Jarosław Kaczyński upomina się o piękno
Polacy są wspólnotą, przypomniał Jarosław Kaczyński tym wszystkim, którzy chcieliby nas widzieć jako neoplemię zatomizowanych jednostek, wspólnotą w wymiarze duchowym i materialnym. Słowa te padły podczas zjazdu podsumowującego półtora roku rządów Prawa i Sprawiedliwości, który odbył się w niewielkim prowincjonalnym mieście, Przysusze koło Radomia.
Polityk, który mówi o wspólnocie ducha, nie należy z pewnością do typu polityków najbardziej rzucającego się w oczy w najnowszych czasach. Ale jednak Jarosław Kaczyński dla wielu ludzi interesujących się życiem politycznym, także zagranicą, jest kimś coraz mocniej przykuwającym uwagę. Jeszcze niedawno jego polityczny przeciwnik, człowiek aspirujący do najwyższych funkcji w państwie, a wkrótce i w Unii Europejskiej, miał czelność publicznie stwierdzić, że „polskość to nienormalność”. Przekreślił duchowy fundament wspólnoty Polaków. I wiedział, że mu się to opłaci, że wypowiadając głośno taką formułę robi „dobry polityczny interes”. Nie bał się konsekwencji, skazy na wizerunku, plamy na honorze. Z tego się śmiał. Dziś już dobrego interesu na tej obeldze nie zrobiłby.
Jarosław Kaczyński jest nie tylko dalekowzrocznym politycznym strategiem, który z kilkoma ludźmi swej formacji wytycza cele dla naszego państwa i rządu oraz określa sposoby ich osiągania. Jest kimś, kto potrafi na sprawy polityczne patrzeć z perspektywy o wiele szerszej niż ściśle polityczna właśnie. To go wyróżnia. Jako mąż stanu nie poświęca też niepotrzebnej uwagi swoim antagonistom, których główną bronią jest rozsiewanie kłamstw silnie zabarwionych emocjami. „Oni są przewidywalni, nie ma sensu się nimi zajmować”, podsumował w przemówieniu. (Oczywiście te silne emocje są częścią gry politycznej, tworzone są sztucznie, laboratoryjnie. Z wyraźnym wysiłkiem zresztą).
Te kłamstwa rozbijają się w pył o pełne łagodności, ale i mocy przypomnienie oczywistej, a uparcie negowanej w ciągu wielu ostatnich lat prawdy: jesteśmy wspólnotą, tym co nas łączy są dobra przede wszystkim duchowe. Nic nie zastąpi wagi tego przypomnienia. Nie trzeba jak się okazuje wielu słów, by wypowiedzieć ideę, która nas, Polaków (nie – „Polaków”) podnosi, inspiruje, dodaje nam sił.
Rządzenie, według definicji Jarosława Kaczyńskiego, to nie zajmowanie się w s z y s t k i m, każdym detalem życia społecznego, ale porządkowanie najważniejszych spraw w państwie. Jeśli widzi się wyraźnie cele wspólnoty łatwiej dojrzeć jest hierarchię według której ma być w Polsce ten porządek przeprowadzony.
Tożsamość wspólnoty, jaką tworzą Polacy musi być wzmacniana, zasilana ze źródeł duchowych. Należą do nich także dobra kultury, z których możemy korzystać w sposób wolny. Jarosław Kaczyński przypomniał, że dziś w Polsce nikt nikomu nie grozi – jak działo się to za poprzednich rządów – z powodu wydania jakiejś książki, nie zamyka ust i nie pozbawia pracy z powodu napisania jakiejś pracy magisterskiej, nie nachodzi w domu i nie straszy z powodu prowadzenia jakiejś strony internetowej. Ale zarazem szef Prawa i Sprawiedliwości podkreślił rozróżnienie między wolnością artystyczną i twórczą a mecenatem państwa. I tu sprawa jest jasna, nie będzie finansowania z kieszeni państwa dzieł, które są częścią czyjejś – nie polskiej – polityki historycznej. Nasza polityka kulturalna będzie wyrażała najlepsze aspiracje polskiego narodu. Będzie zabiegać o piękno w sztuce, w kulturze. „Bo piękno jest częścią wspólnoty; poczucie piękna jest częścią wspólnoty”, zaznaczył.
Jeśli ktoś, kto wyznacza główne szlaki polityce naszego państwa, rozumuje w ten sposób, to znaczy, że Polska naprawdę jest wolna. I wcześniej czy później także jej kultura uwolni się od narzucanych od wielu dziesięcioleci mód, które tak często przyjmują groteskową postać postmarksistowskiego szaleństwa, i mają formę bezwzględnego szantażu. Normalni Polacy, których umysły są zdrowe, po prostu je odrzucą, jako cuchnące resztki dawno skompromitowanej ideologii.
„Wspólnota, to także piękno”, konkludował szef Prawa i Sprawiedliwości. „Polska musi być piękna, bo to jest coś co konsoliduje i podnosi wzwyż naszą wspólnotę”. W tym kontekście zapowiedział powołanie Akademii Literatury i wprowadzenie lekcji estetyki w szkołach. W tym kontekście odwołał się także do tradycji polskiej inteligencji związanej z etosem służby społecznej. Nawiązanie do niego może pomóc młodym ludziom wyjść z uzależnienia, jakim jest nadmierne zajmowanie się sobą, swoimi emocjami, czy potrzebami konsumpcyjnymi, co dla wielu młodych stało się ostatnio rodzajem narkotyku.
Takich słów przez ostatnie dekady bardzo w Polsce brakowało. Bije z nich nie tyle optymizm, co do naszych możliwości, bo to byłoby naiwne i płaskie, ale coś znacznie głębszego: zaufanie. Zaufanie zawiera w sobie zawsze dozę szacunku dla możliwości ludzkiego rozumu i nadzieję, co do dobrego użytku, jaki możemy czynić z naszej wolnej woli. Lepiej można dziś zrozumieć, co znaczy tyle razy przywoływana przez Jarosława Kaczyńskiego myśl, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią wolności. Przypomina się w tym miejscu zapowiedź Vittorio Messoriego sprzed kilkunastu lat:
Jeszcze mgliście, ale już także przeciętny, szary człowiek wyczuwa, że nie ma ze strony nowoczesności takiej obietnicy, która by nie została zdradzona. Na Wschodzie, podobnie jak na Zachodzie, umierają wszystkie bogi nowoczesności, które usiłowały zastąpić Boga, owe bóstwa nieustannego postępu, coraz powszechniejszego dobrobytu, nastania na ziemi królestwa wolności, sprawiedliwości, absolutnego pokoju. Dogorywają wszelkie inne fetysze, ulepione z gliny charakterystycznej dla kultury «nowoczesności»: odrzucenie grzechu i w konsekwencji — mit człowieka «dobrego z natury», zepsutego jedynie przez źle zorganizowane społeczeństwo, dobroczynna wszechpotęga nauki i ekonomii, kierowanych przez «światłą» politykę… Wielkie góry urodziły mysz, a może nawet szczura…
Gdy Jarosław Kaczyński wyjaśniał w sposób dobitny, dlaczego jako Polacy mamy „pełne moralne prawo powiedzieć nie”, kiedy próbuje się nam narzucić przyjmowanie uchodźców – bo nasza jednoznaczna postawa podczas wojny nie miała odpowiedników w żadnym z krajów europejskich, które po prostu tchórzyły przed Hitlerem – nasuwała mi się także druga część myśli Messoriego. Włoski pisarz, pisząc o remedium na choroby współczesności, dodawał, że to na co czekają rzesze rozczarowane owocami niespełnionych obietnic świeckich proroków, jest Powrotem. Powrotem do tego co stare, a nawet najstarsze. Przede wszystkim do Ewangelii.
Znamienne, że Jarosław Kaczyński zwracając się do swoich kolegów z Prawa i Sprawiedliwości podkreślał właśnie to co dobre, szlachetne, to co się udało, co było prawdziwym sukcesem ludzi tworzących rząd i jego zaplecze. Jeśli wspominał o niedostatkach, to po to, by przestrzec, by ludzkie słabości, nierzadko dotkliwe, od których nikt z nas nie jest wolny, nie zaciążyły na realizacji jednego z ważniejszych społecznych programów.
Nie sposób nie zauważyć, że Jarosław Kaczyński, podobnie jak prezydent Donald Trump, wnosi dziś do polityki powiew świeżości. Ci dwaj ludzie – których z pewnością w dziedzinie światopoglądowej wiele dzieli – są wyraźnie inni, są naprawdę nowocześni. Mówią nie tylko o czymś innym niż większość ich kolegów ze sfer wielkiej polityki, ale i w inny sposób. Używają innych słów. Myślą i zachowują się jak ludzie wolni. Mało jest takich wśród osobistości świata politycznego. I dlatego właśnie ich polityka jest „skazana na sukces”.*)
Istnieje przepis – dodawał Messori – na to, jak być nowoczesnym, wręcz awangardowym, w Kościele, ale też poza nim. Wystarczy mocno trzymać się Tradycji, tej prawdziwej, nie porzucać towarzystwa starożytnych, czekać… Wcześniej czy później historia to ponownie odkryje, a ty, dzień wcześniej uważany za żywy anachronizm i reakcjonistę, zostaniesz okrzyknięty prorokiem, który umiał daleko sięgnąć spojrzeniem.
Jarosław Kaczyński, jak wszyscy zresztą ludzie wielkiego formatu, zawsze pomawiani przez zazdrośników, rywali i wszelkiego rodzaju beztalencia, o staroświeckość, pogardę dla współczesnych trendów w polityce i kulturze, o zachowawczość, brak pragmatyzmu, uwiąd wyobraźni, upomina się, w połowie tego wyjątkowego roku 2017, o piękno. Warto potraktować poważnie apel polskiego polityka, który ma wszelkie cechy wybitnego przywódcy, prawdziwego męża stanu. Jest on adresowany do każdego z nas.
Nie pierwszy to raz ktoś serio i zupełnie zarazem po swojemu myślący o naszej wspólnocie i o swoim powołaniu w jej obrębie, upomina się o piękno. Bowiem Piękno kształtem jest Miłości. Mówiąc rzeczy prawdziwe o polityce nie da się o tej norwidowskiej definicji zapominać.
I jeszcze: Piękno na to jest, by zachwycało – do pracy/ Praca, by się zmartwychwstało (C. K. Norwid). Być może w Polsce A.D. 2017 przyszedł ten właśnie czas. Czas zapowiadany jeszcze w XIX wieku – na różne sposoby, z wielką mocą – przez każdego z czterech wieszczów.
*) Być może część tajemnicy tego sukcesu – w wypadku prezydenta Stanów Zjednoczonych –
tkwi także w tym, że, jak podkreśla Vittorio Messori w swojej książce Przemyśleć historię (w rozdziale Prawa człowieka), amerykańska Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych zawiera stwierdzenie, że “Wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi i wyposażeni przez Stwórcę w pewne niezbywalne prawa….” . “Pomimo masońskich początków Stanów Zjednoczonych (wszyscy ojcowie założyciele, zwłaszcza Franklin i Waszyngton, byli jawnymi członkami Loży…), dokument amerykański opiera prawa człowieka nie na woli ludzi, lecz na zamyśle Boga-Stwórcy. Nie przypadkiem ani proklamacja niepodległości amerykańskiej, ani jej konstytucja nie wzbudziły reakcji ze strony katolików. Patriotyczna lojalność katolików Federacji amerykańskiej była zawsze bezdyskusyjna”. Przypomnijmy, konstytucja amerykańska wzorowana była na polskiej Konstytucji 3 Maja, a przy jej tworzeniu nie brakowało naszych rodaków. To oni zadbali, by to co najważniejsze w niej oparte było o przywołanie woli Boga – Trójcy Świętej