“I to szaleństwo jest moim szczęściem!”
Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że po ludzku sądząc, miałem wiele ważnych powodów, by pozostać Żydem: rodzina moja żydowska, narzeczona Żydówka… A przecież wiadomo także wszystkim, że nie jestem wariatem! Jakże jestem teraz szczęśliwy!… Jaka pełnia łaski i dobroci! (Alphonse Ratisbonne).
Czy możemy dziś sobie wyobrazić taką scenę: w zimowe przedpołudnie młody, zamożny, lekko znudzony żydowski bankier wchodzi do starego rzymskiego kościoła (jednego z tych niezbyt okazałych, na uboczu). Mija sprzęty, jakimi zastawiona jest nawa główna, zbliża się do jednego z ołtarzy. Choć nie interesuje go sztuka sakralna chce się przyjrzeć wizerunkowi św. Michała Archanioła. Kościół wydaje mu się biedny i brzydki. Sam wywodzi się z rodziny praktykujących żydów, ale jest poza wszelką religią. Nie znosi katolicyzmu, odkąd jego starszy brat przyjął chrzest i został księdzem; zerwał z tym zdrajcą wszelkie rodzinne stosunki. Tego dnia ogarnia go wyjątkowa złość, wręcz wściekłość na katolików, Kościół i papieża; niedawno zobaczył jak żyją jego bracia w 40-tysięcznej rzymskiej dzielnicy żydowskiej.
Po kilku minutach nagle pada na kolana i wyciąga ręce w kierunku postaci Matki Bożej. Oślepia go niezwykłe światło… Z oczu płyną mu strumienie łez. Z trudem podnosi się z kolan i chwiejącym się krokiem wychodzi z kościoła. Jest wstrząśnięty. Bełkoce coś, trudno go zrozumieć. Szuka księdza, potrzebuje spowiedzi! Gwałtownie prosi o chrzest. Zostaje przez przyjaciela zaprowadzony do kapłana, jest nim stary zakonnik, jezuita, który podejmuje się przygotować go do chrztu. Po jedenastu dniach przyjmuje na chrzcie imię Maria. Ten młody bankier nie potrzebuje katechizacji, w rzymskim kościele w jednej chwili wszystkie prawdy wiary stały się dla niego tak jasne jakby od dziecka był uczony religii, na pamięć znał katechizm i skończył teologię na najlepszej uczelni. „Nic mi nie powiedziała, a wszystko zrozumiałem”, powie potem. Po paru miesiącach wstępuje do jezuitów. Po kilku latach zostaje katolickim kapłanem. Poświęca się dziełu nawracania żydów.
Nie jest to scenariusz filmu z gatunku Church-fiction. Nie jest to pobożna legenda. Nie jest to sensacyjna opowieść, jaką przewodnicy po zaułkach Rzymu ubarwiają swoje prelekcje. Ta scena miała miejsce naprawdę zimą 1842 roku; także wszystkie późniejsze wydarzenia są faktami historycznymi. Bankierem był Alphonse Ratisbonne (1814 – 1884), pochodzący ze znanej rodziny finansistów ze Strasburga. Za parę tygodni miał się żenić ze swoją kuzynką imieniem Flore, panienką równie zamożną, dobrze wychowaną, dużo młodszą od niego, piękną, delikatną, czułą i kochającą. Ślub odkładano z powodu niepełnoletniości narzeczonej. Jednak w ciągu paru tygodni poprzedzających wejście Alphonse`a do rzymskiego kościoła Sant Andrea della Fratte miało miejsce kilka innych, dalekich od konwencjonalności, wydarzeń, do których on sam nie przywiązywał wówczas żadnej wagi. Jego znajomy, spotkany w rzymskim salonie, niespodziewanie poprosił, żeby przyjął od niego medalik z Matką Boską Niepokalanie Poczętą, jeden z tysięcy, jakie wybijano właśnie we Francji, zwany cudownym medalikiem. Miał go tylko zawiesić sobie na szyi i odmawiać codziennie krótką modlitwę św. Bernarda Memorare, zaczynająca się od słów „Pomnij o Najświętsza Panno Maryjo…”.
Dlaczego się zgodził? Było to coś w rodzaju zakładu. „Czy pan, który szczyci się swymi tak liberalnymi poglądami, a nadto jest człowiekiem mocnego ducha i światłego umysłu, miałby odwagę poddać się pewnej niewinnej próbie?”, zapytał z uśmiechem baron Théodore de Bussières, sam niedawno nawrócony z protestantyzmu, brat jego szkolnego kolegi, Gustawa. Alphonse`owi ta propozycja przypominała zabawę towarzyską, oryginalną grę, pomyślał, że medalik przywiezie Flore jako egzotyczną pamiątkę z podróży, ale swoją obietnicę jakby wbrew sobie potraktował poważnie. Przyjął warunki umowy po trosze, by się uwolnić od natręta. Uważał barona za komicznego dewota, nieszkodliwego maniaka, przypominał mu on Gustawa, który swego czasu gwałtownie usiłował uczynić z niego protestanta, pietystę (“Wściekły protestant!”, “Zaskorupiały żyd!”, wykrzykiwali do siebie młodzieńcy podczas tej przyjacielskiej rozmowy). Głowę miał zajętą czymś innym, miał zamiar przed ślubem załatwić kilka spraw, dlatego udał się do Paryża i Neapolu, stamtąd miał popłynąć na Maltę i spędzić zimowe miesiące w zdrowym klimacie, bo nieco niedomagał; potem planował jeszcze podróż na Bliski Wschód – i z wiosną powrót do Strasburga na ślub. Jednak w Neapolu niespodziewanie zawrócił z drogi, udał się do Rzymu, sam nie bardzo wiedząc, czemu. Miał właśnie wykupić bilet na statek, ale znalazł się przed biurem wynajmu dyliżansów do stolicy. Kościół św. Andrzeja stanął mu na drodze podczas przechadzki z przypadkowo spotkanym Théodore de Bussières.
Przypadki – jak zawsze – nie były jednak przypadkami.
Młody żydowski arystokrata przekonany, że czeka go znakomita przyszłość u boku uroczej Flore, której wiano wraz z jego majątkiem gwarantowało im luksusowe życie, otoczony był przyjaciółmi, którzy nie tylko go lubili, ale których martwiła jego coraz gwałtowniejsza antykatolicka obsesja. Modlili się za niego. Cudowny medalik z postacią Matki Bożej Niepokalanie Poczętej wybijany był masowo w dziesięcioleciu poprzedzającym te wydarzenia na życzenie arcybiskupa Paryża. Uznawano, że jest niezrównanym narzędziem apostolstwa.
Alphonse przed nawróceniem znany był w środowisku towarzyskim jako idealista, który zamierza poświęcić się nie tylko karierze w świecie finansów, ale dobroczynności na rzecz najuboższych Izraelitów; ubolewał bowiem szczerze nad degrengoladą moralną swoich braci. Nie szczędził pieniędzy angażując się w tę pomoc, mocno wierzył w siłę swojej fortuny. Théodore de Bussieres we wspomnieniu o nim kreśli wizerunek człowieka o szlachetnym sercu, który zamierza zrobić wszystko dla najbiedniejszych Żydów, by wyszli z nędzy materialnej i moralnej. Filantropijne działania były tradycją w rodzinie Ratisbonne, znaną z tego w całej Alzacji. “Przodkowie moi byli ludźmi bogobojnymi”, pisał Alphonse po swoim nawróceniu do ks. Charlesa Dufriche-Desgenettes`a. “Tak chrześcijanie, jak i żydzi wiele zawdzięczali mojemu dziadkowi, jedynemu Izraelicie, który za czasów Ludwika XVI otrzymał nie tylko znaczne posiadłości w Strasburgu, ale też tytuły szlacheckie. To już przeszłość, dziś pobożność właściwie znikła z serc członków mojej rodziny”.
Alphonse miał gwałtowne usposobienie, sprzeciwiał się zawsze temu, co wydawało mu się niesprawiedliwością. “Przeciwstawiał się żywo wszystkiemu, co mogło być echem przekleństwa, jakie ciążyło na potomkach Jakuba. Był piętnastoletnim chłopcem, kiedy przeżył szok i uczuciową rozłąkę z jedną z najbliższych mu osób. Oto Théodore Ratisbonne, jego o dwanaście lat starszy brat, przyjął katolicyzm i wstąpił do jezuitów. (…) Nie mógł żadną miarą wybaczyć odszczepieńcowi, wobec którego unosił się gniewem podsycanym nieustannie przez głęboką urazę całej rodziny. (…) »Kiedy w mojej rodzinie konało półtoraroczne dziecko, mój brat kapłan chciał je ochrzcić. Dowiedziawszy się o tym, wpadłem w furię…«”, wyznał baronowi de Bussieres.
Rzadko i niechętnie wspomina się dziś o tym nawróceniu, tak niewygodnym w dobie ekumenizmu. Nie bardzo też zrozumiała jest też cała sekwencja zdarzeń. Dzięki sumienności kronikarzy można je jednak dokładnie odtworzyć.
Wnętrze rzymskiego kościoła Sant Andrea della Fratte zastawione było tamtego zimowego przedpołudnia sprzętami potrzebnymi do pogrzebu. Zmarły był przyjacielem Théodore`a de Bussières, który wszedł właśnie do zakrystii, by poczynić odpowiednie ustalenia przed ceremonią. Alphonse został sam w kościele. Z pewnością nie uszło jego uwagi, że na środku znajduje się katafalk z trumną. Ten, którego miano pochować był ministrem króla Francji Karola X, członkiem Bractwa Niepokalanego Serca Maryi od nawrócenia grzeszników. Ciężko chory zgodził się ofiarować cierpienia i śmierć za nawrócenie młodego Żyda, trawionego antykatolicką gorączką, o którym słyszał wiele od przyjaciół.
„W perspektywie wiary została wokół Alphonse`a utkana sieć modlitw i ofiar, która spowodowała boską interwencję, jak w tylu przypadkach, za przyczyną Dziewicy”, przypomina Vittorio Messori. „Najwyraźniej częścią tego »wszystkiego«, co Alphonse pojął w jednej chwili, było zrozumienie, że pogrzeb, do którego się przygotowywano w kościele, miał w tajemniczy sposób coś wspólnego z jego mistycznym doświadczeniem…”
Wychodząc z kościoła na chwiejących się nogach, podtrzymywany przez barona de Bussieres, Alphonse wykrzyknął, przez łzy, które zalewały mu twarz, w kierunku katafalku z trumną: „Och! Jak gorąco ten człowiek musiał się za mnie modlić!”
Nie można zapominać o istnieniu wody!
Mistycyzm może być niebezpieczny, może stać się pułapką… Tak bardzo przestrzegano przed nim zwłaszcza w epoce zachłystującej się racjonalizmem, jaką był wiek XIX. G. K.Chesterton jeszcze jako agnostyk nie wahał się go bronić: „Jest w człowieku coś, co sprawia, że spadająca gwiazda wydaje mu się wróżbą; jest coś, co każe szukać znaczenia w znakach na niebie… Tworzyć kulturę bez elementu mistyki, to jakby budować cywilizację na pustyni i zapomnieć o istnieniu wody”.
„Gdyby w tym momencie (było południe) ktoś trzeci był do mnie przystąpił i powiedział: Alfonsie, za kwadrans będziesz uwielbiać Chrystusa, twego Pana i Zbawiciela i w nędznym kościele klęczeć na kolanach, będziesz u stóp kapłana bić się w piersi, w klasztorze jezuitów będziesz spędzał karnawał, przygotowując się do chrztu, gotowy oddać swoje życie za wiarę katolicką, i wyrzekniesz się świata, jego przepychu i radości, swego majątku, perspektyw, przyszłości i jeśli to jest konieczne, wyrzekniesz się także swojej narzeczonej, miłości swojej rodziny, poważania przyjaciół, sympatii Żydów i nie będziesz sobie niczego więcej życzył, jak tylko służyć Jezusowi Chrystusowi i nieść Jego Krzyż aż do śmierci!… Mówię, gdyby jakiś prorok zrobił mi taką przepowiednię, nie uważałbym żadnego człowieka za bardziej szalonego od niego – lub chyba tego, który uwierzyłby w takie szaleństwo! I to szaleństwo jest tym, co dzisiaj stanowi moją mądrość i moje szczęście”, napisał bohater tej opowieści po latach.
Jednak Alphonse był członkiem rodziny, która zajmowała się poważnym biznesem. Jej pozycja w świecie finansów i polityki była niepodważalna, jej wpływy i możliwości – rozległe. Taki skandal mógł odebrać wiarygodność poczynaniom jej członków. Sprawy finansowe są rzeczą zbyt serio… Ile można uczynić dobra, ilu ludzi nakarmić, przyodziać, wykształcić, gdy traktuje się je należycie! „Filantrop naprawdę uważa, że nieelegancko być robotnikiem, lecz być maklerem giełdowym – to rzecz wzniosła”, jak mawiał Chesterton. Konwersja Alphonse`a stała się prawdziwym zgorszeniem.
Jednak jego mistyczne olśnienie, wizja Maryi, która nauczyła go w jednej chwili wiary i miłości do Chrystusa i Jego Kościoła, i późniejsza gorliwość jako księdza, który poświęcił się nawracaniu Żydów, miały swoje źródło w wydarzeniach jeszcze dawniejszych, okrytych dość długo zasłoną tajemnicy. W czasach gdy żył; znanych dosłownie paru osobom w Paryżu.
Katarzyna wspina się na krzesło
Cudowny medalik został wybity za sprawą nie znanej nikomu, skromnej, zapracowanej zakonnicy, Katarzyny Labouré (1806-1876), siostry miłosierdzia – szarytki, specjalistki od upraw warzyw i hodowli zwierząt potrzebnych w gospodarstwie, z klasztoru przy Rue du Bac w Paryżu. Wiedzieli o tym tylko ona i jej spowiednik. Katarzyna, późniejsza święta dostąpiła zaszczytu rozmowy z Niepokalaną w klasztornej kaplicy w 1830 roku, stąd objawienia – uznane przez Kościół – nazywane są „objawieniami z Rue du Bac”. Imię niepozornej siostry długo nie pojawia się w oficjalnych doniesieniach o nich i dopiero po jej śmierci w 1876 roku zostaje ujawnione katolickiemu światu.
Ale jej biografia jest także niezwyczajna; aby zrozumieć splot kilku wątków tej historii warto ją w skrócie przedstawić. Miała swój początek w realiach wiejskiego folwarku, niewiele lat po rewolucji. „Niektórym z nas trudno dziś może wyobrazić sobie, jak ponad sto lat temu można było samodzielnie prowadzić duże gospodarstwo, z sadem, ogrodem, stajnią, kurnikiem i gołębnikiem z ośmiuset ptakami”, pisze jej biograf, o. Antonio Sicari, „ i gdy ponadto trzeba było zadbać o przygotowanie posiłku dla rodziny i strawy dla najemników pracujących w polu, uzupełnić zapasy wody, przynieść drewno na opał, upiec chleb na cały tydzień, zrobić codzienną przepierkę i raz na jakiś czas duże pranie, opróżnić wielkie skrzynie-ławy i przewietrzyć bieliznę domowników, dwa razy w roku, na początku zimy i na Tłusty Czwartek zorganizować świniobicie, nasolić słoninę i szynki, i zakonserwować mięso, kupić, co trzeba, sprzedać jajka, mleko i masło… Ale jeszcze trudniej będzie nam uwierzyć, że wszystkie te obowiązki spoczywały na barkach dwunastoletniej dziewczynki, której pomagała tylko jedna służąca. Ta zresztą wkrótce została zwolniona, ponieważ nie potrafiła podporządkować się tak młodej »pani«”. Rzecz działa się w burgundzkiej wiosce Fain-lès-Moutiers. Dwunastolatką była Katarzyna, jedna z dziesięciorga rodzeństwa, osierocona niedawno przez matkę. Ojciec od rana do nocy zajęty organizowaniem pracy w polu, siódemka starszego rodzeństwa od dawna usamodzielniona, dwoje młodszych jeszcze zbyt małych, by mogli w czymkolwiek pomagać.
Matka nie zdążyła nauczyć ją czytać ani pisać, ale przekazała wiarę – taką, jaką spotykało się na francuskiej prowincji po latach krwawych prześladowań w czasie rewolucji, żarliwą, prostą i głęboką. Służąca była mimowolnym świadkiem jak w dniu jej odejścia, mała Katarzyna wspięła się na krzesło, i stojąc na palcach, by dosięgnąć stojącej na półce figurki Matki Bożej, objęła ją i poprosiła ze łzami, by Ona była odtąd jej mamą.
„Trzy lata później była »panią« całego gospodarstwa – choć takie miano niewiele mówi o jej bezgranicznym poświęceniu i niewiarygodnej zdolności znoszenia trudów. Co więcej, codziennie znajdowała czas, by zostawić wszystko i pójść do miejscowego kościoła, w którym wciąż jeszcze, od czasów rewolucji, nie było księdza i brakowało Najświętszego Sakramentu”. Gdy dodamy do tego, że zwyczajem francuskich wieśniaków pościła w piątki i soboty (ojciec surowo karcił ją za to), że była pogodna i wesoła, nigdy nie narzekała, była hojna dla żebraków, to kiedy w ten sposób daje się znać Bogu, że Mu się ufa – „nie trzeba długo czekać na Jego odpowiedź” (A. Sicari).
Jej chłopska, trzeźwa natura nie była skłonna do traktowania wewnętrznych natchnień jako czegoś realnego, jednak odzywały się one w niej coraz natarczywiej. Bardzo chciała się uczyć. Gdy dwójka młodszego rodzeństwa podrosła, poprosiła ojca o zgodę na naukę w szkole prowadzonej przez kuzynkę w pobliskim mieście. Nauczyła się pisać i czytać, ale zawsze była przedmiotem drwin wytwornych panienek, które jej pełne błędów ortograficznych wypracowania bawiły do łez. Ojciec wysłał ją do Paryża, by pomagała starszemu bratu prowadzić gospodę w robotniczej dzielnicy. Była tam obiektem niewybrednych zalotów jej gości. Marzyła o życiu zakonnym. Po pokonaniu wielu przeciwności, wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Została nowicjuszką w Chatillon, potem w domu macierzystym w Paryżu przy Rue du Bac. Tam właśnie ta młoda zakonnica, uważana przez swoje przełożone za obdarzoną „dobrym charakterem”, lecz zarazem „niezbyt bystrą i mało błyskotliwą”, stała się Powiernicą Niepokalanej.
Szelest jedwabnej sukni
Gdyby spojrzeć z tej perspektywy na cały wiek XIX i początek XX, to ten czas, najbardziej chyba burzliwy w dziełach Europy, jest jednocześnie okresem, gdy jedno po drugim, następują objawienia Najświętszej Maryi Panny. Zawsze poprzedzają je znaki: odgłos grzmotu i gwałtowny wiatr w Lourdes, niezwykle światło na klonie w biały dzień w Gietrzwałdzie – podobnie jak w La Salette – podwójna błyskawica w Fatimie… W paryskim klasztorze, nocą 18 lipca 1830, znakiem tym jest światło wszystkich świec, które nagle zapłonęły w pustej kaplicy, o drugiej w nocy – i szelest jedwabnej sukni… Ktoś się zbliżał. Po chwili Maryja pojawia się na tronie i rozmawia z Katarzyną.
W tej historii przeplata się wątek modlitwy, niezwykłej dyskrecji pokornej siostry i dość oschły stosunek do niej jej przełożonych; probierzem pobożności było dla nich staranne wypełnianie obowiązków reguły, a nie wizje i przesłania, do których Kościół zawsze podchodził z dużą rezerwą. Katarzyna spotyka się z surową, wręcz niechętną oceną swojej relacji ze spotkania z Niepokalaną ze strony spowiednika. Mimo, że Matka Boża zapowiada wydarzenia bardzo istotne zarówno z punku widzenia życia Zgromadzenia jak i dramatyczne wydarzenia polityczne we Francji – m.in. rewolucję lipcową 1830 roku – które niemal natychmiast mają miejsce, spowiednik pozostaje nieugięty. Dopiero po kilku latach, po zasięgnięciu opinii arcybiskupa Paryża, pozwala, by zgodnie z życzeniem Matki Bożej przekazanym Katarzynie, wybito medalik z Jej wizerunkiem i ze słowami: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami grzesznymi, którzy się do Ciebie uciekamy”. Towarzyszy temu entuzjazm duchowieństwa i świeckich. Między rokiem 1830 a 1842 wybito w pracowniach jubilerów Paryża i Lyonu kilka milionów medalików. Nastaje czas burzliwych przewrotów, które zmiatają rządy ostatniego katolickiego monarchy Francji. Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia staje wobec nowych zagrożeń. Potwierdzają się wszystkie zapowiedzi pochodzące od Niepokalanej, przekazane przez Katarzynę w konfesjonale. Zgromadzenie przyjmuje to, co dotyczy jego samego: dokonuje reformy wewnętrznej, przeżywa czas wielkiego rozkwitu. Szanowana jest reguła, nieprzerwanym strumieniem płyną powołania, pojawiają kolejne dzieła zakonne.
Katarzyna pozostaje jednak nieznaną nikomu wizjonerką. Cierpi w milczeniu, ponieważ prośby Matki Bożej są niewysłuchane. Maryja prosiła, by kaplica klasztorna stała się miejscem Jej kultu, tu miała znaleźć się Jej figura jako Królowej Wszechświata, troskliwie trzymającej w dłoniach kulę ziemską: nasz świat i nasze dusze. Tu wierni mieli dowiadywać się, że Ona chce wszystkim przychodzącym do Niej udzielać wielu łask. Tu mają przybywać pielgrzymki. Władze duchowne milczą jednak, nie są na to gotowe.
Katarzyna wyznaczona zostaje do posług w kuchni w przytułku Enghien na przedmieściach Paryża; kilka sióstr opiekuje się tu grupą starców, są to dawni służący, lokaje, łowczy i pokojówki dynastii orleańskiej. Wszyscy przyzwyczajeni do wygód i wyszukanego jedzenia. Katarzyna, która zajmuje się tutaj także ogrodem, kurnikiem, chlewem i gołębnikiem, nie potrafi odmówić niczego staruszkom, którzy są wybredni, bywają też łakomi. Rozpieszcza ich jak dzieci, ku niezadowoleniu głównej siostry, której rażące skąpstwo jawi się jako cnota.
Katarzyna jest gospodarna, zaradna, silna i hojna. Dzięki jej pracowitości gospodarstwo Enghien wspomaga dom macierzysty przy Rue du Bac. Objawienia pozostają jednak nieznane Rozbudowuje się za to kaplica i klasztor, pojawia się szkoła i sierociniec. Katarzyna jest pokorna, choć przeżywa duchowe udręki. Pisze modlitwę – list do Matki Bożej: „Moja dobra Matko, tutaj nie chcą uczynić tego, o co prosiłaś, ukaż się więc gdzie indziej”. Niebawem jej prośba się spełnia. We Francji gruchnęła wieść o objawieniach w Lourdes. Jest rok 1858. Wszyscy mówią o „Pani”, która się ukazuje czternastolatce i o tłumach, które przybywają na miejsce objawień, o cudownym źródle, o uzdrowieniach. „To Ona!”, wykrzykuje Katarzyna. „A gdy słuchała o cudach, jakie się tam dokonywały, mówiła: »I pomyśleć, że mogły się wydarzyć w naszej kaplicy!«”.
Milcząca święta
Zarówno rewolucja lipcowa jak wojna francusko-pruska w 1870 roku i Komuna Paryska w rok później, choć pozostawiły we Francji i w samym Paryżu wiele ofiar (w 1871 r. komunardzi rozstrzelali arcybiskupa Paryża), szczęśliwie nie dotknęły klasztoru Sióstr Miłosierdzia, przeciwnie, dawał on zawsze pomoc i opiekę potrzebującym i wszystkim, którzy chronili się w jego murach przed napaściami żołdaków i zrewoltowanych band. A o cudowny medalik prosili nawet sami rewolucjoniści (jeden z ich oddziałów, po stłumieniu Komuny schronił się w klasztorze).
Do wiadomości sióstr przedostała się w końcu wieść, że to ta najniższa w hierarchii zakonnej osoba jest „siostrą od objawień z Rue du Bac”, o których coraz częściej się wspomina – wiadomo już, że całe Zgromadzenie zawdzięcza Niepokalanej nadzwyczajną opiekę pośród zawieruchy, działań wojennych, prześladowań i innych ciężkich prób. Murem stają za Katarzyną staruszkowie z przytułku, ale siostry niezbyt dbają, by okazywać jej serce, nawet gdy ma już blisko siedemdziesiąt lat. Ona przyjmuje wszystko z pogodą ducha.
Jej dewizą życiową jest „Oddaj wszystko Bogu i nie narzekaj”. W ostatnim roku życia Katarzyny przełożona wystawia jej opinię: „Charakter bardzo impulsywny, rozum nie najgorszy, jej pobożność jest niezachwiana, swoje obowiązki wypełnia bardzo dobrze”. W listopadzie 1876 roku klęcząc przy fontannie szorowała „dziurawe krzesła”, które były przenośnymi toaletami staruszków z przytułku; dziewczynki z sierocińca zatykały sobie nosy przechodząc obok. „Tak właśnie jest się siostrą miłosierdzia, moje dziewczynki!”, powiedziała zerkając na nie wesoło.
Była już mocno schorowana, gdy przydzielono opiekę nad nią jednej z młodszych sióstr. Ta jednak, przyzwyczajona, że to Katarzyna troszczy się o wszystkich nie myśląc o sobie, nieraz zapominała przynieść jej posiłek, napalić w piecu, bez powodu ją beształa. Umierając Katarzyna miała jedno zmartwienie: że dziewczynki z sierocińca wyjechały na zimowe wakacje i nie odmówią przy niej Litanii do Matki Bożej.
Mówiono potem, że nikt nigdy nie widział „tak słodkiej i pogodnej śmierci”. Tego samego wieczoru przełożona odczytała siostrom relację, dość nieporadnie spisaną, z błędami ortograficznymi, w której Katarzyna opowiada o swoich widzeniach i rozmowach z Niepokalaną.
Sekret, która z zakonnic była Powiernicą Matki Bożej, okazał się nie dość pilnie strzeżony: sama żona prezydenta republiki interweniowała w sprawie pochowania Katarzyny Labouré w kaplicy klasztornej, co było wielkim wyróżnieniem. A Katarzyna tak bardzo starała się go zachować! Gdy w 1842 roku przybył do klasztoru Alphonse Ratisbonne, by zobaczyć się z „siostrą od objawień”, której zawdzięczał swoje nawrócenie, odmówiła widzenia z nim.
Pius IX nazwał ją „milczącą świętą”. Gdy osiemnaście lat wcześniej, w 1854 roku uroczyście ogłaszał dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, dziesięć milionów katolików różnych narodowości nosiło cudowny medalik. Z wizerunkiem, który ujrzała pamiętnej nocy w kaplicy młoda nowicjuszka, zwana później „siostrą z kurnika w Enghien”.
„Dała mi znak, żebym uklęknął”
„Kościół Świętego Andrzeja jest mały, skromny i odwiedzany przez niewielu. Przypuszczam, że byłem tam sam. Żaden przedmiot sztuki nie zwrócił na siebie mojej uwagi. Mechanicznie pozwoliłem memu oku wędrować dokoła, zupełnie bezmyślnie. Przypominam sobie tylko czarnego psa, który skakał wokoło mnie… Nagle pies zniknął, zniknął cały kościół, nie widziałem nic więcej lub raczej, o mój Boże, widziałem tylko jedno!
Wnętrze kościoła ogarnęła ciemność, a całe światło jak gdyby skoncentrowało się w jednym punkcie kaplicy. Spojrzałem w to rozjaśnione miejsce i zobaczyłem żywą, pełną majestatu, przepiękną i pełną miłości, najświętszą Dziewicę Maryję, stojącą na ołtarzu. Wyglądała podobnie, jak na medaliku. Dała mi znak, żebym uklęknął. Nie mogłem się oprzeć pragnieniu zbliżenia się do Niej.
Padłem na kolana, tak jak stałem, i próbowałem patrzeć na Nią, ale nie byłem w stanie znieść Jej wspaniałości i świętości. Mimo to jednak byłem całkowicie przekonany o Jej obecności. Spojrzałem na Jej ręce: były otwarte w geście miłości i przebaczenia. Najświętsza Dziewica nie powiedziała do mnie ani słowa, a jednak ja nagle zrozumiałem – opłakany stan, w którym się do tej pory znajdowałem, spustoszenie, jakie poczynił we mnie grzech, i piękno wiary katolickiej. Zrozumiałem wszystko.
Jak można by wyjaśnić to, co jest nie do wyjaśnienia? Każdy wzniosły opis byłby tylko profanacją niewypowiedzianej prawdy. Klęczałem, skąpany we łzach, nie władnący sobą, aż mnie przywołał do życia pan de Bussiéres.
Na jego pospieszne pytania nie mogłem nic odpowiedzieć. W końcu chwyciłem medalik, który ciągle jeszcze nosiłem na piersi, pocałowałem wizerunek Matki Boskiej, który promieniował nie dającym się opisać działaniem łaski… Tak, to była Ona, Ona!
Nie wiedziałem, gdzie się znajdowałem, nie wiedziałem, czy byłem Alfonsem, czy kimś innym. . (…)Wyczuwałem w sobie coś uroczystego, świętego, co kazało mi zażądać kapłana…..
Tak samo nie mógłbym zdać sprawy o prawdach, których znajomość została mi udzielona i w które teraz wierzę. Mogę tylko powiedzieć, że w tym momencie spadły łuski z moich oczu; nie jedna, lecz wszystkie, które mnie krępowały, znikały jedna po drugiej, tak szybko jak błoto, śnieg i lód pod działaniem palącego słońca”.
14 marca 1950 roku francuski pisarz Paul Claudel zanotował w swoim Dzienniku: „Opatrzność podarowała pewnemu nawróconemu Żydowi, ojcu Alphonse`owi Ratisbonne`owi, łaskę odkrycia, pod zwałowiskiem ruin i gruzu, które nabył w Jerozolimie, autentycznej posadzki Litostrotos, miejsca, gdzie ten bogobójczy lud [le peuple déicide] krzyczał: »Krew jego na nas i na dzieci nasze«”.
Istotnie, w 1856 roku bracia Ratisbonne – Alphonse i Théodore – zakupili w Jerozolimie kawałek ziemi, który okazał się tym, na którym rozegrała się centralna scena historii świata. To tutaj Jezus został skazany na śmierć przez Piłata. Tam właśnie ten kapłan, który na chrzcie otrzymał imię „Maria” wzniósł pierwszy klasztor.
Obaj bracia w Jerozolimie działali z wielkim rozmachem; ks. Alphonse posiadał specjalne błogosławieństwo Piusa IX dla apostolstwa, jakie prowadził. Jeszcze w 1843 roku założyli Kongregację Matki Bożej z Syjonu, w ramach której nawracali żydów i muzułmanów; założyli także dom zakonny w En Kerem, opiekowali się sierotami i ubogimi dziećmi. Ilość klasztorów, sierocińców i szkół w Palestynie będąca dziełem obydwu konwertytów może zadziwiać. Kampania oszczerstw, jaka ich działalności towarzyszyła, była czymś nieuchronnym. Wkrótce po konwersji Alphonse`a pojawiła się grupa „ekspertów” i „wtajemniczonych”, którzy „znali prawdę”; jego nawrócenie przypisywali histerii, rozstrojowi nerwowemu, wreszcie psychozie. Kto normalny rzuca bogactwo, narzeczoną i wielki świat, zakłada sutannę i staje się dobrowolnym mieszkańcem pustynnego kraju?
„Na Alphonse`a – jeszcze bardziej niż na Théodore – będą ciskane kalumnie”, pisze Vittorio Messori. „…archiwa Świętego Oficjum przechowują (w swej części utajonej) wiele dokumentów na temat niesławy, jaka towarzyszyła owemu »niewygodnemu« konwertycie. Sprzeciw członków jego licznej rodziny oraz izraelskich współwyznawców rozproszonych po całej Europie był gwałtowny i niegasnący”. Jego nawrócenie, głośne dzięki prasie, która zrobiła z niego sensację, zostało szczegółowo przeanalizowane podczas procesu w Rzymie. Zeznawało dziesiątki osób, nawet zakrystianin kościoła S. Andrea della Fratte. Po miesiącach badań, 3 czerwca 1842 roku kard. Patrizi podpisał dekret zakończony słowami: „W pełni odpowiada prawdzie znamienny cud uczyniony przez Boga wszechmogącego za przyczyną Błogosławionej Dziewicy Maryi, polegający na natychmiastowym i doskonałym nawróceniu Alphonse`a Ratisbonne`a z judaizmu”. Konwertyta zostaje przyjęty przez papieża Grzegorza XVI. Jest ujęty jego łagodnością i prostotą.
Na jego grobie czterdzieści dwa lata później napisano tylko „Père Marie”. Odchodząc prosił współbraci: „Czemu mnie męczycie waszą troskliwością? Najświętsza Dziewica woła mnie, ja Jej potrzebuję. Pragnę jedynie Maryi! Dla mnie jest Ona wszystkim!”
Podobnie jak Bernadeta Soubirous – zawsze tak powściągliwa, gdy wypytywano ją o szczegóły rozmowy z Matką Bożą w Lourdes, a jednak wyznająca z prostotą „Grota była moim rajem” – on także tęsknił przez całe życie… Ponad ludzką miarę.
__________
Źródła:
A. Sicari, Nowe portrety świętych, Warszawa 2008,
René Laurentin, Powiernica Niepokalanej, Warszawa 1990,
Theodore de Bussières, Moc cudownego medalika. Nawrócenie Alfonsa Ratisbonne`a, wyd. Promic, Warszawa 2013
Vittorio Messori, Opinie o Maryi. Fakty, poszlaki, tajemnice, Warszawa 2007
___________
Tekst opublikowany w numerze marcowym miesięcznika “Nowe Państwo”