Ile wolności w wolności słowa?
Pies sąsiadów szarpnął za ubranie małą dziewczynkę, pokazał jej kły. Rozpłakała się, a potem przez pół dnia chodziła smutna. Gdy jej mama chciała opowiedzieć o tym znajomym złapała ją za rękę i głośno, żarliwie prosiła, by tego nie robiła. „Nie wolno mówić!”, powtarzała. Stało się coś złego i czterolatka instynktownie czuła, że nie należy tego rozgłaszać, bo zło stanie się jeszcze większe. Broniła świata przez złą wiadomością. Była cenzorem, czy obrońcą prawdy?
Prawdy o tym, że świat jest dobry, nie zły, choć zdarzają się przykre i złe rzeczy. Prawdy zupełnie podstawowej, by móc w nim dalej żyć. Dla dziecka jest to coś oczywistego. Dziecko to rozumie. Z dorosłymi bywa gorzej.
Rozumiała to Maria Rodziewiczówna. W hallu swojego domu w Hruszowej pisarka wywiesiła „dziesięć przykazań” dla gości przebywających tu dłużej niż trzy dni. Wśród nich były i takie: „Nie będziesz opowiadał, szczególnie przy posiłku, o chorobach, kalectwach, kryminałach i smutkach.[…] Czcij i zachowaj ciszę, pogodę i spokój domu tego, aby się stały w tobie”.
Rodziewiczówna była cenzorem? Czy człowiekiem, który rozumiał, że od pobudzania negatywnych emocji nie przybywa nikomu rozumu, a zło samo w sobie jest wystarczająco głośne i narzucające się, by jeszcze o jego skutkach wszem i wobec informować i rozprawiać.
Dziś mamy do czynienia ze zjawiskiem przeciwnym. Większość ludzi, którzy mają dostęp do emocji innych ludzi – przez media – umówiła się, że właśnie dobrze jest nie tylko informować o „całym złu” dziejącym się na świecie, ale jeszcze przedstawiać wszystkie szczegóły plugastwa, zbrodni i głupoty. Przekleństwa, obelgi, wulgarne groźby oraz szczegółowe opisy makabry, gwałtów, zboczeń stały się codziennym chlebem konsumentów mediów, przedmiotem analiz prasy, nawet prawicowej. Tematem, w którego uniwersalność nikt już nie śmie wątpić. Jest wręcz uznane za obowiązek dziennikarski zajmować się wszystkim, co odrażające, co budzi instynktowny sprzeciw człowieka o normalnej wrażliwości, człowieka, który nie jest psychopatą. Szczytem wszystkiego było ostatnie drobiazgowe cytowanie przez wszystkie, nawet najbardziej konserwatywne media, wulgaryzmów, które pewna pani uznała za swój program polityczny, jakby była to jakaś wyjątkowa atrakcja. Poranny łyk plugastw na portalach i w mediach społecznościowych staje się codziennym rytuałem milionów ludzi. Mamy uwierzyć, że taki jest świat. Że to jest właśnie normalność. Że świat stał się zły, wściekły i okrutny i robi się z każdą minutą coraz gorszy. To co nie jest złem i obrzydliwością przemyka się pod ścianami, już samo nie wierząc, że godne jest zauważenia, najmniejszej choćby wzmianki. Jest przecież takie bezbarwne, puste, nieciekawe.
Co się dzieje? Dlaczego utraciliśmy zdolność samoobrony przed złymi wiadomościami, także wtedy, gdy ich wartość poznawcza jest żadna; przed pokazywaniem człowieka jako potwora, a w rezultacie żyjemy w coraz większym poczuciu zagrożenia i bezsilności, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy?
Jeszcze w XIX w. i w pierwszej połowie XX głosy przestrogi przed tym opłakanym stanem człowieka i społeczeństwa pojawiały się często i były przyjmowane z powagą. W tej sprawie wypowiadał się przede wszystkim Kościół. Ludzie uważający siebie za proroków liberalizmu coraz częściej rzucali się nań w gwałtownych atakach, twierdząc, że Kościół depcze wolność.
„Głos wolny wolność ubezpieczający”
Czy głos Kościoła przestrzegający przed rozlewaniem się fali kłamstwa, głupoty i brzydoty w słowie drukowanym i w obrazie oznaczał, że Kościół chce odwieźć człowieka od realizmu, zamazać mu obraz rzeczywistości? Czy odwrotnie: Kościół jako obrońca człowieka był fanem myślenia ludzkiego, chciał ze wszystkich sił temu myśleniu sprzyjać? Bronił suwerenności ludzkiego rozumu przez deprawacją ze strony niskich i pobudzających płytkie emocje (strach, obrzydzenie, podniecenie) obrazów, słów, opowieści. Bronił czystości i klarowności myślenia, rozumowania. W latach 50. ub. wieku abp F.J. Sheen pisał: „Kościół zachęca swe dzieci, aby podejmowały wysiłek jasnego myślenia i aby własne myśli wykorzystywały w dwojaki sposób. Po pierwsze chce, aby je uzewnętrzniały w konkretnym świecie ekonomii, rządów, handlu, edukacji, a przez eksternalizację pięknych, czystych myśli tworzyły piękną, czystą cywilizację. Jakość każdej cywilizacji zależy od natury myśli przekazywanych przez jej największe umysły. Jeśli myśli eksternalizowane w prasie, w sali senatu, na forum publicznym, są niskie i podłe, cywilizacja przyswoi sobie ich podły charakter równie szybko jak kameleon przybiera kolor przedmiotu, na którego tle jest ustawiony… Jeżeli natomiast głośno wypowiadane, artykułowane myśli są szczytne i wzniosłe, cywilizacja niczym tygiel wypełni się złotem rzeczy wartościowych”.
Prawdziwa i fałszywa wolność
Kościół jeszcze w XIX i do połowy XX w. uważał całkowitą wolność słowa, polegającą na publicznym głoszeniu wszystkiego, co komuś przyjdzie do głowy, za niedorzeczność, jawny symptom upadku rozumu. Głosił, że treści uwłaczające wierze, sprawiedliwości, porządkowi publicznemu, a także niszczące niewinność dzieci i dorosłych nie mają prawa przedostawać się do obiegu publicznego. Ich rozpowszechnianie powinno być karane. W kręgach przenikniętych mentalnością oświeceniową, liberalną, uważano to za uzurpację, gwałt na wolności; powoływano się na ewangeliczną tezę „prawda was wyzwoli”, świadomie przeinaczając jej sens.
Kościołowi zaczęto przypinać łatkę nieprzyjaciela wolności. Jakim prawem chce ograniczeń w tym, co jest przywilejem każdego człowieka: mówić, głosić co się chce. Wyrażać jakiekolwiek poglądy. Konflikt przybierał coraz ostrzejsze formy. Grzegorz XVI, Pius IX, Leon XIII w uroczystych słowach, na kartach encyklik potępiali nieograniczoną wolność słowa. Leon XIII w encyklice Immortale Dei o państwie chrześcijańskim, z 1885 roku, nauczał: „Wolność zdania i prasy jest niemoralna i zgubna”. „(…) ta wolność myślenia i wolność prasy żadnego nie znające wędzidła, nie jest istotnym dobrodziejstwem, którym by się cieszyć miało społeczeństwo ludzkie, ale mnóstwa złego źródłem i przyczyną”. W uzasadnieniu przypominał, że wolność jest przymiotem doskonalącym człowieka, powinna zatem „się w sferze prawdy i dobra obracać, istota zaś prawdy i dobra nie zmienia się wedle kaprysu ludzkiego”, jest zawsze tym samym. „Jeżeli rozum przystaje na fałsz, jeżeli wola lgnie do złego”, obie te władze zaczynają źle działać. Człowiek się gubi, popełnia błędy, źle ocenia fakty. Jest uwikłany w negatywne emocje; one nim rządzą..
Dziś coraz rzadziej rodzice zasłaniają dzieciom oczy. Przybywa ludzi, którzy „nie widzą problemu”, by patrzeć na wszystko, czytać wszystko, słuchać wszystkiego. Nie dostrzega się związku wszechobecności moralnie niszczących treści z obojętnością tak wielu ludzi na zło, brakiem umiejętności przeciwstawiania się mu. Wolność?
Program stopniowego oswajania człowieka wychowanego w chrześcijańskiej kulturze z „nową kulturą” zakładał taką właśnie ewolucję: „Patrzysz na wszystko. Tolerujesz wszystko. Akceptujesz wszystko…”. Tylko, czy jesteś wtedy jeszcze wolny, czy stajesz się niewolnikiem?
Dziś większość ludzi kwestionuje rozróżnienie na wolność prawdziwą i fałszywą. Przeciwstawienie sobie tych dwóch wolności uważa się za coś absurdalnego. A przecież każdy chyba odczuwa nie tylko niestosowność, ale głębokie upokorzenie, więcej, gwałt zadawany własnej naturze, gdy zmuszony jest obcować np. z wielokrotnie powtarzanymi w mediach hasłami pani, której język daje się porównać tylko z językiem najbardziej zdeprawowanych recydywistów. Telewizja publiczna pobiła rekord powielania jej ulicznych okrzyków i pokazywania obscenicznych gestów. Pani zrobiła niewiarygodną karierę dzięki detalicznemu cytowaniu jej plugastw przez sumiennych dziennikarzy, którzy przecież „nie podzielają jej poglądów”, oni „tylko informują”. Choć nie założyła partii politycznej odniosła upragniony sukces, jej wulgaryzmy znalazły się na ustach wszystkich ambitnych sprawozdawców i komentatorów; cytowane z wyraźną satysfakcją przez ludzi uważających się za kulturalnych.
Czy cenzura (nie ideologiczna ale obyczajowa) nie powinna wrócić, byśmy przestali uważać to za oczywisty standard masowej informacji i przejaw profesjonalizmu reporterów?