Gdy biskup upomina się o “prawa człowieka”
Czy „obrońcy praw człowieka” to ludzie, którzy mogą skutecznie zabiegać o chronienie życia nienarodzonych?
Przecież sprzeczność jest widoczna gołym okiem: upominając się o życie nienarodzonych powołują się na prawa człowieka, “prawa”, które można mnożyć w nieskończoność! Nigdy nie będzie ich “wystarczająco” dużo, nigdy nie będą “odpowiednio szanowane”. Pomysłowość ludzka w dziedzinie ułatwiania sobie życia nie ma granic. Bo czymże te rzekome prawa człowieka miałby być ograniczone? Na jakiej zasadzie głównej oparte? Jakiej normie bezwzględnej posłuszne? Tylko temu, że “człowiek to brzmi dumnie”… I czym by one były, gdyby jakiekolwiek ograniczenia się pojawiły? Przecież zawsze, na koniec wszelkiej dyskusji, gdy „obrońcy życia” i „obrońcy praw kobiet” wyczerpią już całą amunicję pojawi się nieśmiertelne: „Bo ja tak chcę!”
“Nikt nie ma prawa narzucić czegokolwiek mej woli! Moja wolność decydowania jest moim prawem! Moje prawa nie są ważniejsze od twoich! Ja też chcę żyć. Dla mnie jakikolwiek przymus to śmierć”. …że „drugi człowiek”?, że „życie ludzkie”?, że chodzi o „najniewinniejszych”, „najbardziej bezbronnych”? Moje prawa miałyby być ograniczone prawami innych!? Wolne żarty!” – Taka jest “filozofia” praw człowieka, propagandowego produktu epoki oświecenia i Rewolucji francuskiej.
Dla wyznawców „praw człowieka” kategorie moralne – kategorie chrześcijańskie są pustym dźwiękiem. Bowiem źródło, z którego owe “prawa” pochodzą jest zatrute. Żeby wybiło trzeba było odrzucić Boga, podeptać Dekalog, wyśmiać naukę Kościoła. Każdy, kto zna historię wie o tym doskonale.
Dlatego zdumiewa, gdy niektórzy hierarchowie Kościoła w coraz ostrzejszych apelach i pouczeniach pod adresem ustawodawcy, a czasem już imiennie: Prezesa Prawa i Sprawiedliwości, wołają o konieczność prawnej obrony życia w naszym kraju powołując się na „prawa człowieka”. Przepraszam, co to za religia?, chciałoby się zapytać.
Jeżeli duchowny katolicki nie potrafi przywołać innej instancji jak tylko „prawa człowieka”, „prawo do życia”, jeżeli uważa, że dla katolika „prawa człowieka” to sama esencja moralności, to z pewnością nastąpiło tu fundamentalne pomylenie pojęć. I nie chodzi tutaj o nienarodzone dzieci.
W wywiadzie zamieszczonym w „Naszym Dzienniku” abp. Stanisław Gądecki mówi: „Przecież prawo do życia nie jest tylko kwestią światopoglądu, nie jest tylko prawem religijnym, ale jest prawem człowieka”. No tak, „prawo człowieka” to brzmi poważnie, serio, naukowo. I jakoś tak dzielnie, dziarsko, bojowo… Prawo religijne, czyli Prawo Boga brzmi staro, smutnie, nudnie. Nienowocześnie. Nieprofesjonalnie. Bóg, to tylko Bóg. Człowiek, to aż… człowiek. „Każdy wierzący, ale także uczciwy człowiek wie, że życie jest najważniejsze i trzeba go bronić wszelkim kosztem”, mówi abp. Gądecki.
Wierzący jednak wie, że obowiązuje go przykazanie „Nie zabijaj” – nie dlatego, że „życie jest najważniejsze”, tylko, że Bóg, dawca życia i prawa moralnego jest najważniejszy. A przykazanie „Nie zabijaj” mówi zarówno o zabijania ciała jak i duszy. Gdy biskup Kościoła głosi (w tym samym wywiadzie), że „życie ludzkie jest wartością podstawową i wstępem do wszystkich innych praw człowieka”, to nie sposób obronić się przed ponownym pytaniem, na jaką religię ksiądz biskup się powołuje? Już z daleka wygląda to na „religię praw człowieka”.
W religii praw człowieka względność wszystkiego jest podstawą. Absolut tu nie istnieje. Nie mogą więc istnieć żadne bezwzględne normy. Rzekoma „najważniejszość” prawa do życia, czy życia jako takiego, jest tylko chwytem pod publiczkę. Za chwilę “najważniejsze” będzie “prawo do czystego środowiska” (zagrożone przez oddychanie zbyt wielu ludzi, którzy “mnożą się jak króliki”), “prawo do związków jednopłciowych” (skoro miłość jest święta: ponad sztucznymi granicami płci i konwencji kulturowej). Dla milionów kobiet i mężczyzn w Europie, którzy zapomnieli, że jest Bóg, najważniejsze jest dziś z pewnością „prawo o decydowaniu czy moje dziecko ma się urodzić czy nie”, i dla obrony tego „prawa” wszystkie zjednoczone siły postępu rzucą się Polsce do gardła, gdy tylko ustawodawca ograniczy „prawa kobiet” w naszym kraju (będzie to “zamach na kobiety” i zamach na “prawa człowieka”), przekreślając dotychczasowy, wymuszony sytuacją kompromis. Co wtedy zostanie z tej istniejącej już, faktycznej prawnej ochrony życia nienarodzonych w naszym kraju? Czy tak trudno jest sobie wyobrazić sekwencję przyszłych wydarzeń?
Otwieram Katechizm Kościoła katolickiego, wydany w Warszawie w 1941 roku. Jego autorem jest kard. Pietro Gasparri. Przed pierwszym przykazaniem Dekalogu widnieją słowa: „Jam jest Pan, Bóg Twój”. Słowa te padają, „aby przypomnieć, że On jako Bóg i Pan ma prawo dawać nam przykazania, które my winniśmy zachowywać”. W tym samym Katechizmie (jak i w każdym innym katolickim Katechizmie) czytamy: „Największe przykazanie Dekalogu jest następujące: Będziesz miłował Pana Boga swego z wszystkiego serca swego, z wszystkiej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich, a bliźniego swego jak siebie samego”. W przypisie zaś: “»Miłość bliźniego jest miłością Boga, który ustanowił pełność zakonu i proroków w tej jedności podwójnej miłości« (Św. Leon Wielki, IX Kazanie, O poście siódmego miesiąca)”. Kto jak kto, ale biskup Kościoła katolickiego wie o tym bardzo dobrze. Wie, że życie nienarodzonych rzeczywiście obronić mogą wierzące w Boga matki i wierzący w Boga ojcowie – a nie “obrońcy praw człowieka” – dlatego, że kochają. Kochać Boga to słuchać Go. Gdy wiara znika, znika wraz z nią i miłość. Znika szybciej niż można by pomyśleć. „Prawa człowieka” jej nie zastąpią, przeciwnie, one będą zawsze zarzewiem nienawiści. Bez Boga serce człowieka kamienieje. Duchowni o tym wiedzą. Miłość do Boga i w ślad za nią miłość do własnych dzieci jest jedyną gwarancją faktycznego „obronienia życia” – a nie permanentnej “obrony życia”, która prowadzi donikąd. “Obrona życia” to maszynka polityczna, która kręci się u nas raz szybciej, raz wolniej, w zależności od sytuacji.
Obronią życie nienarodzonych także wierzący lekarze, pielęgniarki, rodziny decydujące się na adopcję chorych dzieci. Uczciwe szkoły, dobrzy sąsiedzi, zwykli ludzie. Ludzie, którzy nie posługują się oschłymi, wyspekulowanymi kategoriami “praw człowieka”. Kapłani głoszący tradycyjną katechezę, gorliwi spowiednicy… Ludzie, którzy kochają Boga. Polacy, którzy będą dawali innym Polakom dobry przykład swoim własnym życiem. Oni obudzą nadzieję w tych, którzy ze strachu, z poczucia zagrożenia, z powodu popadnięcia w beznadzieję, byliby w stanie swoje nienarodzone chore dziecko wydać na okrutną śmierć. Pamiętajmy też, że dziecko, które się rodzi i nie spotyka miłości matki, umiera.
Dlatego cała ta gadanina o „prawach człowieka” i „ustawie” jest niczym innym jak zwykłym bluffem. To nie p r a w o ma się zmienić. Bo żadne, nawet najdoskonalsze prawo, nie zagwarantuje braku bezprawia, braku podziemnych klinik aborcyjnych. Tak samo jak nie zagwarantuje, że nie będzie już nigdzie w Polsce zdesperowanych kobiet, które wolą, by ich dziecko zostało rozszarpane, niż miałoby “żyć w nieludzkim świecie”. A wtedy, gdy podziemne kliniki się pojawią jako odpowiedź na zaostrzenie prawa, ścigać się będzie rządzących – tych, którzy nam nie odpowiadają z zupełnie innych powodów! – dalej, tak samo jak dziś, albo z jeszcze większymi złorzeczeniami, bo to znowu o n i będą wszystkiemu winni. Nieskuteczni w karaniu, nie ścigają zabójców! Nie wsadzają do więzień kobiet, nie obcinają rąk lekarzom!… Ociągają się, udają tylko, że “chronią życie”… Taka jest istota tego nowego faryzeizmu, który zawsze zmierza do państwa policyjnego i nigdy nie ufa ludzkiej wolności, zawsze też liczy najskrupulatniej cudze, nie swoje grzechy. Fakt, że “oni są winni” jest przecież bez porównania milszy niż, że “ja jestem winien”…
Taka jest przyszłość dzisiejszego sądu nad sumieniem innych – zwłaszcza najważniejszego polityka w Polsce – i zakładania złej woli drugiego człowieka, gdy naszym przewodnikiem są „prawa człowieka”, a nie prawa Boga i powinności człowieka wobec Boga i bliźniego.
Grzechu ludzkiego nie wyeliminuje się sądem, karą i więzieniem. Sumienie ludzkie jest instrumentem delikatnym, dusza ludzka jest czymś niebywale głębokim, są w niej pokłady dobra i szlachetności, które dzisiejsza kultura z rozmysłem niszczy. Biskupi polscy bardzo dobrze o tym wiedzą, przecież nieraz zasiadają w konfesjonale.
„To, co robią wszyscy” przez całe wieki było probierzem właściwego postępowania na naszym kontynencie… Dziś jednak gwałtownie topnieje wokół nas liczba ludzi dających swoim życiem dobry przykład! Ludzie „tacy sami jak my”, sąsiedzi, współpracownicy, koledzy ze szkoły zaczynają słuchać nie mądrości życiowej przekazywanej przez matki, ojców, babcie, dziadków, dbających o dobre wychowanie potomków, potrafiących swoimi rozsądnymi i dalekowzrocznymi radami, a przede wszystkim przykładem życia pokierować ich ku dojrzałości, ale czerpią wzory życia ze zdegenerowanej kultury. Ich poglądy, ale przede wszystkim s p o s ó b ż y c i a zaczyna wywierać na nas przemożny wpływ, wpływ gwałtownie demoralizujący…Tak, mamy naturę społeczną, nie samotniczą.
Mówienie własnym językiem o tym, co nas boli, niepokoi, co nam dolega, co przeszkadza, bo niesie sprzeczności, bo przeczy prawdzie, i dlatego jest niesprawiedliwością, staje się dziś zadaniem dla normalnego, niezreformowanego katolika. Chodzi o język katolicki, a nie neokatolicki, ten sztuczny język „praw człowieka” obowiązujący w zuniformizowanej wielokulturowej masie, którego pojawienie się jest nieuchronnym skutkiem utraty korzeni, ale i utraty logiki, zdrowego myślenia; jest groźnym dziedzictwem Rewolucji francuskiej i bolszewickiej, rezultatem poczucia niższości katolików wobec fałszywej mądrości „świata”.
“Zawsze prościej pozwolić na to, by epoka weszła nam na głowę, niż zachować głowę na karku”, mówił Chesterton. “Zawsze łatwo być modernistą, tak jak łatwo być snobem. Wpaść w którąkolwiek z pułapek błędu i wyolbrzymienia, zastawionych przez kolejne mody i sekty na historycznej drodze chrześcijaństwa…”
Odrzucenie błędu coś kosztuje. Ale błąd musi zostać odrzucony, tak jak jest dziś hołubiony. Musimy odzyskać ten prawdziwy, pełen prostoty i cudownie logiczny język katolicki. Jest to zwyczajny, niezakłamany język Polaków. Język, w którym możemy bez kompleksów mówić o wierze, o odwiecznych prawdach – i o naszych dzisiejszych problemach.
A także, na przekór “pedagogice wstydu” – z dumą mówić o naszej historii, której najpiękniejsze karty są zarazem najwspanialszym świadectwem wiary Polaków, bowiem “umiłowanie Ojczyzny wynika z tego pierwszego umiłowania: Boga”, jak ujął to jeden z Czytelników. Jako katolicy mamy po prostu obowiązek bronić prawdy katolickiej, rozmywanej dziś przez groźną herezję, neomodernizm.
Obrona prawdy katolickiej to obrona prawdy o Bogu. Jest ona obroną praw Boskich. Ze swej natury obrona prawdy religijnej i filozoficznej jest także obroną ładu społecznego, narodowego, politycznego – jest obroną Kościoła, państwa, wspólnoty, rodziny, tradycji. Cywilizacji i kultury. Jest obroną człowieka – także przed “prawami człowieka”.
________
Cytaty z wypowiedzi abp. Stanisława Gądeckiego za: Ochrona życia jest najważniejsza, „Nasz Dziennik”, środa, 5 grudnia 2018