularna patrzyła na oddział ochotniczy; ma je za coś, co przedrzeźnia wojsko, za coś przemijającego.. (….) rząd rosyjski walcząc z wrogami, nie może oprzeć się myśli, jakoby zwalczał buntowników, a wojsko rosyjskie uważa ich zawsze za zdrajców”.
W ten sposób największy z naszych poetów dochodzi do konkluzji, wskazuje na przyczynę “okrucieństw, jakich Rosja dopuszczała się i ciągle dopuszcza się w Polsce”, jak mówił w Paryżu w 1842 roku.
Gdzie szukać wyjaśnienia?
To wszystko jest zaprzeczeniem idei europejskiej, idei scalającej nasz kontynent. Stawia Rosję, państwo w XIX w. przecież uznawane za chrześcijańskie, w kontrze wobec zasad, które tu, w Europie obowiązywały – zwłaszcza do wybuchu rewolucji protestanckiej i do czasu jej wiekopomnego następstwa – rozbiorów Polski.
Mickiewicz uważa, że dojść do takiego poczucia wyższości, bycia ponad wszelkim prawem można tylko środkami, które nie są „ludzkimi”, jak powiada. To musi być jakieś szczególnego rodzaju natchnienie.
„Żadna konstytucja, żadne prawo, żaden pakt, nie natchną nigdy człowieka myślą, jakoby był wyższy ponad wszelkie prawo, ponad wszelki pakt, jakoby był władcą nad władcami”.
W historii istniały jednak postacie, które były przez to poczucie owładnięte. Mickiewicz przywołuje wodzów hord azjatyckich. A konkretnie postać Dżingischana – i scenę historyczną z 1210 roku.
„Wódz ciemnej, nieznanej hordy rozpoczął swój zawód od plunięcia w twarz posłowi chińskiemu, posłowi najpotężniejszego z cesarzy, który śmiał go traktować jak równego. Zapowiedział mu, że podbije państwo jego monarchy i słowa dotrzymał. Wyprawił też posłów do wszystkich królów całej ziemi, wzywając ich, aby się poddali jego władzy; wyprawił nawet posła do króla francuskiego. Nie znał on położenia geograficznego Francji; ale na pewno, gdyby był pożył dłużej, uderzyłby i na nią.**) (…) W Rosji [natchnienie to] wkorzeniło się w ustrój, utworzyło hierarchię, nie przestało żyć, trwać i działać”.
Mickiewicz wiele miejsca w swych prelekcjach poświęca rozważaniom, jaką ideę mógłby przeciwstawić świat Zachodu błędnej idei samodzierżawia, jaką przyjęli władcy Rosji.
Ciekawe, że właśnie o „błędach Rosji” mówiła w Fatimie Matka Boża.
Poeta dochodzi do wniosku, że będzie ją można pokonać jakąś ideą wcieloną w instytucje państwowe. W wielu miejscach swych prelekcji podkreśla, że państwo, które zwycięży Wschód, pokona jego mentalność, to państwo, które będzie swoje prawa opierać na prawie Ewangelii.
Uważa, że Polska jest do tego przygotowywana przez wieki swojej historii. (“Zanurzyć się w historię, to przestać być protestantem”, mawiał kardynał John Newman…) Jej lud jest społecznością, która najgłębiej i w sposób najbardziej radykalny – spośród narodów Europy – przyjęła chrześcijańskie zasady życia.
Mickiewicz jest przekonany także, że prawdziwymi ciemiężycielami tego ludu – polskiego, słowiańskiego, rosyjskiego także – nie byli obcy, najeźdźcy, ale ci, spośród jego panów (tzw. elit, dziś powiedzielibyśmy), którzy codziennie pokazują, z przewrotną satysfakcją, że naigrawają się z religii tego ludu. Ci, którzy „…przechodzą z dumnie podniesioną głową mimo krzyża, w którym chłop pokłada jedyną nadzieję przyszłości”.
„…Oto ucisk najgorszy, ucisk moralny”, stwierdza Mickiewicz wobec zdumionej paryskiej publiczności.
W tym kontekście poeta w sposób trafny ukazuje sens zdrady głównej i typ zdrajcy ***), sądząc, że tak jak wzorem zdrajcy w czasach Chrystusa stał się Judasz, tak dzisiejsi zdrajcy idei Polski chrześcijańskiej staną się odstraszającym przykładem dla potomności .
“Bardzo to być może, że Polska jest nawet przeznaczona wydać kiedyś arcy-typ zdrajcy politycznego, podobnie jak chrześcijaństwo wydało niegdyś typ zaprzańca religijnego””, mówi Mickiewicz, jakby przeczuwając przyszłe postawy ludzi starających się naukowo osłabić wiarę Polaków, by oddać ich dusze na łup ideologii, sekciarstwa i herezji.
Ciekawe swoją drogą, że wszyscy zdrajcy Polski szczerze nienawidzili Mickiewicza. Uwierał ich potężnie, jak kamień noszony w wygodnym dopasowanym bucie.
Obszary dawnej Rzeczpospolitej, Polska z całym bogactwem duchowym i kulturowym Kresów, to w oczach Mickiewicza ojczyzna ludzi, którzy „nie mając już czego spodziewać się od ziemi, zwracają oczy ku niebu”. I to ich wyróżnia, to ich też przedziwnie chroni i wciąż umacnia.
Nigdzie Bowiem pojęcie Boga, zaufanie i miłość ku Niemu, jako kochającemu Ojcu nie są równie dojmujące. „Nigdzie lud nie zaznał tak żywej miłości Boga, nigdzie dusza nie pozostała tak gorąca jak wśród tego ludu słowiańskiego; nigdzie oczekiwanie przyszłości nie jest równie żarliwe i mocne. Można słusznie powiedzieć, że ludność ta mimo całego swego ubóstwa i nędzy jest najpotężniejszym narzędziem, jakie Bóg zachował dla zaprowadzenia dobra na ziemi” (A. Mickiewicz).
Nikt też z naszych władców nie pytał tutaj nigdy – dokąd byliśmy wolni – “Co to jest prawda?”
Widać to wszystko w Polsce jak na dłoni również i dziś – z pewnego wszakże dystansu.
Dostrzegają tę prawidłowość polscy emigranci rozsiani po całym świecie. I cudzoziemcy odwiedzający Polskę – ci, którzy mają oczy.
Poświadczają to dziś właśnie setki pielgrzymek, które idą z każdego zakątka Polski. Suną niespiesznie pylącymi drogami upalnego lata, cienistymi ścieżkami rozgrzanych lasów, asfaltowymi nitkami usianymi nieprzeliczonymi krzyżami i kapliczkami.
Idą w nich ludzie, którzy uczynili właściwy użytek ze swojego rozumu. Nie żyją marzeniami, emocjami. Wiedzą, Komu mają oddać hołd. Nie chełpią się z nie swoich darów. Pielgrzymi to ludzie wielkiej pokory.
Wiedzą, Kto posiada władzę prawdziwą. I dlatego najprawdziwiej kocha. Widzą przed sobą Postać o twarzy delikatnej i smutnej, ale nie posępnej, na której skroniach spoczywa Korona. Postać otoczoną tłumem Aniołów. Idą ku swojej Królowej. Ku Jasnej Górze.