Kto jest realistą, czyli nowy faryzeizm
„Król jest nagi” to wyjątkowo popularne dziś hasło. Wielość kontekstów, w jakich przytaczany jest cytat z baśni Andersena świadczy, że coraz więcej sytuacji, z jakimi mamy o czynienia postrzeganych jest jako nieprawdziwe, mylące. Zaaranżowane w niejasnym celu. Modelowy jest zaostrzający się spór – pozornie prawny, w istocie polityczny – wokół Trybunału Konstytucyjnego. Strona opozycyjna wraz z sędzią Rzeplińskim próbuje narzucić wszystkim przekonanie, że Trybunał powinien znajdować się ponad prawem i w dowolnym momencie wezwać organy państwa do nieposłuszeństwa.
Nadużywając prawa wymyślono prostą maszynkę do niszczenia państwa. Instytucję chroniącą konstytucję przekształcono w klawisz do naciskania, przeznaczono do użycia w czasie wywołanej sztucznie awarii.
Żeby dojść do ładu z osobami, które takie działania planują i przeprowadzają, ale także aprobują je i popierają, nawet biernie, trzeba włożyć wiele pracy w porządkowanie podstawowych pojęć dotyczących państwa. W tej dziedzinie panuje wyjątkowy zamęt. Zarówno pan prezydent, jak szef rządu, pani Beata Szydło, jak minister Obrony Narodowej, Antoni Macierewicz próbują to nieodzowne porządkowanie pojęć na różnych polach przeprowadzać.
Na ostatnim posiedzeniu sejmowej Komisji Obrony Narodowej Antoni Macierewicz wyjaśniał dlaczego wznowione zostały badania dotyczące katastrofy smoleńskiej. Ujawnił, że podczas rządów Platformy Obywatelskiej ukryto podstawowe informacje na temat jej przebiegu.
Wspomniał o brutalnej propagandzie wymierzonej w działania zmierzające do ustalanie przyczyn katastrofy. Sytuacja, z jaką polski rząd ma dziś do czynienia jest bowiem czymś kuriozalnym:
„Coś, co wydaje się absolutną oczywistością po tych sześciu latach, dla państwa jest powodem do rozpętywania znowu nienawiści, wobec próby wyjaśnienia tej największej tragedii w dziejach niepodległej Polski” – powiedział zwracając się do posłów opozycji. “(…) Tamta tragedia zjednoczyła wszystkich Polaków w ciągu kilkunastu godzin. Czy naprawdę próba dojścia do prawdy nie może zjednoczyć nas raz jeszcze?”. Tę propagandę i zachowanie opozycji nazwał czymś “bolesnym i trudnym do przyjęcia”. Jako urzędnik państwowy, zmuszony był do przedstawienia całej listy zaniedbań poprzedniej ekipy rządzącej w sprawie ustalenia przyczyn katastrofy.
Tak, zmuszzony, z racji swojej służby publicznej. Zmuszony też do publicznego nazywania moralnego zła złem, podłości podłością, kłamstwa kłamstwem, znieważania Polaków znieważaniem. Ktoś to wszystko bowiem w Polsce musi wypowiedzieć – jasno, w sposób zrozumiały dla wszystkich i dobitnie, stanowczo, bez półtonów; ktoś musi to wziąć na siebie. Tego domaga się zasada sprawiedliwości. A przecież ludzi, którzy są bardzo mocno, żywotnie zainteresowani, by właśnie nie powiedziano nic lub wybełkotano coś niewyraźnie, jest w Polsce więcej niż można sądzić. O wiele więcej. Dlatego minister Antoni Macierewicz jest zmuszony wypowiadać twarde słowa, prosto w oczy winnych zaniedbań w wyjaśnianiu tragicznych dla państwa wydarzeń. Także dlatego, że w Polsce unikają jak ognia nazywania rzeczy po imieniu ci, którzy są do tego powołani.
Ci, którzy są powołani i upoważnieni do mówienia prawdy z racji swojego stanu, powołani nie przez ludzkie instancje. Oni milczą. Nawołują do zgody. Apelują o dialog. Dziś słychać to coraz częściej. Czy nie jest to klasyczny faryzeizm? “Polacy, pogódźcie się!”, słychać z niejednej ambony, “pokój jest najważniejszy, módlmy się o kompromis”. Kompromis z kłamstwem, z pogardą dla polskości, z chęcią wysadzenia w powietrze albo sprzedania własnego państwa? W ten sposób właśnie mówi się Polakom – w roku Jubileuszy Chrztu Polski! – że prawdy nie ma. Albo, że jest ona niepoznawalna i że oni sami są tylko “nawozem historii.”, tak jak twierdzili marksiści. I że nie da się oddzielić moralnego brudu i krętactwa od dobra, od prawdy, od uczciwej odpowiedzialnej postawy osób publicznych. Że zbrodnia nigdy nie może zostać nazwana jej prawdziwym imieniem, bo to nie leży „w niczyim interesie”. Lepiej zatrzasnąć nad nią wieko. Tak samo próbowano ukryć katyńską prawdę. Tę, którą przechowywały w swoich sercach rodziny katyńskie, którą pielęgnował śp. ks. Stefan Niedzielak i zapłacił za to życiem.
Podobieństwo ze sprawą wieloletniego milczenia o Katyniu w czasach Polski Ludowej wręcz się dziś narzuca. Odzywa się ta sama mentalność. Ta, która ukrycie prawdy nazywa realizmem. O uznaniu prawdy o zbrodni katyńskiej, o tym, że zostało zamordowanych z zimną krwią prawie dwadzieścia tysięcy polskich oficerów przez Sowietów, także, przez długie lata nie można było w Polsce Ludowej nawet wspominać – i wielu uważało, że tak już musi być, że trzeba się z tym pogodzić, że prawdy nie ma co bronić, że “się nie opłaca”. Że trzeba zapomnieć o godnym uczczeniu pamięci zgładzonych na rosyjskiej ziemi Polaków.
Dziś obserwujemy ponownie jak w kraju, który przyjął tysiąc pięćdziesiąt lat temu Chrzest, zaprzecza się publicznie, na różne sposoby idei chrześcijańskiej. Zaprzeczając idei politycznej, moralnej i religijnej, która pozwalała przez minione tysiąclecie tworzyć i trwać naszemu państwu. To, co widzimy na salach sejmowych, podczas demonstracji na ulicach, podczas wielu manifestacji w różnych miejscach publicznych, manifestacji pogardy wobec ludzi tworzących dziś suwerenne władze państwa, ludzi mężnych i odważnych, gotowych poświęcić wiele dla ratowania państwa i dla obrony honoru Polski, to właśnie jest zaprzeczenie tych podstawowych dla naszego bytu idei. A w rezultacie – zaprzeczenie całej kulturze, która tym ideom pozwoliła zakiełkować i rozwinąć się. Wyrzeczenie się jakichkolwiek związków z tą kulturą.
Podczas wystąpienia ministra Antoniego Macierewicza posłowie z opozycji ostentacyjnie się nudzili. Przez swoje niechlujne pozy, złośliwe uśmieszki, ziewanie, kiwanie się na krzesłach i wiele innych oznak skrajnego lekceważenia demonstrowali pogardę dla państwa. To nie jest nawet manifestacja pogaństwa. Ten aktywny, przemyślany w każdym szczególe sprzeciw, jaki obserwujemy w Polsce wobec działań rządu, sejmu, prezydenta, dążących wszelkimi siłami do uporządkowania spraw w myśl podstawowych zasad moralnych i politycznych, to wykwit postawy antychrześcijańskiej, antypolskiej, przeciwnej moralności, którą wyznajemy od dziesięciu stuleci.
To jest coś nieznanego wcześniej wśród Polaków, poza tą garstką – zawsze jednak tylko garstką – historycznych zdrajców, odszczepieńców, wyrachowanych apostatów, wcześniej czy później surowo napiętnowanych przez społeczność i w niesławie opuszczających kraj.
Zdrada, odrzucenie lojalności, wyrzeczenie się zasad nie występują nigdy bez wyparcia się Boga. Żeby miały miejsce musi najpierw zostać zanegowane pierwsze przykazanie. Pierwsze i najważniejsze. “Nie będziesz miał Bogów cudzych przede Mną”.
Polacy byli w czasach Mieszka I gotowi do przyjęcia chrześcijaństwa, zasady polityczne i moralne, jakie ono przyniosło nie stały w jaskrawej sprzeczności z ich sposobem życia, z ich naturalnym stanem, zwyczajami i tradycjami – wyłączając zasadę wielożeństwa. Polacy byli łagodni, gościnni, pozbawieni odruchu zemsty, gotowi do wybaczenia, nie zajmowali się podbojami, nie uznawali niewolnictwa, dobrze traktowali jeńców. Dziś jest inaczej. Część Polaków odrzuca świadomie, aktywnie, z premedytacją zasady, jakie społeczność Polaków, wcześniej Słowian, od czasu przyjęcia chrztu, świadomie wyznawała. Warto odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd wzięli się ci ludzie? Co ich ukształtowało? Jaki proces odbył się w ich umysłach, żeby – przecież w większości są na pewno ochrzczeni – zaprezentowali się jako rasowi barbarzyńcy, przedstawiciele innej kultury, niszczciele. Jaka idea religijna, moralna, polityczna popchnęła ich w tym kierunku?
Adam Mickiewicz przewidywał, że zgodnie z logiką dziejów “Polska jest przeznaczona”, jak mówił, by wydać kiedyś ze swojego wnętrza – tak jak Izrael wydal Judasza – “arcytyp zdrajcy politycznego”. Zdrajcy, który będzie winien największej do pomyślenia zdrady dobra tkwiącego w dziejach tego państwa, zdrady motywowanej jedynie ciężkim uwikłaniem własnej duszy w duchową ciemność. Te czasy dziś chyba właśnie nadeszły.
Widać dziś, czym kończy się dla człowieka utrata czci Boga, pogarda dla Jego przykazań.
Wspominając Poranek Wielkanocny, pamiętając, jaki los spotkał Judasza, pamiętając o katastrofie, która spadła na Izrael po zamordowaniu Zbawiciela,, nie możemy ulec przygnębieniu. Jako katolicy jesteśmy realistami, nie marzycielami. Oczekujemy pełni zwycięstwa.
Co jest polską racją stanu
Jest jeszcze jeden sposób zaprzeczania prawdzie, praktykowany dzisiaj (można go też nazwać wzorcowym wręcz przykładem braku realizmu). To specyficzna poprawność polityczna w niektórych mediach (nie chodzi tu o te wysługujące się PO, ale o te z nazwy katolickie, albo prawicow – konserwatywne). Manifestuje się on na przykład w sposobie zadawania pytań politykom w najważniejszych dla państwa kwestiach – tak jakby chodziło o sianie pietruszki. Sposób przekazu zawsze zmienia przekaz, to jedna z fundamentalnych zasad manipulacji. Można dziś z łatwością, z katolicyzmem i prawicowością na ustach, wywracać rozumienie hierarchii spraw w państwie, można z łatwością dezinformować, demoralizować i anarchizować życie społeczne posługując się tą metodą. Zamiast informacji istotnych, dojrzałych komentarzy – wśród objawów niezbędnej rewerencji wobec rządzących, która jest znakiem kultury europejskiej, czyli łacińskiej i chrześcijańskiej – zamiast wreszcie gruntownego dzieła porządkowania pojęć mamy tak często do czynienia z bezładną paplaniną. Przynosi ona wrażenie miałkości, błahości, banalności wszystkiego, czym zajmują się dziś politycy Prawa i Sprawiedliwości, polski rząd, pan prezydent. Omijanie istoty rzeczy, ukazywanie spraw trzeciorzędnych jako głównych, gorliwe i pospieszne przypinanie łatek (“bo przecież obiecaliście”) – oto metoda. W Ewangelii jest to dobrze opisane jako jeden ze sposobów godzenia w prawdę. Tak manifestuje się brak realizmu. U wielu ludzi tworzy się przyzwyczajenie, by absolutnie nie przejmować się sprawami kraju, nie solidaryzować się z władzami wybranymi przez większość, traktować je jako zaledwie przejściowych administratorów, albo trochę lepszych od innych okupantów, a nie ludzi wypełniających misję polityczną, która dotyczy każdego Polaka i ma na uwadze jego dobro. Rodzi to pogardę wobec racji stanu. Zamiast rozumieć ją, zastanawiać się co nią jest – buja się w obłokach, pogrąża się w nierzeczywistości. Tak jest wygodniej. To nic nie kosztuje.
Ci, którzy aranżują taki obraz polityki prowadzonej przez obecne władze zapominają jednak, że ich działalność doskonale ujawnia ich intencje.
Tak jak faryzeusze oskarżając nieustannie Jezusa, że jada z celnikami, że uzdrawia w szabat, że pozwala, by lekkomyślna kobieta wylewała na jego stopy cały kosztowny olejek, wyjawiali swoje ukryte intencje. W istocie nie mogli bowiem w żaden sposób pogodzić się z tym, że Jezus swoim nauczaniem i sposobem życia demaskuje ich hipokryzję. Byli przerażeni, że oto prawda, kim są, którą ukrywali z taką maestrią, ukazuje się w całej okazałości, naga i szpetna. I towarzyszy prawdzie o Jezusie – w jej nieodpartej potędze i sile. Prawdzie, że jest Ktoś, kto przynosi do ludzkich serc ład w miejsce chaosu. Wspaniały ład płynący z prawdy. Kto odpuszcza grzechy, kto ustanawia prawo miłości rozbijając wzniesione przez nich mury tysięcy formułek oddzielających człowieka od Boga. Kto rozróżna i porządkuje, łagodnie, dogłębnie, definitywnie wszystkie pojęcia.
Nic nie jest już takie samo jak było, zanim przyszedł. Nie można już ukryć tego, kim się jest! „Jakiż to świat, niedobry świat. Dlaczego nie ma innego świata!” Tak, państwo, które istniało “tylko teoretycznie” ma dziś szansę, gdy powraca do chrześcijańskich zasad, by stać się potęgą polityczną i moralną w Europie. To straszna perspektywa dla pewnej grupy ludzi. Nie małej, niestety. Ich intencje i oczekiwania wyraża dość dobrze werdykt komisji zwanej wenecką.
Pragnienie gwałtownej ucieczki ze świata, który nie niesie poczucia bezpieczeństwa – a nie niesie, skoro gdzieś zaniknęła wiedza, Kto jest jego Autorem, skąd wzięliśmy się tutaj i po co właściwie istniejemy, co jest naszym celem – może manifestować się na różne sposoby. U młodych dziewcząt manifestuje się często na przykład anoreksją (ucieczką od poczucia utraty bezpieczeństwa w wyimagonowaną “kontrolę nad sytuacją”). U innych, aktywnością w strukturach KOD-u (ucieczką w aktywizm przed subiektywnym poczuciem poniesionej klęski moralnej, albo wymyślonego przez media zagrożenia). To subiektywne poczucie zagrożenia bardzo łatwo dziś można rozniecić, bowiem utracone zostało przez wielu Polaków poczucie wspólnoty i jej sens. Andrzej Duda uczynił jednym z głównych zadań swojej prezydentury odbudowę wspólnoty Polaków, jakże dalekowzrocznie.
Według Adama Mickiewicza Rosję i Niemcy zbliżało, na wszystkich etapach historii, zamiłowanie do oderwanych idei. Polacy z kolei są i pozostaną realistami. W przeciwieństwie do Niemców, których państwo jest w tej chwili kompletnie wyizolowane w Europie; próbuje uprawiać demokrację bez opozycji, „nie widzi” tego, co naprawdę ważnego dzieje się w Polsce, nie wyciąga żadnych wniosków z tego, że Polska jest państwem, które nie składa się tylko z opcji lewicowej, ale że jest tu także obóz prawicowo-narodowy. „To jest właśnie typowy przykład braku realizmu. Dostrzegam dużo złej woli po stronie niemieckiej”, stwierdził niedawno prof. Zdzisław Krasnodębski, wymieniając w Polskim Radio te błędy myślowe popełniane przez naszych sąsiadów.
Czy ów brak realizmu, zapytać można, to nie jest także rażący brak kryteriów w oparciu o które możemy rzeczywiście rozumieć naszą historię? Czy uskarżanie się na „brak demokracji” w Polsce przez różne mało poważne międzynarodowe i rodzime gremia oraz dziennikarzy z ustami pełnymi żenujących lewackich sloganów nie bierze się z niedostatku kryteriów, który nie pozwala ocenić sprawiedliwie przeszłości? A skoro nie rozumie się przeszłości nie można mieć pojęcia o własnej tożsamości. Kryteria oceny nie mogą abstrachować od uznania faktów podstawowych. Chrzest naszego państwa jest takim faktem podstawowym o największej historycznej doniosłości. I on do czegoś nas zobowiązuje, w myśleniu o nas samych, w podejmowanych przez rządzących decyzjach, w wyznaczaniu celu.
Dlatego także powinniśmy – jako państwo kierujące się kryteriami moralnymi i zdroworozsądkowymi, racjonalnymi – w dzisiejszej sytuacji moralnego i pojęciowego zamętu postawić warunki wszystkim, których u nas mamy gościć. Twarde, poważne warunki; Polska nie jest miejscem na popisy publicznego błazeństwa. W Polsce nie powinniśmy z honorami przyjmować bałwochwalców. To nie może podobać się Panu Bogu, w imię którego przyjęliśmy chrzest. Musimy szanować siebie i naszą przeszłość.
Czy Polacy wychowani na Mickiewiczu, Słowackim, Sienkiewiczu muszą godzić się na popisy błazeństwa w Kościele? Na groteskowe udawanie, że nie obowiązują przykazania? Że nie ma grzechu? Że małżeństwo można zawierać w Kościele “na próbę”? Że nie istnieje błąd innowierców? Że wiara w dogmaty to już przeszłość? Że wszystko jest już od dawna sprowadzone do jednego poziomu, idealnie płaskie, “zdemokratyzowane”? Że ofiara Boga krzyżu to tylko taka przenośnia, albo wyraz “solidarności z człowiekiem”, który jest tak wielki, że Bóg – Człowiek chętnie przelewa za niego własną krew?
Nie możemy w żaden sposób pozwolić sobie narzucić takiej kulturę. Musimy odrzucić ją tak jak odrzuciliśmy kulturowy marksizm. Nie możemy przyjąć bełkotu, w imię Tysiąclecia, jakiego jesteśmy spadkobiercami. Bojaźń Boża, respekt dla Pana Boga nie pozwala na to. Ktoś musi powiedzieć: „Król jest nagi”.
Święci polscy w roku Jubileuszu Chrztu Polski, potężni patronowie Polski upominając się o pamięć o nich – jak to się stało 4 marca tego roku na autostradzie w pobliżu Lewina Brzeskiego – upominają się o powagę w oddawaniu czci Bogu, o pamięć o pierwszym i najważniejszym Przykazaniu. O poszanowanie prawdy, w jej wymiarze religijnym, filozoficznym, historycznym.
„Nie będziesz krzywoprzysięgał w imię moje i nie zbeszcześcisz imienia Boga twego. Ja Pan. Nie będziesz rzucał potwarzy na bliżniego twego ani go gwałtem nie uciśniesz; nie pozostanie zapłata najemnika twego u ciebie aż do rana. Nie będziesz złorzeczył głuchemu ani przed ślepym nie będziesz kładł zwady, ale się bedziesz bał Pana, Boga twego, bom ja jest Pan. Nie będziesz czynił nieprawości ani niesprawiedliwie sądzić nie będziesz. Nie patrz na osobę ubogiego ani nie czcij oblicza możnego, sprawiedliwie sądź bliźniego twego. Nie będziesz potwarcą ani podszczuwaczem między ludem. Nie będziesz nastawał na krew bliźniego twego. Ja Pan. Nie miej w nienawiści brata twego w sercu twoim, ale go jawnie karć, abyś nie miał grzechu dla niego. Nie szukaj pomsty ani pamiętać będziesz krzywdy od sąsiadów twoich. Będziesz miłował przyjaciela twego, jak samego siebie. Ja Pan. Praw moich strzeżcie. Ja bowiem jestem Pan, Bóg wasz” (Kpł 19, 1-2, 11-19,25) (Z Lekcji na środę po Niedzieli Męki Pańskiej).
Chrzest Polski spowodował, że przestaliśmy być plemieniem. Zyskaliśmy państwowość, staliśmy się podmiotem polityki, ważnym dla Europy, dla papiestwa. Byliśmy jego podporą. Polska tożsamość realizowała się w trzech dziedzinach: politycznej, moralnej i religijnej. Każdej z nich musimy dziś bronić przed wypaczeniem. Obrona państwa tak mocno zaatakowanego przez siły zewnętrzne i wewnętrzne, to także obrona chrześcijańskich zasad w życiu państwa. Bezkompromisowy, konsekwentny powrót do zasad, od których nie ma odwołania, które nasze państwo tworzyły przez wieki i decydowały o jego tożsamości i sile. To także spokojna i zdecydowana obrona papiestwa, zaatakowanego przez modernizm, obrona przed w s z y s t k i m i niszczycielskimi siłami.