Patrząc na kobiety. Z Ewą Polak-Pałkiewicz rozmawia Sylwia Mazurczak
Niewiastę dzielną któż znajdzie? Jej wartość przewyższa perły (Księga Przysłów).
Sylwia Mazurczak: Fascynują mnie okładki. To milczące zaproszenie: „Otwórz, przeczytaj…”. Z okładki najnowszej książki Ewy Polak-Pałkiewicz spogląda na czytelnika Stefania Weinhold. Prosta ciemna sukienka bez ozdób. Skromna, elegancka fryzura. Zestawiłam tę fotografię wykonaną w 1922 r. z okładką kolorowego tygodnika, z którego wyziera pokryta ostrym makijażem, idealnie skorygowana Photoshopem buźka celebrytki. Retusz unicestwił prawdziwe rysy gwiazdki. Został produkt, opakowanie. Natomiast w oczach Stefanii Weinhold, jak w zwierciadle, odbija się charakter kobiety. Ona nie pozuje z wyzywającym uśmiechem lecz patrzy w dal ze spokojem i godnością. Czyż to nie jest prawdziwy portret damy? A skoro tak, to co to znaczy, według Pani, być damą?
Ewa Polak-Pałkiewicz: Stare fotografie nie kłamią. Przed dziewięćdziesięciu laty sztuka fotografii stawiała sobie za cel nie to, by pokazać zewnętrzne cechy człowieka, ale by wydobyto wszystko, co mówi o jego wnętrzu. Fotografowie patrzyli na kobiety z namysłem. Nie jak na atrakcyjne obiekty, „twarze”, które można dobrze sprzedać. Wiedzieli jak genialnym artystą jest światło — i jak jest potrzebne, by twarz człowieka nie utraciła głębi, niepowtarzalności, tajemnicy. Fotografia to sztuka. Dziś dla wielu — na szczęście nie wszystkich — fotografów jesteśmy rodzajem manekinów lub aktorów z taniego teatrzyku, którzy przywdziewają maski, a oni starają się pokazać urok tych masek.
Ludzie, których twarze wyrażają ich duchowy świat, często nie są dziś dla fotografów czy fotoreporterów interesujący. Każda z moich bohaterek, również ta, której portret jest na okładce, to nade wszystko osoba żyjąca intensywnym życiem duchowym. Zdolna do refleksji, zadająca sobie pytania. Przede wszystkim pytania o to, kim jest, do czego została wezwana. Nie zaś, co ma robić, żeby na przykład być szczęśliwą, czy jak to się dziś mówi, spełnioną. Pyta Pani: Co znaczy być damą? Ja najpierw zapytałabym: Czym jest kobiecość? Gdy odpowiemy sobie na to pytanie, można zastanowić się, w jaki sposób mamy jako kobiety wypełnić powołanie. (…)
O tego typu niezwykłych osobach, również o kobietach lat wojennych, opowiada bijący rekordy popularności serial „Czas honoru”. I choć filmowa fabuła nie odtwarza może wiernie losów Cichociemnych, przyznać należy, że takiego entuzjazmu młodych zafascynowanych wojenną historią Polski nie było od dawna. Kobiety przedstawione w serialu umiłowanie Ojczyzny, tradycji, wiary stawiały często ponad własne życie. Skoro młodym przypadł do gustu taki wzorzec kobiety, to dlaczego nadal zdaje się on przegrywać z lansowanym przez media popkultury modelem infantylnej kobietki lub wojującej feministki?
Proszę zobaczyć, jakie są proporcje. Jeden „Czas honoru” i setki produkcji, które w czasach, gdy jeszcze nie było telewizji, zaliczane by były do gatunku „literatura dla kucharek”. Tymczasem takich kobiecych postaci, jakie ukazuje ten serial, są dziesiątki tysięcy. (…).
Kobieta, jak twierdzi Jean Guitton, pisarz francuski, nie odnajduje swego miejsca w strefie pośredniej. Takiej, jak na przykład tak zwana uczciwość czy jakikolwiek inny rodzaj przeciętności. „Ona jest albo świętą, albo grzesznicą, aniołem albo demonem, o czym dobitnie świadczy przykład pijaczki, która o ileż bardziej jest przerażająca od mężczyzny pijaka”. Cokolwiek kobieta robi, wyjaśnia pisarz, musi opowiedzieć się albo za dobrem, albo za złem. „Jej sytuację rodzinną określają stany: dziewica, żona, matka, a nawet kurtyzana. Nikomu nie przyszłoby na myśl określać w podobny sposób mężczyznę, a w każdym razie określenia te byłyby niewystarczające”… „Wszystko zmienia sens wraz z Maryją — dodawał Guitton — i może dlatego potrafię zrozumieć podwójny sens słowa «grāce» , które oznacza zarówno wdzięk, jak i łaskę, i którym my, Francuzi, nazwaliśmy to, co jest najbardziej widoczne w ludzkiej urodzie, i to, co najbardziej ukryte w Boskości”… To właśnie dlatego, że Polki wszystkich epok miały za wzór Maryję, bohaterki serialu, o którym Pani wspomina, są tak fascynujące.
Porozmawiajmy więc o wzorze, punkcie odniesienia współczesnej kobiety. Kiedy dwa miesiące przed porodem trafiłam na oddział szpitalny, na którym przebywałam aż do rozwiązania, byłam świadkiem pewnej rozmowy. Młodą ciężarną odwiedza szwagierka. Obrzucając nasze brzuchy spojrzeniem pełnym politowania oznajmia, że nie zamierza psuć sobie w przyszłości figury i niszczyć zdrowia, a jeśli zdecyduje się na potomka, to wynajmie surogatkę, która „odwali za nią czarną robotę”. Dlaczego, Pani zdaniem, wiele młodych kobiet postrzega macierzyństwo jedynie jako nieustającą mękę przeplataną krótkimi chwilami uniesienia?
Głównym problemem, z jakim borykają się dziś zarówno kobiety jak i mężczyźni jest zanik myślenia w perspektywie szerszej niż tu i teraz. Punktem wyjścia i dojścia stała się doczesność. Mają w niej znajdować się wszystkie cele, jakie człowiek sobie powinien stawiać, kres wszystkich dążeń i aspiracji. Wszystkie skarby, jakie człowiek może posiąść. Poza doczesnością nie ma nic, co mogłoby człowieka naprawdę interesować, co by go inspirowało. Zwróćmy uwagę, czego sobie ludzie najczęściej życzą (także katolicy) podczas świąt: „Przede wszystkim zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze”, „Dobrej pracy”, albo: „Znalezienia wreszcie pracy”, „Założenia rodziny” etc. Dla typu kobiet, o których Pani wspomina, z kolei punktem docelowym jest ich wygląd zewnętrzny, atrakcyjność. Jak zauważył abp Giaccomo Biffii: „Utrata rozumu jest czymś groźniejszym niż utrata wiary”. Ludzie wierzą jak myślą i tak myślą jak wierzą: jak będziesz zdrowy, to wszystko się ułoży. Jak będziesz miał rodzinę, będziesz szczęśliwy i „spełniony”. Jak będziesz miał pracę (dobrą!), to życie będzie się słało po różach. Jak będziesz piękny, będziesz kochany, upragniony. Czy rzeczywiście? A trudne rodziny, a wzajemne rozczarowania, dramaty, klęski, starość? Jak się od tego odciąć?… Te wszystkie dobra są oczywiście potrzebne człowiekowi, ale nie są najważniejsze. A dziś one stają się czymś w rodzaju bożków. Od nich „wszystko” zależy. To jest właśnie prawdziwe niewolnictwo. Człowiek zapomina, że jest całkowicie zależny od Boga. Że jest w Jego ręku… To, co najważniejsze, zniknęło z horyzontu naszych odniesień. A właśnie to inspirowało kiedyś katolickie matki i ojców, dziewczyny i młodych chłopców, nie tylko do zakładania rodziny, do macierzyństwa, ojcostwa, w którym musi być miejsce na poświęcenie, wyrzeczenie, ale także do prawdziwego bohaterstwa, heroicznej służby. To nie był wynik postawy uczuciowej czy kanonu przyjętych zachowań, „bo tak postępuje większość”. Dla tych ludzi naprawdę liczył się Bóg. Wiedzieli, że życie wieczne jest czymś realnym. To, co przeżywamy na ziemi, jest tylko próbą. W dodatku bardzo krótką.
Pani książka, choć tak „kobieca” w treści, nie opisuje wszakże jedynie kobiet. Przedstawiając wyjątkowe kobiety, ukazuje Pani całościowy obraz minionych epok, lokalne tradycje, model rodziny. I wiele, wiele historii o mężczyznach — krewnych, znajomych, duchownych odgrywających istotną rolę w kształtowaniu charakterów Pani bohaterek. (Tu ukłon w stronę Czytelników, którym wydawać się może, że to pozycja wyłącznie dla pań). Czy nie jest tak, że kobieta jako baczny i cierpliwy obserwator posiada szczególny dar przechowywania wspomnień, układania mozaiki wydarzeń z całym ich bogactwem duchowym?
Niewątpliwie. Autorkami wspomnień, pamiętników i listów, które dostarczają wiedzy o postawach tamtych Polaków, były głównie kobiety. Kobiety mają miłość do drobiazgów, potrafią obracając w ręku jakiś przedmiot, pamiątkę, odtworzyć całą historię pokolenia i klimat kulturowy, w którym żyły. Wracam jednak do myśli, że tu chodzi nade wszystko o prawidłowo kojarzący i rozeznający rozum. Człowiek ma naturę rozumną. Dziś próbuje się za wszelką cenę, by człowiek swój rozum „wyłączył”, a żył tylko uczuciami, doznaniami, nastrojami. Moi bohaterowie byli ludźmi pełnymi, dlatego zajmowali postawy, w których bohaterstwo nie kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem, a praktyczna życiowa mądrość i radość życia — z zasadami wiary. Proszę zauważyć, że największą intelektualistką – jeśli można użyć tego wyświechtanego określenia – spośród moich bohaterek jest niewykształcona krakowska służąca Aniela Salawa, pochodząca z wiejskiej rodziny. Przez całe życie, od bardzo wczesnej młodości, czytała książki z dziedziny życia wewnętrznego. Dzięki temu, a przede wszystkim dzięki jej prostej ufnej wierze, była osobą realistycznie, logicznie i precyzyjnie myślącą. Dla niej niebo nie było jakąś abstrakcją, ale miejscem, gdzie przebywali jej przyjaciele, święci i aniołowie, z którymi obcowała na co dzień. A zarazem nie była bynajmniej abnegatką, w sferze praktycznej nie zaniedbywała powierzonych sobie zadań, nie uciekała w fantazje i marzenia. Przeciwnie, jej życie było pełne ładu, uporządkowania, ale także pewnego blasku, którego jej zazdroszczono. Była pełna uroku, bardzo ujmująca ciepłem i kobiecością. Bywała powierniczką i kierowniczką duchową swoich chlebodawczyń.
Jedna z najnowszych „mód” nakazuje młodym dziewczynom upodabniać się do lalek. Nastoletnia blogerka z Londynu uczy rówieśniczki makijażu przeobrażającego je w ludzkie Barbie. Mówiąca metalicznym głosem rodem z japońskich kreskówek Brytyjka twierdzi, że taką lalką chce być już do końca życia. To już nawet nie infantylna dziewczynka, ale wchłonięta przez świat fantasy „kukiełka”, która nie tylko nie wie jak być sobą, ale jak być w ogóle.
To, że kobiety głoszą te i podobne rzeczy, nie przynosi ujmy kobietom, tylko jest świadectwem upadku kultury naszego rejonu świata. Upadek ten jest wywoływany przez rewolucję neomarksistowską.
Moda nie jest rzeczą tak niewinną, jak mogłoby się wydawać. Tylko pozornie jest to rodzaj zabawy opartej o niepisaną umowę, że ktoś jest dyktatorem, a ktoś biernym wykonawcą rozkazów. Ale tak naprawdę, w czasach, gdy jesteśmy tak intelektualnie rozbrojeni, moda to łatwy sposób wciskania nam do głowy fałszywych tez, np. że musimy koniecznie robić to, co się podoba innym. Tak wyglądać, tak się zachowywać, by zasłużyć na nagrodę: aprobatę koleżanek, pochwałę sąsiadki, uznanie w oczach przechodniów na ulicy, zadowolenie stylistek, laur w konkurskie na najlepiej ubraną “kobietę roku”, czyli na chwilowe choćby zainteresowanie tego całego żywiołu, który Pan Jezus wyraźnie nazywa naszym duchowym Przeciwnikiem. (Stąd na przykład w modzie coraz więcej tzw. odważnych kreacji, czyli golizny). Na ten rodzaj szantażu nie należy się godzić. Trzeba dbać o zmysł piękna, trzeba wyglądać estetycznie, mieć na uwadze harmonię i proporcję, szanować swoje ciało. Ale nie wolno ulegać szantażowi. Bo to ma fatalne skutki dla samych kobiet. Także i dla mężczyzn, bo bywa jednym z częstszych powodów grzechu popełnianego myślą, jak alarmują – nieliczni dziś niestety – odważni, nie ulegający poprawności politycznej (istnieje taka, także w odniesieniu do mody) kapłani.
Proszę zobaczyć, ile wokół nas jest kobiet, które wyglądałyby naprawdę uroczo – bo są urocze i piękne! – gdyby miały choć odrobinę ducha oporu i nie szły niewolniczo za dyktatem mody.
To prawda. Jakże często wówczas ubranie zmienia w przebranie. Czy dama Anno Domini 2013 to kobieta z zasobnym portfelem i toaletą od Diora? Czy współczesna kobieta potrzebuje stylistek na miarę Trinny i Susannah, które, jak głosi slogan, wreszcie ubiorą Polskę?
Nasz wygląd jest czymś niezmiernie ważnym. Jesteśmy znakiem dla świata. Kobiety, których twarze, sylwetki, rodzaj ubrania, sposób poruszanie się, mówienia, gesty, odzwierciedlają wewnętrzne piękno istnieją zawsze, w każdej epoce. Dziś także. To nie ma nic wspólnego z możliwościami materialnymi czy jakimś szczególnym talentem w dziedzinie „wizerunku”. To kwestia duchowej kultury. Dziś jednak to nie takie kobiety są bohaterkami filmów, reportaży i fotograficznych kronik w wysokonakładowej prasie. Nie one przykuwają uwagę, nie o nich się mówi. Niemniej każde spotkanie z taką osobą pozostawia w każdym niezatarty ślad. Zmienia nas, podbudowuje nadzieję. Miałam szczęście wiele takich osób spotkać. Ideał, jaki wyobraża życie takich kobiet, to ideał kobiecości uosobiony przez Maryję. Ideał dziewiczości, oblubieńczości i macierzyństwa — duchowego i fizycznego. Współczesność wyśmiała i odrzuciła te ideały, kobietom wmawia się, że muszą być jak mężczyźni. To znajduje wyraz zarówno w stroju, jak w sposobie bycia, mówienia, we wszystkim, co składa się na ogólne wrażenie. A przede wszystkim wyuzdany czy prowokacyjny strój narzuca innym całkowicie fałszywy obraz kobiety. Obraz, który zaprzecza jej istocie, naturze i duchowym darom, które są od Boga.
Matka-Polka, kura domowa objuczona siatkami. Kobieta „siedząca w domu z dzieckiem” zamiast „coś” robić. Niwecząca karierę, zaniedbana mistrzyni w produkcji konfitur, podcieraniu dziecięcej pupy, kołysankach na dobranoc. Dwa bieguny, dwa modele stawiane dziś w opozycji do siebie: domowy koń pociągowy i bizneswoman. Jak to jest z tą „karierą” kobiety?
Rzeczywiście, kobietom stosunkowo łatwo jest narzucić egoizm w wielu wyrafinowanych odmianach. Przekonuje się je, że najlepiej zrealizują się poza domem, że postawa służby, ofiary, wielkoduszności jest czymś anachronicznym. Punktem odniesienia dla wielu kobiet stała się kariera zawodowa czy artystyczna, brylowanie w świecie, osobisty prestiż, pieniądze, nienaganna sylwetka, zdrowie, uroda, rozrywka. To nie jest jednak świat kobiecy – choć każda z tych rzeczy może być sama w sobie czymś dobrym. Nie są to dążenia, które mogłyby jakąkolwiek kobietę uczynić naprawdę szczęśliwą. Chyba że chce się sama oszukiwać. W mojej książce staram się pokazać, że kobieta jest szczęśliwa, gdy odkryje swoją prawdziwą naturę, która jest rzeczą poważną. Bo nie pochodzi od niej samej, jest czymś jej danym. I to właśnie łączy moje bohaterki, postacie żyjące współcześnie — nauczycielki, artystki, projektantki mody, wychowawczynie, pielęgniarki, harcerki, a także postacie historyczne — ziemianki, królowe, służące, damy i zwyczajne uczennice. Wyróżnia je i charakteryzuje nie rodzaj zajęcia, ale fakt, że w każdej sytuacji rodzinnej i w roli społecznej, w jakiej się znalazły (nierzadko były to sytuacje zupełnie ekstremalne), wszystkie były matkami — duchowo lub fizycznie, wszystkie rozumiały, czym jest ideał dziewictwa i oblubieńczości i potrafiły go wyrazić. Zapatrzone w Niepokalaną, zrozumiały swoją misję, swoje kobiece powołanie. Dlatego nie były niewolnicami uczuć, wrażeń i nastrojów. Pracowały przede wszystkim ich umysły, wola i serce.
Czytając Pani książkę, wyobrażałam sobie możliwe zarzuty ze strony zwolenników grzebania przeszłości na rzecz nowoczesnych trendów: „I znów ta tradycja! Nostalgia za starociami, przedpotopowymi modelami życia, w których strażniczka domowego ogniska ani myślała o założeniu spodni”. Czy rzeczywiście czerpanie z utrwalonych przez lata wzorców, sięganie do tego, co jedynie pozornie minione, musi jawić się jako nieprzystawalne do współczesnego życia?
Tradycja to prawda. Odrzucenie tradycji ma w sobie coś niedojrzałego, infantylnego. Tragiczną gotowość, by rzucić się w ramiona uwodziciela. (…) Katolicy powinni wrócić do tego, czego zawsze nauczał Kościół. To wszystko istnieje w dawnych katechizmach i encyklikach papieży. Jest dostępne.
Jedną z ważniejszych przyczyn obecnego kryzysu rodziny, małżeństwa i samej kobiecości jest to, że ludzie nie rozpoznają swoich miejsc wśród bliźnich. Uważają, że zajmują miejsca nie takie, na jakie zasługują. Byle jakie, za niskie, że powinny im przypadać „lepsze”, wyższe. Dlatego m.in. kobiety tak łatwo stają się dziś łupem ideologii feministycznej, która wmawia im, że ich poddanie się mężowi, służba rodzinie — to upodlenie, to jarzmo, które powinny odrzucić i „realizować się” gdzieś indziej, a rodzinę kształtować według swoich (często bardzo osobliwych) wyobrażeń, ignorując męża i ojca. Ten ogromny zamęt w zakresie ról — kobiecych i męskich — i w rozeznaniu swojego powołania, które przecież pochodzi od Boga, jest spowodowany — paradoksalnym w naszej cywilizacji, tak bardzo technicznej, uprzemysłowionej i “naukowej” — odrzuceniem, wręcz negacją rozumu. Rozumu pojmowanego głębiej niż tylko umiejętność panowania nad rzeczami, rozumu traktowanego jako zdolność zgłębiania istoty rzeczy oraz przylgnięcia do nich własną wolą.
Pisze Pani: „Ta książka jest dla wszystkich, którzy tęsknią za kobiecością — dziś często roztrwanianą i nierozumianą przez same kobiety. Jest próbą spojrzenia na kobiecość, jako źródło, z którego można zaczerpnąć, jeśli chce się odrodzić świat”. Czy dzisiejszy świat zmieszany w rozgrzanym do białości tyglu mediów potrafi jeszcze dostrzec prawdziwe piękno kobiety?
Moja książka jest właśnie próbą zainteresowania kobiet i mężczyzn istotą kobiecości. Kobiecości, która nie jest rzeczą dostępną na każdym rogu w supermarkecie idei, nie jest towarem, który można wziąć i wykorzystać dla własnych celów, lecz darem Stwórcy, który może stać się wielkim skarbem w ręku kobiety, gdy go rozpozna i doceni. Darem zdolnym odrodzić nie tylko rodzinę, ale Polskę i świat.
Jeżeli Polki zdolne były kiedyś do postaw, które nam wydają się niewyobrażalne, bo jesteśmy tak uwikłani w sprawy materialne, polityczne czy uczuciowe, to dlatego, że miały prawidłowe wyobrażenie o sprawach wiecznych. To nie byli inni ludzie niż my, dzisiaj. Tylko praca ich intelektu skierowana była we właściwą stronę.
Naturalnie, życie wiarą, zdolną uleczyć duchowo i psychicznie człowieka i odbudować cywilizację, w której kobiety są kobietami, mężczyźni mężczyznami, rodziny rodzinami, musi być przeniknięte miłością i zaufaniem do Boga. Dlatego że Bóg, który jest nieskończonym Pięknem, jest też nieskończenie dobry. Wtedy zrozumiemy, że kobiecość jest czymś wspaniałym. Jest wielką misją duchową pełnioną przez kobiety świadome kim są.
Misją w świecie, w którym ponurym echem odbijają się słowa: Non serviam („Nie będę służyć”) oraz Eritis sicut dii („I tak jako Bóg będziecie”), powtarzane niezliczoną ilość razy przez prawie wszystkie produkty kultury, większość mediów, szkół i uczelni.
Jeśli kobiety zaufają Matce Bożej będą wiedziały, jak tę misję wypełnić.
To ogromna przyjemność przekazać Czytelnikom zaproszenie do lektury ustami samej Autorki. Dziękuję za rozmowę, a jako czytelniczka zafascynowana Pani książką, z tym większą radością polecam ją nie tylko kobietom, ale wszystkim, dla których, o czym jestem przekonana, stanie się ona kluczem do poszukiwania zagubionego a jakże bezcennego skarbu kobiecości.
Wywiad został opublikowany w styczniowym wydaniu miesięcznika „W Naszej Rodzinie”.