Godzina prawdy, albo Brakujące ogniwo

Posted on 10 listopada 2020 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Ona zmiażdży głowę węża

Wśród zwolenników awantur i bluźnierstw publicznych popełnianych przez gromady kobiet i młodych ludzi na naszych ulicach po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego,  pojawiło się niemało osobistości, które pod swoimi nazwiskami umieszczają tytuły naukowe. A także słowa: filozof, socjolog, psycholog. A także ci, którzy bynajmniej nie protestują, gdy używa się wobec nich określenia: artyści, intelektualiści. Słowem, znawcy człowieka, humaniści.

I to właśnie przy ich udziale to, co wydarzyło się w Polsce po 22 października – i co dzieje się nadal – wywołało rodzaj społecznego szoku. Szoku, który mógł ogłuszyć i powalić najbardziej niewzruszony i twardy charakter, najbardziej odporną psychikę. A zarazem pozwoliło zobaczyć w jaskrawych barwach cały teatr współczesności, całą maskaradę humanizmu – postępu, wolności i sprawiedliwości bez Boga. Ale z drugiej strony, warto też zapytać, czy nie patrzyliśmy na te potworności trochę jak nowo narodzone dzieci, które „nigdy przenigdy” nie przypuszczałyby, że ludzie mogą być tacy okropni. Tak odrażający. Nie mogą, bo “człowiek, to brzmi dumnie”.

Na pewno?

Ten starannie wyreżyserowany spektakl – który miał czynić wrażenie spontanicznego zrywu – obliczony był na taką właśnie reakcję widzów. Ogłuszenie, skulenie się i wycofanie chyłkiem. Przerażenie i jeszcze większa izolacja niż wymagają tego drakońskie warunki pandemii. Zatrzaśnięcie za sobą drzwi i głębokie odetchnięcie w czterech ścianach.

W takiej sytuacji otuchę może wlać w serca świadomość, że jest w kraju parę setek prawdziwych mężczyzn i kobiet, chrześcijan, ludzi cywilizowanych, którzy nie dali się sterroryzować i zastraszyć. Nie tylko tych, którzy bronili kościołów. Także tych, którzy sprawowali swoje obowiązki rządzących, nie ulegając szantażowi wycia, gróźb i rękoczynów; tych, którzy patrząc na „realizowanie prawa do wypowiadania własnej opinii” – w najnowszym wydaniu, w formie sabatu czarownic – robili dalej to, co do nich należało. Bez drgnienia powieki, bez lęku w sercu. (Z jednym, ale jakże znaczącym wyjątkiem, niestety!)

Po raz koleiny potwierdziła się prawda, że w sytuacji próby to nie apele i pouczenia są najważniejsze, ale własny przykład. Męstwo tych ludzi jest najlepszym wzorem dla wierzących.

Dzieci postępu

Ale byli też i są zwykli wierzący katolicy, którzy nie widzieli w tym makabrycznym przedstawieniu i w aktach agresji na miejsca święte, osoby duchowne i sprawujących władzę na mocy wolnego wyboru Polaków, czegoś w rodzaju inwazji koszmarnych kosmitów na bogobojną ziemię. Widzieli chłodnym okiem logiczne, przewidywalne następstwo tego, co miało miejsce w Europie ponad dwieście lat temu. A co zostało przyjęte z miejsca przez ówczesne zlaicyzowane, sprotestantyzowane elity europejskie jako orzeźwiający prąd umysłowy i zapoczątkowało rozbrat między nauką Kościoła a „wyzwoloną” nauką i sztuką. I wzmocnione przez zaklęcia ideologów – i tych z tytułami naukowymi i tych chodzących w nimbie artystycznej sławy –  w kolejnych dziesięcioleciach. A później jeszcze pokropione wodą święconą przez soborowych odnowicieli. A co oznaczało w istocie, że odtąd intelektualni hochsztaplerzy będą prowadzili sprytnie i przebiegle ludzkie masy, krok po kroku, by dały się w końcu namówić na religię humanistyczną. Czyli „religię”, która głosi, że Bóg, Kościół i wiara to rzeczy przestarzale, nieaktualne i kompletnie bezużyteczne. „Wolter chełpił się tym, że jeśli codziennie wymyśli dziesięć nikczemnych słów, zniszczy »hańbę« chrześcijaństwa” (abp. Fulton J. Sheen).

 

Massacio – Trójca Święta

 

Religia humanistyczna, nowy humanizm ogłasza, że życie samo jest oddolną siłą, nie potrzeba mu impulsu i ochrony z wysoka. Chrześcijaństwo zaś głosi coś przeciwnego, że jest ono darem z góry. Według  nowych humanistów „człowiek powinien zachowywać się jak zwierzę, bo od zwierzęcia pochodzi. Druga teoria zakłada, że człowiek może postępować jak Bóg, bo został stworzony na Jego obraz i podobieństwo”, jak zauważa abp. Sheen.

Konfrontacja tych dwóch spojrzeń na naturę ludzką i godność człowieka była i jest nieunikniona. W ostatnich dniach października mogliśmy w Polsce ujrzeć ją bezpośrednio i doświadczyć wręcz namacalnie podczas scen ulicznych. Rozjuszone kobiety i nieletnia młodzież potrafiła zachłysnąć się czystym złem niczym haustem mocnego wina. Analogia z rewolucją październikową w Rosji 1917 roku nasuwa się sama.

Nie było mowy o żadnych niedomówieniach i metaforach. Przekaz był jednoznaczny. Wszystko, co czynili i mówili w szaleńczym zapamiętaniu uczestnicy tych zajść stanowiło ich autoprezentację. Czynami, gestami, okrzykami, przekleństwami, kopniakami, zrzucaniem ubrań, doborem symboli pisali manifest, kim są i skąd przybywają. Z Rosji sowieckiej. Ich atak skierowany był przeciwko dzieciom, które przychodzą na świat i przeciwko dzieciom, które żyją, przeciwko wszelkiej niewinności, przeciwko prawom, które nie pozwalają zabijać – fizycznie i duchowo – oraz przeciwko strażnikom tych praw, jakimi są Kościół i państwo.

Byli bezwzględni i groźni, bo byli nieubłaganie logiczni. Z tej logiki czerpali siłę. „Jeśli wychodzi się od fałszywej przesłanki, logika jest najniebezpieczniejszą rzeczą na świecie”, przestrzegał abp. Sheen, biskup Nowego Jorku, obecnie kandydat na ołtarze. W swoich programach w telewizji (pt. Life is Worth Living), które podbijały publiczność amerykańską w latach 50, i 60. ubiegłego wieku, udowadniał, że „najbardziej logicznymi” ludźmi na świecie są właśnie zwolennicy kontroli urodzin. Jeśli powiedzą „A” muszą powiedzieć „B” i „C”. Zło jest zawsze „logiczne”. Podstawą ich myślenia jest niewiara w życie po śmierci. „Według nich człowiek nie ma wewnętrznego pierwiastka duchowego, nie ma żadnego celu na tym świecie i żadnego wiecznego zwycięstwa do osiągnięcia. Jego namiot został rozbity na tej ziemi przez nieokreślone, czasoprzestrzenne prądy, a pewnego dnia rozpuści się w einsteinowskim polu grawitacyjnym lub elektrycznym”.

Całe rozumowanie jest tu jasne i proste. Nie stanowi trudności ani dla nastolatków, ani tym bardziej dla podstarzałych artystów i filozofów. „Skoro ludzkie istnienie nie ma sensu, nie ma też sensu rodzić ludzi. Skoro ludzkie życie nie ma celu, nie ma sensu go kontynuować”. Anarchia, agresja, wandalizm, groźby śmierci, to tylko nieuniknione konsekwencje tego światopoglądu. Filozofowie nie byli tu listkiem figowym. Stawili się, by dopełnić dzieła swojej myśli.

Nosicieli takich przekonań wystarczy podczepić pod doraźną akcję polityczną, uzbroić w złość wobec aktualnej władzy, podrzucaną tak obficie przez media – winni naszych frustracji zawsze są jacyś „oni”, ci zwłaszcza, którzy rządzą, którym łatwo można zarzucić, że są przyczyną wszelkich niepowodzeń – podsunąć demagogiczne hasła, które jeszcze mocniej podkręcą rozbuchane emocje. Frustracje zbudowane są zawsze na negacji rzeczywistości. Słowem sięgnąć po to, co leży na ulicy – i już mamy armię rozwścieczonych „przeciwników Kaczyńskiego”. Ktoś jest zamakowanym woźnicą, oni obsiadają wóz.

W jaki sposób odwrócić to dążenie istot wyzutych z poczucia sensu życia, które nie mają też żadnego celu godnego ich człowieczeństwa? Jak zawrócić ten szaleńczy wehikuł? Spowodować, by jego pasażerowie zrozumieli, że główne założenie argumentacji, na której opiera się kontrola urodzin, nie jest wcale logiczne?, pyta abp. Sheen. Bowiem zakłada ono „gloryfikację środków, ale potępia cel. Uznaje, że przyjemność, będąca środkiem prowadzącym do prokreacji, jest dobrem, natomiast same dzieci dobrem nie są. Dobra jest droga do Rzymu, ale nie sam Rzym. Dobra jest maszyna produkcyjna, ale nie sam produkt. Innymi słowy, filozofia kontroli narodzin skazywałaby nas na życie w świecie, w którym drzewa kwitłyby nieustannie, ale nigdy nie wydawałyby owoców… W takiej rzeczywistości każde drzewo byłoby nieurodzajnym drzewem figowym, a przez to ciążyłoby na nim przekleństwo Boga”. Cóż, temu nie da się zaprzeczyć, gdy patrzy się na uczestników „protestów”.

 

 

Ślepota przyjmujących za dobrą monetę sprzeciw wobec życia, która pojawia się, gdy praktykują oni swoją wolność, nie pozwala im zauważyć, że sami zawiązują sobie pętlę na szyi. Filozofowie, psychologowie, socjologowie, doktorzy habilitowani… Rektorzy, wykładowcy akademiccy. Przedstawiciele nauki polskiej. Artyści. Ich agresja przede wszystkim przeciw nim samym się obraca.

W jaskini i w grocie

Pomińmy już jawnie absurdalny aspekt żądania nieograniczonego dostępu do aborcji: w społeczeństwie, w którym królowałaby ideologia zabijania dzieci na życzenie matek, nie byłoby najmarniejszej szansy na jej przetrwanie, bo „nieuchronnie musiałaby nadejść chwila, w której jej zwolennicy wymarliby i pozostała część ludzkości miałaby świat dla siebie” (abp. Sheen).

Tu chodzi jednak nie tyle o argumenty ideologiczne, co o coraz bardziej rozpowszechnioną wśród zwykłych ludzi codzienną mentalność. To ona tak wielu „neutralnym” komentatorom ulicznych awantur nakazywała niemal na kolanach opisywać te rynsztokowe burdy. W ich oczach fakt, że „ludzie protestują” nadawał im rangę obiektów szczególnej rangi, specjalnej troski. Używane w komentarzach medialnych eufemizmy, a w istocie neomarksistowskie zaklęcia: „dwie strony sporu”, „dialog społeczny, który toczy się na naszych ulicach”, „wolność wypowiedzi”, „wolność zabiegania o swoje prawa”, „negowanie naszych wartości”, zaciemniają istotę sprawy, z dramatu czynią farsę.

W „protestach” uderzające było akcentowanie zwierzęcości natury ludzkiej. Instynkt, zaspokojenie fizyczne, brak barier dla rozbuchanej cielesności. Tylko to się liczy, to tylko przesądza o dobrostanie istoty ludzkiej. Wyznawcy Darwina, którzy już od blisko dwustu lat poszukują brakującego ogniwa pomiędzy światem zwierząt a człowiekiem mogą zacierać ręce.

„Ani zdrowa wiara, ani zdrowy rozum nie odrzucają poszukiwań brakującego ogniwa”, stwierdza prowokacyjnie abp. Sheen. „Uważam, że powinniśmy szukać ogniwa – nie takiego jednak, które połączy nas z dzikimi zwierzętami, lecz takiego, który połączy nas z Bogiem. Nie sądzę, żeby nasze drzewo genealogiczne wyglądało piękniej dlatego, że znalazło się w nim miejsce dla zwierzęcia. Dlaczego mielibyśmy się szczycić elementem, który łączy nas z dzikimi istotami? Szukajmy raczej więzi z Bogiem. Gdzie jest ta więź? Niewątpliwie w grocie, ale nie na Jawie, tylko w Betlejem. A człowiekiem w tej grocie nie jest Cro-Magnon, lecz Chrystus. Nie ma tam narysowanych zwierząt, ale jest wół i osioł przy żłóbku naszego Pana. Światło w Jego oczach nie oznacza pierwszego blasku rozumu wstępującego w zwierzęcy umysł, lecz jest światłem Boga wstępującego w ciemność człowieka. Dziecięciu nie towarzyszą człekokształtne stwory, lecz pasterze i królowie, a kobieta w jaskini nie jest potworem, lecz Dziewicą Królową”.

Świat jak beczka prochu

Czy ludzie – jako ludzie – są „dobrzy”, jak przekonuje religia humanistyczna?

Czy ma sens religia nie uznająca skażenia natury człowieka? Czy można oczekiwać, że będzie istniał normalnie funkcjonujący ludzki świat, bez zbrodni, przemocy, zniewolenia i niesprawiedliwości, który nie uznaje faktu grzechu pierworodnego? Czyż nie widzimy na własne oczy, jak taka właśnie społeczność staje się jedną wielką beczką prochu, tykającą bombą jądrową? Świat, w którym grzech, w tym ten najcięższy, zbrodnia zabójstwa niewinnego, nie jest nazwana grzechem, lecz przejawem wolności i postępu, staje się najbardziej niebezpiecznym miejscem dla człowieka. I tego nienarodzonego i „filozofa”.

 

Massaccio – Wygnanie z Raju

 

Czy zatem mówienie o pokoju na świecie bez konieczności nawrócenia ma jakikolwiek sens?

Czy nie jest to naiwny, sentymentalny „dobroludzizm”? Całą śmieszność takiego podejścia ukazują wydarzenia październikowych i listopadowych ekscesów, zwanych uprzejmie w naszych mediach „protestami”.

Wśród popierających czarne, a tak naprawdę ociekające purpurową krwią „protesty kobiet” są niezliczeni artyści. Ich udział i poparcie ma ważne symboliczne znaczenie. Oznacza duchowe samobójstwo artystów. Jak trafnie przypomina abp Sheen, „największą obrazą dla Michała Anioła lub Rafaela Santiego byłaby uwaga, że któreś z ich dzieł nie osiągnęło poziomu dostępnego dla ich geniuszu. Podobnie mąż i żona, jeśli choć trochę są dumni ze swoich życiowych kreacji artystycznych, powinni uznać swoje życie za porażkę, jeśli nie zrobili tego, czego się od nich oczekuje. A przecież rzeczą, której najbardziej można oczekiwać od życia, jest kolejne życie. Dlaczego mam twierdzić, że mąż i żona najpełniej wyrażają swoją indywidualność, gdy tłamszą, hamują, i zapobiegają danym im przez Boga zdolnościom, dzięki którym mogą nadać swej indywidualności wyraz tak autentyczny, że stanie on przed nimi we wcielonej postaci?”.

Znak zwycięstwa

To co się w Polsce wydarzyło pokazuje, że dzielimy się nieodwołalnie jako społeczeństwo. Pęknięcie jest już niczym zionąca bezkresem czeluść. „Dialog społeczny” jest pustym słowem. Nie może być dialogu tam, gdzie nie ma żadnej realnej jego podstawy. „Głębokie zapominanie o Bogu i niewypowiedziana pogarda człowieka – te dwie rzeczy są nierozdzielne i pierwsza zawsze wywołuje drugą” (abp. Sheen). Lepiej teraz można zrozumieć zapowiedź Pana Jezusa, który sam mówił, że przyniósł na ziemię nie pokój, ale miecz. Miecz, który radykalnie oddziela jednych od drugich. Owce od wilków. Podziały są nieuchronne nawet wśród najbliższych, bo Ewangelia nie jest słodką opowieścią, sentymentalną baśnią dla wiecznych dzieci, ale czymś, co budzić ma w człowieku nieustanną czujność. Także nieufność wobec własnej natury, którą okiełznać może tylko zaufanie Bogu. W Nim jest siła i moc, nie zaś w naszych popędach i instynktach. Życie pochodzi od Boga i ku Niemu zmierza. Gdy zaś przychodzi ciemność i konfrontacja ze złem, zastraszanie i terror, czyli zapowiedziane w Ewangelii prześladowania, wtedy tym mocniej jaśnieje na firmamencie Postać Matki Boga, która w godzinie próby, gdy chwieje się świat chrześcijański, przybywa, by bronić prawdy o swoim Synu, chronionej przez Kościół. I bronić swoich adoptowanych dzieci, danych Jej przez Syna na krzyżu.

Taka jest logika rzeczywistości Boskiej: Stworzenie dąży do wcielenia, wcielenie do narodzenia, narodzenie do ukrzyżowania… Męka Chrystusa poprzedziła Jego tryumf, wspaniałą chwałę Zmartwychwstania. Kościół – Oblubienica Chrystusa nie może pójść inną drogą. Prześladowania wyznawców prawdy o Bogu i człowieku to zapowiedź zwycięstwa.

 

William Holmar Hunt – Cień śmierci

 

P.S.

Książkę, z której zaczerpnęłam cytaty abp Fulton J. Sheen napisał w 1931 roku (Old Errors and New Labels). Na ostatniej jej stronie dodał:

„Jeśli dojdzie do prześladowań, kiedy to nastąpi? Tylko Bóg to wie. Jest jednak pewna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę. Otóż w naszych czasopismach ukazują się obecnie serie artykułów, których autorzy jawnie stawiają sobie za cel zniszczenie wszystkiego, co jest związane z chrześcijaństwem, Bogiem i Chrystusem. Część tych artykułów została przychylnie przyjęta przez krytykę, chociaż nadal pozostają one z sferze teorii. Jak długo jednak uda się je tam utrzymać? Ile czasu musi minąć, zanim jakaś idea wydostanie się z kart książki na szeroki świat? Ile czasu minie, zanim ateistyczne doktryny przenikną przez ściany uniwersytetów i zostaną przełożone na język ulicy? Po jakim czasie ludzie przestaną widzieć w nich wyłącznie teorię i zaczną traktować je jako zasady, którymi należy się kierować w życiu? Pięćdziesiąt lat temu darwinowska koncepcja była tylko akademicką teorią. Obecnie większość ludzi odnosi mylne wrażenie, że sami czytali dzieła Darwina, a wielu z nich opowiada o ewolucji, jakby rzeczywiście wiedzieli o czym mówią. (…) Być może niemoralne teorie etyki autoekspresji i bezbożna filozofia czasoprzestrzeni potrzebują więcej czasu, aby przedostać się do samej istoty zwykłego człowieka. Jeśli jednak się tam przedostaną, nastanie czas prześladowań, a może sowietyzmu. Różnica między bezbożną koncepcją sowieckiego państwa a tonem i nastrojem, w jakim są utrzymane wspomniane przeze mnie artykuły, jest tylko i wyłącznie różnicą między teorią a faktem. Sowieci nie piszą artykułów w uczonych czasopismom, lecz zapisują swoje przekonania krwią na schodach kościołów. Nie kierują ostrzy piór przeciwko świątyniom – oni równają je z ziemią.  Sowietom nie chodzi o dreszczyk emocji związany ze »śmiałym wyzwaniem rzuconym moralności«, im zależy na zwierzęcej satysfakcji, jaką daje rozpalenie ognia nienawiści w wiecznej lampie Boga. (…)

Jeśli ten stan bezbożności ma kiedykolwiek zostać uchylony, jeśli zalew pogaństwa ma kiedykolwiek zostać cofnięty, dokonać tego może tylko jedna siła – Kościół. Używając tego słowa mam na myśli Kościół, nie kościoły. Kościół jako jedyny na całym świecie wie, czym jest pogaństwo. Nie jest zrodzony z pogaństwa, ale narodził się w pogaństwie. Widział jego rozwój, widział detronizację jego bożków i kult jego państwa. Ale widział również jego upadek, a wiemy przecież – i wie o tym historia – że pogaństwo upadło tylko dzięki obecnej w Kościele mocy Chrystusa, która jest nośnikiem cywilizacji i elementu nadprzyrodzonego. Kościół był obecny przy łożu śmierci pogaństwa. (…)  Ostatni pogański bożek został obalony przez osobę, która odwróciła się od pogaństwa i przyszła do Chrystusa. Jak wtedy, tak i teraz Kościół jest jedyną siłą, która zna pogaństwo. A chociaż współczesny świat uważa je za coś nowego, my pamiętamy, że istnieje od dawna. Współczesny świat dopatruje się w nim postępowości, a my uważamy je za degradację i powrót do barbarzyństwa. Wiemy, że jeśli trzeba je będzie zniszczyć ponownie, dokona się to jak za dawnych czasów, czyli przez poświęcenie naszej krwi i naszego życia. I jesteśmy na to gotowi.  Jeśli dojdzie do tego konfliktu, nie wiemy, kiedy to nastąpi; nie znamy żadnych szczegółów; nie wiemy, jaki będzie układ sił ani jakie miecze zostaną wyciągnięte z pochew. Jedno wiemy na pewno: jeżeli w walce z mocami ciemności i błędami pogaństwa, jeśli w starciu między Piotrem a „panem” zwycięży prawda, my też zwyciężymy…”

________

Abp. Fulton J. Sheen,  Nowe stare błędy (tytuł oryginału: Old Errors and New Labels), tłum. Zbigniew Kasprzyk, Poznań 2019

___________

Apel do  Czytelników

Pomóżmy naszym Rodakom na Ukrainie wspierając Fundację im. ks. Mosinga

http://fundacjamosinga.zgora.eu/

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.