Głosowanie na Heroda Roku (po latach)
“Przynoszę wam moje dzieciątko. Nie róbcie mu krzywdy…”
Dlaczego tak bardzo zależy im na tym, by mieć swoje sądy? “Swoje” sądy w naszym kraju. Zrobią wszystko, by je mieć. Złamią każdą obietnicę, dane słowo, umowę, traktat. Wykręcą kota ogonem i z uśmiechem obwieszczą, że to oni decydują, co znaczy umowa.
Chcą mieć w naszym kraju sądy, które będą żonglowały pojęciem prawa i sprawiedliwości i pozbawiały je treści. Sądy, które nigdy nie wyjdą poza obszar pilnowania czyichś interesów. Politycznych, ideologicznych, finansowych, grupowych. Nie tylko z powodu doniosłości tych interesów. Także z powodu ludzi, którzy żyją w państwie, gdzie działają takie sądy, i którzy wcale nie muszą mieć z nimi bezpośrednio do czynienia. Ale nie mają prawa się spodziewać, że prawo i sprawiedliwość coś znaczy. I że jest fundamentem każdego niepodległego państwa.
Takie sądy będą zawsze symbolami kłamstwa i obłudy; będą pilnowały, by kłamstwo i obłuda zawsze odnosiły triumf. Będą czymś najgorszym, co może przydarzyć się każdemu państwu.
Żeby zrozumieć perfidię tego pomysłu przypomnę pewien – pozornie drobny – epizod sprzed kilku lat. Jedna z fundacji zajmujących się ochroną życia nienarodzonych w naszym kraju nazwała go Głosowaniem na Heroda Roku.
Mogło to wydawać się czymś infantylnym, ale głosowanie na Heroda Roku na pewno nie było zabawą. Konsekwencje były poważniejsze niż można by sądzić. Plebiscyt ten coś ważnego zmieniał. Niestety zmieniał nie jego zwycięzcę – potencjalnego lub faktycznego. Zmieniał tych, którzy wzięli udział w głosowaniu.
Wystarczy kliknąć, wrzucić kartkę do skrzynki – i wyskakuje ta ohydna postać, Herod Roku.
Najpierw odbywa się dzieło wewnętrznego niszczenia człowieka uznanego za przeciwnika. Właśnie tak jak w sztukach walki Dalekiego Wschodu, pod wpływem nauk mistrza. Przeciwnik zostaje unicestwiony w naszej psychice. A potem następuje faktyczna egzekucja. Jest nią wyrok. Ogłoszenie wszem i wobec. Przyznanie tytułu.
Jakie są konsekwencje wszelkich zniesławień, które traktuje się dziś tak beztrosko, jako dobrą robotę, a nawet jako wymóg postawy obywatelskiej? Kiedy już wróg zostaje zgładzony w duszy człowieka i można zrobić z nim, co się chce,
Ta prosta czynność, ćwiczona dziś przy różnego rodzaju głosowaniach, na przykład tych, których dokonuje się poprzez kliknięcia – cóż może być prostszego! – są tak naprawdę musztrą. Głosowanie jest przecież nie przeciw czemuś – gdy wyraża się swoje zdanie na temat jakiegoś obiektywnego zła – ale przeciw komuś. Przeciw konkretnej osobie, która ma imię, nazwisko, duszę nieśmiertelną. To musztra, a może nawet szkolenie bojowe.
W plebiscycie na Heroda Roku ogłoszonym w Polsce kilka lat temu tuż przed świętami Bożego Narodzenia zastanawiał mnie tak naprawdę nie sam pomysł, ale gorliwość mediów katolickich (hmm…) w rozpropagowaniu go. I ich ochoczość ogłoszenia werdyktu. Mimo, że głosujących było, jak podano, tylko cztery tysiące.
Można człowieka uratować, zamiast go zbiorowo skazywać. Można się umówić, skrzyknąć: Modlimy się za… Tak jak modliła się św. Teresa z Lisieux za podwójnego zabójcę Pranziniego, którego zdjęcie zobaczyła w gazecie, o jego nawrócenie. W ostatniej minucie życia człowiek ten, skazany przez sąd na karę śmierci, ucałował krzyż.
Czy doczekamy się kiedyś, że zamiast ogłaszania Herodów Roku – zajmujących pierwsze, drugie i trzecie miejsce na podium hańby – rozgłośnie katolickie, które mają przecież dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy słuchaczy, będą ogłaszały: „Wzywamy do modlitwy! Dusza tego człowieka jest zagrożona…”
Trzeba walczyć o czyste serce. Nasze serca stworzone są do kochania, nie do potępiania. (Potępiać – tak, ale zło, grzech, błąd! Taka była zawsze – aż do Soboru – rola i zadanie Kościoła). Rolę sędziego zagwarantował sobie Bóg. Dał też prawo, by trybunały świeckie zachowywały – w Jego imieniu – porządek moralny w społeczeństwie, by zło nie było bezkarne; żeby zapobiec w ten sposób szerzeniu się zła. Gdy jednak nie sprawują już one tej funkcji, „opinia publiczna” – sterowana dyskretnie przez cichych, szarych, nie rzucających się w oczy animatorów – dochodzi do wniosku, że może to wziąć na siebie, depcząc przy okazji wszelkie reguły prawa. Nie stosując żadnych reguł. Jest ona w tym wypadku par excellence sądem doraźnym, wojennym. Nieformalnym trybunałem złożonych z przypadkowych osób. Potrafi unicestwić moralnie człowieka obmawiając go, oczerniając, nie licząc się z żadnymi okolicznościami łagodzącymi. Czasem w ogóle nie licząc się z faktami. Potrafi wskazać też prawdziwie winnych – i skazać ich zaocznie.
Ale Bóg takiego prawa nie dał nikomu. Powołał specjalnych ludzi do sądzenia sumień: kapłanów, spowiedników. Zażądał całkowitej tajemnicy w sprawie win chrześcijan. Dał każdemu, kto przyjmie werdykt spowiednika i za swoje czyny żałuje, szansę poprawy.
Sądy cywilne też sprawują swoją władzę w zaciszu zamkniętej sali, o ile służą cywilizacji łacińskiej. (Wyjątkiem są procesy zbrodniarzy wojennych). Oskarżony jest chroniony przed emocjami tłumu. O ile nie jest to proces pokazowy, jak w komunizmie. Taki człowiek ma prawo do obrony, ma adwokata. Wyroku nie wykonuje się publicznie, o ile nie jest to rewolucja.
Vox populi, vox Dei? Na pewno?
I oto dziś powstają instytucje, które żyją z tego, że musztrują ludzi do wydawania przyspieszonych wyroków. Nadzwyczajny wojenny trybunał wolnej opinii spieszy się, „trzeba wyplenić zło”. Tak jak w roku 1789, jak w 1917, 1968…
Na czym polega istota tej manipulacji? Uczestnik tego typu plebiscytów zostaje skuszony możliwością swojej – rzekomej – sprawczości, naturalnie w „dobrej sprawie”. Jeżeli coś zrobisz po naszej myśli: klikniesz, złożysz podpis pod petycją, wyślesz list protestacyjny, to będziesz miał satysfakcję, że naprawiasz zło, poprawiasz świat. I wszystko zacznie iść w dobrą stronę. Jakie to proste! Spójrz, jesteś naprawdę ważny – o ile klikniesz – jesteś sprawcą dobra. Potępiasz przecież zło, potępiasz sprawiedliwie – bo jesteś sprawiedliwy, nienawidzisz zła. Jeśli tego nie robisz, jesteś gnuśny, aspołeczny. Wredny typ. Czarna owca. Jesteś nikim.
Deklarowany cel jest zawsze chwalebny. Obrona nienarodzonych – to jest coś! Obrona Kościoła przed pedofilami! – jeszcze lepiej. Lecz metoda zawiera mały błąd… Nie widzi się go, gdy jest się oczarowanym słusznością deklarowanego celu i skutecznością wspólnego działania. Razem możemy wszystko! Metoda ta jednak zawsze poprowadzi cię tam, gdzie nikt nie chciałby się znaleźć, gdyby tylko to miejsce znał. Tam, gdzie z równą łatwością wydawać się będzie wyroki dalekie od jakiejkolwiek sprawiedliwości, gdzie samozwańczy sędziowie będą się po prostu pastwić nad swoimi ofiarami – przeciwnikami politycznymi, czy kimkolwiek kto ich zdenerwował, kto im zalazł za skórę, albo został przedstawiony w mediach, w Internecie (lub przez dowolną klikę w dowolnym środowisku) jako czarny charakter. Dosłownie każdy może dziś ten tytuł zyskać, podpaść mediom czy dowolnej klice, to żadna sztuka. Nikt już wtedy nie będzie się fatygował, by zweryfikować prawdziwość oskarżeń, zadziałają zbiorowe emocje. Wspólnota potępiających wiąże silniej niż wspólnota obrońców. Ten kto potępia nie wycofa się łatwo – będzie bronił do upadłego wyroku, który wydał wspólnie z innymi, nawet wbrew faktom. Oto istota podstępu.
Zaczyna się zawsze od przedstawienia opinii publicznej typów spod ciemnej gwiazdy. Takich najłatwiej skazać. Na przykład przy pomocy atrakcyjnie zareklamowanego filmu. Filmu, o którym wszyscy mówią. Taki jest zawsze początek. Dla zachęty.
Bóg mówi inaczej: Chcesz naprawić zło? Jeżeli pomodlisz się, ja cię wysłucham… Jeśli dasz dobry przykład swoim postępowaniem, inni będą cię naśladować.
Ci, którzy lansują podobne głosowania mówią: Nie ja, nie ty, ale on. On jest zły. To twój wróg, to zgnilizna.
Mój brat. Nie myślą, że może to być Kain, a może Syn Marnotrawny. Z miejsca nazywają go Kainem. Proponują wyrok tam, gdzie chrześcijanin zaproponowałby modlitwę za nieprzyjaciół. Powstrzymałby rękę kata, by człowiek ten miał czas się nawrócić.
Zapomniano o słowach: Kochajcie waszych nieprzyjaciół i dobrze im czyńcie. Módlcie się za nich. Zapomniano o innych słowach: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią… Ojcze, nie poczytuj im tej winy.
Żeby się modlić trzeba mieć czyste serce, trzeba kochać. Umieć kochać po chrześcijańsku to bez wątpienia największa ze sztuk. Wszyscy się o to potykają, nawet święci. Miłość jest trudna czasem niewyobrażalnie. Ale miłość Boga bez miłości bliźniego nie istnieje. Gdy nie potrafi się kochać człowieka, zwłaszcza tego, którego kochać trudno, najtrudniej, nie wie się, kim jest Bóg. Jeżeli brakuje modlitwy o nawrócenie tego, który grzeszy jawnie, jeżeli tylko się głosuje – tak jak tłum przed Ukrzyżowaniem Jezusa, jak Żydzi sięgający po kamienie, by rozprawić się z Jawnogrzesznicą, tak jak rewolucyjna zgraja zebrana pod szafotem w Paryżu, jak studenci w tym samym mieście w 1968 roku, jak samozwańczy trybunał opinii, czy jakikolwiek grupowy sąd, który nie zamierza nawet przesłuchać oskarżonego, bo wyroki wydaje wyłącznie zaocznie – i w dodatku czynność ta jest tak prosta jak klikniecie czy podpis – serce nie może być czyste. Mieszka w nim złość, złe życzenie, by temu człowiekowi – być może ochrzczonemu – dołożyć, żeby mu wreszcie skutecznie zaszkodzić, „żeby sczezł”.
W ten sposób zabija się własne serce, zabija się duszę. Bóg nie mówi: Nienawidźcie waszych nieprzyjaciół. Mówi: Kochajcie ich. Nienawidźcie zło. Także to, które was kusi.
Dawniej kaci mieszkali poza miastem, z dala od innych. Nie mieli prawa mieszać się ze społecznością. Tego wymagała moralność publiczna. A przecież kaci wykonywali tylko wyrok prawowitego sądu, nie swój własny. Nie wyrok samozwańczego trybunału. Dziś sędziami i katami w jednej osobie chce się uczynić wszystkich, wolną opinię. Bo niewinne kliknięcie jest czynnością zabijania w sobie obrazu tego człowieka, którego chce się ogłosić winnym.
Nawet gdy jego niecne czyny są publicznie znane i bezsporne – jak w przypadku bohaterów tamtego plebiscytu – ta forma skazywania winnych nie ma nic wspólnego z naszą cywilizacją. To Azja. Spotykany się tu z wyjątkowo odrażającą formą obłudy. Szczególnie zasmucające jest, gdy do podobnych inicjatyw mieszają się katolickie redakcje i rozgłośnie. Są bezwarunkowo dobre, ale pokazując palcem złego, winowajcę i zbrodniarza, stają się jeszcze lepsze.
Paul Claudel tak mówi o pokorze i jej falsyfikacie: Dwa sposoby uczynienia się małym. Klęknąć albo zbudować wokół siebie coś na kształt bazyliki św. Piotra w Rzymie.
„U podstaw koncepcji raju na ziemi leży fałszywa koncepcja człowieka, którego – jak sądzą jego twórcy – można tak wychować, że stanie się ideałem” (Ks. Marek Starowieyski). Celem tego raju nie jest Bóg, ale szczęście doczesne połączone z wyplenieniem zła, jakie obiecuje każda rewolucja. „Wiemy, że to utopia. Trzeba człowieka wychowywać, trzeba go zmieniać, ale ten – najlepiej przygotowany i wychowany człowiek – ideałem nie jest i nigdy nie będzie”. Potwierdzają to nawet życiorysy świętych. Żyć wśród ludzi, którzy nie są ideałami i zachować przykazania, to zadanie dla chrześcijan. Bardzo trudne. Nie uczynimy go łatwiejszym pokazując palcem złoczyńców i każąc innym na nich pluć. Ale życie chrześcijańskie to ciągła walka o zbawienie swojej duszy.
Trzeba powiedzieć wprost – ludowe zabawy w stylu głosowania na Heroda Roku nie są naszą kulturową specjalnością. Nie są wykwitem polskiej mentalności. Są podrzutkami z obszaru stepów mongolskich. Chodzi dziś właśnie o to, by będąc świadomym tego oceanu obcych wpływów, wykorzystujących najnowsze zdobycze psychologii i psychotechniki, uchronić się przed potopem.
Mamy swoje doświadczenia historyczne, swoją kulturę. Mamy swoją wiarę, swoje zasady. Nie należy zapominać, że w każdej rewolucji wykorzystywano z powodzeniem gawiedź i jej „niezadowolenie”. To ją przede wszystkim pytano o zdanie i ją wciągano do decydowania zarówno o treści ustaw, o losie państwa, jak – zwłaszcza – o losach poszczególnych „wrogów”. Zachęcano i kuszono, by osobiście za włosy przywlekała zdrajców złapanych na gorącym uczynku. Czy może tych, o których ktoś powiedział, że to zdrajcy. By była radykalna tak, jak radykalny nie był jeszcze nikt.
W tym samym mniej więcej czasie, gdy ogłaszano plebiscyt na Heroda Roku 2013 Václav Klaus przestrzegał przed nową falą rewolucji. Zareagował na pełen marksistowskich frazesów apel europosła i przywódcy „Zielonych” Dawida Cohn – Bendita i Félixa Marquardta pt. “Precz z państwem narodowym”, który opublikowała lewicowa prasa w Polsce i Europie. Głos Klausa był odosobniony. Manifest podpisany przez Cohn – Bendita, jednego z głównych twórców rewolucji 1968 roku, pozostał bez większego echa. Choć był to zdecydowany krok w stronę radykalnego przekształcenia Unii Europejskiej w europejskie superpaństwo.
To superpaństwo, dodawał były prezydent Czech, „zostało zaprojektowane tak, aby zniszczyć historyczne państwa europejskie, a także demokrację, która jest z nimi niepodzielnie i nierozłącznie związana”. Europejska demokracja to nie plebiscyty, nie rządy ludu, tylko parlamentu, który jest reprezentacją narodu.
Nacjonalizm i demokracja, bliźnięta jednakowo paskudne, pisał Claudel, świadom niedostatków demokracji i możliwych, a w zasadzie nieuchronnych jej nadużyć. Znamienne jednak, że lewaccy autorzy manifestu sprowadzali tradycję i historię suwerennych krajów europejskich do czegoś na kształt kibicowania klubom piłkarskim, zaznaczył czeski polityk. Obrona interesów narodowych, patriotyzm zastał tu nazwany nacjonalistycznym blefem. Totalitarna ideologia pokryta była lekko pianą nowej frazeologii, ale postulat był jasny: nowa rewolucja potrzebuje ślepego tłumu. Ma go stanowić wymieszane wielonarodowe pospólstwo – niezadowolone, bez przeszłości i przyszłości, żądne haraczu za swoją beznadzieję. Zagnane do międzynarodowej zgrai zwanej „europejską partią polityczną”. Ci, którymi najłatwiej sterować.
Przygotowaniu owego tłumu do jego roli znakomicie służyły inicjatywy typu plebiscyt na Heroda Roku, niezależnie od tego pod jak szczytnymi hasłami wybory te miałyby być przeprowadzone. Katolicy jednak nie mogą być tłumem. Cywilizacji nie uratuje się samosądami i wznoszeniem haseł. Zła nie zwycięży się złem. Metoda zawsze zdradza autora. Cel nigdy nie uświęca środków.
___________
Komentarz Czytelnika