Grzech nawracania, zbrodnia prawdy
„Męczeństwo błogosławionego Boboli: oczy wyłupione, ręce odarte z ciała aż do kości, nos i wargi ucięte, wieniec ze zmoczonych witek, które się kurczą, język wydarty, ofiara leży na gnoju, ciało broczy krwią (…)” (Paul Claudel, Dziennik, 1907 r.)
Okoliczności śmierci i dramatyczna historia pochówku ofiar katastrofy Smoleńskiej w sposób oczywisty przypominają to, co wydarzyło się w kwietniu 1940 roku w Katyniu i innych miejscach kaźni. Potem wiele miesięcy trwające ekshumacje. Poszukiwania szczątków bliskich przez rodziny ofiar. Ale przywołują także nieuchronnie mord św. Andrzeja Boboli, jakiego przed 360 laty dokonali kozacy na usługach prawosławnych popów na ziemi pińskiej na Polesiu oraz burzliwe losy relikwii jego ciała po męczeńskiej śmierci.
Prawda o tym, co zostało uczynione Polsce w Katyniu była przez wszystkie lata komunizmu ścigana listem gończym. Nienawidzona, zacierana, wyrzucana na śmietnik. Słowo „Katyń” miało zniknąć z języka polskiego. Prawdziwą zbrodnią było mówienie o Katyniu! Zamykano do więzień tych, którzy wspominali o nim. Jeszcze w latach 80. zabito księdza, który zbierał pamiątki i dokumenty po pomordowanych w Katyniu Polakach.
Prawda o Katyniu była tak samo systematycznie zakrzykiwana, mordowana, zniekształcana jak zakrzykiwane i oprotestowywane są dzisiejsze wysiłki suwerennych władz polskiego państwa, by stając na gruncie prawa, chroniąc ład państwowy, broniąc polskiej racji stanu, ujawnić całą prawdę o Smoleńsku.
„Wobec tak wielkiej liczby nieprzyjaciół”
Prawie sto lat przed Katyniem, nie bez przeciwności, dokonano w Watykanie beatyfikacji Andrzeja Boboli, księdza, który nawracał polskie Kresy. Rozgniewany beatyfikacją car skazał tego dnia na śmierć sześciu Polaków wcielonych do rosyjskiej armii. Rząd carski nie szczędził wszelkich nacisków, by Pius IX nie odważył się ogłosić światu, że uznaje Andrzeja Bobolę za błogosławionego. A jednak 30 października 1853 r. beatyfikacja została dokonana i towarzyszył jej wyjątkowy, wręcz królewski splendor.
„Wnętrze całej bazyliki św. Piotra wybito czerwonym adamaszkiem i oświetlono mnóstwem świateł. W miejscu, gdzie według zwyczaju wieszało się herby: papieski oraz panującego w państwie, z którego pochodził błogosławiony, polecił Ojciec św. powiesić dwa herby papieskie, aby w ten sposób symbolicznie zaznaczyć, że uciemiężonemu narodowi on zastępuje króla”, czytamy w jezuickim opracowaniu. Pragnę, aby w tak ciężkich czasach i wobec wielkiej liczby nieprzyjaciół wierni Chrystusa uzyskali nowy wzór, który wzmógłby ich odwagę w walce… , pisał papież w brewe beatyfikacyjnym.
Właśnie wtedy, gdy prześladowania katolików w całym imperium się nasilały, rusyfikacja osiągała apogeum, potrzebny był Polakom wzór „mocarza ducha, który nie uląkł się przemocy”. Gnębieni, zagrożeni śmiercią za wiarę unici podlascy mieli do kogo się odwołać. Jezuiccy misjonarze udający się w przebraniu kupców – domokrążców lub wędrownych rzemieślników na Podlasie działali z wielką energią wśród unitów mimo zagrożenia zsyłką i torturami. Ciało św. Andrzeja Boboli polscy księża wieźli przez całą Rosję, by trafiło w końcu do miejsca, które wydawało się bezpieczne (wkrótce okazało się jednak, że w Rosji takich miejsc nie ma). Był czas, gdy znajdowało się nawet pod opieką prawosławnych, kiedy po kolei wyrzucano z Połocka (dokąd przewieziono je z klasztoru w Pińsku) jezuitów, pijarów, dominikanów.
Ciała trwają nienaruszone
Ciało ludzkie jest stworzone, nie należy do nas. Należy do Boga. Będzie wskrzeszone w Dniu Ostatecznym do życia wiecznego. Rzeczy stworzone mogą ulegać zniszczeniu na ziemi, ale Bóg zawsze upomni się o swoją własność. Tylko Bóg może sprawić, że ciała męczenników i świętych, tych, którzy ofiarowali się jako Jego własność, nie ulegają rozpadowi. Wiele ciał świętych zostało zachowanych wbrew naturze setki lat, tak jak ciało św. Andrzeja Boboli. Trwa nienaruszone, by świadczyć prawdę o Bogu.
W naszym narodzie, dzięki wierze katolickiej, istnieje wielka cześć dla ciał zmarłych. Zwłaszcza dla ciał ludzi bliskich oraz szczątków doczesnych bohaterów. Dlatego tak jednoznaczny, natychmiastowy i powszechny był głos Polaków, którzy domagali się, by Lech i Maria Kaczyńscy zostali pochowani na Wawelu. W kontraście wobec tej czci odbywało się, żałosne w swej wymowie, niszczenie pamięci i bezczeszczenie ciał należących do Polaków, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Profanowanie ciał zmarłych, także ciał świętych oraz znieważanie ich pamięci jest częstą praktyką Wschodu. Teść Henryka Sienkiewicza podczas zesłania pod Pskowem był świadkiem jak prawosławni popi w cerkwi intonowali „taką oto budującą modlitwę”, jak ironicznie kwituje we wspomnieniach jego prawnuczka: „Batoryj, kotoryj Moskwu rozorał, ludiej ubiwał, budiem jego proklinat`!” Zwyczaj wyklinania wrogów cara i Moskwy był powszechny w cerkwiach. Oto różnica – fundamentalna – między katolickim Zachodem a azjatyckim Wschodem. Także Wschodem schizmatyckim. A schizma to nie jest przykład „różnorodności religijnej”, jak się dziś beztrosko twierdzi. To znak odstępstwa od prawdy, zniekształcenie religii katolickiej. To drastyczne kłamstwo o ogromnych duchowych konsekwencjach. A kłamstwo zawsze rodzi kłamstwo.
Gdy dziś niektórzy nazywają “wydarzeniem kulturalnym” zbrodniczy stan wojenny w Polsce, zaprowadzony 13 grudnia 1981 roku, to jest to konsekwencja faktu, że jego ofiarom odmówiono prawa do uszanowania ich śmierci, choć ginęli za Polskę i dla Polski; także prawa do uroczystego pogrzebu. Chowano ich potajemnie, jak złoczyńców.
Znęcanie się nad ciałami ludzkimi, nawet po zadaniu im śmierci, to widomy znak przynależności do „innego świata”. O odmienności tej złożył raport już w XIII wieku Benedykt Polak, franciszkanin, który jako pierwszy Europejczyk dotarł do serca imperium mongolskiego, by zdać sprawozdanie papieżowi Innocentemu IV, czym jest Azja. Polski mnich w dziele De Itinere Fratrum Minorum ad Tartaros, użył tego zastanawiającego terminu: „jest tam jakoby zupełnie inny świat”.
Ciało św. Andrzeja Boboli, okrutnie męczone przed śmiercią, na oczach wielu świadków, „mówiło” także po śmierci. Rosjanie, a potem bolszewicy mieli z nim niemały problem. Próbowali bezcześcić relikwię jego ciała, by skompromitować jego świętość. W roku 1922 umieścili ją jako „eksponat” na “Wystawie Higienicznej” w Moskwie. Ale osiągnęli tylko własną kompromitację; prości ludzie – prawosławni – oddawali cześć Świętemu nawet w tak urągających warunkach
Skutek niewierności – paraliżująca trwoga
Dziś, gdy śledztwo w sprawie Smoleńska wchodzi w kluczową fazę, zaczynają „mówić” wielkim głosem zbezczeszczone ciała naszych rodaków, zabitych w kwietniu 2010 na rosyjskiej ziemi. Budzi to najokropniejszą panikę wśród ludzi, którzy przyłączyli się jako chór kłamców do tych, którzy w 2010 roku orzekli, że śmierć głowy naszego państwa, generalicji, posłów, senatorów, duchowieństwa, urzędników najwyższych instytucji państwowych, nastąpiła przypadkowo. „Od początku dramat smoleński jest uwikłany w dezinformację. Uruchomienie tej potężnej machiny kłamstwa było niezbędne do zastraszenia narodu patrzącego na śmierć swojej elity” (Antoni Macierewicz w „Gazecie Polskiej”). Znamienne: jeśli „zabójcą” była „pancerna brzoza”, błąd pilotów, czy mgła, jeśli prawda jest tak banalna, to dlaczego tyle nienawistnych słów sypie się na głowę szefa MON?
„Wąż mnie zwiódł i zjadłam” (Rz 3, 13) tłumaczyła się Ewa ze swojej niewierności Bogu. „Jest to prawda o człowieku, który uwierzył w kłamstwo szatana, a wzgardził prawdą o Stwórcy, powołującego do istnienia wszystko, a zwłaszcza człowieka ze swojej bezmiernej i niczym nieograniczonej miłości” – przypomniał niedawno abp Marek Jędraszewski – „Człowiek ten zapragnął być jak Bóg, a okazało się, że ogarnęła go paraliżująca trwoga i beznadziejna chęć ukrycia się przed wzrokiem Wszechmogącego”.
Ta sytuacja w dziejach człowieka wciąż się powtarza. Niewierność Bogu owocuje zbrodnią, kłamstwem, a zaraz potem panicznym strachem i chęcią ukrycia się z tym wszystkim, przeinaczenia wszystkiego. I wszystko ma być “na odwrót” niż jest w rzeczywistości.
Bóg jednak „przemówił” przez ciało Andrzeja Boboli. Zdemaskował tych, którzy o Nim kłamali. Ciało świętego nie rozkładało się po śmierci, mimo że zostało tak straszliwie zniekształcone za życia, gdy zadawano św. Andrzejowi setki ran i najwymyślniejszych tortur. Wydawało nawet przyjemny zapach.
Tej zbrodni ukryć się nie dało. Natychmiast gromadzili się przy trumnie ludzie modlący się o wstawiennictwo Męczennika. Dlatego ci, którzy ogarnięci byli irracjonalnym strachem, czując, że są zdemaskowani, próbowali wciąż ukrywać ciało św. Andrzeja, a nawet je profanować.
„W 1866 r. do Połocka przyjechała z Petersburga komisja rządowa. Rozeszły się bowiem wieści, że Błogosławionemu oddają cześć na równi z katolikami także prawosławni. W czasie inspekcji oderwała się od sklepienia cegła i spadając raniła jednego z urzędników. (…) komisarze, widząc w tym interwencję Boboli, pospiesznie opuścili kaplicę. W czasach sowieckich kilkakrotne próby zbeszczeszczania relikwii zostały udaremnione zdecydowaną postawą społeczeństwa. Dopiero 23 czerwca 1922 roku kościół otoczyło wojsko. Zjawili się wysłańcy Kremla. Po otwarciu trumny ciało obnażono i rzucono nim o posadzkę. Ku osłupieniu obecnych, zwłoki nie rozsypały się. Spisano protokół o ich stanie, stwierdzając, że trup zawdzięcza swoje dobre zachowanie właściwościom ziemi, w której się znajdował. (…) 20 lipca wtargnęli do kościoła bojcy i maltretując parafian broniących dostępu do trumny, wywieźli ciało do Moskwy, umieszczając je w gmachu Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia” (z opracowania parafii. św. Andrzeja Boboli w Czechowicach-Dziedzicach).
Rząd odrodzonej Rzeczypospolitej nie mógł doprosić się zwrotu ciała Męczennika. Wcześniej już Józef Piłsudski planował szarżę na Połock, by odebrać trumnę z ciałem św. Andrzeja. Klęska głodu w roku 1922 w Związku Sowieckim i pomoc Watykanu dla ludności Rosji przyniosła zgodę na prośbę Ojca świętego o wydanie relikwii. Sowieci zastrzegli jednak, że trumna z ciałem Andrzeja Boboli w żadnym wypadku nie może być przewożona przez Polskę; okrężna trasa do Rzymu wiodła przez Odessę i Konstantynopol.
Po kanonizacji w Rzymie w 1938 r. ciało Świętego dotarło wreszcie – w triumfalnym pochodzie – do Warszawy; trumna przejechała przez pół Polski, wszędzie witana z owacją, łzami i modlitwą.
W 2002 roku św. Andrzej Bobola został ogłoszony patronem Polski. W przyszłym roku przypada 360 rocznica jego śmierci.
Warunek konieczny – pokonanie strachu
Ekshumowane dziś mocą przepisów prawnych Rzeczypospolitej ciała ofiar katastrofy smoleńskiej także „zbyt dużo”, zdaniem przeciwników dzisiejszych władz politycznych, „mówią”. Ukazują ślady tragedii, które prowadzą nieomylnie do jej źródła. Zachowały całą prawdę o tym, co się wydarzyło. Prawdy bowiem nie da się zabić.
Konieczne jest pokonanie strachu. Strach oddziela człowieka od Boga. Jeśli kocha się Boga, jeśli się Mu ufa, wierzy w Niego, nie ma powodu do strachu. Żadnego. Strach się kończy, gdy pojawia się Bóg. Św. Andrzej Bobola, Męczennik za wiarę, zgładzony w wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego, 16 maja 1657 roku, dowiódł tego. W obliczu grożenia przez bandę oprawców, domagania się, by zaparł się wiary, a potem wobec brutalnego fizycznego ataku i niesłychanych tortur, trwających kilka godzin, nie zachwiał się, nie stracił ani przez chwilę wiary. Nie osłabła jego miłość do Boga.
„Veritas liberabit vos. Tylko rozumiejąc zostaniecie wyzwoleni. Prawda zrozumiana, miast czynić was niewolnikami ludzi i rzeczy, czyni was ich władcami. Wolność to być Panem, a nie wybierać między rozmaitymi panami” (Paul Claudel).
Męczeństwo św. Andrzeja Boboli zostało dokładnie opisane dzięki zeznaniom pod przysięgą licznych naocznych świadków. Jeszcze na kilka godzin przed śmiercią wzywał swoich katów, by się nawrócili i czynili pokutę. Gdy obiecywali ocalenie, jeśli wyrzeknie się wiary, uczynił publiczne wyznanie wiary: „Jestem kapłanem katolickim, urodziłem się w tej wierze i chcę w tej wierze umierać. Moja wiara jest prawdziwą i dobra wiarą; jest tą, która prowadzi do zbawienia, nie mogę zaprzeć się mojej świętej wiary. Raczej wy się nawróćcie i czyńcie pokutę, bo nie zbawicie się w waszych błędach… Jeżeli wytrwale będziecie gardzić waszymi błędami schizmatyckimi i przyjmiecie tę sama wiarę, którą ja wyznaję, rozpoczniecie poznawać Boga i zbawicie swe dusze”.
Po otrzymaniu ciosu szablą, leżąc już na ziemi, wołał: „Wierzę i wyznaję, że jest jeden Bóg, prawdziwy, tak jak jeden jest prawdziwy Kościół, jedna prawdziwa wiara katolicka, objawiona przez Chrystusa, ogłoszona przez apostołów, a za nią, tak jak Apostołowie i wielu Męczenników – także ja chętnie cierpię i umieram”. Męczennik wypowiadał te słowa łagodnie, „z dobrocią serca”, o czym świadkowie zeznawali z prawdziwym podziwem. Kiedy obdzierali go ze skóry miał jeszcze siłę zwrócić się do swoich katów: „Moje drogie dzieci – co wy robicie? Oby Pan Bóg był z wami i z waszej złości dał wam wejść w samych siebie! Jezus! Maryja! Bądźcie przy mnie! Oświećcie tych ciemnych Waszym światłem!… Jezus! Maryja! Panie, w ręce Twoje oddaję duszę moją!”
Jak zapisano w starym rękopisie: „Ubrany w szkarłatny ornat swoich ran – był pozbawiony skóry na rękach i plecach – w którym każde źdźbło plew, którą go obsypano, błyszczało jak brylant, kapłan ten był gotów do złożenia ofiary. Podwajał modlitwy za swoich katów, podczas gdy oni podwajali uderzenia i męki (…)”.
Nie umierał „bezsensownie”, „irracjonalnie”, jak nieraz twierdzą innowiercy, nie pojmując znaczenia ofiary; umierał świadomie za Chrystusa. Do pewnego żyda, który przypatrywał się torturom zawołał: ”Widzisz, że w sprawie mej wiary nic nie czuję! Dlaczegóż nie poznajesz swoich błędów i nie przyjmujesz tej prawdy, którą stwierdzam moim życiem?”
„Św. Andrzej jest tak oryginalny…”
Wielokrotnie sam inicjował pamięć o sobie. Ukazywał się w widzeniach różnym osobom, m.in. 16 kwietnia 1702 roku ks. Marcinowi Godebskiemu SJ, rektorowi kolegium jezuickiego w Pińsku (zakonnik prosił Boga o pomoc w utrzymaniu klasztoru). „Nieznany jezuita ukazał mu się podczas snu i zapewnił, że będzie miał klasztor w opiece pod warunkiem, że jego ciało – Andrzeja Boboli – zostanie otoczone odpowiednią czcią. W podziemiach kościoła spoczywało wielu jezuitów, a wszelkie zapiski poginęły w burzliwych dziejach kolegium. (…) W nocy z 18 na 19 kwietnia Andrzej Bobola dokładnie określił miejsce, w którym został pochowany. Po trzech godzinach pracy wykopano z ziemi trumnę… Po zdjęciu wieka ujrzano zwłoki, które zachowały świeży wygląd, ze wszystkimi śladami tortur. (…) Wiadomość o odnalezieniu ciała, które w wilgotnej piwnicy, wśród rozkładających się trupów, zachowało świeżość, obiegła Polesie lotem błyskawicy. (…) Okoliczna ludność tłumnie przychodziła do okienka krypty, w której spoczywał Bobola, by oddać hołd Męczennikowi. Gdy w latach 1709-1710 straszna zaraza pochłonęła tysiące ofiar [w r. 1710 życiem przypłaciło duchową posługę 94 jezuitów – EPP], jedynie Pińszczyzna została ochroniona przed epidemią”.
W 1819 roku Andrzej Bobola ukazał się dominikaninowi, o. Alojzemu Korzeniowskiemu w Wilnie, który prosił go, by “wyjednał u Boga miłosiernego litość dla biednych Polaków, żeby Polska stała się znowu królestwem, królestwem prawowiernym i Bogu podległym”. Męczennik zapowiedział wtedy wskrzeszenie Polski, a także moment uznania swojej osoby za głównego naszego patrona.
„Św. Andrzej Bobola jest tak oryginalny w inicjowaniu kultu”, podkreślają zakonni współbracia, ale należałoby chyba powiedzieć, że niezmordowanie oręduje w sprawach Polski i wiary. Gdy po odzyskaniu niepodległości Episkopat Polski rozpoczął starania o kanonizację błogosławionego Andrzeja, zwłaszcza, że dopiero co odzyskana wolność została w 1920 roku zagrożona przez bolszewików, do prośby Episkopatu dołączono list Naczelnika Państwa, w którym Józef Piłsudski pisał:
“(…) Pragniemy mu okazać wdzięczność za Jego opiekę nad Polską i zapewnić ją sobie na przyszłość dla dalszego rozwoju naszego Państwa. Dlatego błagamy Cię, Ojcze Święty, by Wasza Świątobliwość raczył zaliczyć w poczet świętych Błogosławionego Andrzeja Bobolę. Ufamy, że jako Patron Kresów Wschodnich, na których poniósł śmierć męczeńską, wyprosi nam u Boga, że Polska w dalszym ciągu będzie przedmurzem chrześcijaństwa na rubieżach wschodnich”.
Bolszewicy zostali pokonani w ostatnim dniu Nowenny ku jego czci 15 sierpnia 1920 roku. Wtedy właśnie padły słowa: “Błogosławiony Bobola, którego relikwie spoczywają w tej chwili na tym ołtarzu, to wielki Patron Polski, który za te same hasła, za które Polska obecnie walczy i z rąk tych samych wrogów, które jej istnieniu zagrażają, najokrutniejsze poniósł męczeństwo. Andrzej Bobola to w najściślejszym słowa znaczeniu bohater wschodniego frontu!”
Zabiegi Polaków o kanonizację św. Andrzeja zostały uwieńczone przez Piusa XI pomyślnym skutkiem w święto Zmartwychwstania w 1938 roku. Ostatnim aktem Stolicy Apostolskiej dotyczącym Andrzeja Boboli jest encyklika Piusa XII z 16 maja 1957 roku, z okazji 300-lecia śmierci Świętego, skierowana do biskupów całego Kościoła, “Invicti athletae Christi”, w której papież wzywał Polaków, by pozostali „przedmurzem chrześcijaństwa”.
Przed kilkunastu laty św. Andrzej Bobola objawił się proboszczowi parafii w miejscu swego urodzenia, w Strachocinie, upominając się o należną mu tutaj pamięć i kult. Widzenia Świętego trwały dłuższy czas, budząc niepokój u sprawujących tu posługę proboszczowską. Andrzej Bobola pozostał gwałtownikiem, nieprzejednanym w sprawach najświętszych.
„przeciw nieprzyjaciołom świętego rzymskiego Kościoła pokornie błagam”
W 1917 roku w Fatimie Matka Boża mówiła o konieczności poświęcenia Rosji, w przeciwnym razie jej błędy „rozleją się na cały świat”. Rosja ma się nawrócić, a wraz z tym faktem nastąpi ostateczny triumf Niepokalanego Serca Maryi. Stąd prośba Matki Bożej o Nabożeństwo Pierwszych Sobót miesiąca. Przed stuleciem Objawień Fatimskich jest to coraz bardziej oczywiste dla ludzi wierzących, którzy nie pocieszają się naiwnie, rozmywając obraz rzeczywistości i czyniąc kult Maryjny czułostkowym i infantylnym. Niestety, poświęcenie Rosji, ściśle według wymagań Matki Bożej, przekazanych siostrze Łucji, jednej z trojga dzieci fatimskich, nie nastąpiło. Po latach zbrodni i zamętu w umysłach, jaki wprowadził komunizm sowiecki i jego następstwa na całym świecie, wypełnienie tej prośby jest niezwykle palące.
Nie często się wspomina, że na rok przed męczeńską śmiercią św. Andrzeja Boboli miały miejsce śluby Jana Kazimierza przed obrazem Matki Boskiej we Lwowie. Było to w sobotę, l kwietnia 1656 roku. Kto dziś pamięta, że autorem tekstu ślubów, w których król dzielił się swoją władzą królewską z Matką Boga, był św. Andrzej Bobola? W latach 1623–1624 Męczennik był rektorem kościoła w Nieświeżu gdzie wspólnie z księciem Albrychtem Stanisławem Radziwiłłem h. Trąby, kanclerzem wielkim litewskim, dążył do uroczystego uznania Matki Bożej jako Królowej Rzeczypospolitej, co zostało spełnione po trzydziestu latach przez Jana Kazimierza we Lwowie.[1]
Na krótko przed swoją tragiczną śmiercią Prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński przyjechał do Lwowa i w katedrze lwowskiej dokonał odnowienia ślubów Jana Kazimierza.
Ujawniana dziś stopniowo, z całą konsekwencją, prawda o katastrofie smoleńskiej budzi podobną nienawiść jak prawda o okolicznościach śmierci Andrzeja Boboli i jego zasługach dla wiary mieszkańców Rzeczypospolitej. Prawda zawsze jest nienawidzona.
“Wielka Boga-Człowieka Rodzicielko i Panno Najświętsza! Ja, Jan Kazimierz, z łaski Syna Twego, Króla królów i Pana mego, i z Twego miłosierdzia król, padłszy do stóp Twoich najświętszych, Ciebie za Patronkę moją i za Królową państw moich dzisiaj obieram. I siebie, i moje królestwo polskie, księstwo litewskie, ruskie, pruskie, mazowieckie, żmudzkie, inflanckie i czernichowskie, wojska obydwu narodów i ludy wszystkie Twej osobliwszej opiece i obronie polecam i o Twoją pomoc i miłosierdzie w tym nieszczęśliwym i przykrym królestwa mego stanie przeciw nieprzyjaciołom świętego rzymskiego Kościoła pokornie błagam. A że największymi dobrodziejstwy Twemi pobudzony pałam wraz z moim narodem nową i najszczerszą chęcią służenia Tobie, więc przyrzekam też i na przyszłość w moim i ludów moich imieniu Tobie, Najświętsza Panno, i Synowi Twojemu, Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi, że cześć Waszą i chwałę przenajświętszą zawsze po wszystkich krajach mego królestwa z wszelką usilnością pomnażać i utrzymywać będę. Obiecuję prócz tego i ślubuję: iż gdy za świętem Twym pośrednictwem i wielkiego Syna Twego miłosierdziem, nad nieprzyjaciółmi, a osobliwie Szwedami, Twoją i Syna Twego cześć i chwałę wszędzie po nieprzyjacielsku prześladującymi i zupełnie zniszczyć usiłującymi, zwycięstwo odniosę, u Stolicy Apostolskiej starać się będę, aby ten dzień na podziękowanie za tę łaskę Tobie i Synowi Twojemu corocznie jako uroczysty i święty na wieki obchodzono i polecę czuwać nad tym biskupom królestwa mego, aby to, co przyrzekam, od ludów moich dopełnione było. (…)”.
„Grzech” nawracania, „zbrodnia” prawdy
Do dziś dzieło życia św. Andrzeja Boboli jest krytykowane przez Cerkiew prawosławną. Jak mówi teolog prawosławny, Michał Klinger „jego praca apostolska miała znamiona prozelityzmu i sprowadzała się do przeciągania prawosławnych na katolicyzm”. Wiadomo, prozelityzm, czyli nawracanie, to dziś ciężki grzech, to niemal zbrodnia. Środowiska związane z Polskim Autokefalicznym Kościołem Prawosławnym niechętnie odniosły się do decyzji polskiego Kościoła katolickiego, uznającego Andrzeja Bobolę za patrona Polski.
Katyń. Mordowanie z zimną krwią ponad dziesięciu tysięcy polskich oficerów, w sumie zaś 21 768 tysięcy obywateli polskich, kwiatu inteligencji. Polska elita miała na rozkaz Stalina zniknąć, by tu, gdzie jest Polska mogła zostać zainstalowana osobliwa grupa społeczna: Polacy z duszą rosyjską, ludzie sowieccy. Ludzie o szczególnych umysłach. Wyziębionych. Skamieniałych. Ogłuszonych.
A potem – dziesiątki lat trwająca historia stawiania przez Polaków, potajemnie, nocą, krzyży, tablic, symbolicznych pomników. Daremne, ale ponawiane wciąż próby stworzenia katyńskiego cmentarza. Godnego miejsca pochówku tych, których uznano za „wrogów władzy sowieckiej” – bezbronnych polskich jeńców, którzy nie podejrzewając sowieckiego podstępu dali się zamknąć w jenieckich obozach, a których zabijano potem strzałami w tył głowy.
Rok 2010. Modlitwa Polaków przy Krzyżu Smoleńskim w Warszawie i wielomiesięczna walka, by mógł tam pozostać.
Prawda w każdej sytuacji historycznej przeszkadza naszym sąsiadom.
Mój znajomy, pan Janusz Zakrzeński, bał się wyjazdu do Katynia 10 kwietnia 2010 roku. Znałam go jako szlachetnego, skromnego człowieka, aktora – patriotę, który wyróżniał na tle środowiska, bo nie przyjmował każdej roli. Aktorstwo traktował jak misję, chciał pracować i tworzyć dla Polski – myślał o odzyskaniu dla najwyższego lotu kultury Teatru Polskiego w Warszawie. A jednak wsiadł do tupolewa, przemógł strach. Wybrał obowiązek złożenia hołdu zamordowanym braciom. Okazał męstwo, jakie przystoi Polakowi i katolikowi.
„Nie zapominajmy nigdy o śmierci – tak jak nam to doradza Pismo Święte” – pisał w swych wspomnieniach bł. ks. Władysław Bukowiński, Apostoł Kazachstanu – „Bez przestanku rozważaj twoje rzeczy ostateczne, a nie zginiesz na wieki”.
Rosjanom i komunistom – także tym z 1981 roku – wydawało się, że wystarczy zabić pewną ilość Polaków i problem Polski i polskich katolików zniknie. Nie zniknął. Zapomnieli, że Bóg jest Panem życia i śmierci i władcą państw. Rzeczypospolita, Polska republikańska, dbająca sprawiedliwie o los wszystkich swoich obywateli, także tych najbiedniejszych, najbardziej niesprawiedliwie traktowanych przez długie lata – co ślubował w katedrze lwowskiej Jan Kazimierz (lecz ślubów nie zdolał dopełnić!) – właśnie dziś, na naszych oczach się odradza.
Tylko Bóg może sprawić, że oczom ludzkim ukazuje się żywy Człowiek, choć wcześniej, o ile wcześniej!, zadana była śmierć. Tak jak stało się to Trzeciego Dnia. Torturowany, umierający przez wiele godzin w męczarniach, zamordowany z zimną krwią Bóg – Człowiek zmartwychwstał. Wielu Go widziało, wielu z Nim rozmawiało przed Jego Wniebowstąpieniem. Jeśli nie byłoby to prawdą, dlaczego Jego grób pozostał pusty? Dlaczego nigdy, za wyjątkiem dwóch pierwszych dni, nie było tam ciała Chrystusa? Dlaczego nie znaleziono też nigdy martwego ciała Jego Matki, Maryi? Do grobów Apostołów pielgrzymowano od dnia ich pogrzebu, do grobu Maryi – nigdy. Był pusty.
Powyższe argumenty historyczne są niepodważalne, choć rzadko się je dziś wysuwa, jakby sami chrześcijanie „wstydzili się” tych ogromnych cudów. Jeżeli się im jednak zaprzecza, umniejsza je lub przemilcza, rzekomo dlatego, że są zbyt „dosłowne”, nie pozostawiają miejsca na spekulacje, na pseudofilozoficzne rozważania, kim właściwie jest Bóg, kim Jego Matka, pisze się alternatywną historię, wymyśla się bajkę. Snuje się „narrację”. Być może, gdyby nie tak wielka gorliwość bajkopisarzy, nieprzerwanie trwająca z górą lat dwa tysiące, którzy wymyślali fantastyczne teorie, oparte o wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca, by „przykryć” fakt Zmartwychwstania Chrystusa, nadzwyczaj niewygodny dla nich, świat byłby dziś inny. Ludzie łatwowierni, którym głowy puchną od cudzych łgarstw, jarmarcznych opowieści, nie potykaliby się tak w swoim życiu na każdym kroku. Nie dawaliby się wykorzystać. Trafialiby częściej na wąską drogę wiodącą do nieba. Dzięki historycznemu konkretowi, jakim było Zmartwychwstanie Chrystusa, opisane dokładnie w Piśmie Świętym, wielu jednak również p o w r ó c i ł o do rzeczywistości, zaczęło uznawać to, co ponad wszelką wątpliwość j e s t. Właśnie to, co mogą rozpoznać – nie tylko swoimi zmysłami, ale poznać głębiej, swoim umysłem, o ile jest wolny. A potem – dzięki łasce – odnaleźć także w rzeczywistości nadprzyrodzonej. Jeśli uwierzą w jej istnienie i zechcą ją poznawać.
Zdarzenia cudowne towarzyszą nieodłącznie wielkiej misji. Bóg bowiem nigdy nie odstępuje swoich wybranych.
Wielkie cuda nadal trwają. W cudowny sposób ożywa biały Opłatek, Najświętsza Hostia, stając się żywym Ciałem, fragmentem Serca. Mamy w Polsce aż dwie takie żywe cząstki Serca, w Sokółce i w Legnicy. Właśnie w ostatnich latach miały w tamtejszych kościołach miejsce te wielkie cuda. Czyż mogą w czyimś umyśle zrodzić się wątpliwości, czyje to Serce – przechowywane ze czcią w Monstrancji?
I dlaczego właśnie tu, w Polsce, w kościele, podczas Mszy, dziś się objawia?
________
[1] Albrycht (od: Albert) Stanisław Radziwiłł blisko współpracował z rektorem kościoła w Nieświeżu, św. Andrzem Bobolą i stale mu pomagał. To pod jego wpływem postanowił ogłosić światu, na podstawie objawień włoskiego Jezuity, o. Juliusza Mancinellego (Neapol, 1608 r., 1617 r., Kraków 8 maja 1610 r.), że Matka Boża pragnie zostać Królową Polski. W roku 1635 książę Albrycht ogłosił drukiem książeczkę pt. Dyskurs nabożny z kilku słów wzięty o wysławianiu Najświętszej Panny Bogurodzicy Mariey, w której powołuje się na osobistą znajomość z o. Mancinellim wyjaśniając, że to jemu Maryja kazała nazywać się Królową Polski. Ten nakaz został zrealizowany, nie bez wielu trudności i przeciwieństw, w Ślubach Lwowskich Jana Kazimierza w 1656 roku. Diariusz łaciński, jaki napisał Albrycht S. Radziwiłł (1632-1655) uznawany jest do dziś za najcenniejszy pamiętnik polityczny XVII w. potwierdzający głęboką wiedzę, kulturę i erudycję autora.