Hełm, pancerz, tarcza i miecz
Nienazwana krucjata, czyli obrońcy cywilizacji
Obrońcy cywilizacji szli ulicami Warszawy 13 grudnia 2015 roku. Łopotały chorągwie, wzbijały się w niebo słowa pieśni, huczał wiatr. Twarze były radosne. Tak, to było wojsko. Polacy prowadzą bowiem, pod wodzą swoich przywódców – już od 2010 roku – krucjatę. Nienazwaną, nie ogłoszoną. Wyszydza się nas za nią i opluwa – rodzimi zdrajcy dwoją się troją – zniesławia za granicą. Kto ma dobrą wolę, widzi jej cel. Widzi też jak zaciekle bronią się przed tym zwycięskim pochodem wrogowie Chrystusa. Wrogowie o stu twarzach.
Rozpoczęła się bez formalnego wypowiedzenia wojny przeciwnikom chrześcijaństwa, ale jednak uroczyście. W świetle jupiterów i w błysku fleszów. Pod krzyżem ustawionym na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, w kwietniu, prawie sześć lat temu.
Jeśli ktoś tego nie rozumie, to albo nie chce, albo ma myśli zbyt pomieszane w głowie. Pomieszane z powodu ambicji, które nie są zdrowe. Są skutkiem wielkiej słabości duszy. Taki ktoś myśli, że będzie żył wiecznie, że nie ma Sądu. Że jest tylko życie na ziemi, gdzie trzeba sobie wymościć – wszelkimi sposobami – jak najwygodniejsze miejsce.
Gdyby chciało się scharakteryzować Jarosława Kaczyńskiego jednym słowem, to należało by powiedzieć, że oprócz bezspornego charyzmatu przywódcy jest w nim coś wybitnie żołnierskiego. Niesamowita samodyscyplina, opanowanie, powściągliwość w języku przywołują obraz dobrze wyszkolonego żołnierza do działań specjalnych, nadzwyczajnych misji, albo średniowiecznego rycerza. A jego brat? – on także czynił swoją powinność wykazując hart ducha i przytomność umysłu, jakie przystoją żołnierzowi. To samo można powiedzieć o Antonim Macierewiczu. O Andrzeju Dudzie. I o wielu ludziach z ich najbliższego otoczenia. Warto zobaczyć ich zalety charakteru – dawniej nazywano je cnotami – o których w publicystyce, nastawionej na śledzenie etapów politycznej walki, nazywanej grą, nigdy się nie mówi. Odwaga, dzielność, bezkompromisowość nie są zaletami, które byłyby interesujące dla komentatorów tej, jak powiadają, pokerowej rozgrywki.
Ale to nie jest gra.
„… Żołnierz godzi się umrzeć za Państwo. W dawnych czasach wyruszał do boju wspaniale odziany, jakby przeznaczony był na ofiarę. Otaczająca go aura czyniła zeń postać kultową…” (Dom Gérard Calvet, Jutro chrześcijaństwa ).
Lecz gdzie podział się rynsztunek? Co jest nim dziś? Co jest tarczą, pancerzem, hełmem i mieczem?
Tuż po 10 kwietnia 2010 roku to wszystko stało się czytelne dla uważnych oczu. Prawdziwy sens wydarzeń pozostał jednak ukryty dla ludzi żyjących płytką sensacyjną informacją. „Chciałbym, żeby to j e g o brat, Jarosław dokończył tę Pieśń o małym Rycerzu”, powiedział w dzień po tragicznej śmierci Prezydenta kierowca tira z Małopolski; ktoś tę wypowiedź zapamiętał i zapisał. I jest w ludziach jakaś dziwna pewność, że ta pieśń, przywoływana w marzeniach, która m u s i być przekazywana dalej, następnym Polakom, jak średniowieczne eposy rycerskie, rozbrzmiewające po górskich dolinach i w miastach warownych, na placach i dziedzińcach, zostanie ukończona. A zwykli ludzie, którzy chcą jej słuchać i przekazywać innym, jakkolwiek wyśmiewanoby ich za to i obrzucano błotem, to „prawdziwi żołnierze, którzy wiedzą, czym jest posłuszeństwo i którzy gotowi do wszelkich poświęceń, czekają na rozkaz swego Generała”. Patetyczne? Na pewno. A jednak prawdziwe.
Tamto pełne napięcia oczekiwanie powraca dziś z jeszcze większą mocą – śmierć Prezydenta i śmierć prawie stu towarzyszy jego podróży na groby bohaterów, musi być wyjaśniona i uczczona tak jak na to zasługuje. Mówi o tym Marsz prawie stu tysięcy ludzi w Warszawie, 13 grudnia, w deszczowy, wietrzny dzień, ludzi, którzy przyszli także uczcić swoich rodaków zabitych przez komunistów zimą 1981 roku. Chrześcijaństwo znów musi stać się „zbrojne”, choć inna już jest to broń, by ocalone zostały na ziemi prawda, sprawiedliwość i prawo, fundamenty naszej cywilizacji. Dlatego tak się zatrzęsły twierdze bezprawia. Już odpadają z hukiem dachówki i kawałki ścian, kruszą się i zagłębiają w ziemię nadwątlone mury.
Nazwano to obroną konieczną
„Wzruszający jest widok fortyfikacji okalających niektóre zabytki, skromne wiejskie kościoły: wieża strażnicza górująca nad sanktuarium to najbardziej wymowna lekcja realizmu politycznego… >Blanki wieńczące mury obronne nie zostały tam umieszczone dla dekoracji<…. Współcześni na własnej skórze uczą się na nowo tego z pozoru surowego prawa, nazywając je obroną konieczną”.
Komuniści nie znosili krucjat i wyszydzali je.
Słowo krucjata zawsze wymawiane było – i jest nadal – z pogardą i złośliwym uśmieszkiem. “Krucjata” to nieomal synonim szyderstwa. Krucjatami straszono, w czasach PRL; w płaszczach rycerzy krzyżowych satyrycy zatrudniani przez propagandę sowiecką przedstawiali zarówno Konrada Adenauera jak i Ronalda Reagana. Mieli być w nich śmieszni, groteskowi i straszni.
(Język wojskowy przedostał się jednak do komentarzy na temat poczynań ludzi Prawa i Sprawiedliwości: „PiS zdobywa kolejny bastion”, „PiS szykuje się, by objąć przyczółki…”, “przystępuje do szturmu…”).
Idący w Marszu Wolności i Solidarności 13 grudnia Polacy – ludzie z całej Polski i z zagranicy – zwracali się w pieśniach do Boga. Była Rota, O Boże, któryś jest na niebie…, Pieśń Konfederatów. Wśród biało-czerwonych flag powiewała ogromna chorągiew z obrazem Chrystusa Króla.
Krucjata? Tak, bowiem obrona prawdy o Smoleńsku nie jest zadaniem tylko prawniczym, czynem politycznym, moralnym, upominaniem się o ludzką sprawiedliwość. Tu nie tylko o godność państwa i jego przywódców chodzi. To dzieło w swojej najistotniejszej warstwie duchowe.
Tak jak obrona najsłabszych w państwie nie jest ani „zamachem na demokrację”, ani jej wykwitem, jest dziełem miłosierdzia chrześcijańskiego. To nie demokracja – ta prawidłowo pojmowana – zrodziła motywację do tej obrony, lecz zasady chrześcijańskie, które przez Polaków nigdy nie zostały odrzucone. Przeciwnie, Polacy wciąż się o nie upominają. Potrzebny jest powrót do tych utraconych słów, by zasady te zostały wyraźnie przypomniane. Zwłaszcza teraz, gdy chce się je podeptać i zamazać nawet tam, gdzie zawsze je głoszono.
Demokracja jest tylko narzędziem. Trzeba dobrze rozumieć, o co i przeciwko komu toczona jest walka, by walka mogła być wygrana.
Co znaczy mieć prawdziwego przywódcę, jaki to skarb, wiedzieli i wiedzą wszyscy, którzy towarzyszą ludziom z Prawa i Sprawiedliwości, współpracują z nimi, ochraniają ich. Oraz wspierają ich oręż: wolne słowo, wolne media. Uczciwi, ideowi, odważni przywódcy – to bardzo rzadki dziś przywilej społeczeństw – ludzie, którym można ufać, których kompetencje i moralna postawa mogą być wzorem dla innych. To znak, prawdziwy dar od Boga. Duchowni, którzy pozwalają sobie na publiczne podważanie ich autorytetu wykazują się, mówiąc bardzo oględnie, nieroztropnością.
Obrona terytorium państwa to także obowiązek chrześcijański. Tak jak obrona jego suwerennych praw i legalnych władz. Nasi przywódcy polityczni, ludzie Prawa i Sprawiedliwości nie są sługami ideologii, lecz tymi, którzy wzięli na siebie ciężar odpowiedzialności politycznej za tę spójną wewnętrznie całość.
Dobro wspólne stanowi zawsze coś nadrzędnego wobec zsumowanych dóbr jednostkowych; dobro wspólne tworzą wszystkie te dobra, wraz z porządkiem, który ustanawia ich hierarchię. Tak, hierarchię – kolejne wyklęte, wyrzucone ze słowników, na ogół nie rozumiane dziś słowo, któremu także trzeba przywrócić właściwą mu rangę.
W czasach, gdy podważaniem autorytetu osób ważnych dla państwa zajmują się całe uczelnie i instytuty naukowe, gdy kupuje się za ciężkie pieniądze technologię zniesławiania i poniżania ludzi niewygodnych politycznie, a demokracja jest zarówno straszakiem jak wytrychem, warto zacytować zdanie Luisa Jugneta, francuskiego filozofa, który doradzał, by w obliczu zagrożenia dobra wspólnego nie wahać się i „w miarę możliwości złamać wszelki opór nie naruszając godności człowieka, bez zbędnych ceregieli. Stanowcze działanie jest okupione jakimś minimum uprawnionej przemocy”. Albowiem „absurdem byłoby głoszenie metafizyki i moralności’, dodaje dom Calvet, “na których opiera się godność człowieka i zarazem przyzwolenie, aby prawa cywilne w praktyce niszczyły to, co Kościół buduje poprzez swoje nauczanie”. Marszałek Piłsudski , którego wciąż oskarża się, że był ateistą i przeciwnikiem Kościoła, potrafił docenić to minimum, niezbędne dla zaprowadzenia porządku w państwie, rozkładanym przez anarchistyczną histerię i intrygi polityczne endecji, w maju 1926 roku. Było to dobroczynne działanie na rzecz państwa i Kościoła.
Pius XI, ostatni Papież, który nie bał się i nie szedł na żadne kompromisy, doceniał odwagę i dalekowzroczność Marszałka, którego znał osobiście. Mówił o nim: “Przyjaciel”. Rozumiał rangę czynu zbrojnego dokonanego w 1920 roku w obronie Polski, Europy i Kościoła.
Najważniejsze jest dziś przekonanie Polaków, że dzierżący władzę widzą tę „większą sprawę”, która przyświeca dziejom państwa. Czują też solidarność z ich poczynaniami tych ludzkich rzesz, których reprezentanci wyruszyli w Polsce wielkim pochodem 13 grudnia. Wspólnota Polaków nie jest jakąś abstrakcją, oparta jest o mocny fundament zaufania, które potrafią okazać sobie nawzajem obywatele i szefowie państwa. Dawno już nie było takiej wspólnoty, jaka tworzy się u nas dziś. Bo nie został tak dobitnie wyartykułowany jednoczący Polaków cel.
To zaufanie usiłują dziś podkopać także niektórzy fałszywi przyjaciele w mediach, nawet tych oficjalnie sprzyjających Prawu i Sprawiedliwości. Swoje komentarze zawsze zaprawiają nutą ironii albo zgrzytem podejrzliwości, lekkim skrzywieniem ust (“no, nie wiem”, “zobaczymy”, “nie spieszmy się z oceną”) złośliwym dowcipem, albo po prostu niecenzuralnym słowem, które precyzyjnie określa, skąd są. Zawsze też usiłują przedstawić rządzących jako ludzi niesuwerennych, na czyjchś usługach. To metoda wyniesiona z komunizmu. Dla komunistów każdy odważny biskup zawsze był agentem Watykanu, a patriota wysługiwał się Waszyngtonowi. Komuniści fałszowali historię, bo w niej znajdowało się zaprzeczenie ich teorii.
„Przypisujemy tak wielką wartość narodzinom i trwaniu społeczeństwa chrześcijańskiego, gdyż w swoim łonie zawiera ono nie tylko te dobra, które przynoszą ludzkości zaszczyt, lecz również – i przede wszystkim – skarbnice łask zgromadzonych dzięki ludzkiej cierpliwości przez wieki: mądrość instytucji, światło obyczajów, zasad i tradycji. Wspólnie tworzą one dziedzictwo utkane z pamięci historycznej, zabytków kultury, przykładu bohaterów i świętych. Jakże więc można twierdzić, że nie istnieje konieczność ochrony, czasem nawet zbrojnej, doczesnych losów narodu czy Chrześcijaństwa?
I czyż trudno zauważyć zawziętość, z jaką piekło chce zniszczyć, od wewnątrz i od zewnątrz, to, co jest nośnikiem owych wzniosłych wartości, a co nazywamy cywilizacją chrześcijańską?”, pyta francuski benedyktyn.
“Ta nieszczęsna polityka, prawdziwe skaranie boskie”
Żeby ta obrona była skuteczna i trwała, człowiek, który walczy potrzebuje nie tylko celu, także potrzebuje tego, co określa się mianem cnoty. Bez cnót jesteśmy tylko graczami, nierzadko bardzo utalentowanymi i zręcznymi, albo nadętymi własną wielkością, odrealnionymi pajacami (jak pewien wysoki pan skaczący na chodniku w ramach demonstracji politycznej przeciw obecnym władzom). A my, chrześcijanie mamy być wojownikami. Zapomina się o tym w samym Kościele. Nikt już nie wspomina, że Kościół – a więc wszyscy wierzący – tu, na ziemi, ma być Kościołem wojującym (w epoce dialogu zamieniono go na Kościół pielgrzymujący).
Co znaczy być oderwanym od rzeczywistości pokazali tego samego dnia, 13 grudnia wieczorem, podczas spotkania w Warszawie, w siedzibie NOT na Czackiego, z okazji wydania książki „Konfidenci. Archiwa ujawniają prawdę”, dwaj panowie reprezentujący układ dawnej władzy, władzy Unii Wolności, potem PO: Marcin Święcicki, syn wymienionego w książce jako konfident Andrzeja Święcickiego, szefa warszawskiego KIK-u oraz poseł i senator Unii Wolności Andrzej Wielowieyski, jeden z szefów tego klubu. Obaj w namiętnych – i pełnych zarazem srogiej boleści – słowach, próbowali robić z siebie ofiary niesprawiedliwości historyków, którzy zajrzeli do tajnych akt i rzucili cień na warszawski KIK. Przypominali zasługi, „nieposzlakowaną opinię”, ciężkie czasy komunistyczne, walkę o przetrwanie, wspieranie opozycji przez klub. Ludzie tego pokroju, poseł PO Marcin Święcicki, Andrzej Wielowieyski, są jak poseł Petru i inne gwiazdy telewizji – ludzie o złamanej duszy, którzy już nie potrafią rozpoznać rzeczywistości i nawiązać z nią kontaktu. Rzeczywistość to dla nich szczelnie odizolowany od prostackich tłumów gmach telewizji, idealnie wyciszone studio telewizyjne, pełne uniżenia spojrzenia tych, którzy wiedzą, że tym personom należą się specjalne hołdy. I strach, paniczny strach przed opinią publiczną, żeby przepadkiem nie zechciała zajrzeć za tę kurtynę, dowiedzieć się prawdy, zedrzeć maski. I zaśmiać się z całej duszy z tego kiepskiego teatru.
Nie przypadkiem te przymilne głosy dwójki polemistów podczas promocji „Konfidentów”– żeby tylko uznać ich racje, nie odwracać się od nich plecami – pochodziły od „katolików postępowych”, modernistycznych, samej awangardy postępu, którzy wyrządzili tyle szkody polskim katolikom. Korzystając z uprzywilejowanego miejsca, jakie zapewnił im system peerelowski, przyjęli i propagowali, zamiast zasad katolickich sprzeczne zasady, mylne pojęcia i próbowali narzucać ten fałsz wielu wierzącym Polakom, za rozkazem i cichą protekcją PZPR. Pokaźna grupa tych ludzi znajduje się dziś po stronie namiętnych przeciwników rządu.
Dziś te sprzeczne zasady próbuje się raz jeszcze, niemal siłą wtłoczyć do głowy widzom i słuchaczom tych zawłaszczonych mediów, które pozostają w rękach ludzi dawnej władzy. Stąd te uroczyste potępienia padające z ust autorytetów sądownictwa, te nagłe wystąpienia całych grup prawników, te grzmiące uchwały Rad Wydziałów, które odcinają się od Prezydenta państwa, po to, by go napiętnować i publicznie upokorzyć, bo Andrzej Duda jest wybitnym politykiem, doskonałym prawnikiem, patriotą i katolikiem. Właśnie ten zestaw okazuje się absolutnie nie do przyjęcia! Oni wszyscy uderzają w ten sam ton: Polska, w ich głębokim przekonaniu, musi pozostać państwem bezprawia. A to znaczy także – państwem, które szydzi z chrześcijaństwa, które śmieje się z Ewangelii. Depcze dziesięcioro przykazań. Ma być państwem ateistycznym, co w języku nowomowy znaczy: neutralnym światopoglądowo.
„Tym, co rujnuje wasz kraj i nie pozwala mu zasłużyć na Boże błogosławieństwo – powiedział kiedyś Pius IX pod adresem gwałtownie liberalizującej się Francji – jest mieszanina sprzecznych zasad. (…) największe moje obawy budzi ta nieszczęsna polityka, ten katolicki liberalizm, prawdziwe skaranie boskie” Było to w 1871 r. Ale w Polsce, lat 80. i 90. już takich słów nikt nie słyszał. (Wcześniej był na szczęście prymas Wyszyński i niewielka grupka wiernych mu biskupów). Mało było już odważnych, by je wypowiedzieli z katedr, podczas wielkich uroczystości, choć powinny były tam właśnie być słyszane. Byłoby to uznane za ultramontanizm, za jakieś nieszczęśliwe podpieranie się Tradycją, która przecież już straciła cały swój urok, całą swoją niegdysiejszą siłę – jak bezapelacyjnie orzekły autorytety moralne, w rodzaju pana Wielowieyskiego, Mazowieckiego, Turowicza, a także księży Tischnera, Bonieckiego – wyręczając komunistów. Zrobiły za nich całą tę brudną robotę przebudowania myślenia pokaźniej grupy katolików. Dziś tak wielu z nich jest po stronie przeciwników obecnego rządu.
Papież (Pius IX) piętnuje fakt, dodaje dom Calvet, że liberalni katolicy „nie chcąc wesprzeć silnej instytucji politycznej, której Kościół potrzebował w celu obrony przed zarówno zewnętrznym, jak i wewnętrznym nieprzyjacielem – zarazem naiwnie żądali >wolności dla wszystkich<, zatem również dla wrogów Pana Boga…”
Ten jawny absurd obserwujemy w Polsce od lat – właśnie od chwili, gdy jeszcze w latach 60. ub. wieku liberalni katolicy, m.in. z Klubów Inteligencji Katolickiej, z “Tygodnika Powszechnego” rozpoczęli flirt z marksizmem, na wszystkie możliwe sposoby usprawiedliwiając i wybielając socjalizm, podkopując autorytet Prymasa, atakując księży, rozsiewając ideologię neomarksistowską – m.in. reklamując dzisiejszego idola neomarksistów Don Heldera Camarę – a począwszy od stanu wojennego (apogeum przypadło na rok 1989) coraz jawniej fraternizując się z ludźmi aparatu partyjnego, pod duchowym patronatem Adama Michnika.
Cywilizacja słowa, przysięgi i wierności
Jeżeli podstawową nienaruszalną wartością jest subiektywna wolność jednostki, wówczas zdławione zostaje samo pragnienie osiągnięcia Najwyższego Dobra. Kościół to wiedział i zawsze (do Soboru) nauczał w tym duchu. „W średniowieczu metafizyka opierała się na pojęciu bytu, a etyka – na pojęciu Najwyższego Dobra. Dla człowieka jako bytu stworzonego wolność jest równoznaczna z dążeniem do ostatecznego celu: tym bardziej jesteśmy wolni, im ściślej jesteśmy związani z Najwyższym Dobrem. Oto fundament cywilizacji słowa, przysięgi i wierności”. Dopiero wtedy, gdy uzna się ten fundament można stwierdzić, że krucjaty są dziełami miłości i wyzwolenia. Jeśli jednak ten fundament zastąpi się subiektywną wolnością jednostki „skompromitowana zostaje także misja [tak samo jak krucjata – EPP], a nauczanie zastępuje znany nam >dialog<”.
Żeby tworzyć chrześcijańskie społeczeństwo, które rezygnuje z dialogu ze złem w imię obrony prawdy i życia prawdą, w imię sprawiedliwości i prawa, potrzebna jest odwaga, cierpliwość, honor, także gotowość do poświęceń – wszystkich, ale przede wszystkim jego przywódców. Wszystko wskazuje na to, że takie cnoty posiadają dziś przywódcy polityczni naszego państwa, z panem Prezydentem, rządem i większością sejmową i senacką. Doczekaliśmy się jako naród takich przywódców i to jest wielka łaska, za którą Bogu trzeba dziękować..
Jaki natomiast stan ducha wyraża postawa tych, którzy próbują z całej siły przeszkodzić naszym przywódcom w realizacji ich misji odbudowy państwa na fundamencie zasad? Potworny strach. „Strach przed opinią publiczną, przed dezaprobatą, przed samotnością”. Widać to w chorobliwym trzymaniu się studia telewizyjnego przez polityków opozycji, jakby tylko tam znajdowali grunt pod nogami. Widać to było też podczas spotkania w siedzibie NOT, gdy prominenci warszawskiego KIK-u, potem Unii Wolności, PO usiłowali wywrzeć na zgromadzonych na sali wrażenie, że oto stała im się krzywda. Tak wyglądają ludzie hołubieni przez lata przez Czerską, którzy wskutek nieustannego wywyższania się nad innymi sądzą, że są kimś w rodzaju nadczłowieka i jeśli wreszcie ktoś nazwie po imieniu ich czyny uznają to – w najlepszym wypadku – za jakieś tragiczne nieporozumienie i będą ze wszystkich sił dementować i protestować.
Piotr Woyciechowski, jeden z autorów książki „Konfidenci” nazwał tę sprawę jednoznacznie: „Wy potraficie tylko gardłować na takich spotkaniach, a przez 23 lata nie zrobiliście nic, by się oczyścić z zarzutów, dotrzeć do akt IPN, wyjaśnić w sądzie, kiedy był na to czas”. Przypomniał też prezesowi warszawskiego KIK, że został za swoją jednoznacznie antykomunistyczną postawę – wraz ze swoją matką – zmuszony do odejścia z KIKu, którego był jako młody chłopak aktywnym działaczem.
Szczęście posiadania dowódców
„Wymownym jest fakt, że idea Chrześcijaństwa niejako automatycznie kojarzy się z obrazem rycerza w zbroi. Obraz to zarazem szlachetny i niedoskonały, wszelako usprawiedliwiony stanem rzeczy: cała historia Chrześcijaństwa pełna jest najazdów i bitew, maszerujących wojsk, oblężeń, wypraw krzyżowych. (…) Dawny kronikarz: >Powiadam wam, że rynsztunek jest rzeczą tak szlachetną, że kiedy tylko rycerz założy szyszak, sam staje się tak szlachetny, iż jest godzien porównania go z królem< (Jean de Bueil)”.
„Bez Joanny d`Arc Francja stałaby się, jak Indie, angielską kolonią”. Bez Józefa Piłsudskiego bylibyśmy tylko częścią obcego terytorium. Kim są ci ludzie, którzy dziś prowadzą Polaków? Niewątpliwie są to ci, którzy nie są w stanie iść na kompromis ze złem. Nie robią tego nie tylko dlatego, że są dobrymi politykami, mądrymi graczami, którzy wiedzą, że nie każdy kompromis się „opłaca”, albo dlatego, że walka jest ich namiętnością, męską pasją, fantastyczną przygodą, ale dlatego, że rozumieją, jaki jest sens i cel krótkiego ludzkiego życia. Wzięli na siebie odpowiedzialność za państwo, za społeczeństwo w pełni świadomi, kim jest przeciwnik i jakie metody stosuje, jaki jest jego ponury arsenał. Walczą za nas, w naszym imieniu. Minister Antoni Macierewicz podczas spotkania z autorami książki „Konfidenci. Archiwa ujawniają prawdę”, do której napisał wstęp, przypomniał, że dziś próbują się gwałtownie wybielać ludzie z PO, którzy, zasiadając w ławach poselskich, po 10 kwietnia 2010 roku nie zrobili dosłownie nic, by wyjaśnić śmierć Prezydenta kraju i szefa Sztabu Generalnego. I wielu innych osób, piastujących kluczowe dla państwa urzędy. Nie tylko nic nie zrobili, ale utrudniali usilnie, ze swoją partią, wszelkie prace prowadzące do wyjaśnienia sprawy smoleńskiej.
Walka, jaką nasi politycy prowadzą to nie jest zwykła gra polityczna – z przebiegłym i silnym i perfidnym wrogiem, ciężka, niebezpieczna, wymagająca męstwa, zwykłego w takich warunkach. „Ze względu na nieustanne zagrożenie, cywilizacja Chrystusa jest łączona z ideą walki, ale nie tylko z tego powodu. Cywilizacja chrześcijańska widzi w zawodzie żołnierza wielkość i potęgę …” To się właśnie tak nie podoba – ta gotowość do walki o zasady chrześcijańskie. Tak postępuje “chrześcijaństwo zbrojne”. Tu nie chodzi o detale, o jakieś oderwane elementy. Zło wcielone w instytucje polityczne jest dziś tak poważnie, od samych fundamentów zagrożone, bo ma naprzeciwko siebie ludzi zakutych w zbroje rycerskie.
Czego się boją przeciwnicy rządu Prawa i Sprawiedliwości?
Tego, że z tymi Polakami, którzy jeszcze nie rozumieją, o co walczy Prezydent, rząd, większość sejmowa, co się w Polsce i wokół niej naprawdę dzieje, uda się nawiązać kontakt, znaleźć wspólny język. Trzeba tylko okazać im cierpliwość. Postarać się, by ujrzeli cały kontekst tej walki. i jej głęboki cel To nie oni są przeciwnikami tego ładu, o który walczą dziś rządzący i najtęższe głowy polityków Prawa i Sprawiedliwości.
Służba, czyli spokój osiągany przez uporządkowanie
Tajemnica służby żołnierskiej – i płynącego z niej szczęścia – została dotknięta przez francuskiego pisarza Ernesta Psichari (o którym wspomina dom Calvet). Po tym jak w 1905 roku, ten syn zamożnej burżuazyjnej rodziny stracił wiarę i nie wystarczały już mu „śmiertelne igraszki intelektu”, po paru próbach samobójczych, zaciągnął się do francuskiej armii kolonialnej i poszedł służyć do Czadu. „W służbie podoficer kawalerii Psichari odkrył pewien porządek, poczuł więź z odwiecznym ładem, który go przekraczał, a zarazem otwierał przed nim nowe horyzonty”.
Bohater jego książki „Podróż centuriona” odkrywa wagę i urok wierności, która przynosi mu spokój i ukojenie, łagodzi gorycz samotności. Jest wolny od pokus buntu, lubi nawet “codzienny kierat”. Dlaczego? Oto „znajduje się w sferze oddziaływania systemu moralnego i poddaje się jego prawom z tą samą swobodą, z jaką ciała niebieskie krążą po wyznaczonej orbicie”. Stopniowo zaczyna rozumieć, jaką sprzecznością, a wręcz kłamstwem jest być dobrym żołnierzem, lojalnym wobec dowódcy, skwapliwym w wypełnianiu rozkazów i zarazem – człowiekiem niewierzącym, który „odrzuca Rzym, ostoję wszelkiej wierności” Brzydzi się tym swoim rozdwojeniem, odrzuca je widząc jaskrawo swoje tchórzostwo i podwójną grę. I w końcu jest w stanie wyartykułować to, co boli go najmocniej: „Ach! Moje tchórzostwo pozwala mi zrozumieć, jak bardzo – wbrew mojej woli i bez mojej wiedzy – Jezus przyciąga mnie do Siebie!”
Szczęście posiadania dowódców w walce, jaką prowadzą dziś Polacy jest może tą największą nagrodą za wyrzeczenia, trudy i zwykłą niepewność ostatnich lat. Za upokorzenia i pogardę, którą Polakom okazywano – we własnym kraju i poza nim. Skoro mamy łaskę posiadania przywódców, zwycięstwo też będzie darem. Jest jednak potrzebna ogromna determinacja w walce. „Nie trzeba się tylko śmiać, trzeba zwyciężać”, zakończył Jarosław Kaczyński swoje przemówienie 13 grudnia pod Trybunałem Konstytucyjnym w Alei Szucha, po celnym dowcipie pod adresem PO. „I możecie na nas liczyć, zwyciężymy!”. Tak wypowiada się człowiek, który zna swoich ludzi – i oni są go pewni. „Połączył ich wspólny los”, pisze Psichari. „On jest ich dowódcą, oni są jego podwładnymi. A wszyscy razem tworzą mały, zamknięty system, system oddziaływania moralnego, poruszający się w bezkresnej przestrzeni, wśród burz piaskowych. (…)”.
Jest tak, bo łączy ich nie tylko ludzkie działanie, ludzie ci mają wiarę. Głęboką świadomość celu, który wielokrotnie przewyższa ich czysto ludzkie aspiracje. Są wojownikami Chrystusa. W takich chwilach jak ta, gdy szli ramię w ramię, w Marszu Wolności, widoczne było, że łączył ich duch szlachetnej walki., jaką musi prowadzić każdy chrześcijanin.
„Jest niczym pokorny dowódca rzymskiej kohorty, jeden z tych, którzy od czasu do czasu pojawiają się w Ewangelii, wybrani przez Boga” – pisze o takich wojownikach Dom Calvet – „To właśnie jednego z nich podziwiał Jezus w Kafarnaum, gdyż nie znalazł równej wiary w Izraelu… Św. Paweł namawia swego ucznia, Tymoteusza, by ten walczył jako dobry żołnierz Chrystusa i wylicza części uzbrojenia rekruta: hełm, tarczę, pancerz i miecz, stanowiące typowe uzbrojenie centuriona w czasach rzymskich. Św. Pawłowi z pewnością chodziło o walkę duchową, wszelako jest rzeczą zadziwiającą, że ów wielki apostoł, sam przepełniony wewnętrznym pokojem, >który przewyższa wszelkie uczucie< (pax Dei quae exsuperat omnem sensum), tak często przywoływał obraz wojny i cnót wojskowych, sięgał po słownictwo żołnierzy i zapaśników”.
Francuski benedyktyn przypomina, że chrześcijanie stale kroczą ścieżką wojenną, a ich asceza też uważana jest za formę walki. „A to, co jest prawdą dla istoty i natury powołania chrześcijańskiego, jest oczywiście prawdą również dla społeczeństw chrześcijańskich”.
„Stajemy z otwartą przyłbicą – mówi dom Calvet – wspólne dobro jest przedmiotem i celem polityki”. Przywódcy PiS-u jako katolicy nie są w stanie układać się z siłami wroga, nie zawierają kompromisu hańby, nie dialogują, by zatrzeć w umysłach tych, którzy im ufają, kategorie dobra i zła. Nie mają złamanych dusz przez oddanie się na służbę systemowi pogardy wobec Boga. Dlatego zwyciężają.
“Wszystko, co cenne i wyjątkowe, narażone jest na zagładę i nieuchronnie zginie, jeśli wojownik, którego obowiązkiem jest chronić i bronić, stanie się pacyfistą” – i zacznie, dodajmy, najbardziej dbać o swój wizerunek oraz finansować instytuty robiące dla niego odpowiednie sondaże.
Nieżyczliwi Prawu i Sprawiedliwości ludzie z „prawej strony”, nieżyczliwi z powodu manipulacji, podejrzeń i insynuacji rzucanych dość łatwo w mediach “konserwatywnych”, a także z powodu pewnej rozpowszechnionej kłamliwej ideologiii zorientują się w pewnej chwili – o ile są uczciwi – że ta walka jest także walką w obronie wiary. Taką samą jak ta, którą prowadzili krzyżowcy. Przywraca bowiem sens i wagę zapomnianym pojęciom, przywraca kryteria prawdy, nadaje na powrót rangę prawu, porządkuje fundamenty myślenia o cywilizacji i czynnie jej broni. Broni też wolności obywatelskich, ale nie tych, które stawiają na równi prawdę i błąd, wiarę i herezję. Tego połączyć się nie da. Z tego powodu misja ta ma także wielką rangę międzynarodową. „Oddziaływanie na świat w celu utrzymania Bożego porządku jest bowiem prawem i zadaniem, które stanowi część odpowiedzialności chrześcijanina”.
To zaczęło się od obrony krzyża na Krakowskim Przedmieściu. A „krucjata bez krzyża, przedsięwzięcie pozbawione ducha misyjnego, to krucjata zniekształcona, kaleka”.
Śmierć Prezydenta RP pozwoliła zrozumieć wielu Polakom, którzy dziś wychodzą na ulicę, by okazać solidarność i poparcie dla obecnej władzy, z kim i o co toczy się walka. „Według św. Tomasza z Akwinu śmierć żołnierza chrześcijańskiego może być porównywana z męczeństwem, >jeśli broni on ojczyzny przeciw wrogim atakom, które usiłują zniszczyć wiarę Chrystusa<”.
U progu obchodów Świąt Bożego Narodzenia – tych najbardziej polskich świąt – u progu roku Jubileuszu Chrztu Polski warto rozpatrzyć tę prawdę.
Wszystkie cytaty za: Dom Gérard Calvet, Jutro Chrześcijaństwa, Poznań 2001