Jankeski watażka wywraca stolik

Posted on 27 lutego 2025 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Różne

Chyba każdy człowiek miał takie marzenie: choć raz w życiu wejść na trybunę i wszystkim wygarnąć… Wyśmiać sztuczny język, zerwać maskę z fałszywym uśmiechem, ukazać papierową fasadę. Poprzewracać nie tylko stolik, ale postrącać wszystkie stojące na nim figurki bożków. W Monachium 16 lutego „amerykański sen” raz jeszcze ukazał się jako uniwersalne, bardzo oczywiste i naturalne ludzkie pragnienie.

Jak można tak po prostu mówić, co się myśli. Co za bezczelność. To dziecinne, naiwne, to niekulturalne, fe! – oburzały się osobistości słuchające wiceprezydenta USA, dotknięte do żywego jakby ktoś je polał ukropem.

Uczucie fałszu w publicznym życiu wprawdzie dusi, ale przyzwyczailiśmy się do tego. Przeciętny Europejczyk długo trzymany był w klatce zbudowanej ze zdań pozbawionych treści, pouczany i strofowany, że jest durniem i musi zmienić poglądy na wszystkie podstawowe kwestie. Także na to, co będzie jadł, jak się będzie ubierał, czym jeździł. Godzimy się bez protestu w naszych nowoczesnych państwach na upokarzający stan rzeczy, że tu nie da się usłyszeć ani powiedzieć nic prawdziwego. Wszyscy ważni przestali mieć coś sensownego do powiedzenia i nie chcą słuchać niczego, co nie byłoby wygodnym banałem albo wykrętem.

Mnie osobiście napawa smutkiem i irytacją zarówno pustosłowie, jawne kłamstwa ludzi przy władzy lub tych, którzy trzymają mikrofon, jak i codzienne „Miłego dnia!” (częstuje mnie nim mój sprzedawca z warzywniaka, którego mina wskazuje na to, że nie wierzy, by w jego życiu mógł kiedykolwiek pojawić się jakiś „miły dzień”).

System, który żywi się samym sobą

J.D. Vance, wiceprezydent USA – toutes proportion gardée – najwyraźniej miał podobny problem. Denerwowała go drętwa mowa europejskiego świata polityki, który jakby zastygł w polodowcowej krze i stracił zdolność komunikowania się ludzkim językiem z własnymi rodakami, obywatelami swoich krajów. Zgromadzenia parlamentarne, fora ekonomiczne, konferencje bezpieczeństwa i inne wynalazki służą głównie temu, by kasta sprawujących władzę mogła nadal spokojnie konsumować wszystkie frukta, jakie sama sobie zagwarantowała. A lud, deptany już niemal przez nadciagające z Południa uchodźcze tabuny, udawał, że jego reprezentanci, którzy mu ten los zgotowali, to przecież zacni, mili i mądrzy ludzie. J.D. Vance z jakąś urwisowską przekorą postanowił przekłuć ten balon.

Mówienie prawdy jest obowiązkiem katolika, nawet jeśli jest politykiem. Ta dziedzina nie zwalnia nikogo z prawdomówności pod pozorem skuteczności. Amerykański polityk, któremu przykleja się dziś etykietę brutalnego watażki stwierdził, że kilka słów niezbyt miłej prawdy należą się elitom politycznym Europy dla jej dobra, skoro zabrnęły w ślepą uliczkę. W niebezpieczną izolację od tego, co spędza sen z oczu większości mieszkańców ich krajów, od prawdziwych problemów i zagrożeń – i pogrążyły się w świecie fałszywych idei, wyspekulowanych dążeń. Elity wymyśliły sobie człowieka na modłę utopijnej ideologii. Tego prawdziwego nie znają go i nie chcą go znać.

Dla ludzi tak mocno zajętych systemowymi przemianami, uważającymi się za tych, którzy  wykuwają lepszą przyszłość polityczną i ekonomiczną świata – a wielu spośród nich słuchało J.D. Vance`a na monachijskiej konferencji – podmiot tych przemian, niepowtarzalne ludzkie istnienia, zdaje się przynależeć do świata wirtualnego, nie rzeczywistego. Unika się coraz staranniej przypominania sobie, z kogo właściwie się składa „tkanka społeczna”, czym jest w istocie „masa wyborcza”. A na pewno nie jest to torf organiczny, humus, plastik, czy inne tworzywo.

Uznać prawdę, zaufać zwykłym ludziom

Przywołanie przez J.D. Wance`a słów polskiego papieża, to przypomnienie zasady naszej religii, że katolik nie może się bać. On jeden, należy dodać, ma wszelkie powody, by odrzucić każdy lęk. „Niech mowa wasza będzie „tak, tak”, „nie, nie”, co nadto jest, od złego pochodzi”. Gdy J. D. Wance przypomniał monachijskim słuchaczom, że zgoda państwa na zabijanie dzieci nienarodzonych to również par ecxellence „sprawa polityczna”, bo dotyczy życia i śmierci obywateli oraz gwałconych praw tych, którzy próbują bronić niewinnych ofiar, święte oburzenie i kaskada potępień ujawniły jak celny był to strzał. Bo spektakl monachijski składał się z dwóch części: z wystąpienia wiceprezydenta USA i z reakcji zaproszonych gości. Obie równie znamienne.

G.K. Chesterton już prawie sto lat temu nakreślił trafny obraz krachu europejskiej demokracji. Ujawnił jej fasadowy charakter, gdy oparta jest ona głównie na natrętnym przekonywaniu wyborców do głosowania na daną partię, z pominięciem podstawowego kryterium: poszanowania prawdy, uznania rzeczywistości. Zwykli ludzie dobrze wiedzą, że nie wszystko, co się mówi publicznie jest prawdą. Że istnieje coś takiego jak jej falsyfikat. Że są programy wyborcze skonstruowane na obietnicach na wyrost, na fałszywych zapewnieniach, na żerowaniu na ludzkiej łatwowierności. Ten połów naiwnych do swojej sieci, by na ich głosach dopchać się do parlamentu lub do najwyższego stanowiska w państwie, nie może jednak trwać bez końca. W końcu ludzie otrzeźwieją. J. D. Wance na pewno pomógł w tym wielu Europejczykom swoim klarownym, prostym w formie przemówieniem, w którym nazwał po imieniu główne fałszerstwa, na jakich opierają się dziś zachodnie demokracje:  ograniczanie wolności słowa i zaprzeczanie zasadzie, że członkowie danego narodu mają prawo decydować kogo przyjmą w granice swojego państwa. Pomógł im poczuć się obywatelami własnych krajów. Przypomniał zadowolonym z siebie elitom politycznym, że muszą słuchać zwykłych ludzi, swoich wyborców, a nie oszukiwać ich; udawać, że ich słuchają lub pouczać, że muszą wyzbyć się własnego rozumu, przyjąć ideologiczny obraz rzeczywistości. Ludzie są bystrzy, dostrzegają fałsz, potrafią ocenić maskaradę. Cała tragedia współczesnych elit to pogardzanie własnymi rodakami.

Odsuń się, zasłaniasz mi słońce

„No cóż”, pisał Chesterton, ”ja również uważam, że populacja nie jest dziś przepełniona duchem obywatelskim, myślę jednak, że duch ten jeszcze się kołacze i najsilniejszym tego przejawem jest właśnie fakt, że ludzie nie wychodzą z domu i nie zaniedbują własnych spraw dla Przekrętnego i Cymbałła [w wywodzie Chestertona, to ci, którzy zapewniają publiczność, że jeśli zagłosuje się na nich, to ”demokracja oczyści swoje zbrukane imię” – EPP]. W tej przynajmniej dziedzinie postępują jakby byli wolni i panowali nad własnym życiem, mimo wszystkich kampanii wyborczych, dyktatury medialnej i całej masowej sugestii, jakiej tylko mogą użyć miliarderzy, będący ich władcami. Człowiek, który potrafi siedzieć w domu i niewzruszenie pykać fajkę, podczas gdy obok przejeżdża cała procesja samochodów w barwach Przekrętnego, nakłaniając, by wsiadł i pojechał oddać głos, ma w każdym razie cień godności, jaką wykazał ongiś Diogenes, stając przed Aleksandrem. [„Czy mogę coś dla ciebie zrobić?”, zapytał Aleksander Wielki. „Tak, odsuń się, bo zasłaniasz mi słońce”, odparł Diogenes – EPP]. Owszem, nie da się go nazwać modelowym okazem obywatela – jednak lepszego nie posiadamy”.

„Wierzyć w demokrację, to rozumieć, że każdy z naszych obywateli ma mądrość i ma głos. A jeśli odmówimy słuchania tego głosu, nawet nasze najbardziej udane walki niewiele nam przyniosą”, mówił w Monachium J. D. Wance, co zabrzmiało jak memento. Nie był to głos kogoś, kto poucza, ale tego, kto dzieli się swoim – gorzkim zresztą – doświadczeniem z amerykańskiego gruntu, na serio przestrzega. Ale i tak wywołał niedowierzanie i szok. Europa dźgnięta w czuły punkt musi tę lekcję odchorować. Nie jest to przyjemne, jak już niejeden raz w historii się zdarzało.

„Wspaniałe projekty biorą w łeb – i dobrze się składa”, mówił Chesterton. „Przerażające ewentualności rozpływają się w niebycie, zastąpione przez coś, co wydawało się zupełnie niemożliwe. Historia nie jest nauką, a już z pewnością nie nauką ścisłą. Historia jest żartem, i nigdy w niej nie zabraknie tej odwiecznej świeżości, która niezmiennie zdoła nas zaskoczyć”.

 

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.