Moją ojczyzną jest Polska Podziemna

Posted on 1 marca 2015 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Rycerze Wielkiej Sprawy
Moją ojczyzną jest Polska Podziemna
Walcząca w mroku, samotna i ciemna.…*)

Lata sześćdziesiąte w mieście na pólnocy Polski. Poranek zimowy, mroczny i mglisty. Ulice puste. Ale gdzieś słychać pospieszne kroki, gdzieś trzasnęły drzwi. Raz, drugi, trzeci. Przy głównej ulicy stają grupki ludzi. Kobiety w zarzuconych na głowę chustach. Spoglądają tam, gdzie z mroku wyłaniają się światła samochodu zwanego „suką”. W wilgotnej mgle ledwo widoczny ciemny kształt sunie wzdłuż chodników, ludzie odprowadzają go wzrokiem. A przecież nikogo nie wypatrzą przez zakratowane okienko. I ten, kto leży bezwładnie, rzucony jak worek kartofli, nigdy nie dowie się, że przyszli go odprowadzić. Ostatni żołnierz Podziemia, ostatni Rycerz Wolnej Polski wieziony jest na śmierć.

Miasto nie śpi. Miasto jest razem z nim.

Nie biją dzwony we wszystkich świątyniach miasta. Kapłan nie daje mu krzyża do ucałowania i nie pociesza modlitwą. Nikt nie miał prawa wiedzieć o jego straceniu. A jednak wszyscy wiedzą. Zastygli w niemej grozie. Tak wielu przekonanych, że to już naprawdę koniec.

…Moim powietrzem jest wicher bez nieba
Moim pokarmem jest krew w garści chleba…

Spełniali tylko swój obowiązek stanu. Byli żołnierzami. Nie zachłystywali się samą walką. Nie byli im potrzebni idole. Mieli przywódców.

Żeby spełniać swoje obowiązki stanu trzeba tylko jednego. Trzeba być ich świadomym, mieć przytomny umysł. I mieć charakter. Skoro wie się, kim się jest i jakie ma się obowiązki, charakter pomaga je wypełnić. Niezłomność oznacza, że odstąpienie od nich nie wchodzi w grę.

Żeby je wypełnić należycie, trzeba umieć odróżnić dobro od zła. Nie pomylić się. Unikać fałszywego dobra.

Mjr. Zygmunt Szyndzielarz, "Łupaszka" (1910-1951)

Mjr. Zygmunt Szyndzielarz, “Łupaszka” (1910-1951)

Ludzie, których nazywamy Żołnierzami Wyklętymi – Niezłomnymi, nasi rodacy, nie posługiwali się w swych wyborach fałszywymi kategoriami filozoficznymi. Fałszem było by, gdyby przyjęli, że skoro rozpanoszył się w kraju kolejny wróg, to trzeba się z tym pogodzić. Dla świętego spokoju. Dla fałszywego pokoju. Dla nędznego hasełka: Nigdy więcej wojny. Bo pokój zawarty na warunkach wroga nie jest żadnym dobrem.

…Cóż mi po wszystkich słońcach tego świata,
Jeżeli światło zaciemnia mi krata.
Cóż mi po wszystkich urokach tej ziemi,
Jeśli mi serce pchnięto do podziemi.

 

Dlatego, że nie posługiwali się fałszywymi kategoriami są tak niebezpieczni, nawet dzisiaj. Tak bardzo, że aresztuje się ich doczesne szczątki! Nie pozwala się ich poszukiwać przez ludzi, którzy angażują całą swoją unikalną naukową wiedzę, wszystkie talenty i siły, by ich odnaleźć, rozpoznać i z największym pietyzmem i czcią pochować, zapewnić chrześcijański pogrzeb, dać godne miejsce na cmentarzu. Skamieniałe ich kości wołają wielkim głosem. Tego głosu ktoś boi się panicznie. Zatyka uszy. Krzyczy, żeby zagłuszyć ten głos.

Są tak niebezpieczni, że ich dzieci muszą być pomijane przy uroczystościach historycznych, jak rocznica wyrzucenia Niemców z  Oświęcimia i likwidacja ich obozu Auschwitz. Pomijane, jakby ich nie było, jakby się nigdy nie narodziły i nie nosiły ich nazwisk.

Są nadal groźni, choć już ich nie ma. Nie walczą z bronią w ręku. Nie mówią w oczy zdrajcom, że są zdrajcami. Nie nazywają wrogów wrogami, a nie przyjaciółmi. Są niebezpieczni, są persona non grata w rzeczywistości politycznej opartej na kłamstwie. Są nadal wywrotowcami, bo nigdy nie pomylili się w kwestii, co jest prawdziwym dobrem, co złem. I kto jest kim. Mieli jasne niezmącone umysły, wraz z odwagą posiadali bowiem przyrodzoną lojalność wobec prawdy, po jakiej poznaje się Polaka. Nie byli w stanie przyjąć fałszu za prawdę. Nawet za cenę bycia wiecznie ściganymi, tropionymi wśród lasów jak ranna zwierzyna i osaczanymi na końcu, ze swymi kilkuosobowymi oddziałami, przez całe dywizje. Nawet za cenę zniesławiania i opluwania za życia, straszenia nimi dzieci i “porządnych obywateli”. Nawet za cenę potwornych tortur. Nawet za cenę rozdzielenia z żonami i z dziećmi – których czasem nie zdążyli zobaczyć, ani raz w życiu. Za cenę nie złożenia ostatniego pocałunku na ręku starej matki.

Cóż to jest stan? Co to są obowiązki?

Mjr. Marian Bernaciak, "Orlik" (1917-1946)

Mjr. Marian Bernaciak, “Orlik” (1917-1946)

z chwilą, gdy się już ma stan jakiś obrany i gdy nie ma możliwości go zmienić, należy tak urządzić ażeby w pokorze służyć. To co można i co jest obowiązkiem najlepiej spełnić i przez to podobać się Bogu (Stanisław Kostka Starowieyski, męczennik Dachau).

„Pewnego razu (…) przyszedł jakiś sowiet, pewnie oficer. Tak się popatrzył na tego księdza [ks. Dominika Maja, proboszcza Łaszczowa, którego właścicielem był bł. St. Starowieyski – EPP] i powiada: – O, ja takich księży w swoim życiu mam ośmiu zariezanych, a ty będziesz dziewiąty. Wyciąga pistolet. A ksiądz stanął pod ścianą i jak szarpnął sutanną, tak wszystkie guziki oberwał.

– Strielaj, ty swołocz parplataja! – zwymyślał go ksiądz proboszcz.

Ten tak się popatrzył, siadł, schował pistolet i powiada:

–  Tamtych co osiem zginęło, to nie byli takie, a ty jesteś maładiec”.**)

Nie bali się, tak samo jak ten ksiądz – późniejszy więzień Dachau i bohaterski obrońca wiary w komunizmie. Okazywali niezłomność przekonań, hart ducha i najwyższą godność w obliczu śmierci. Zdolni byli do nadzwyczajnego męstwa i nadzwyczajnego wysiłku. Potrafili nie jeść i nie spać wiele dni i nocy Spali na stojąco. Rozbrajali strażników, otwierali więzienia i wypuszczali dziesiątki, setki więźniów politycznych, powstańców warszawskich, Akowców. Mówili w oczy tym, którzy ich prześladowali i terroryzowali naród, kim są. Wywoływali tym jeszcze większą furię. Byli dumni, jak dumni potrafią być mówiący prawdę swoimi czynami i niewieloma słowami, które wypowiadają.

Byli samotni.

…Może mnie dławić ten bunt wiecznie żywy,
Ale bez niego nie będę szczęśliwy,
Mogę uciekać przed zmagań żałobą,
Ale już nigdy nie ujdę przed sobą.
Wśród wielu ojczyzn, co płyną w mgle cudnej,
Ja chcę tej jednej, tej wolnej, tej trudnej…

 

 

Mieczysław Dziemieszkiewicz "Rój" (1925-1951)

Mieczysław Dziemieszkiewicz “Rój” (1925-1951)

Dziś, gdy widzimy, że żyjemy w kraju, gdzie usadowieni na świeczniku boją się nawet ludzi w podeszłym wieku – ich dzieci – nawet doczesnych szczątków żołnierzy zakopanych w dołach śmierci, jest sposobność, by pomyśleć, że coś musiało zostać z tamtego czasu. Został lęk, paniczny lęk przed prawdą. Zaciśnięte usta, odwrócone oczy, by tylko nie nazywać rzeczy ich właściwym imieniem. I odróżniać je: to jest to, a to coś innego. Nie ma stanów pośrednich. Istnieją oddzielne byty. Między prawdą i fałszem nie ma ciągłości. Dla normalnego człowieka, wychowanka cywilizacji łacińskiej, między dobrem a złem istnieje przepaść. Nie rozciąga się tu żadna strefa szarości, „względnego dobra”, „mniejszego zła”. “Historycznej koniecznośći”.

Zamordowano ich dlatego, że nie akceptowali szarości, nie znosili mieszanek. Mówili: “Tak, tak”; “Nie. nie”. Żołnierze Niezłomni byli nade wszystko ludźmi rozumnymi.

„…W zrozumieniu i pogłębieniu (…) będą pomocne rudimenta filozofii klasycznej, która wychodzi od elementarnego pytania: co to jest? Nie wychodzi od pytania, co ktoś tam sobie na ten a ten temat myśli, jakie ma na ten a ten temat opinie. Uczciwy metodologicznie prymat obiektywizmu nad subiektywizmem. Uczciwy metodologicznie prymat prawdy nad opiniami. Uczciwy metodologicznie prymat bytu nad jego werbalnym ujęciem (stwierdzeniem, sądem, opisem). Pokora wobec rzeczywistości. Pokora wobec prawdy, którą poznać i nazwać można. Zaszczytna powinność istoty rozumnej!…” (Ks. Jacek Balemba SDB) ***)

O bracia moi, a kto bez wolności,
niech w ciemności idzie i walczy w ciemności…
Czy tam, czy tutaj, to jedno nas łączy.
Nurt nieśmiertelny, co we krwi się sączy,
I każe sercu taką moc natężyć,
że wbrew rozumom Musimy Zwyciężyć.
 

Jedyna rzecz, której domaga się Bóg od człowieka – oddanie Mu owej wolności, po którą człowiek sięgnął kiedyś w raju. „Mogę wszystko – bez Boga!” A teraz, gdy naprawdę wierzysz? „Nie, nie mogę nic. Bóg wszystko może”.

To dlatego są potrzebni. Dlatego powracają. Właśnie dzisiaj. U progu odzyskania na powrót tej wolnej, tej trudnej…

Płk. Łukasz Ciepliński (1913-1951), kandydat na ołtarze

Płk. Łukasz Ciepliński (1913-1951), kandydat na ołtarze

1 marca 1951 roku w warszawskim więzieniu na Mokotowie wykonano wyrok śmierci na członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość: Łukaszu Cieplińskim, Mieczysławie Kawalcu, Józefie Batorym, Adamie Lazarowiczu, Franciszku Błażeju, Karolu Chmielu i Józefie Rzepce. Nie godzili się z okupacją sowiecka. Spełnili dobrze, jako żołnierze, jako Polacy, swój obowiązek stanu.

 

niech im całunem będzie mgła
A światłem szronu ostre igły
I pamięć nasza przy nich trwa
I płoną mroki wiekuiste

 

(Zbigniew Herbert, Piosenka)


*) Z wiersza Stanisława Balińskiego, Polska Podziemna (1944)

**) ks. Zbigniew Kulik, Bł. Stanisław Kostka Starowieyski, Sandomierz 2005

***) https://sacerdoshyacinthus.wordpress.com/2015/02/28/opinie-czy-rzeczywistosc/

.

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.