Gdy szukasz nerwowo prezentu
I naprawdę wszystko wydaje Ci się banalne, wytarte i sztuczne. Zbyt dosłowne, brutalne, smutne i drętwe… Albo wtórne, wyspekulowane i efekciarskie. I już właściwie wszystko przeczytałeś, przeżułeś, przetrawiłeś. Masz dość. Ale uparłeś się i nadal szukasz książki. Chciałbyś zrobić komuś prezent, taki od serca. I położyć go w kolorowym szeleszczącym papierze pod drzewkiem ubranym odświętnie. A może i – prezent dla siebie.
Wtedy możesz wybrać spośród tysięcy śmiejących się do Ciebie okładek tę, na której zobaczysz portret wyniosłego drzewa stojącego w blasku słońca. I tytuł: Wiejska ballada.
Gdy otworzysz książkę (niewielką książeczkę) znajdziesz tam wiersze.
Oto trzy z nich:
Dziadek
Mówiłem do Ciebie – Tato –
do obcego człowieka
który pokazał jak się pracuje
na śmierć i życie
Z Tobą powtórzyć chciałbym wszystko:
piaszczyste drogi kurz dudnienie kopyt
wjazd furą na klepisko
zwalanie snopów pachnących rżyskiem
Nie budowałeś murów
pomiędzy sobą i światem
podnosiłeś te owoce
które spadły po Twojej stronie płotu
Basowy pomruk pszczół na łąkach
woń jabłek obok domu w sadzie
kryształowy dźwięk zimy pod saniami
wszystko to trudno zmieścić pomiędzy wierszami
Ballada trofimowska
Dni człowieka są jak trawa,
Kwitnie jak kwiat na polu;
ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma,
i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje.
Ps. 106
Jak trawy mijane w oku pędzą
tak domy stoją skruszone
Pani Leokadia Sieńko żona Joachima
przechowuje w sieni papierówki kosztele i pamięć
Gienio Sołyjan w blaskach czeremchy
śpiewa pobożnie przy trumnach sąsiadów
Za rowem Stasieuk Henryk z gromadką Stasieuków
do roboty w polu został Wiesio – jeden z bliźniaków
Romek Rozmysłowicz pędzi krowy piaszczystymi dróżkami
gdzie – krzyczy odważnie – gdzie leziesz – słyszą okoliczni
Stach Dyśko chłop samotny jak tutejsza lipa ogromna
rozmawia z Henrykiem Kolosa o młócce starą damfą
Olimpia Kamińszczanka gotuje mężowi szczawiową zupę
cieszy oko biały obrus i buteleczka miodowej nalewki
Pszczoły odziedziczył Henio po Józefie Kamińskim
ule na basach swych skrzydeł wyśpiewują psalmy w sadzie
I tak trwa tęsknota za domem wśród kwitnących łąk
Nocą
Gdy nawet zmrok zamyka już oczy
wędruję śladem pamięci na wietrze
Dwa trznadle z żółtymi brzuszkami
wpadły w niebo odbite w szybie
teraz oddychają ciężko
powieki jak ptak opadły na trawę
Sunie sprężysta ogoniasta kuna
wymiata przerażone szpaki
skrzydłami jak wiatraki trzepoczą
skorupki spadają za dziuplę pod topolą
Świeże powietrze zimy
myszy wygania z pól w kuchenne rewiry
koty smutne jak swoje cienie
byle do wiosny – szepczą – do wiosny
Wśród grud rozoranej ziemi
ileż jabłek bezpowrotnie upadłych
wiśnie zgubiły swą barwę
sosna – igły tkające czas
Puszysta pójdźka
i dużo piór na strychu
Wiersze napisał Jerzy Binkowski.
____________
Co o tych wierszach mówi poeta i malarz Janusz Andrzejczak, który swój tekst – list do Jerzego Binkowskiego – zatytułował tajemniczo: Libretto?
Jeszcze kilka lat temu Jurek Binkowski mi mówił, że jest człowiekiem miasta, że nie rozumie wsi, przyrody…
Jeszcze kilka lat temu, gdy przesyłałem mu swoje utwory wiedziałem, że ich nie czuje.
Jego wybitny rozum próbował moje wiersze zrozumieć.
Tłumaczyłem mu wówczas, że w nich nie ma niczego do rozumienia, że to czyste tchnienie, nastrój, uczucie, czego nie jest w stanie pojąć żaden mózg.
Ale on tego nie… rozumiał.
Sprzeczaliśmy się. Bywało, że on był bezradny wobec mnie, a ja wobec niego. Zdarzało się nam, że przez kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie.
Czytając jego wiersze, starałem się je rozumieć.
Bardzo możliwe, że byłem na jego twórczość po prostu – za głupi.
To były dobre i bardzo dobre wiersze, ale wysyłane na adres tego, który nie lubił się wysilać przy czytaniu.
Byłoby straszną pychą mniemanie, że otworzyłem mu serce na wieś, na przyrodę, na prostotę, ale tak mogło być. Przecież i Jurek miał (i ma) na mnie wielki wpływ. Nie, nie tylko umożliwiał mi lepsze czegoś rozumienie, ale i bogatsze od mojego – odczuwanie.
Jego felietonistyka była dla mnie rozumową i duchową ucztą, ale na większość jego wierszy, po prostu byłem intelektualnie – za słaby.
Aż powoli, powoli, zaczął inaczej pisać.
Pojawiały się kwiaty, ptaki, pojawiała się jakaś mgielna melancholia… I smutek, który nie jest smutkiem w potocznym rozumieniu tego słowa. To smutek, który wyzwala refleksję, chwyta tchnienie, nawet i takie, które – jak mgła – przenika nie tylko przez palce, ale i przez serce, duszę.
Elementy przyrodnicze były u niego zawsze, ale dla mnie, jako ornamenty, ozdobniki; piękne w tym, co nieomal każdy widzi, że jest piękne.
Aż mi opowiada wierszem, rozmową, że widzi to i to, że jest w nim zachwyt; taki, jaki miewają tylko Poeci. Albo mistycy.
Z każdym nowym wierszem Jurka, coraz mniej muszę rozumieć.
I wracam do jego wierszy. Wraca się do czegoś, co sprawia przyjemność…
Jurek już zupełnie odrzuca skomplikowaną ornamentykę i sobie po prostu – idzie.
Ku kwiatom, ptakom, do sąsiadów, do kapliczki…
I modli się.
W jego najnowszym tomiku „Wiejska ballada”, nie ma ani jednego wiersza, który nie byłby modlitwą.
„Kantata Przemienienia” wcale się nie skończyła codą. Jurek każdym wierszem pisze libretto do jej następnej części.
Następnej, następnej i następnej…
____________
Wiejska ballada wydana kilka tygodni temu czeka na spragnionych zimą orzeźwiającego powiewu lata. Jest ciepa jak bochenek chleba wyciągnięty z pieca pobielonego wapnem z niebieską farbką. Pachnie tym wszystkim, co kochamy.
Dobrej lektury!
Książkę można zamówić u Autora:
Apel do Czytelników
Pomóżmy naszym chorym Rodakom na Ukrainie wspierając Fundację im. ks. Mosinga
http://fundacjamosinga.zgora.eu/