“Ekscelencja jest szalony!” Abp Lefebvre… cz.III
Wolność religijna… Pięknie to brzmi. Czy może być coś równie pociągającego? Nie tylko wolność, ale jeszcze religijna. I czy może być coś podobnie odstręczającego jak jej zaprzeczenie? To przecież zniewolenie, terror, przemoc. Tymczasem „Żelazna ręka w aksamitnej rękawiczce”, jak nazywano abp Lefebvre`a, prowadził nieustanną wojnę z fałszywym pojęciem wolności religijnej. Rozpoczął ją już podczas Soboru. Był autorem kilku wystąpień podczas jego obrad, w którym ostro przeciwstawiał się jej postulatowi – w nowej odsłonie.
Arcybiskup nie miał wielkich złudzeń, co do kondycji intelektualnej swoich współczesnych, która pozwoliłaby uniknąć pułapki uwiedzenia hasłem wolności. Nie mogło być inaczej. „W gruncie rzeczy, wszystko, co opatrzone jest etykietą wolności, przez dwa wieki było otaczane aurą prestiżu, właściwą takiemu słowu, które oznacza świętość”, stwierdzał w jednym z kazań.
Miał pewną przewagę nad wieloma swoimi oponentami w Kościele, liberałami i modernistami, znał na wyrywki nauczanie Kościoła dotyczące współczesnych błędów, takich jak liberalizm, modernizm, marksizm. Nauczanie zawarte w encyklikach i innych dokumentach, w których wielcy papieże XIX w. i pierwszej połowy XX w. umieścili przestrogi dla duchowieństwa i wiernych, precyzyjnie nazywając idee wywodzące się z filozofii odrzucającej tomizm, z Kanta i Hegla. I z rewolucyjnej triady: wolność, równość, braterstwo.
Te trzy zasady liberalizmu, lansowane przez tzw. filozofów XVIII wieku, doprowadziły do rewolucji francuskiej. Zręcznie podrzucone na grunt katolicyzmu prowadziły wprost do podmywania, spłycania i niszczenia wiary.
Precyzyjna i uporządkowana wiedza na ten temat, jaką dysponował Arcybiskup jest dziś rzadkością. Trzymając się mocno logiki arystotelesowskiej i św. Tomasza, co zawdzięczał studiom w Seminarium Francuskim w Rzymie, nie pozwolił sobie – a później też swoim księżom z Bractwa św. Piusa X – wkręcić się w tryby mętnych acz atrakcyjnie sformułowanych i przewrotnie nazwanych idei.
Jeżeli mógł wnikliwie zanalizować i ocenić jedną z „bomb zegarowych” tykających w Kościele od czasu Soboru, jak określał wolność religijną, to dlatego, że wierzył Kościołowi. Traktował na serio jego nauczanie. Nie szedł na kompromisy z prawdą Kościoła. Nie wyprzedawał swojej wiary za srebrniki poklasku, uznania, spokoju, kariery – i niepamięci.
Gdy w marcu 1975 roku, podczas spotkania z trzema kardynałami (Garonne, Taberą i Wrightem), którego celem było utemperowanie jego rzekomej samowoli, kard. Garonne wykrzykiwał w jego kierunku: „Liberalizm to idée fixe Ekscelencji! Ekscelencja jest szalony!”, arcybiskup Lefebvre odparowywał ze spokojem, że nie ma własnych poglądów. Swoje rozumienie świata wywodzi z odwiecznego Magisterium Kościoła. A Kościół zachowuje się w Tradycji, którą przechowuje. Nie może z nią zerwać. Nie może jej odwołać. Nie może nic w niej przekręcić. To po prostu jest niemożliwe.
Arcybiskup dobrze zdawał sobie sprawę z fatalnych następstw przyjęcia zasady wolności religijnej nie tylko w dziedzinie życia duchowego. „Jeżeli w państwie przyznaje się wszystkim fałszywym religiom wolność działania, a zakazuje się pracy na rzecz panowania Naszego Pana Jezusa Chrystusa”, jak to ujmował, to nie można się potem dziwić, że nie doprowadzi to żadnego państwa do rozkwitu, że nie dojdzie w nim do faktycznej moralnej i politycznej stabilności. Kościół zdradza samego siebie jeśli deklaruje poparcie dla podobnej zasady (Rozmowa z trzema kardynałami, 1975 r.).
Rok później, w sierpniu 1976 podczas uroczystości udzielania święceń kapłańskich pierwszym absolwentom seminarium w Ecône, Arcybiskup zauważył w kazaniu: „Nawet pięcioletnie dziecko na podstawie swego katechizmu może pouczyć swego biskupa. Jeśli biskup głosi błędny pogląd, to kto ma rację? Oczywiście, katechizm!”. Tak, prawda się nie zmienia. Nie jest co dekadę inna. Nie mogłaby być wtedy prawdą. Jej naturą jest niezmienność. Nawet, gdy wszyscy intelektualiści na świecie – kościelni i świeccy – oznajmią chórem, że właśnie się zmieniła, bo podpowiedział im to ostatnio „duch czasu”, czyli najnowsza intelektualna moda, koncepcja wykwitająca zza biurka kolejnego sezonowego mędrca obwołanego prorokiem. Tą niezwykle popularną w świecie katolickim – od czasu Soboru – modą, jest przekonanie, że kolektywne zbawienie i “rozwój ludzkości”, to prawdziwe cele i zadania gatunku ludzkiego. Nie wyłączając katolików. A ostatnią – że celem tym jest walka o czyste środowisko.
Wyzwolić rozum!
W 1975 roku Arcybiskup pisał: „Liberalizm chce potrójnego wyzwolenia: wyzwolić rozum od wszelkiej zewnętrznej, obiektywnej prawdy (nieustannie trwa tworzenie i poszukiwanie prawdy, nikt nie może twierdzić, że ją posiada); wyzwolić wiarę od dogmatów (nie można uznawać, że prawda objawiona została określona raz na zawsze); wyzwolić wolę od ograniczeń prawa, którego wymagania sprzeciwiają się godności i sumieniu. Widzimy więc jak dalece liberał jest przeciwny nauczaniu Naszego Pana Jezusa Chrystusa i jego Kościoła!”.
Wśród konsekwencji liberalizmu wymieniał „negację nadprzyrodzoności, a więc negację grzechu pierworodnego i usprawiedliwienia przez łaskę, negację prawdziwej przyczyny Wcielenia i Ofiary krzyżowej, Kościoła i kapłaństwa” (List do Przyjaciół i Dobroczyńców).
W rezultacie od czasu Soboru także celem Mszy „nie jest już udzielenie wszystkim duszom owoców Odkupienia”, konstatował. „Cała reforma liturgiczna nosi ślady tego nastawienia”. Arcybiskup zawsze podkreślał, że liberalizm, który leży u źródeł wolności religijnej, ekumenizmu, teologicznych poszukiwań i rewizji prawa kanonicznego, ma bardzo konkretne skutki – prowadzi też zawsze do pomniejszeniu „triumfalizmu Kościoła, który uważa się za jedyną arkę zbawienia”.
Arcybiskup najbardziej znany był właśnie z tego, że wypowiadał się jasno i wprost. Nie mogło to być mile widziane w liberalnych i modernistycznych kręgach Kościoła po Soborze
Nie zamierzał ukrywać, że od dwu i pół wieku w Kościele istnieją dwie rodziny duchowe, zawzięcie się zwalczające: zachowawcza i liberalna. Podobało mu się, w jaki sposób zdefiniował te dwie grupy benedyktyn, o. Paul Delatte: ”Jedni to katolicy integralni, których podstawową troską jest wolność działania Kościoła oraz zachowanie jego praw w społeczeństwie, które pozostaje chrześcijańskie”, drudzy zaś to katolicy określani mianem «liberalnych», którzy „starają się przede wszystkim ustalić granice, w jakich nowoczesne społeczeństwo mogłoby tolerować obecność katolicyzmu, a następnie zachęcają Kościół, by się do tych granic dopasował”.
Te marzenia, czy raczej uroszczenia współczesnego świata przedostały się dzięki Soborowi na grunt katolicki i ustrojone zostały w szaty wolności religijnej, kolegialności i ekumenizmu.
Czy może istnieć gorszy przymus?
Arcybiskup Lefebvre nie zgadzał się z definicją wolności określaną przez liberałów, jako brak przymusu zewnętrznego. „Czy może istnieć gorszy przymus od groźby wtrącenia do piekła?”, pytał. “To Bóg ją ustanowił! Prawdziwa wolność nie może obyć się bez dobroczynnych ograniczeń, ze względu na błąd i grzech”.
Tu jest sedno zagadnienia. To punkt różnicujący. Nie da się pogodzić tych dwóch stanowisk. Pogląd, że wolność musi obyć się bez kar wynika z odrzucenia grzechu pierworodnego, zakłada idealistyczną wizję natury człowieka, jako kogoś „z natury dobrego”. Gdyby przyjąć tę wersję musielibyśmy zanegować wydarzenia w Ogrodzie Eden.
Liberałowie stwierdzają: „Nie należy stosować przymusu wobec ludzi dopóty, dopóki nie zakłócają oni porządku publicznego”. I z tego wnioskują, że „państwo, nie mając żadnej kompetencji w dziedzinie religii, nie może rozpoznać religii prawdziwej”.
Arcybiskup odpowiada: „To po prostu rezygnacja z jakiejkolwiek formy wpływania przez społeczeństwo obywatelskie na wiarę i moralność oraz z jakiejkolwiek formy przeciwstawiania się ludziom”, którzy „publicznie odchodzą od kultu i moralności katolickiej”. Poza tym “każdy człowiek w jakiś sposób dostrzega prawdę”, przypominał. “Również ci, którzy się jej sprzeciwiają i prześladują wierzących, a także niewierzący wyrażający szacunek dla prawdy i jej wyznawców”.*)
Mieliśmy w Polsce ostatnio liczne dowody na ulicach miast, jak wyglądają skutki przyjęcia tej zasady. Bezsilnie patrzyliśmy na profanacje i bluźniercze procesje, na które zezwalała państwowa policja. Każdy chyba wierzący człowiek w głębi serca czuł, że ma tu miejsce jakaś zasadnicza niesprawiedliwość, pogwałcenie prawa – faktyczne bezprawie – dezercja państwa. Coś co rani dogłębnie nie tylko uczucia religijne, ale samo przeświadczenie, że Bóg jest i Boga nie można bezkarnie znieważać. W takim zaś państwie jak Polska jest to tym bardziej haniebne. Być może nie potrafiliśmy jednak nazwać adekwatnie tego przekonania, bo nikt nas już dawna nie poucza o prawach Boga. Jesteśmy przyuczani do posłuchu dla „praw człowieka”. Także w Kościele.
Arcybiskup Lefebvre stawał w szranki, gdy chodziło o zasadnicze prawdy. Gdy włoski kardynał Giovanni Colombo oświadczył w 1977 roku: „Lo Stato non può essere altro que laico” ( „Państwo może być tylko laickie”), Arcybiskup zareagował bardzo szybko – wykładem, który wygłosił w Rzymie w pałacu księżnej Eveliny Palaviccini (wykład miał miejsce w ramach przyjęcia, jakie księżna wydała na cześć Arcybiskupa – niedawno zasuspendowanego – które odbiło się szerokim echem w Rzymie). (Polemika trwała zresztą nadal, bo kardynał Colombo, arcybiskup Mediolanu i wykładowca akademicki, postanowił odnieść się do tego wystąpienia na łamach „l`Avvenire d`Italia”).
„Kościół doszedł do tego, stwierdził arcybiskup Lefebvre, że zaczął błogosławić świeckość państwa i laicyzację społeczeństwa”, podkreśla autor jego biografii, bp Tissier de Mallerais. „To właśnie, jak zauważył w rzymskim wykładzie Arcybiskup, było zawsze życzeniem wolnomularzy, a za nimi wszystkich liberałów”.
„Niewątpliwie idea państwa sprzyjającego katolicyzmowi w społeczeństwach, gdzie katolicy są w większości, nie została odrzucona”, precyzował Arcybiskup swoją krytykę soborowej wolności religijnej. „Taka zasada [popieranie religii większości – przyp. EPP] działa jednak na rzecz islamu tam, gdzie muzułmanie są w większości. Religia katolicka nie ma już być wspierana dlatego, że jest po prostu jedyną religią prawdziwą!”.
Zmiana konstytucji w państwach katolickich wymuszona przez Rzym w latach 70. była jednym z pierwszych fatalnych skutków przyjęcia przez Sobór zasady, czy wręcz „dogmatu” wolności religijnej.
W rezultacie: „Jak wielu katolików jest jeszcze zdolnych przyznać, że dzieło Odkupienia Naszego Pana powinno dokonywać się także za pośrednictwem instytucji społecznych?” Ale taka właśnie jest prawda, tak być powinno, ponieważ „wszystko zostało stworzone dla Naszego Pana Jezusa Chrystusa”.
Zmieniło się kryterium: już nie prawda, ale osoba
„Nasz Pan Jezus Chrystus polecił Apostołom głosić wszystkim narodom Ewangelię, a nie głosić wolność!”, przypominał arcybiskup Lefebvre.
„Już Paweł VI w swoim Przesłaniu do rządów, wygłoszonym na zakończenie Soboru pytał: „O co Kościół was prosi?”, i odpowiadał: «Kościół prosi jedynie o wolność». To okropne! Uważam, że to przerażające… Człowiek otrzymał wolność, aby być posłusznym Bogu. Wolność polega na zależności od prawdy, na zależności od dobra, na zależności od Boga. Ale nie! Pragnie się ustanowić absolutną wolność, bez żadnego odniesienia do jakiegokolwiek dobra, do jakiejkolwiek instancji zewnętrznej. Na tym właśnie polega wolność religijna. Biskup Pietro Rossini, cytując biskupa Pietro Pavana, sam to potwierdził: «Tak, zmieniło się kryterium. Nie jest nim już prawda, lecz osoba»”.
Przyjęcie tej zasady, dowodził Arcybiskup, w praktyce oznacza zniszczenie wszelkiego autorytetu – w rodzinie, w Kościele, w zgromadzeniach religijnych. „To jest naprawdę wewnętrzna rewolucja! Non serviam! To zawołanie szatana: «Nie będę służył! Nie chcę służyć! Zostawcie mnie w spokoju! Pozwólcie mi żyć! Wolności!»”.
A dziś upajamy się tą wolnością. Także religijną. Czy może być coś lepszego od bycia wolnym? Samorządnym i niezależnym. Taka jest nasza mentalność. Zaprzeczeniem przecież musi być zniewolenie religijne! Okropność! Brak wolności to brak powietrza. To koszmar.
A jednak nawet Nowy Katechizm w p. 2105 przypomina: Obowiązek oddawania Bogu prawdziwej czci odnosi się do człowieka w wymiarze indywidualnym i społecznym. Jest to tradycyjna nauka katolicka o moralnym obowiązku ludzi i społeczeństw wobec prawdziwej religii i jedynego Kościoła Chrystusowego.
Tak, jest obowiązek, ale nie istnieje nic, co pozwala go wyegzekwować. To całkowicie sztuczna sytuacja. Papierowa deklaracja.
Jak wyjść z tych sprzeczności?
Źródło autorytetu
Mamy problem z władzą, wszelką. Nie uznajemy jej w głębi duszy. Chcemy się jej pozbyć, przeszkadza nam. Uwiera. Czujemy ucisk, pętlę na szyi. Uważamy, że lojalność wobec niej nas ogranicza. Bóg, jeżeli kocha, nie może na nas nakładać pęt. Takie są skutki grzechu pierworodnego. Przecież już w Ogrodzie Eden Adam i Ewa usłyszeli przestrogę Boga: Wszystko wam wolno, ale nie możecie odwrócić porządku moralnego. A są nim moje zakazy, moje prawa (przypomniał o tym w jednym z ostatnich kazań radiowych w czerwcu tego roku o. Jacek Salij OP). Gdy pierwsi rodzice „weszli w kompetencje Boga” pierwszym tego skutkiem było załamanie się ich miłości, zaczęli oskarżać siebie nawzajem przed Bogiem. To nie ja, to ona… To nie ja, wąż mnie zwiódł… Tak tragiczny był koniec jedności, wzajemnego zachwytu i oddania.
Abp Marcel Lefebvre nie wahał się nigdy mówić, że autorytet władzy w swym źródle jest Boski. „Istota władzy to siła, która broni ludzi. Jest zachwycająco płodna, niesie ład, pomyślność i pokój, jeśli – ożywiona przez dar rady – kieruje się roztropnością” (z wykładu do kleryków seminarium Zgromadzenia Ducha świętego w Mortain). Już kiedy wypowiadał te słowa (w latach 60.) autorytet władzy – także w Kościele był beztrosko podważany.
Dokumenty soborowe, wynoszące osobę ludzką i jej sumienie stały się przyczyną późniejszego powszechnego kryzysu autorytetu. O tym właśnie Arcybiskup nie wahał się głośno mówić. W tym duchu działał, chcąc kandydatom do kapłaństwa zapewnić w swoich seminariach formację wolną od tych błędów. I to stało się przyczyną krzyku, oskarżeń, zniesławiania go. Wreszcie nałożenia na niego surowych kar kościelnych.
Godność człowieka – nowy “dogmat”
W październiku 1966 roku abp Marcel Lefebvre napisał tekst (zredagował go podczas III sesji Soboru) pod tytułem: „Czy aby być dobrym katolikiem trzeba być protestantem?”. Ukazał w nim jak wielką krzywdę prawdzie nauczanej przez Kościół wyrządza kolegializm, ekumenizm i wolność religijna. Przestrzegał, że nowy „dogmat” – godności i osoby ludzkiej uznawanej za „dobro najwyższe” zajmie miejsce prawdy Kościoła. Tej prawdy, która ma zawsze konsekwencje, które tak mierzą, a wręcz “odrzucają protestantów i niestety katolików przesiąkniętych liberalizmem”.
Co się stało na Soborze? „Sobór zastąpił tę prawdę o Kościele «prawdą osoby», czyli jej transcendentalną godnością niezależną od dokonywanych wyborów”, przypomina bp Tisser de Mallerais, odwołując się do diagnozy arcybiskupa Lefebvre`a, także tej osoby “wolnością niezależnie od tego, na czym by polegała, jej niezależnością od przymusu ze strony jakiegokolwiek autorytetu, jej przekonaniami bez jakiegokolwiek Magisterium, pierwszeństwem sumienia przed wszelkim ludzkim prawem”. (W przypisie do tego cytatu znajduje się dopowiedzenie: „Taka jest tendencja, nawet jeżeli nie dosłowne znaczenie pewnych fragmentów Gaudium et spes i Dignitatis Humanae”). Ponadto Deklaracja o wolności religijnej jest, jak zauważył arcybiskup Lefebvre, dokumentem wewnętrznie sprzecznym. Co innego głosi na początku, zupełnie co innego wewnątrz.
W wykładzie dla Związku Niezależnych Intelektualistów w Paryżu w 1968 roku Arcybiskup przypominał coraz bardziej zapominaną prawdę: „Pragnienie docenienia osobowości i indywidualnego sumienia dziecka ze szkodą dla autorytetu rodziców oznacza wyrządzenie dzieciom krzywdy, pchnięcie ich na drogę buntu. Dziecko przychodzi na świat tak słabe, tak niedoskonałe, można by rzec, tak niekompletne! Wpływ rodziny i środowiska szkolnego jest opatrznościowy. Bóg właśnie tego pragnie. Tymczasem dziś porzuca się drogę wskazaną przez Boga, twierdząc, że prawda, dzięki własnej sile, musi ukazać ludziom prawdziwą religię, podczas gdy w rzeczywistości zamiarem Boga było, aby wiarę przekazywali rodzice oraz godni zaufania świadkowie”.
Na tym właśnie polega wolność religijna: wierz w to, w co chcesz! W to, co ci się wydaje godne wiary. Tak właśnie jak ci się wydaje. Nikt ci niczego nie może zasugerować, podpowiedzieć, niczego cię nauczyć. Sam decydujesz. Sam odkrywasz, wara komukolwiek od twojego indywidualnego, całkowicie wolnego wyboru, wolnego sądu. Nikt cię nie będzie wychowywać religijnie. A już szczególnie czynniki państwowe, ludzie z hierarchii. Precz od twojej wolnej decyzji!
Czyż nie dlatego lekcje religii dla dzieci i młodzieży tak często nie mają nic zgoła wspólnego z nauką, nie są katechezą; żadnym przekazem prawd wiary; są zabawą, opowiadaniem historyjek, anegdot, żartów, są konkursami, zagadkami, wspólnym śpiewaniem piosenek i kołysaniem się w ich rytm?
Liberał miesza wolność z pozwoleniem
Arcybiskup trwał niewzruszenie na stanowisku tradycyjnym – budziło to irytację i popłoch jednych, wdzięczność i podziw drugich. I cierpliwie wyjaśniał rzeczy zasadnicze, zawsze dotąd przyjmowane i dobrze rozumiane, a już pięćdziesiąt lat temu kwestionowane i wyśmiewane, niełatwe więc do przyjęcia przez rzesze ludzi wierzących. Takich jak fakt, że władza państwowa, do której zlaicyzowania dąży się przez wprowadzenie wolności religijnej, odgrywa rolę zgoła opatrznościową, ponieważ ma ona wpływ na religijne wychowanie narodów.
„Historia katolickich narodów, historia nawrócenia na wiarę katolicką, ukazuje opatrznościową rolę państwa. (…) Jego udział w uzyskiwaniu przez ludzkość wiecznego zbawienia jest zasadniczy, o ile nie rozstrzygający. (…) jeśli państwo prześladuje wierzących, któż ośmieli się twierdzić, że wówczas niekatolikom łatwo jest się nawrócić, a katolikom zachować wiarę? Byłoby zbrodnią zachęcać katolickie państwa do sekularyzacji oraz prowadzenia indyferentnej polityki, umożliwiającej szerzenie błędów i niemoralności. Podobnie ma się z wprowadzeniem pod fałszywym pretekstem szacunku dla godności ludzkiej, fermentu rozkładającego społeczeństwo, a polegającego na wynoszeniu pod niebiosa indywidualnego sumienia kosztem dobra wspólnego”, pisał w latach 70. w artykule dla „La Pensée catholique”.
Jak komentuje bp Tisser de Mallerais, to stanowisko Arcybiskup było inspirujące w praktyce. Tak, “ostatecznym sensem władzy jest udział w Miłości Boga. Miłość Boga pragnie się rozprzestrzeniać, przyciągać ludzi do Bożej Dobroci, ale też pragnie karać tych, którzy się jej sprzeciwiają. Dlatego władza państwowa, która nie chce stanowić praw i stosować kar w sferze religijnej odmawia samemu Bogu rozprzestrzeniania się Jego miłości”.
W wykładzie: Co to jest liberalizm?, Arcybiskup podsumowywał: „Według liberała, prawo ogranicza wolność i narzuca na nią różne pęta, przede wszystkim moralne: obowiązki; a w końcu fizyczne sankcje. Prawo i jego ograniczenia stoją w opozycji do ludzkiej godności i sumienia. Liberał miesza wolność z pozwoleniem. To Nasz Pan Jezus Chrystus jest żyjącym Prawem, gdyż On jest Słowem Bożym, które wskaże nam, w jak głębokiej sprzeczności pozostaje liberał w stosunku do Niego”.
Kryzys autorytetu uruchamia kryzys wiary
Arcybiskup przewidywał – przypomnijmy, już pięćdziesiąt pięć lat temu! – całkowity rozkład szkolnictwa katolickiego jako konsekwencję przyjęcia tego nowego „dogmatu”.
Bowiem podstawą bytu szkół katolickich jest prawda o Koście. Pisał: „(…) definiowanie wolności jako braku ograniczeń oznacza obalenie wszystkich autorytetów ustanowionych przez Boga, autorytetu Magisterium Kościoła, a także autorytetu rodziców w rodzinie, szczególnie w rodzinie katolickiej”. Także autorytetu nauczyciela.
„Wątpliwości dotyczące prawowitości autorytetu i obowiązku posłuszeństwa spowodowane przez gloryfikację godności ludzkiej, niezależności sumienia i wolności, wstrząsną wszystkimi społecznościami, zaczynając od Kościoła, a więc zakonami, diecezjami, społecznościami świeckimi i rodziną” – przewidywał coś, czego naocznymi, najczęściej bezradnymi i zdezorientowanymi świadkami staliśmy się dzisiaj.
„Kościół podporządkowany godności ludzkiej powinien przestać głosić, że jest prawdą. Mógłby proponować tylko swoją własną prawdę jaką jedną z prawd pośród wielu innych”, dodawał.
“Wraz z tym nowym dogmatem kształtuje się prymat człowieka nad Bogiem i detronizacja Chrystusa. Kościół miałby więc podporządkować swą prawdę, swe instytucje, swój kult i w końcu swoje kapłaństwo temu nowemu dogmatowi”.
A przecież to prawda o Kościele jest faktycznym źródłem gorliwości ludzi świeckich, katolików „w pracy dla zbudowania lub odbudowania państwa katolickiego”. Według nowego dogmatu świeccy tak czy inaczej musieliby opowiedzieć się za pluralizmem, a „ich zadaniem byłoby utrzymanie religijnej neutralności państwa”. Skąd mieliby czerpać siły, by walczyć o państwo katolickie? Cóż, dziś zachęca się ich, by walczyli o środowisko, o to, by nie kalać “matki ziemi”. Mają być apostołami czystości lasów i łąk, rzek i mórz. No i powietrza. Przed spalinami.
“Największym strapieniem arcybiskupa Lefebvre`a”, pisze autor cytowanej tu jego biografii, “«był coraz wyraźniejszy współudział papieży Jana XXIII i Pawła VI w ogłaszaniu tego nowego dogmatu. Mimo osobistych ich wystąpień, często budzących nadzieję, papieże ci prawie zawsze przyzwalali na machinacje liberałów i modernistów (…)»”. I często narzucali zachowanie milczenia w imię jedności soborowej „tym, którzy chcieli wyrazić swą niezgodę czy tylko zwykłe ostrzeżenie” wobec nowego dogmatu i jego konsekwencji.
O tym, w jaki sposób wyglądały bezpośrednie relacje Arcybiskupa z kolejnymi posoborowymi papieżami – a były one częste, z inicjatywy obu stron – w następnej części.
Dokończenie wkrótce
__________
*) O tym, że rozpoznanie prawdy nie jest trudne nawet dla niekatolików, pisał Leon XIII w encyklice Libertas: “(…) bez trudności, zwłaszcza w państwach katolickich, poznać ją można, gdyż występują w niej znamiona prawdy jakby wyryte. Tę więc niech sternicy państwa podtrzymują, tę niech bronią (…)”.
_____________
Wszystkie cytaty za: Bernard Tissier de Mallarais: Marcel Lefebvre. Życie, Dębogóra, 2010