Gdy zniżamy loty… (część II)
Czym jest dzisiejszy polski pogląd na świat?
Nie można powiedzieć, by dziś dobrze w Polsce rozumiano, kim jest kapłan. A bez tego rozumienia nasza przyszłość znajduje się pod wielkim znakiem zapytania. Dlaczego tak jest?
Święty Jan Maria Vianney nie wahał się powiedzieć:
Po Bogu kapłan jest najważniejszy (…). Zostawcie parafię bez kapłana przez dwadzieścia lat, a zaczną w niej adorować cielca.
Oskarżenia pod adresem kapłanów są wielką obrazą Boga. Są one czymś, czego nigdy w naszych dziejach nie doświadczalismy. W czasach zaborów i tuż przed nimi niektórzy duchowni dawali się używać świeckiej (obcej) władzy, ludziom którzy dobrze zdawali sobie sprawę z ich ogromnej roli w społeczeństwie, ale suknia kapłańska jako znak sakramentu była przedmiotem powszechnej czci. Dziś nastąpiło coś niepojętego. Kapłani sami rezygnują z sutanny, jakby ich parzyła. Co zresztą w niczym nie powstrzymuje napastników, nierzadko osoby ze sfer uprzywilejowanych przez system oligarchiczny. Kapłan stał się w Polsce pokomunistycznej przedmiotem najbardziej niewybrednych kpin i słownej agresji.
Proboszcz z Ars przestrzegał:
Kiedy ktoś chce zniszczyć religię, najpierw atakuje kapłana, gdyż tam, gdzie nie ma kapłana, nie ma już ofiary Mszy św., nie ma kultu Bożego.
To, co czyni kapłan podczas Mszy św., jest nie do ogarnięcia przez rozum ludzki. Kapłan ma taką moc, że
na jego słowo kawałek chleba staje Bogiem! To przecież więcej niż całe dzieło stworzenia świata1.
Kapłani są w Polsce atakowani nie dlatego, że mówią rzeczy, których niemiło jest słuchać ludziom z nieczystym sumieniem, ale przede wszystkim dlatego, że sprowadzają Boga na ołtarze. A jeżeli łączą jedno i drugie — są szczególnie nienawidzeni.
Kampania medialna i polityczna zniesławiająca arcybiskupa Stanisława Wielgusa — również wysokiej klasy uczonego, rektora KUL — przeprowadzona w Polsce dokładnie sześć lat temu, była wielką społeczną cezurą moralną. Pokazywała coś dotychczas ukrytego. Mechanizmy, które mogą zostać uruchomione, gdy chce się wyeliminować kogoś, kto nie pasuje do obrazu ułożonego z politycznych puzzli — ułożonego już prawie do końca i wyjątkowo misternie. Ten człowiek, przedstawiający w swoich pracach naukowych niebezpieczeństwa ze strony ideologii, które weszły w miejsce komunizmu, a wyrastających z tego samego nurtu filozoficznego, pokazujący istotę zagrożenia wiary, po prostu zawadzał. Tak jak przeszkadza każdy kto mówi prawdę w czasach powszechnej obłudy i zaniku pamięci. Skala tego przedsięwzięcia odsłoniła zniszczenia dokonane przez antychrześcijańskie myślenie w środowiskach pragnących prezentować się jako katolickie lub sprzyjające Kościołowi.
Wydarzenia towarzyszące niedoszłemu ingresowi byłego rektora KUL na stolicę metropolitów warszawskich były dobitnym świadectwem upadku tych, którzy ją aranżowali i w nią się włączyli, czy też, w efekcie, jej ulegli.
A miało to wszystko miejsce, przypomnijmy, tuż po zakończeniu pontyfikatu Jana Pawła II.
Co się takiego stało w Polsce w 2007 roku — a zapewne i dużo wcześniej — z pojęciami Boga, Kościoła, kapłaństwa, że był możliwe tak haniebne postępowanie wobec pasterza Kościoła na oczach całej Polski? W co te pojęcia się przemieniły? I czy tylko pod wpływem wielkiego wrzasku medialnego w styczniu owego roku?
Czy nie było to również fatalne w skutkach dziedzictwo owej pochopnie przyjętej renovatio accomodata (odnowy przystosowawczej), tego wszystkiego co wyraża „duch soboru”: odwrócenie się od Tradycji i zachłyśnięcie się nowościami, tym wszystkim, co podtykają garściami media… A skoro nowości, to i newsy, a zatem dziennikarz, komentator telewizyjny, a nie kaznodzieja tak naprawdę ma nam coś ważnego do powiedzenia. Jego słuchajmy… „Wiedzieć wszystko”, „interesować się wszystkim”, wyłapywać i śledzić wszelkie zmiany, każde drgnienie najrozmaitszych koniunktur ideowych, wszystkie prawdziwe i wymyślone skandale, wszystkie rewelacje na temat osób, by dopasować się do nich, żyć zgodnie z ich rytmem, akompaniować im, zamiast żyć suwerennym życiem, własnego rozumu, a odnosić się i zgłębiać tylko to, co jest niezbędnie z punktu widzenia celu życia człowieka. I czynić tylko to, co jest obowiązkiem stanu każdego z nas, obowiązkiem wobec Boga… Tak zawsze uczył Kościół. Dziś uznano, że tamto już nieaktualne, to przeszłość, anachronizm. Żyjmy więc rewelacjami, upajajmy się zmiennością! A człowieka tak naprawdę interesuje tylko niezmienność. I bardzo jej potrzebuje. Ponieważ cała jego natura, jako stworzona przez Boga, wyrywa się ku swemu Stwórcy.
W swojej najnowszej książce ks. prof. Tadeusz Guz podsumowuje strategię oskarżycieli księdza arcybiskupa Stanisława Wielgusa:
Pięćdziesiąt spotkań z esbekiem nie jest żadnym dowodem na realizację współpracy. Jeżeli ta argumentacja byłaby słuszną, to słusznym byłoby potępienie egzorcystów w Kościele katolickim, którzy prowadzili z diabłem rozmowy podczas uwalniania człowieka spod szatańskiego zniewolenia2.
Nieuczciwy oskarżyciel zawsze zawsze ukazuje część zamiast całej prawdy. Szatan jest mistrzem przedstawiania fragmentu jako całości. Ustawia sobie człowieka tak, by wyeksponować jakąś plamkę, niedoskonałość, drobny – czy nawet większy, ale tendencyjnie wyolbrzymiony – błąd. Liczy na efekt. Celuje w instynkt nienawiści, gniewu, zazdrości i pychy obecny w audytorium, przed którym odgrywa oskarżycielski spektakl. Pragnie obudzić w innych wstręt do swojej ofiary i lęk przed nią.
Z filozoficznego punku widzenia przyjęcie części za całość jest istotnym błędem. Natomiast jedynie całościowa ocena prowadzi do stwierdzenia prawdy oraz do zachowania porządku sprawiedliwości — pisze ks. prof. Tadeusz Guz3.
Dopiero po analizie jakościowej można wydać osąd w sprawie tego rodzaju, jak sprawa arcybiskupa Wielgusa. Takiej analizy zabrakło. Zabrakło też zrozumienia, że do tego, by mówić o współpracy ze służbami komunistycznymi, potrzebne jest ustalenie wymiaru formalnego takiej współpracy, określenie jej istoty. W podobną działalność musi być zaangażowany akt rozumu, wolna wola. W przeciwnym razie mamy do czynienia nie ze współpracą, a z pomówieniem, że miała miejsce. Takiego tomistycznego rozróżnienia w całej tej sprawie nie było. Ale kto dziś posługuje się analizą tomistyczną…
Ksiądz profesor Guz (jak również wielu katolickich duchownych) prezentując szlachetną czynnej postawę obrony człowieka skrzywdzonego przez publiczne zniesławienie, stanowili rażącą mniejszość wobec większości ulegającej atmosferze oskarżeń lub wymownie milczącej.
Dokument, dodaje ks. prof. Tadeusz Guz, w postaci „świstka” z podpisem arcybiskupa, złożonym pod przymusem, nie jest dokumentem wiarygodnym, nie jest żadnym dowodem, bo nie oznacza bynajmniej, że istniało rzeczywiste przyzwolenie rozumu i woli ze oskarżanego kapłana. To coś w rodzaju naciąganego „argumentu”, że można służyć złej sprawie bez udziału świadomości. To źle odegrany teatr, którego celem jest poniżenie człowieka i kapłana.
Dlaczego jednak tylu Polaków dało się na to nabrać? Dlaczego księdza arcybiskupa nie obronili „swoi”?
Wydaje się, że w tej sprawie, której zasięg i skutki są o wiele większe niż tylko obsadzenie stolicy arcybiskupiej i stanowiska prymasa Polski, która symbolicznie i merytorycznie oznaczała początek upokarzania Kościoła, odegrało ważną rolę przekonanie, że zmiana nastąpiła w samym Kościele, który dziś bardziej musi liczyć się z tym wszystkim, co reprezentuje „świat”, niż ze swoim Założycielem. A On tyle mówił o nieuchronności cierpień, jakie będą zaszczytnym udziałem Jego uczniów!
We współczesnej mentalności głęboko zakorzenione jest przekonanie, że przeznaczeniem człowieka będącego w świecie jest sam świat — pisał prof. Romano Amerio4.
Nie uznaje się już, że istnieje transcendentny cel życia człowieka. Bóg albo nie ma swojego miejsca w żadnej perspektywie ludzkiego życia, albo jest co najwyżej czymś w rodzaju pomocnika człowieka.
Istnieją oznaki — przestrzegał prof. Amerio już blisko dwadzieścia lat temu — że nawet sam Kościół uważa swoją szczególną nadprzyrodzoną tożsamość za rzecz anachroniczną, i gotowy ściśle współpracować w dziele budowania bardziej sprawiedliwego i braterskiego świata, zaczyna mylić swoją misję z funkcją kulturotwórczą i cywilizacyjną5.
Czy nie ta właśnie mentalność, której zasadniczą właściwością jest podobać się, zadecydowała, że pomimo werbalnej obrony przez pojedynczych hierarchów i zaangażowania w tej sprawie Radia Maryja, faktycznie arcybiskup w swoim własnym środowisku został osamotniony? Tak oto, gdy czyni się wyłom w gmachu Prawdy, cierpi również Miłość.
Żeby na te pytania odpowiedzieć, nie sposób pominąć najważniejszych: Kim jest Bóg? Czy istnieje Jego Opatrzność? Co jest celem życia człowieka? Pytania tego rodzaju wychodzą dziś poza obszar zainteresowania bardzo wielu katolików. Postulat „dobrego życia” jako celu życia odbiera jasność myślenia. A tymczasem bez postawienia tych pytań nie da się odpowiedzieć także na zasadnicze pytanie, które dziś zadaje sobie ogromna ilość Polaków:
Krzyż Polski — kara czy dar Boga?
Prawdę o nas zawiera język, jakim się posługujemy. Prawdy i pojęcia nigdy nie wypowiadane, zapominane i pomijane lub wypowiadane niedokładnie, niechlujnie, skrótowo (nowomowa, slang) „nie istnieją”! Nie są w stanie zakorzenić się w umyśle, pozostają w zewnętrznej warstwie świadomości lub w emocjach, co wywołuje spłycenie całego procesu myślowego.
Oto jeden przykładów, hasło: Kto ma media ten ma władzę… W czasach wojen z Krzyżakami przeciwstawiliśmy się skutecznie tego rodzaju tezie. Podobnie było w czasach zaborów. Wielka literatura, wyrażająca duchowe aspiracje Polaków, wznosiła duchową twierdzę, broniła dostępu treściom niszczącym do dusz ludzkich. Władza okupantów tam nie sięgała, byliśmy duchowo wolni. Wolne słowo broniło tego, co jest duchowym skarbem Polaków, nieskażonego pojęcia Boga. Było tym, co łączy z Niebem. Potwierdza to w całej rozciągłości fenomen popularności wieszczów. I było to wolne słowo, o dziwo, rozumiane przez Zachód (przypomnijmy choćby wykłady Mickiewicza w Collège de France, na które przychodziły tłumy, przypomnijmy niesłychaną popularność jego książek w Europie…)
Musieliśmy jednak zawsze posiłkować się „teorią naukową”, jak nazywa to prof. Feliks Koneczny, by Zachód mógł rozumieć nasze wybory. Było to niezbędne już w czasach walk z Krzyżakami, gdy „nasze dążenia i nasze postępowanie było łamigłówką dla ludzi Zachodu”6. Dlatego, że byliśmy tacy trudni, inni, zbuntowani, tak chciwie łowiono uchem pamflety na Polskę, tak wdzięcznych miały odbiorców — nie tylko w Niemczech…(Wyjątkiem były Włochy). Słuchano tych oszczerstw, bo w tym wypadku — jak wielokrotnie w historii, chociażby w epoce powstań — „sprawa polska stawała w poprzek europejskim zapatrywaniom na prawo narodów”. I być może w niektórych państwach europejskich dziś jeszcze nie do końca jest pojmowana… Oto bowiem spotykano się
z czymś nowym, niepojętym wprost dla Zachodniej Europy. Sprawa nasza nie dawała się wciągnąć do teorii imperialistycznej7.
Co stawało na przeszkodzie? Czy nie ta sama bezkompromisowość i dogłębność w pojmowaniu zasad Ewangelii, którą Romuald Traugutt przeciwstawiał w swej Odezwie do Ludów Europy zewnętrznemu tylko, dekoracyjnemu katolicyzmowi Austrii? Prof. Koneczny precyzuje, że w Polsce teoria imperialistyczna ze swej istoty
stawała się absurdem, spaczeniem, ohydnym nieraz wykoślawieniem tkwiącej w niej pierwotnie myśli i mającej jej przyświecać chrześcijańskiej zasady8.
Polskie elity już u zarania naszej chrześcijańskiej państwowości wychwytywały i odrzucały wszelkie zafałszowania. Polacy nie byli w stanie przyjąć intelektualnego wypaczenia chrześcijaństwa.
Aktualność sporu z czasów wojen krzyżackich powraca dzisiaj w nowej postaci.
Oto Polskę, która tak powszechnie oddaje hołd swojej Królowej – Pani Jasnogórskiej, próbuje się dziś wtłoczyć w międzynarodowy system (oparty nie na wytwórczości, lecz na spekulacji pieniądza), który szydzi z Bożych praw i zadaje kłam Bożej prawdzie o naturze człowieka i państwa. Arcybiskup Wielgus publicznie przed tym przestrzegał, stwierdzał też, jaka jest ideowa proweniencja tych usiłowań.
Jakie rozstrzygnięcie w tej kwestii — która oznacza być albo nie być Polski katolickiej — nastąpi teraz, gdy mamy tak często do czynienia z fałszem misternie wplecionym w nauczanie prawdy wiary i niemal z nimi zrośniętym? Z religią humanistyczną, religią praw człowieka, w miejsce katolickiej.
Kościołowi ukazane zostało łaskawie miejsce — w dialogu z tym światem. Religia katolicka o tyle ma prawo egzystencji wśród innych religii, fałszywych kultów lub systemów filozoficznych — o ile jest w dialogu. Np. w dialogu ze Starym Testamentem…
Uniwersalna prawda katolicka to dziś wstyd, zgorszenie. Taka atmosfera stworzona jest przez terror powszechnej miłości, w której istotniejsze staje się to, co łączy różne religie i wyznania, niż to co dzieli. A ponieważ łączą rzeczy marginalne, trzeciorzędne — tylko one są tolerowane. Różnice są czymś nie do wypowiedzenia. To swoiste tabu w przestrzeni publicznie wypowiadanych poglądów.
„Po żywocie rajski przebyt…”
Dlatego dziś jedynym ratunkowym programem katolickim jest powrót do niezmiennych zasad zawartych w nauczaniu Kościoła. Do ścisłości, chciałoby się powiedzieć, matematycznej w przekazie wiary. (Bo w wierze nie miejsca na poezję, kult przeżyć, gdybanie i „pobożne życzenia”). Konieczny jest powrót do prostoty i czystości w przekazie wiary: do dogmatów, do Ewangelii, do prawd katechizmowych. Jednym słowem do Tradycji Kościoła.
A także do prawidłowego języka polskiego. Do znaczeń i pojęć, które nie są dwuznaczne, niejasne i płynne. Do przywrócenia w katechezie takich pojęć, jak piekło, niebo, kara, sąd, wieczność, sprawiedliwość, zadośćuczynienie, pokuta. Dzięki temu wszystkiemu będzie możliwy powrót do takiej wiary, jaką wyraża nasz dawny hymn, Bogurodzica (który warto do końca odczytać).
Ponad mułem płycizn i niejasności, wpływów mętnych nowożytnych filozofii, które wraz z ekspansją „ducha soboru” przylepiają się do Kościoła, istnieje dziedzina, która z największą precyzją i jasnością mówi o tym, Kim jest Bóg, Chrystus i Jego męka, Odkupienie, grzech, a także czym jest Kościół. Tą dziedziną jest teologia maryjna. W niej jest szansa odzyskania przez nas wiary, jaką otrzymaliśmy na chrzcie. Maryjność wyróżniała nas zawsze jako naród. I dziś, gdy coraz silniejsze są naciski środowisk protestanckich, według których Matce Jezusa należy się szacunek, ale nie cześć, Polonia semper fidelis nie szczędzi Matce Boga najgorętszych uczuć i określeń najwznioślejszych. Tak wymiar wiary prostego ludu uzupełnia i nadrabia to, czego nie staje językowi teologów, a wszystko razem jest prawdziwe. Bo w miłości do Matki po prostu nie można przesadzić. Nie jest to możliwe. Potwierdziła to osobiście Matka Boża, która sama oświadczyła o. Juliuszowi Mancinellemu TJ w XVI wieku, że jest Królową Polski, że ten naród szczególnie umiłowała i poleca modlić się za niego. Śluby Jana Kazimierza we Lwowie były następstwem tych (uznanych przez Kościół) objawień.
Polacy nie są w stanie nie kochać Maryi, swojej Królowej. Tylko w Polsce słowa: „miłość do Radia Maryja” nie brzmią śmiesznie czy trochę dziwnie. Trzeba jednak bardzo uważać, by nie zastąpić miłości do Matki Boga uwielbieniem dla wspólnoty, w której jest nam razem tak dobrze. A ten teren bywa niebezpieczny. Wspólnota to coś pozytywnego tylko wtedy, o ile nie staje się przedmiotem zastępczego kultu. Nie będziemy zbawieni zbiorowo, lecz indywidualnie
Wszystko to nie odbędzie się bez walki, gdyż oddzielić trzeba zdrowe ziarno od zepsutego — oraz od plew. Benedykt XVI rozpoczął ten proces, zdejmując ekskomunikę z biskupów Bractwa Św. Piusa X i przywracając Kościołowi „starą Mszę” (która notabene nigdy nie została prawnie „zdelegalizowana”, bo nie można jej w Kościele zakazać).
We Mszy trydenckiej prawdy wiary są wypowiedziane z największą czcią — z jaką tylko Kościół może mówić o Bogu — i przemawiają wprost do umysłu człowieka najpiękniejszym językiem liturgii. Stara Msza to wykład prawdziwej, niezmiennej jedynej świętej wiary katolickiej. Z tego zdaje sobie sprawę coraz liczniejsza rzesza katolików w Polsce — i coraz liczniejsza grupa kapłanów.
Nie ma odwołania od powrotu do Mszy trydenckiej, gdy chcemy zachować wiarę i Ojczyznę.
Konieczne jest też przywrócenie czci i poważania w Kościele abp. Stanisławowi Wielgusowi. Krzywda musi być naprawiona. Tego wymaga sprawiedliwość. Jest on pasterzem, który w swoich kazaniach, a także wykładach, konferencjach, nie prowadził swoich owiec na manowce — trzymał się nauczania św. Tomasza z Akwinu. Pewnej ścieżki wśród przepaści, rozpadlin, bagien i trzęsawisk wpływu modernizmu, czyli ścieku wszystkich herezji w Kościele.
Każda zaś herezja to pogarda wobec Boga.
Dlatego właśnie Maryja zwana jest w Kościele Pogromczynią i Demaskatorską wszystkich herezji.
Wkrótce dokończenie.