Jarmark cudów

Posted on 13 maja 2013 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

W czasach PRL cieszyliśmy się opinią najweselszego baraku w gronie państw podporządkowanych Moskwie. W sytuacji, gdy podporządkowanie nie jest już związane z obecnością żadnych wojsk w naszym kraju, stajemy się nieuchronnie najweselszym bazarem.

I choć  wesołość ta, dziś tak jak poprzednio, jest z gatunku wisielczych, wielu uznało, że bycie krajem na modłę  bliskowschodnią, gdzie beztroskie, cokolwiek niechlujne  kramiki są głównym ośrodkiem życia, jest w sumie lepsze. I trudno się o to sprzeczać. Czyż nie taka właśnie zamiana, z ponurego na barwne i hałaśliwe, z nędznego na bogate (we wszelkie rodzaje dóbr materialnych, najczęściej mocno tandetnych), nie była istotą tzw. transformacji ustrojowej?

 

Józef Brandt - Jarmark w Balcie

Józef Brandt – Jarmark w Balcie

Jarmarczność jako wcielenie idei „dobrego życia” (jako celu życia) zaoferowano Polakom także w innych dziedzinach. Festiwale pieśni żołnierskiej i zaangażowanej ustąpiły miejsca festiwalom pieśni biesiadnej. Głośnymi pochlebstwami i obietnicami przypominającymi występy wesołych kuglarzy, którzy połykają ogień i przebijają się sztyletami, podbito serca gawiedzi. Nie było więc problemu, by – w ramach święta demokracji i sztucznych ogni – zagłosować właśnie na tę partię, która ma najlepszych sztukmistrzów i wesołków, rozbawiających bazarową publiczność okrągłymi niczym pomidor czerwonymi nosami, by za chwilę rozczulić rzęsistymi łzami, spływającym wraz z farbą po wypomadowanej twarzy.

Do repertuaru wędrownych trup aktorskich, jakimi, chcąc nie chcąc, stawały się sztaby wyborcze wielu partii dołączono repertuar romantyczny i wprowadzono hasło miłość, która  w przyjętym kodzie znaczeniowym (nazywanym także językiem debaty publicznej) jest synonimem amnezji.

Rzecz w tym, że ile byśmy nie marnowali czasu na przekonywanie się o dobrodziejstwach bliższej zażyłości z bliskowschodnim klimatem, woniami i specjałami, którymi można napawać się dowoli na targowiskach nad Morzem Śródziemnym, Kaspijskim i Marwym, to gdzieś głębiej, w środku, nawet pomimo doświadczeń czterdziestu lat PRL, pozostajemy ludźmi Europy, nie zaś Półwyspu Arabskiego. Pozostajemy nimi z całym bagażem tysiącletniej historii państwa i Kościoła – na naszej ziemi. Że niektórym wydaje się trochę przyciężki i zastanawiają się,  jak by go gdzieś ukryć, albo po drodze wyrzucić?

Bazarowa wizja „transformacji”, którą nas uraczono została skrojona na miarę panów w mundurach, którym zawsze brakowało guzików, a w butach, dla wygody i ze względów higienicznych, upychano słomę. Nie zawierała ona nic z tego, czym żyliśmy, zanim zapakowano nas do baraku.  Nie dawała szansy, w szerszej skali, by mogły rozwinąć się talenty i pracowitość Polaków, znane w świecie, poza sferą handlu, show biznesu i filmu, który Lenin określał jako najważniejszą ze sztuk.

Dlatego emigracja staje się u nas chlebem codziennym młodych ludzi u startu w dorosłość.

Jednak  mylą się ci, którzy zakładają, że Polska, która odrzuciła marksizm – leninizm,  przyjmie marksizm kulturowy, wymyślony przez Antonio Gramsciego – w chwili, gdy z bezlitosną jasnością (po pobycie w Rosji sowieckiej) ujrzał on krach klasycznego marksizmu, który wszystkie nadzieje na światową rewolucję złożył na barki klasy robotniczej.

Czapkę czekisty zamieniono więc na błazeńska czapeczkę  kabareciarza, aktora  wypowiadającego na scenie wyuczone bluźnierstwa, malarza – skandalisty lub tzw. tekściarza, który tak samo jak niegdyś oficerowie polityczni, którzy obsiedli redakcje w latach 50. i 60. XX, wylicza dziś największych „wrogów wolności”, na przemian turlając się ze śmiechu, to grożąc i strasząc: Kościół katolicki wierny Tradycji, nienarodzone dziecko, papież, tradycyjna rodzina, historia, która nie jest narracją…  Polska, kraj ludzi wolnych, zaprawionych w bojach z protestanckim i prawosławnym najeźdźcą nie dorosła do  kontrkulturowej wizji nowej Europy. Oddać ją do resocjalizacyjnego przedszkola dla ubogich krewnych, tych, których się wstydzimy, bo są nudni, jak to biedacy, by pasem i głodem „nauczono rozumu”? Zabrać zabawki, by nawet z dobrodziejstw powszechnego bazaru nie mogła korzystać?  Wyrzucić katolików, zamknąć usta tym, którzy przypominają o Sądzie (jak uczyniono to na Zielonej Wyspie w XVIII wieku)?

Wszystkie rozwiązania, w ramach karnego doprowadzenia do uczestnictwa w rozkoszach bazarowego życia, mają swoje słabe strony.

Psy szukają resztek pod opustoszałymi kramikami, sprzedawcy drzemią, kręcą się leniwe muchy…Woda kapie powoli z zardzewiałego kurka. Nuda i gorąco do reszty zniechęca do wszelkiego działania.

Warto przyjrzeć się samej idei bazaru. Tu wszystko dzieje się niespiesznie. Od wczesnego świtu do późnego wieczora, nawet ci, którzy wydawać by się mogło, zapadli w półsen przy swoich straganach, w istocie ani na chwilę nie zaniedbują głównego swojego zajęcia, jakim jest obserwowanie nas. Tych, na których zamierzają się wzbogacić.

Alfred Wierusz-Kowalski - Konno na jarmark

Alfred Wierusz-Kowalski – Konno na jarmark

Bazar czyli uciechy światowości

Nie jest to miejsce takie samo jak inne. Bazar to metafora i symbol świata oraz światowości, zwanej też trafnie targowiskiem próżności. Tutaj rodzą się fortele, których zadaniem jest nas w sposób jedwabny spętać i pomysłowo oszukać. Wykorzystać i zakpić z nas (na końcu zawsze musi być kupa śmiechu przy brzęczącym szkle).

Zawsze niezawodne, gdy tylko damy się wkręcić w bazarowe reguły gry.

Nie chodzi tu bynajmniej o nasze poczciwe ryneczki i targowiska, gdzie i dziś można zażyć zdrowej atmosfery, jaką rodzi handel bezpośredni, czyli spotkać się z myślącymi, przedsiębiorczymi ludźmi. Gdzie nie ma kas fiskalnych, podglądających kamer, sponiewieranych przez nieludzki wyzysk kasjerek, zapachu nieświeżego jadła (bo wszystko musi być sprzedane, żeby się opłacało). Przeciwnie, te miejsca są zdrowe i pełne życia; oby było ich jak najwięcej.

Chodzi o rynek symbolizujący pokusy i oszustwa tego świata. Nic się w tej dziedzinie od czasów starożytnych nie zmieniło. Ci, którzy są bacznymi obserwatorami zachowań ludzkich, trafnie  rozeznając słabość i zepsucie naszej natury, tworzyli od zarania dziejów targowiska pełne „cudowności”. Dziś nie zmienili metod i mają się dobrze. Dawno już bowiem doszli do wniosku, że najpewniejszy interes to zarabianie na naiwności ludzkiej i wszelkich naszych słabościach. Pożądliwości oczu, pożądliwości ciała i pysze żywota.

Dobry sprzedawca z takiego targowiska to wyśmienity aktor, czyli profesjonalny oszust i uwodzicieli. Handluje nadzieją na nieśmiertelność, wieczną młodość i powodzenie.(Dlatego profesją aktorską nie parały się  osoby ze starych  rodów, a przez Kościół uważana była ona za zajęcie grzeszne).

Rynek to wielki teatr namiętności. Ci, którzy obserwowali przez lata, stulecia i tysiąclecia, jak bardzo potrafimy się płaszczyć, by zdobyć upragnione powodzenie, władzę, sławę, miłość, zdrowie, urodę i bogactwo, jak łatwo dajemy się oszukać złotoustemu pochlebcy, albo temu, który karmi nas złudzeniami (co do możliwości posiadania tych dóbr na zawsze i znajdowania w nich zaspokojenia – choć wszystkie są złudzeniem, wszystkie przemijają), dziś podnieśli tę sztukę do rangi nauki.

Z zapyziałych azjatyckich rynków i targowisk przenieśli się do akademii i instytutów. Zarabiają na nas już nie te kilka nędznych garści dukatów, ale miliony i miliardy.Metody pozostały te same. Mądrość tego świata jest zawsze taka sama.

Losie mój losie, popraw no się!, mawiała moja babcia, gdy zakładając kapelusik, nową bluzkę uszytą własnoręcznie i porządnie odprasowany żakiet, udawała się na targ.

Na targu trzeba się pokazać. To stąd bierze się porzekadło: Jak cię widzą, tak cię piszą. Na targu obserwują nas i niestrudzenie taksują niespokojne oczy. Przechadzając się wśród towarów nie widzimy ich, bo ukryte są w cieniu daszków i kapeluszy. A one wciąż nam towarzyszą. Ile da się zarobić na niej, na nim? Czym i jak skusić?  Gdzie jest jej, jego najsłabszy punkt? Samo pokazanie się tutaj jest już deklaracją uczestnictwa w grze. Bo tu trzeba dobrze wyglądać, by poczuć się kimś. Warto wyglądać lepiej od innych, by zasłużyć na komplement, pochlebstwo. Tutaj są w cenie. Rozbudzają próżność. Rozgrzewają. (Potrzeba zdobycia popularności i utrzymania jej za wszelką cenę jest powszechna). Wbijają w pychę. Łatwo się zapomina się, o tym, czego uczyli kaznodzieje:

„Sam przez się jestem niczym. Byt, czyli istnienie jest darem, zawierającym wszystkie inne dary. Bogu zawdzięczam wszystko, czym jestem: rozum, pamięć, wolę, wszystkie władze są darami Boga. Jeżeli je sobie przywłaszczam, jeżeli się z nich pysznię, jeżeli się wynoszę nad tych, którzy, według mnie, mniej darów otrzymali, kradnę Bogu Jego dobra, zapominam o mojej nicości, popełniam niesprawiedliwość wobec tych, nad których się wynoszę…” .

Dzisiejsze parady gwiazd są wykwitem tej starej jak świat słabości, by się pokazywać i być podziwianym. Specjalizuje się w nich poczytny typ literatury i prasy, który kiedyś nazywano w Polsce literaturą dla kucharek.

Bazar i targowisko pracują dniem i nocą nad rozbudzaniem i zaspokajaniem ciekawości życiem innych. Trzeba wiedzieć jak najwięcej o tym, co jest samo w sobie pozbawione wartości i istotnej treści, to ich niepisane hasło. Media wszystkich odmian czuwają, by nasza ciekawość nigdy nie została do końca zaspokojona. Zawsze głoda i nienasycona. Jan Ch. Andersen opisał tę smutną prawdę o nas w bajce „Świniopas”. Nawet piękna i wytworna księżniczka nie uchroniła się przed pokusą zaglądania do cudzych garnków i rozprawiania z damami dworu,  co też gotują sąsiedzi. Rzecz jest stara jak świat. Plotki, podglądanie innych, zaglądanie w okna, przez dziury w płocie. Życie cudzym życiem – jak my to lubimy. Z tego żyje cała prasa, na tym zarabia film. Śmiejmy się do łez małpując bliźnich, rozpowiadając o ich słabościach, przywarach, porażkach, upadkach. Jak łatwo to przychodzi, dziwimy sie nieraz. Czujemy się od razu kimś lepszym. Widzimy cudze wady jak na dłoni. Ze wszystkimi szczegółami. Potrafimy je uczenie analizować. To upaja. To ucieczka od swojego życia. Wyprzedaż duszy.

„Bóg żąda od nas, byśmy byli baczni na to, co dzieje się w naszym sercu, i byśmy słuchali Jego głosu, gdy do nas przemawia. (…) Bóg wymaga od nas, żebyśmy unikali wszystkiego, co może być dla nas do tej uwagi przeszkodą, a więc ciekawości, przywiązania do jakiegokolwiek przedmiotu, próżnych myśli, zamieszania, zbytniej popędliwości …”.

Trzeba wciąż nowych podniet, podpowiada bazar. Zaspokaja ciekawość, ale i rozbudza ją wciąż na nowo, podsyca uzależnienia i nałogi. Nałogowcy to najpewniejsi klienci. Trzeba tylko dbać o świeże dostawy. Nałogowiec pozbawiony swego codziennego opium, to człowiek niebezpieczny. (W przypadku znajomej mojej babci opium był torcik bezowy; gdy tylko go dostawała robiła się osobą miłą i przystępną). „Doświadczenie uczy, że ci, którzy najwięcej ubiegają się za uciechami, prędko się nimi przesycają, niesmak zaś, znużenie i próżnowanie czynią ich nieznośnymi dla samych siebie…”

Józef Brandt - Targ na sokoły

Józef Brandt – Targ na sokoły

 

Łapaj złodzieja!

Ten okrzyk to najczęściej nic innego, jak umiejętne ukrycie za wykreowanym wrogiem swoich win, zaniedbań i krętactw. Cała sztuka polega na tym, by go wystarczająco barwnie odmalować. Strach musi mieć wielkie oczy. Zagrożenie musi mieć wszelkie cechy prawdopodobieństwa. Musi być podobne do prawdy. Oskarżyciel jest wtedy wiarygodny. Na targowiskach i bazarach są widoczne w biały dzień skutki działalności zawodowych złodziei i dyplomowanych oszczerców. Ale to nie oni są publicznie piętnowani. Przeciwnie, profesjonaliści obrastają tu w piórka. To ci, którzy biegnąc przez środek rynku z ukradzionym towarem pod pachą krzyczą  wniebogłosy: Łapaj złodzieja!

Prawie każdy się na to nabierze. Psychologicznie rzecz jest nie do odparcia. Wzbudzanie strachu przed konkurentami zawsze popłaca. (Tak dzieje się w konkurujących ze sobą mediach i wielu miejscach pozornie bardzo świątobliwych. Zamiast prawdziwego wroga wiary i Kościoła – a  mianowicie zniekształconej przez modernizm doktryny i uproszczonego kultu Boga, co musi prowadzić do zamętu w umysłach ludzi wierzących, a nieraz wręcz do zafałszowania w nich obrazu Boga – przedstawia się wroga zastępczego. Wyznawców  tradycyjnego Magisterium określa się mianem sekty. W języku gwary nadwislańskiej metoda ta nazywa się dryfem. Psychologia zna określenia bardziej naukowe).

Stąd, z realiów bazaru pochodzi też trafne powiedzenie: Najciemniej pod latarnią.

Tam, gdzie panują królowie bazaru, trzymający w swoich rękach nici tajemnych intryg, rozkręcający sprężyny szemranych interesów, rozniecający sztuczną mgłę, roztaczane są pozory praworządności i porządku. Wszystko spowija blask wysokich godności, szmer czcigodnych urzędów i niedościgły splendor. Autorytety moralne obnoszą zafrasowane miny. Nikt nie ma prawa domyśleć się prawdy.

“Cuchnący towar sąsiada”, to odmiana tej samej metody. Niezawodne hasło, gdy chce się poprawić swoje upadające notowania na rynku. Nie mając nic do zaproponowania, lub handlując zepsutym towarem, trzeba jak najgłośniej krytykować to, co oferuje sąsiad. Zwłaszcza wtedy, gdy jest to dobry towar, a jego właściciel jest uczciwym człowiekiem. Na podrywaniu cudzej opinii zarabia się bez wysiłku, ponieważ ludzie na ogół nie podejrzewają, że kłamstwo może być aż tak bezczelne.

Sztuki magiczne, połykacze ognia. Szklane kule. Poznaj rzeczy zakryte, podążaj za niewyraźnym tropem. Wróżbiarstwo. Rozbudzanie wyobraźni co do przyszłych zdarzeń, wpatrywanie się w szklaną kulę i magiczne zwierciadło, to sztuki praktykowane z powodzeniem na każdym szanującym się bazarze od tysiącleci. Uprawiane dla zaspokojenia lęku przed przyszłością. Tak naprawdę ten lęk jest głębszy. To lęk przed utratą duszy. Gnoza jest wykwitem bazarowych praktyk. Ślepcy prowadzą ślepców.

Nie wyobrażaj sobie!, przestrzegał zawsze Kościół.

„Nie trzeba zatem niczego przewidywać ani stawiać się myślą w okolicznościach, w których być może nigdy znajdować się nie będziemy, ani próbować swoich sił, pytając samych siebie, czy to lub tamto będziemy znosić w stanie. To wszystko jest bowiem bezużyteczne, a nawet niebezpieczne (…) naraża na zarozumiałość lub zniechęcenie. Oddając się Bogu, Jemu zostawmy staranie o nas i rozporządzanie nami we wszystkim; sami zajmujmy się tylko teraźniejszością”.

Alfred Wierusz-Kowlski - Powrót z jarmarku

Alfred Wierusz-Kowlski – Powrót z jarmarku

Cudowne eliksiry, czyli: Będziecie żyli wiecznie… 

Bazar ma miejsca specjalne, gdzie tajemnicze buteleczki wydobywa się z ciemnej skrzyni. Leżą tam od dawna ukryte. Czekają na wybranych klientów pobudzając pragnienie zdobycia czegoś więcej, czegoś nadzwyczajnego. Cóż, jestem tego warta. Jeśli nie ośle mleko, to wyciąg z bursztynu. Pokusa nieprzemijającej młodości, znakomitego zdrowia towarzyszy nam od zawsze. Od zawsze też można zarobić na łatwowierności tych, którzy chcą żyć złudzeniami. Dziś ludzie, którzy te złudzenia rozbudzają, zarabiają krocie, korzystając ze słabości służby medycznej; ich domeną jest prasa kobieca. Kobiety lubią te wszystkie zagadkowe olejki wyciskane w Maroku z korzeni, owoców, liści, kwiatów i orzeszków. Lubią odgłos przesypywanych w woreczku półszlachetnych kamieni. Lubią kąpiele wśród oparów unoszących się nad źródłami tryskającymi w oazach. Sprawa ma drugie dno. Złudzeniu, że zachowa się młodość, zdrowie, urodę i dobry humor towarzyszy złudzenie, że się nie umrze. A skoro tak, to można szaleć! Spełnienie ma nastąpić natychmiast. Milcz sumienie, gdy dźwięki muzyki tak upajają.

Grzech, przestrzega Kościół, „to sprawa dokonana w jednej chwili. Gdy tylko wola skłoni się do grzechu… (…)…jeżeli umrę w tym stanie, będę potępiony na wieki; a nie mam żadnej pewności, że nie umrę natychmiast, gdy zezwolę w moim sercu na grzech…Tylko grzech jest złem wiecznym”.

Bazar to umowa: traktujemy życie jako grę. Uda się lub nie. Żyje się raz, to motto całej zabawy. Królami są tu hazardziści. Fortunę traci się i zdobywa w jednej chwili. Film, wykwit kultury bazaru, z hazardzistów zrobił bohaterów tragicznych i każe ronić łzy nad tymi, którzy są ofiarą własnych namiętności. Opinia bazarowa zawsze postawi ich jako wzór życia. Media dziś rządzą rozumem ludzkim. Opinia jest królestwem, gdzie sezonowe mądrości, efekciarskie pointy i bon moty zdobywają największy poklask.

„W związku z mediami (owym królestwem naszym zdaniem, opinii, tego quid est veritas?) przychodzi mi na myśl Heinrich Heine, poeta niemiecki, Żyd, z ducha jakobin, oczarowany wszakże chrześcijaństwem. Powiadają, że znalazłszy się po raz pierwszy na placu przed ogromną katedrą średniowieczną, wykrzyknął, zwracając się do przyjaciela – chrześcijanina: Wasi ojcowie mieli dogmaty. Wy, wierzący dzisiejsi, macie tylko opinie. A opiniami nie buduje się katedr.” (Vittorio Messori)

Bazar. Wypolerowane zaczarowane zwierciadło, oprawione w kosztowne ramy. Pokazują nam tu siebie samych i świat wokół. Nie taki jaki jest. Taki jaki chcielibyśmy żeby był. Łatwy. Tu wszystko zdobywa się tu bez wysiłku. Świat prosty. Obiecuje samo szczęście.

„Nie lękajmy się, kiedy Bóg zażąda od nas tego, co jest nam przeciwne, i co z powodu naszej słabości trudno jest nam spełnić. Nie odwracajmy się od lustra, które pokazuje naszą brzydotę: kochajmy prawdę, która nas przestrzega, i wierzmy, że po poznaniu Boga, najpotrzebniejszą dla nas rzeczą jest poznać samych siebie”.

Józef Brandt - Powrót z targu

Józef Brandt – Powrót z targu

(wszystkie cytaty – poza V. Messori – o. Nicolas Grou TJ: Przewodmik życia duchowego, wyd. AA)

Możliwość komentowania jest wyłączona.