Moc truchleje
Widziałem Polskę zdradzoną to wspomnienia Arthura Blissa Lane’a, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce w latach 1945–1947. Ten dzielny amerykański dyplomata, widział z rzadko spotykaną ostrością cały wymiar zmowy, kłamstwa i zbrodni, które paraliżowały naszą ojczyznę już od chwili zakończenia wojny, oraz hańbę milczenia świata wobec nieszczęścia Polski. A jednocześnie — co naprawdę niezwykłe — zdawał sobie sprawę ze znaczenia sprawy polskiej, nie tylko dla narodu amerykańskiego, ale dla świata. Dostrzegał to nie tylko w kontekście strategicznego położenia Polski, jej możliwości gospodarczych i tego, że miliony obywateli jego własnego kraju miały polskie pochodzenie. Żywił głębokie, intuicyjne przekonanie, że tworzenie na terenie Polski państwa policyjnego, likwidacja opozycji i wszelkich działań niepodległościowych przez całkowite unicestwienie wolności słowa, oznaczało coś dużo więcej, niż zdławienie demokracji w tej części Europy. Wiedział, że na końcu tej drogi jest dążenie Rosji do światowej dominacji poprzez uzależnienie kolejnych państw europejskich „aż do chwili, gdy przyjdzie kolej na Stany Zjednoczone”. Mówił, że zamykanie przez Zachód oczu na to, czym jest imperializm komunistyczny, jest najkrótszą drogą do postawienia pod znakiem zapytania czegoś tak podstawowego, jak „nasze własne istnienie”.
W swojej książce, w której opisuje lata spędzone w Polsce, cytuje odpowiedź prezydenta Roosevelta na usilne namowy ze strony jednego z wysokich urzędników Departamentu Stanu do podjęcia bardziej stanowczych działań wobec Stalina:
Może pan dużo wiedzieć o sprawach międzynarodowych, ale nie rozumie pan polityki amerykańskiej1.
Arthur Bliss Lane, amerykański patriota, absolwent University of Yale, szczerze pragnął jak najlepiej wywiązać się ze swojej misji w Polsce. W przypominającej jedno wielkie gruzowisko Warszawie znalazł się już w lipcu 1945 roku. Gdy jego misja została zakończona, a on uznał, że poniósł klęskę, tuż po powrocie do Stanów wystąpił ze służby dyplomatycznej. Był rozczarowany postawą swojego rządu, zajął się pisaniem pamiętników (wydano je w Chicago w 1948 roku), by poinformować Zachód o tym, co naprawdę dzieje się w Polsce okupowanej przez Armię Czerwoną. Mógł jednak liczyć na zrozumienie jedynie ze strony Polonii amerykańskiej. Polacy dobrze zdawali sobie sprawę z grozy sytuacji.
…z miny zgadłbyś łatwo,
że wielki człowiek, wielki tryumf poprowadzi:
Tryumf Cara północy, zwycięzcy — nad dziatwą2.
Rzecz ciekawa, podobnie widział nasz kraj francuski pisarz katolicki Paul Claudel. W swoim Dzienniku zauważał — powołując się na jezuitę, ojca Gratry’ego — że przyzwolenie ze strony chrześcijańskich państw europejskich na zniesienie Polski z mapy kontynentu w XVIII wieku, ten „ohydny rozbiór narodu chrześcijańskiego”, jest grzechem śmiertelnym Europy. I musi zostać odpokutowany. W przeciwnym razie inaczej Europa — a szerzej, cały Zachód — nie zazna ani ładu moralnego, ani pokoju, ani pomyślności.
A co mówić o jednym z najciekawszych myślicieli XX wieku, Gilbercie K. Chestertonie? Uważał, że Polska jest w Europie „jedynym realnym wałem obronnym przeciw barbarzyństwu”. Wobec ludzi krytykujących i szkalujących Polskę przyjmował postawę aktywnego sprzeciwu. W postawie tych, którzy naśmiewali się z Polski, widział żałosne skutki zazdrości oraz sztuczne nadymanie swojej wielkości, by z karzełka (moralnego) urosnąć na atletę.
Zdaniem ks. Henriego Delassusa, gorącego francuskiego patrioty XIX wieku, elity w każdym kraju, nawet niszczonym przez zabory czy rewolucję, mają szansę się odrodzić ze względu na przechowywaną w nich pamięć o przeszłości i pielęgnowanie dawnych cnót: wierności wierze i zasadom honoru, chrześcijańskiego miłosierdzia, obrony Prawdy. Kto ma się składać na te faktyczne elity? Duchowieństwo — niedotknięte zgubnymi wpływami modernizmu i nieulegające szantażowi demokracji, duchowieństwo „które krzewi świętość słowem i przykładem” (autor tych słów określa ich jako arystokrację ducha), a także rodziny. Rodziny świadome swej roli społecznej, wystarczająco silne, by obronić swą tożsamość (i swoją własność!). I wreszcie — patrioci rozumiejący powołanie narodu do moralnej wielkości. Za nią zaś idzie zawsze wielkość polityczna.
Ksiądz Delassus wygłasza komentarz doskonale pasujący do naszej dzisiejszej polskiej sytuacji:
Serce umiera ostatnie, a sercem Europy jest elita jej dzieci, złożona z tych wszystkich, którzy zachowali coś z ducha przodków.
Jak to się ma stać, by go istotnie zachowali? — moglibyśmy zapytać zdziwieni, widząc wokół siebie same zgliszcza.
A jednak ten upór skupionych przy żłóbku nowo narodzonego Zbawiciela świata polskich katolików wszystkich stanów — ten upór i pragnienie, by klękać przed Bogiem i uwielbiać Go, dziękować i błogosławić, gdy świat szydzi, pluje, znieważa Boga albo odwraca się obojętnie — bierze się z pragnienia, by na wszystkie nasze osobiste i narodowe doświadczenia spoglądać w świetle prawdy. I bronić jej. Tak jak tysiące ludzi w Polsce bronią pamięci o prezydencie Lechu Kaczyńskim i ofiarach Smoleńska. A prawda to także świadomość ciągłości naszych dziejów.
Polska nie narodziła się ani w 1945 roku, ani przy Okrągłym Stole, jak chcieliby propagandyści rewolucji. Jest więc ten upór Polski zdradzonej przez możnych tego świata święty uporem, by przywracać pamięć o prawdziwych zasługach i prawdziwej wielkości naszej ojczyzny. Dziś nie jest łatwo o tym mówić, bo zamiast oklasków spada na kogoś takiego wrzask prześmiewców. Tak ujawnia się mentalność postkolonialna, jak określił ją Jarosław Marek Rymkiewicz… Dzisiejszy atak na Polskę jest atakiem na poszczególnego człowieka, na jego sumienie, ale — nade wszystko — na jego umysł. Chodzi o to, byśmy utracili uznanie rzeczywistości nadprzyrodzonej za zgodną z rozumem, byśmy odwrócili się od niej, pozostawiając w nas miejsce tylko sentymentom i nastrojom. Po to niszczy się symbole. Dziś to nie traktaty, nie eseje, ale filmy, obrazki w telewizji i Internecie oraz billboardy i reklamy, często odwracające sens, niszczące hierarchię albo wprost bluźniercze i działające podstępnie na wyobraźnię, na podświadomość, mają decydować o tym, jak ludzie powinni myśleć.A jednak Polacy, którzy w ogromnej większości nie tylko szanują, ale czczą Boże Narodzenie, kultywując je z największą czułością w swoich domach i w parafiach, otrzymują przedziwną siłę, by się obronić przed tym atakiem na ich umysły. Nie ma takiej mocy, która wyrwałaby Polakom sens symboliki związanej z Narodzinami Boga‑Człowieka. U nas nawet zdeklarowani ateiści dzielą się opłatkiem, śpiewają kolędy i walą na Pasterkę. Wigilia jest zawsze wigilią. To tajemnica polskiej duszy, nawet gdy akurat — jak dziś — jest w kryzysie.
Tak też widział to już Kamil Cyprian Norwid. Patrząc na ziemię „jako piersi otworzoną Boże” i widząc, że
na arenie tej się nie ostoi
Przeciwnik żaden, jeno mąż bezpieczny…
dziękował Bogu, że człowiek wierny Bogu „jak gwiazda w niebie czystem stoi”, bowiem
strzeliście w niebo spojrzy on ku Tobie,
który przez stajnię wszedłeś do ludzkości,
i w grobie zwiędłych ziół leżałeś — w żłobie,
I w porze ziemskich próżnej zalotności,
I kiedy cały świat się tarzał w grobie.Za prawo tedy do Polski obszaru
Dziękujemy Tobie, który‑ś niezmierzony,
Wszech‑istny — jednak z obłoków wiszaru
Patrzący na świat w prawdzie rozdzielony
Światło‑cieniami czaru i roz‑czaru…3
Sedno sprawy
Rosjanie i hitlerowcy nie tylko doszli do porozumienia w przygotowywaniu zagłady państwa polskiego, ale stosowali także podobne metody dla zdławienia ducha niepodległości.
Tak pisał w swoich pamiętnikach jeden z nielicznych trzeźwo i precyzyjnie myślących ludzi swoich czasów, Arthur Bliss Lane. I dodawał:
Na szczęście ten duch żyje nadal i żyć będzie!
Na czym amerykański dyplomata opierał swoją pewność? Podkreślał narodową jednorodność Polaków, wspólną religię i język, a także „przeżyte cierpienia i ogromne poświęcenie dla własnej ojczyzny”.
Po rozbiorach w XVIII wieku okazali się narodem, który najtrudniej ujarzmić. W czasie okupacji hitlerowskiej nigdy nie stracili ducha ani poczucia jedności.
I dalej:
Tak długo, jak zachowają względną wolność praktyk religijnych, ich siła moralna pozostanie nienaruszona.
Historia milczy o tym, czy czytał Norwida. Jednak temu prostolinijnemu i uczciwemu Amerykaninowi, który brzydził się kłamstwem, bliskie były intuicje poety. Pośród wszystkich nieszczęść Polski zdradzonej, amerykański dyplomata zdolny był dostrzegać i podziwiać jej wielką wiarę — tak naprawdę, co być może przeczuwał, jedyne prawdziwe szczęście, jakie może przeżywać jakikolwiek naród, wśród coraz bardziej spoganiałych narodów świata. Zdolność rozpoznania, że to najmniejsze najniewinniejsze Dziecko leżące na sianie, w zimnej grocie, to sam „Pan niebiosów obnażony”.
Gdy Chesterton całym sercem poparł Polskę w czasie wojny 1920 roku i mówił, że jeśliby Polska upadła, „wraz z nią runąłby szaniec pokoju całego świata”, już wtedy, nieprzypadkowo zapewne, w prasie brytyjskiej i amerykańskiej, pojawiły się doniesienia o rzekomych pogromach Żydów w Polsce. Chesterton zareagował na to natychmiast, przeprowadzając ze swoim bratem i z Hilaire’m Bellokiem własne dochodzenie, a następnie ogłaszając, że to wyssane z palca kłamstwa.
Dziś robi się daleko więcej, żeby skompromitować Polskę. Temat rzekomego polskiego antysemityzmu nie przestaje być atrakcją dla mediów na całym świecie. Tajemnica tego zainteresowania jest prosta: Tak naprawdę nie chodzi o antysemityzm, lecz o katolicyzm Polaków. Robi się z nas, na zmianę, albo antysemitów, albo kompletnych durniów i nieudaczników, żeby pokazać, że ten nasz katolicyzm, który wciąż tak bardzo nas wyróżnia, jest nieudany, niewiarygodny. Że coś z nim nie tak.
Tu, w Polsce, zawsze jest coś, co się nie podoba. To jednym, to drugim naszym sąsiadom, to obu naraz. A tym, co naprawdę się nie podoba, jest to, że w porównaniu z Polską inne państwa gwałtownie tracą — powiedzmy — „na wizerunku”. Oto przykład z niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbruck, sprzed 75 lat:
Raz, pamiętam, gdy przyniosłyśmy zwłoki do trupiarni jak zwykle, napadła na mnie z dzikim krzykiem grupa z Leichenkolonne, złożonej z Niemek i — głównie — z Cyganek. Padały jakieś straszliwe obelgi, których większości nie rozumiałam. Wreszcie zdołałam zapytać, o co w ogóle chodzi (…). Znowu wrzask. «Ty, taka a taka, ciebie to my dobrze znamy. Ty zawsze swoim trupom składasz tak ręce (tu złożyły swoje prawie trupie szpony jak do modlitwy) albo tak (ręce na krzyż). My dobrze wiemy, co to znaczy, my dobrze wiemy!». I znowu obelgi. We mnie wstąpił dziwny spokój w tym strasznym hałasie. Przeczekałam — wreszcie powiedziałam bardzo spokojnie, ale dobitnie: «Nie macie pojęcia, jak ja się cieszę, wprost ogromnie się cieszę, że wiecie, o co tu chodzi. Nie ma na świecie rzeczy ważniejszej i jest wielkim szczęściem wiedzieć, co ten znak mówi».
Cisza. Stały bez ruchu, jakby piorunem rażone, wpatrzone we mnie z przerażeniem. Potem wbiły wzrok czarnych oczu w ziemię (…) pozdrowiłam je i wróciłam na blok z koleżanką, niosąc nasze drzwi [służące do przenoszenia zmarłych kobiet — EPP]. Nieraz później myślałam, nad tym, czy to nie była w życiu tych nieszczęsnych istot jedyna chwila, w której przez wąziutką szparę ujrzały blask Prawdy4.
Po takim wspomnieniu można lepiej zrozumieć intuicję Chestertona, że wraz z upadkiem Polski runąłby szaniec pokoju całego świata. Mocno powiedziane, ale to właśnie jest sedno sprawy.
W obrazie Polski, jaki — pomimo szalejącej propagandy, dziś daleko bardziej wyrafinowanej niż przed 75 laty — dociera do ludzi Zachodu i Wschodu, tak naprawdę najbardziej nie podoba się jej wiara w Chrystusa. Wiara, którą Zachód odrzucił, wybierając wygodniejsze życie, Wschód zaś odrzucił z powodu schizmy, a oba razem — z powodu „naukowego” ateizmu osadzonego w naukach Hegla. Wiara w Chrystusa, który jest jedyną gwarancją pokoju. On sam, Jego Osoba. Nie żaden „dialog”, nie abstrakcyjne „pojednanie” czy jakikolwiek „postęp”. Wiara w Chrystusa obecna jest wciąż w postawach Polaków. Jakże szczególnych, jakże odmiennych.
Jako i my odpuszczamy…
Henryk Sienkiewicz przedstawił ją w genialnym obrazie z nocnego obozowiska, gdy Skrzetuski „od boleści się zapamiętał”, „desperacja mentem mu pomieszała”, na wieść (nieprawdziwą, jak się później okazało) o śmierci narzeczonej. I oto zostaje uzdrowiony, wyznając publicznie, wobec zgromadzonych rycerzy, wiarę w Boga Ojca i przebaczając winowajcom.
Wszyscy otoczyli kołem namiestnika i poglądali na niego ze współczuciem. Niektórzy obcierali łzy rękawicami, inni wzdychali żałośnie. Aż nagle z koła wysunęła się jakaś wyniosła postać i zbliżywszy się z wolna do namiestnika położyła mu na głowie obie ręce.
Był to ksiądz Muchowiecki.
Wszyscy umilkli i poklękali jakby w oczekiwaniu cudu, ale ksiądz cudu nie czynił, jeno wciąż trzymając ręce na głowie Skrzetuskiego podniósł oczy ku niebu pełnemu blasków miesięcznych i począł mówić głośno:
— Pater noster, qui es in coelis! Sanctificetur nomen Tuum, adveniat regnum Tuum, fiat voluntas Tua…
Tu przerwał i po chwili powtórzył głośniej i uroczyściej:
— …Fiat voluntas Tua!…
Cisza zapanowała głęboka.
— …Fiat voluntas Tua! — powtórzył ksiądz po raz trzeci.
Wtedy z ust Skrzetuskiego wyszedł głos niezmiernego bólu, ale i rezygnacji:
— Sicut in coelo, et in terra!
I rycerz rzucił się na ziemię ze szlochaniem5.
Ta rzecz, której tak bardzo nienawidzili — i nadal nienawidzą — ludzie źle życzący Polsce, to splot katolicyzmu i polskości, wiary i szlachetności polskiego charakteru, który ma źródło w rycerskiej przeszłości współczesnych Polaków. Przeszkadzała im — i przeszkadza nadal — polska historia, polska wiara — i polska kultura, z tej wiary i historii wyrosła. Przeszkadza to, że Polacy nie przestali być rycerzami walczącymi zawsze o większą sprawę. (Przypomnijmy, ile osób spontanicznie nazywało prezydenta Kaczyńskiego, po jego tragicznej śmierci, „Małym Rycerzem”). Przeszkadza dziedzictwo szlacheckiej tradycji, o które potykamy się na każdym kroku. (I tak groteskowo, na jego tle, wyglądają ci, którzy się pod tę tradycję podszywają, w istocie ją depcząc, choćby nawet nosili historyczne nazwiska!). Przeszkadzają ci, którzy, jak mówił Wańkowicz, „są niezdolni do ułatwiania sobie życia, tam gdzie się nie godzi”, zostali bowiem w takiej atmosferze wychowani i całe życie „nieśli w swojej psychice przyciężki złom zasad”. Przyciężki, to fakt — i nie do odrzucenia.
Tu coś się unosi w powietrzu
Nie ma na świecie nic piękniejszego niż twarz człowieka, który przebacza lub prosi o przebaczenie. To piękno wywołuje nieraz skrytą zazdrość. Tajoną złość, nawet gniew. Dlatego tyle fałszywych oskarżeń wzbudził List biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku. Ile było wykrzykiwania o „sfałszowaniu historii”, reprezentowaniu „niemieckich interesów”, „zdradzie” (cytaty z dokumentów KC PZPR), tylko dlatego, że polscy biskupi wyciągnęli dłoń do pojednania z sąsiednim narodem. Znowu ci okropni Polacy, którzy okazali się prawdziwymi chrześcijanami! To się nie mogło podobać światu. Tak jak nie podobało się komunistom, którzy wprost skręcali się, by tylko rozbudzić w Polakach wzajemną wrogość i nieufność wobec „obcych”… Bo tyle pokory, czyli prawdziwej miłości do Boga, było w tym manifeście chrześcijańskiej wiary, miłości do Kościoła — i do polskości — naszych pasterzy.
Niewiele lat później ojciec Józef Maria Bocheński pisał w swoich Wspomnieniach, że jest z pochodzenia Niemcem, a jego przodek brał udział w Związku Jaszczurczym (Eidechsenbund), sprzysiężeniu przeciw Zakonowi Krzyżackiemu. Oto jego słowa:
Bardzo wielu Polaków jest pochodzenia niemieckiego, a wielu Niemców polskiego (…). Opowiadanie o jakiejś rasowej różnicy między Polakami a Niemcami jest wierutnym głupstwem.
Ojciec Bocheński dodaje z właściwą sobie przekorą:
Niemcy są po prostu gatunkiem Polaków, tylko jeszcze gorszym od nich i odwrotnie. Niemcy wydają co prawda od czasu do czasu bandycki podgatunek w rodzaju ówczesnych Krzyżaków i hitlerowców (…). Mój jaszczurczy przodek walczył z tym podgatunkiem. Obaj moi bracia [Aleksander i Adolf — EPP] i ja też.
Gdy prof. Tomasz Strzembosz mówi o wychowaniu harcerskim w czasie okupacji w Polsce, o tym, ze charaktery i postawy młodych ludzi kształtuje społeczeństwo jako całość, jego kultura, tradycje, obyczaj, wiara, i daje jako przykład wezwanie młodego poety Jana Romockiego, skierowane do jego rówieśników, do przebaczenia zbrodniarzom niemieckim i zwykłym służbistom wykonującym nieludzkie rozkazy, to jeszcze nie wie, że ten wers z wiersza żołnierza Polski Podziemnej:
Uchroń od zła i nienawiści,
Niechaj się odwet nas nie ziści…
nieznacznie zmieniony, usłyszeć można było w jednej z piosenek śpiewanej 45 lat później przez Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego. Podawany oficjalnie autor tych słów jest jednak inny. Nie ma polskiego nazwiska. Czyżby ukradł ten wers i przypisał sobie? Dlaczego miałby to robić? Bo to jednocześnie piękne i mądre. To wykwit polskiej, chrześcijańskiej duszy. Każdy chciałby to mieć. Bo to jedyny realny wał obronny przeciw barbarzyństwu…
Dlatego do naszej polskiej wigilii 2012 roku dorzućmy jeszcze jedną małą rzecz — dumę i wdzięczność Panu Bogu za to, że jesteśmy Polakami.