Nosić koronę dziś?

Zakładać ją sobie na głowę? To jakieś dziwactwo! Nosić jako co? Nakrycie głowy, symbol, jarzmo?

Koronacja Karola III wywołała w całej Europie gwałtowną burzę myśli. Myśli i sprzecznych uczuć. Wielu mówiło o „tęsknocie za monarchią”. O pragnieniu utożsamienia się z własnym państwem poprzez osobę władcy jako o pilnej potrzebie zrodzonej w czasach upadku autorytetów. O powrocie do szacunku dla władców, których misję wobec narodu traktuje się nie tylko w kategoriach politycznych i socjoekonomicznych. Namaszczona przez Kościół (Kościół katolicki, jedyną instytucję Boską i ludzką) osoba władcy staje się szczególnego rodzaju pośrednikiem wobec poddanych.*) Ludzie zaczynają być świadomi, że państwo nie jest tylko instytucją polityczną ani ekonomiczną.

Inni przyglądali się uroczystości w Opactwie Westminsterskim jak olśniewającemu spektaklowi, czy występom jakiejś szalonej grupy rekonstrukcyjnej. Nawykli zresztą do podobnych widoków na ulicach miast, na dziedzińcach pałaców, za sprawą zwykłych aktorów, ludzi poprzebieranych. Malownicze sceny we wspaniałej scenerii, to także widok codzienny na ekranach. Nie dziwią już, choćby były najbardziej wyszukane w każdym szczególe.

I choć wielu ludzi obserwujących ceremonię w Londynie było zbudowanych, podekscytowanych i radosnych, wielu też czuło piekącą zazdrość, że dziś tylko Anglicy mogą dziś być dumni, wielu też pukało się w czoło. Pewna szkocka dama o znanym nazwisku mieszkająca w Polsce, mówiła, że nie rozumie teatralności gestów pary królewskiej, zdziwił ją też taniec tych dwojga ludzi z flagami państwowymi w objęciach (którymi w dodatku wymachiwali). Królewscy małżonkowie wydawali się jej chwilami zagubieni, niepewni, jakby z pewnym trudem docierał do nich sens wydarzenia i ciążyła doniosłość chwili.

A jednak w tym nadmiarze symboli, jaki przywołał setki lat liczący sobie ceremoniał koronacyjny – niezmienna tradycja, która trwa na przekór “nowym czasom”, z ich przaśnością, ubóstwem kultury, zanikiem duchowych treści – wraca nuta czegoś bliskiego nam, Polakom. Zrozumiałego, a nawet oczywistego. Tu, w Polsce.

Tutaj, gdzie mamy od ponad trzech wieków Monarchinię

Król, żeby być królem nie może tylko wyglądać jak król. Ubierać się jak król, uśmiechać się jak król, łaskawie machać ręką jak król. Musi być kimś obecnym. Niezawodnym. Prawdziwym. Oddanym, troszczącym się o swój lud. Potrafiącym kochać. Jak w Polsce, od czasów Jana Kazimierza.

Bo mamy przecież Królową. Koronowaną w Niebie przez samego Boga! Tę, której wizerunkowi 1 kwietnia 1656 roku we Lwowie nasz ziemski władca zdecydował się ofiarować koronę, a Jej samej, Matce Bożej – naszą Ojczyznę .

 

Król Jan Kazimierz

 

Nic się od tej pory nie zmieniło. Jesteśmy wciąż Jej Królestwem. Jesteśmy poddanymi, a Ona naszą Panią.

Gdyby ktoś pytał, czy czujemy się z Nią szczęśliwi, to dziś zwłaszcza, po doświadczeniach ostatniego wieku – i ostatniego roku – z wielu ust usłyszałby na pewno odpowiedź twierdzącą.

A jeżeli Królowa ta jest także naszą Matką?

Oba pojęcia wydają się sobie zarówno bliskie jak i dalekie. Królowa to pełnia władzy, Matka – pełnia miłości. Ks. Karol Antoniewicz SJ **) w jednej ze swoich pieśni dotyka tego subtelnego związku między postawą niebieskiej Władczyni a Jej macierzyńskim stosunkiem do nas, którego nigdy do końca pojąć ani zgłębić nie zdołamy:

 

“(…) Lecz gdy ostatnia wybije godzina,

Co całą przeszłość jasno przypomina,

A to wspomnienie nasze myśli miesza

I serce drażni, ale nie pociesza;

Któż od rozpaczy człowieka zasłoni?

I któż litości skarby mu odsłoni?

Jedna myśl tylko, jedna myśl błoga,

Że matką moją jest Matka Boga“. 

 

(ks. Karol Antoniewicz SJ, Panie, w ofierze Tobie…)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

_______________________

*) Nazywanie koronacji Karola III ceremonią “głęboko chrześcijańską” przez m.in. źródła watykańskie jest zupełnym nieporozumieniem. Kościół anglikański jest Kościołem państwowym, który zerwał łączność ze Stolicą Apostolską; biskupi są tu poddani królowi, który jest świecką głową Kościoła; ponadto tak liczny udział przedstawicieli religii niechrześcijańskich w tej ceremonii, obecność kobiet przy ołtarzu nadaje wydarzeniu piętno czegoś całkowicie achrześcijańskiego, a wręcz parodystycznego.

**) Karol Bołoz Antoniewicz (1807-1852) – polski szlachcic wywodzący się z rodziny ormiańskiej, prawnik, powstaniec listopadowy, działacz charytatywny, poeta, autor opowiadań. Po stracie pięciorga dzieci swój dwór w Skwarzawie zamienił na szkołę i szpital. Po śmierci żony Zofii z Nikorowiczów wstąpił do jezuitów. Autor pieśni religijnych (m.in. W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, Chwalcie łąki umajone, Biedny, kto Ciebie nie zna od powicia...}. Jego książkę “Listy do matki” wydała ostatnio – w wyjątkowo pięknej prawie graficznej – oficyna wydawnicza key4 wraz z wydawnictwem Cymelia.

Karol Antoniewicz SJ

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.