Kule i srebrne nogi. Jasna Góra i Lourdes
Sanktuaria maryjne gorszą ludzi, dla których wiara jest kwestią wewnętrzną. Wysublimowaną i wysoce intelektualną. Zamiast przeludnionych kaplic wolą samotne szczyty górskie. Dobrze się czują w pustych przestrzeniach. Tu, gdzie bez widoku innych ludzi można do woli wzruszać się pięknem świata, „obcować z Bogiem”. W sanktuariach maryjnych bywa tłoczno i duszno. Tuż obok wizerunków Maryi wiesza się tu przedmioty, które bywają nieestetyczne przez swoją dosłowność. Nie mówią o duchu, tylko o ciele.
Pamiętam z dzieciństwa moje odkrycie i wstrząs. W jasnogórskiej kaplicy, w tym najświętszym miejscu, wiszą, okalające ze wszystkich stron wizerunek Matki Bożej, pomiędzy sklepieniem sufitu a szczytem konfesjonałów, drewniane kule, srebrne nogi, ręce, oczy i uszy. Te wszystkie wyobrażenia części ludzkiego ciała, które zostały tutaj, niczym w medycznym ambulatorium, naprawione. W żadnym szpitalu nikt nie chce upamiętnić swojego ozdrowienia. Wspomnienia ze szpitala chcemy wyrzucić z pamięci. Tutaj, od wielu stuleci, dzieci przynoszą Matce w prezencie to, co Ona, w swojej bezgranicznej miłości, uratowała, ocaliła, uzdrowiła, składając swój ciepły matczyny pocałunek „w bolące miejsce”. I pokazują to publicznie, bez wstydu, bez żadnej przenośni, bez poetyckiego woalu. Piszą też, niczym w dziecinnym pamiętniku podarowanym Matce na imieniny, słowa podziękowania na metalowych tabliczkach. Jakże proste, konkretne, szczere — że uratowała małżeństwo, uleczyła na pół umarłą duszę, zniszczyła nienawiść. W sanktuariach maryjnych czuje się cielesność. Konkret. Tak jak w domu, gdzie mieszkają matka i dzieci: gdzieś muszą suszyć się pieluchy, pyrkocze coś na kuchni; ktoś musi obierać ziemniaki, do doniczek wsypuje się ziemię i podlewa rośliny.
Sanktuaria maryjne to nie muzea. Tu nie przychodzi się dla wzruszeń estetycznych, tu piękno widzialne łączy się z fizycznością, która wcale nie musi być pociągająca. Tu nie ukrywa się, że jesteśmy jako ludzie zdani na niszczące działanie czasu, poranieni na duszy i ciele, chromi, ułomni i często bezradni jak dzieci. Sami — bez Boga, bez Jego i naszej Matki — nic nie potrafimy, wszystko zepsujemy.
Jeżeli ktoś chce kult maryjny sprowadzić do czysto symbolicznej postaci, jeżeli mówi o wierze „dojrzałej” i „czystej”, pozbawia ją ludzkich cech, nie rozumie katolicyzmu, nie zna Kościoła. I nawet potrafi zaśmiać się, że te słowa, które ofiarowuje się Matce, bywają chropowate, z lekka nieokrzesane — bo są jak krzyk dziecka, które przypada do kolan mamy, by go obroniła „od tych łobuziaków” czy zezłoszczonego taty. To także gorszy intelektualistów, którzy religię i wiarę mylą z polityką, kulturą czy życiem artystycznym (jak chcieli oświeceniowi filozofowie z wyrafinowanych salonów). Tego rodzaju kultura zawsze pogardzała wszelkiego rodzaju zewnętrznymi oznakami religijności.
Maryja strzeże konkretności Wcielenia, zdrowej «materialności» wiary — zauważa Vittorio Messori. — Wiadomo natomiast, że tam, gdzie o Maryi się zapomina, również i Syn znika, rozpływając się w oparach kultury, moralności czy gnostycyzmu, stając się «mistrzem etyki» o wiele bardziej niż Słowem Wcielonym.
Gilbert K. Chesterton, a w ślad za nim Vittorio Messori, odkrył dziwną zależność — im ktoś bardziej dba o wysublimowaną formę artystyczną, o efekt, tym częściej, bywa, mija się z rzeczywistością. Zapomina o prawdzie albo ją świadomie deformuje.
Ruchy heretyckie — pisze Chesterton — zawsze mogły liczyć na doskonałych pisarzy: począwszy od pelagianizmu, poprzez jansenizm i ruchy reformatorskie, a skończywszy na modernizmie; świetne pióra oddawały się — i nadal się oddają — na służbę ateizmu i agnostycyzmu.
Messori zwraca uwagę na logikę Magnificat:
Świat, który jest w tych wersach potępiany, pełen jest kultury, dobrego smaku, elegancji. To świat Kultury, gdzie zaspokajane są wszystkie potrzeby człowieka, ale który nie daje tego, co najważniejsze, nie mówi, jaki sens mają nasze życie i śmierć.
Niedaleko Lourdes leży malownicze miasto Arcachon, gdzie tworzył „legendarny princeps elegantiarum”, Gabriele D’Annunzio. Gdzie tam Lourdes — z jego „architektonicznym bałaganem trzech nakładających się na siebie bazylik i kiczowatego posągu wykonanego przez Josepha Fabischa, który tu stworzył chyba najgorsze swe dzieło” — do wytwornego Arcachon. Ale czy w „eleganckich dramatach napisanych starodawną francuszczyzną przez żądnego estetycznych doznań erotomana zawarte są słowa pocieszenia i zbawienia? Czy nie zawierają się one przypadkiem w przesłaniach przekazanych nam przez niepiśmienną pasterkę, mówiącą surowym pirenejskim dialektem?”.
W jaki sposób przekonujemy się, że ktoś jest naprawdę Królową? Gdy poznajemy jego potęgę, majestat i zarazem królewską postawę. Czym ona jest? To sposób bycia pełen delikatności i atencji wobec każdego człowieka, zwłaszcza tego, kto jest „niższego stanu”. Nie ma w nim miejsca na epatowanie wielkością, zaznaczanie swojej przewagi. Taką była Matka Boża w Lourdes. „Była taka wysoka jak ja”, mówiła z przekonaniem Bernadeta, próbując opisać „Panią”, która — by zmniejszyć dystans między sobą i niziutką z powodu niedożywienia dziewczynką (140 cm) — stawała nie tylko w grocie, powyżej poziomu, na którym znajdowała się Bernadeta, ale i na małej wysepce rzecznego mułu, tuż przy niej, by wydać się niższa. I ta wspaniała, cudownie piękna i elegancka „Pani”, która niczym nie chciała peszyć i przytłaczać wątłej dziewczynki w łachmanach, analfabetki, córki człowieka oskarżonego o kradzież, zwracała się do niej w słowach, które muszą szokować wszystkich, dla których „królewskość” to coś, co powoduje drżenie nóg:
Czy możesz wyświadczyć mi tę łaskę i przychodzić tutaj przez piętnaście dni?
Zaiste, tylko prawdziwa Królowa może dostarczać ponadczasowego wzoru, jak wywyższyć pokornych, bo tylko Ona, będąc Królową, nie przestaje być Matką, potrafi naprawdę kochać…
Pokora nie jest czymś kalekim, smutnym, co nas przygniata — zauważa Paul Claudel. — przeciwnie, to coś budującego i radosnego. Im bardziej uwalniamy się od samych siebie, tym więcej robimy miejsca Bogu. To tak jak Ośla Skórka odrzucająca swoją zwierzęcą powłokę, aby zrobić miejsce dla królewskiego płaszcza przygotowanego już dla jej ramion.
Cytaty za: Vittorio Messori, Opinie o Maryi. Fakty, poszlaki, tajemnice, Warszawa 2007; Paul Claudel, Dziennik 1904–1955,Warszawa 1977.