Gdy szukasz nerwowo prezentu

Posted on 1 grudnia 2020 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Czytając…

I naprawdę wszystko wydaje Ci się banalne, wytarte i sztuczne. Zbyt dosłowne, brutalne, smutne i drętwe… Albo wtórne, wyspekulowane i efekciarskie.  I już właściwie wszystko przeczytałeś, przeżułeś, przetrawiłeś.  Masz dość. Ale uparłeś się i nadal szukasz książki. Chciałbyś zrobić komuś prezent, taki od serca. I położyć go w kolorowym szeleszczącym papierze pod drzewkiem ubranym odświętnie. A może i – prezent dla siebie.

Wtedy możesz wybrać spośród tysięcy śmiejących się do Ciebie okładek tę, na której zobaczysz portret wyniosłego drzewa stojącego w blasku słońca. I tytuł: Wiejska ballada.

Gdy otworzysz książkę (niewielką książeczkę) znajdziesz tam wiersze.

Oto trzy z nich:

 

Dziadek

 

Mówiłem do Ciebie – Tato –

do obcego człowieka

który pokazał jak się pracuje

na śmierć i życie

 

Z Tobą powtórzyć chciałbym wszystko:

piaszczyste drogi kurz dudnienie kopyt

wjazd furą na klepisko

zwalanie snopów pachnących rżyskiem

 

Nie budowałeś murów

pomiędzy sobą i światem

podnosiłeś te owoce

które spadły po Twojej stronie płotu

 

Basowy pomruk pszczół na łąkach

woń jabłek obok domu w sadzie

kryształowy dźwięk zimy pod saniami

wszystko to trudno zmieścić pomiędzy wierszami

 

 

 

Ballada trofimowska

 

Dni człowieka są jak trawa,

Kwitnie jak kwiat na polu;

ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma,

i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje.

Ps. 106

 

Jak trawy mijane w oku pędzą

tak domy stoją skruszone

 

Pani Leokadia Sieńko żona Joachima

przechowuje w sieni papierówki kosztele i pamięć

 

Gienio Sołyjan w blaskach czeremchy

śpiewa pobożnie przy trumnach sąsiadów

 

Za rowem Stasieuk Henryk z gromadką Stasieuków

do roboty w polu został Wiesio – jeden z bliźniaków

 

Romek Rozmysłowicz pędzi krowy piaszczystymi dróżkami

gdzie – krzyczy odważnie – gdzie leziesz – słyszą okoliczni

 

Stach Dyśko chłop samotny jak tutejsza lipa ogromna

rozmawia z Henrykiem Kolosa o młócce starą damfą

 

Olimpia Kamińszczanka gotuje mężowi szczawiową zupę

cieszy oko biały obrus i buteleczka miodowej nalewki

 

Pszczoły odziedziczył Henio po Józefie Kamińskim

ule na basach swych skrzydeł wyśpiewują psalmy w sadzie

 

I tak trwa tęsknota za domem wśród kwitnących łąk

 

 

 

Nocą

 

Gdy nawet zmrok zamyka już oczy

wędruję śladem pamięci na wietrze

 

Dwa trznadle z żółtymi brzuszkami

wpadły w niebo odbite w szybie

teraz oddychają ciężko

powieki jak ptak opadły na trawę

 

Sunie sprężysta ogoniasta kuna

wymiata przerażone szpaki

skrzydłami jak wiatraki trzepoczą

skorupki spadają za dziuplę pod topolą

 

Świeże powietrze zimy

myszy wygania z pól w kuchenne rewiry

koty smutne jak swoje cienie

byle do wiosny – szepczą – do wiosny

 

Wśród grud rozoranej ziemi

ileż jabłek bezpowrotnie upadłych

wiśnie zgubiły swą barwę

sosna – igły tkające czas

Puszysta pójdźka

i dużo piór na strychu

 

Wiersze napisał Jerzy Binkowski.

 

 

____________

Co o tych wierszach mówi poeta i malarz Janusz Andrzejczak, który swój tekst – list do Jerzego Binkowskiego – zatytułował tajemniczo: Libretto?

 

Jeszcze kilka lat temu Jurek Binkowski mi mówił, że jest człowiekiem miasta, że nie rozumie wsi, przyrody…

Jeszcze kilka lat temu, gdy przesyłałem mu swoje utwory wiedziałem, że ich nie czuje.

Jego wybitny rozum próbował moje wiersze zrozumieć.

Tłumaczyłem mu wówczas, że w nich nie ma niczego do rozumienia, że to czyste tchnienie, nastrój, uczucie, czego nie jest w stanie pojąć żaden mózg.

Ale on tego nie… rozumiał.

Sprzeczaliśmy się. Bywało, że on był bezradny wobec mnie, a ja wobec niego. Zdarzało się nam, że przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie.

Czytając jego wiersze, starałem się je rozumieć.

Bardzo możliwe, że byłem na jego twórczość po prostu – za głupi.

To były dobre i bardzo dobre wiersze, ale wysyłane na adres tego, który nie lubił się wysilać przy czytaniu.

Byłoby straszną pychą mniemanie, że otworzyłem mu serce na wieś, na przyrodę, na prostotę, ale tak mogło być. Przecież i Jurek miał (i ma) na mnie wielki wpływ. Nie, nie tylko umożliwiał mi lepsze czegoś rozumienie, ale i bogatsze od mojego – odczuwanie.

Jego felietonistyka była dla mnie rozumową i duchową ucztą, ale na większość jego wierszy, po prostu byłem intelektualnie – za słaby.

Aż powoli, powoli, zaczął inaczej pisać.

Pojawiały się kwiaty, ptaki, pojawiała się jakaś mgielna melancholia… I smutek, który nie jest smutkiem w potocznym rozumieniu tego słowa. To smutek, który wyzwala refleksję, chwyta tchnienie, nawet i takie, które – jak mgła – przenika nie tylko przez palce, ale i przez serce, duszę.

Elementy przyrodnicze były u niego zawsze, ale dla mnie, jako ornamenty, ozdobniki; piękne w tym, co nieomal każdy widzi, że jest piękne.

Aż mi opowiada wierszem, rozmową, że widzi to i to, że jest w nim zachwyt; taki, jaki miewają tylko Poeci. Albo mistycy.

Z każdym nowym wierszem Jurka, coraz mniej muszę rozumieć.

I wracam do jego wierszy. Wraca się do czegoś, co sprawia przyjemność…

Jurek już zupełnie odrzuca skomplikowaną ornamentykę i sobie po prostu – idzie.

Ku kwiatom, ptakom, do sąsiadów, do kapliczki…

I modli się.

W jego najnowszym tomiku „Wiejska ballada”, nie ma ani jednego wiersza, który nie byłby modlitwą.

„Kantata Przemienienia” wcale się nie skończyła codą. Jurek każdym wierszem pisze libretto do jej następnej części.

Następnej, następnej i następnej…

 

 

 

____________

Wiejska ballada wydana kilka tygodni temu czeka na spragnionych zimą orzeźwiającego powiewu lata. Jest ciepa jak bochenek chleba wyciągnięty z pieca pobielonego wapnem z niebieską farbką. Pachnie tym wszystkim, co kochamy.

Dobrej lektury!

Książkę można zamówić u Autora:
P.S.
Tekst zilustrowałam pejzażami Zygmunta Sidorowicza, malarza urodzonego we Lwowie, ucznia Józefa Brandta.
___________________

 

Apel do  Czytelników

Pomóżmy naszym chorym Rodakom na Ukrainie wspierając Fundację im. ks. Mosinga

http://fundacjamosinga.zgora.eu/

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.