Drzwi, które muszą zostać otworzone
Skąd się biorą ci, którzy „wolą Barabasza”?, jak to zostało wykrzyczane przez młodych ludzi w Warszawie w sierpniu 2010 roku?
Próbę odpowiedzi zawierają poniższe historie:
o pudełku, o bajce, o językach starożytnych, o Rosjaninie, który był Polakiem, a także o tym, że szkoła, jeśli ma być szkołą, nie może być neutralna światopoglądowo.
Nie znam tego pana
Lata 20. ubiegłego wieku. Tereny północno – wschodnie Rzeczypospolitej (dzisiejsza Białoruś), mała miejscowość Spusza w okolicach Lidy.
Do rodzinnego dworu Sapiehów przybywa gość. Jest nim „wysztafirowany jegomość z tajemniczym pudełkiem pod pachą”, jak wspomina Eustachy Sapieha jr., wówczas mały chłopiec. Jedzie specjalnie z Warszawy, by pokazać rzecz, która robi furorę w mieście.
Prosi, by dać mu baterię samochodową. A następnie, w drewnianym pudełku, które wyciągnął z kartonu „coś pokręcił, podusił, nacisnął, jakieś dwa druciki połączył i nagle pudło zaczęło straszliwie trzeszczeć i gwizdać, a w końcu bardzo niewyraźnie odezwał się czyjś głos mówiący, że nazajutrz ma być deszcz”.
Dzieci były zachwycone! Ale ojciec, Eustachy Kajetan Sapieha, wyrzucił jegomościa wraz z pudełkiem.
“Proszę pana -– powiedział – czy pan naprawdę myśli, że będziemy słuchać tego strasznego hałasu i starali się zrozumieć, co mówi ten człowiek, którego nie prosiłem, żeby mi w moim domu gadał, bo go nie znam i myślę, że wcale nie chcę go znać?”
Znamienna reakcja człowieka wolnego. Starszy pan Sapieha nie był prowincjuszem, który boi się cywilizacji, naiwnie broniącym się przed nowinkami. Był światowcem. Ten arystokrata był pierwszym posłem odrodzonego państwa polskiego w Londynie i pierwszym ministrem spraw zagranicznych niepodległej Rzeczypospolitej. Istniał głębszy powód, dla którego odrzucił gadające pudełko.
Dziś nie tylko rozrywka przeznaczona dla dzieci i młodzieży, także edukacja oznacza przede wszystkim wypełnienie głów płytką banalną gadaniną, informacją często zupełnie zbędną.
Dobry nauczyciel jest jak dobry ojciec: nie zaprasza pana z pudełka, jakkolwiek czarujący byłby jego głos. Nie zważając na protesty rozbrykanej dziatwy, spragnionej rozrywek w podobnym stylu. Jest on bowiem, w samej rzeczy, surowym, wymagającym – i dlatego dobrym – ojcem. Wie, że jego zadaniem jest wychować człowieka, nie przystawkę do komputera.
Bajka to intymne królestwo
Dlaczego w kontekście kształcenia mówić o bajce? Dlatego, że dziecko to tajemnica. A młody człowiek – gimnazjalista, licealista – ma jeszcze bardzo wiele z dziecka.
Profesor teologii i filozofii w Innsbruku, Ladislaus Boros (najbardziej znany niestety ze swoich silnie modernistycznych poglądów) napisał kiedyś o bajce. Poruszył sprawę bajek w celu, jak pisał, “lepszego zrozumienia dziecka i jego niezgłębionej głębi…”
I dodał: „…dziecko dużo myśli poświęca bajkom. Jeśli bajkę się fałszuje, wtedy ograbia się dziecko nie tylko z tego, co w bajce jest magiczne i urocze, lecz także niszczy się jego Życie duchowe i przyszły rozkwit owego życia”.
Dlaczego tak jest?
Otóż bajka, zdaniem węgierskiego teologa, „podaje dokładne odpowiedzi i propozycje w wielu istotnych kwestiach ludzkiej egzystencji. (…) jest ona prawzorem nadziei. Na ogół bajka rozpoczyna się opisem stanu szczęśliwości. Później w życie wdziera się zagrożenie ze strony zła. Następnie wydaje się, że zło zwyciężyło ostatecznie. A wreszcie człowiek doświadcza niewyjaśnionej pomocy ze sfery cudownej. W końcu słaby człowiek zwycięży silne zło i będzie całkowicie szczęśliwy. To, co ma tu miejsce, jest intelektualnym spojrzeniem na rzeczywistość. Dla dziecka jest w pełni zrozumiałe, że ludzkość kiedyś była w pełni szczęśliwa, potem jednak powstało zło i czas jego rządów, że następnie wydarzyło się nadprzyrodzone wyswobodzenie, i w końcu świat otworzył się na ostateczne szczęście. W tym odkrywa się spojrzenie na praprzyczyny bytu. Bajka to drzwi, które muszą zostać otworzone, aby dało się wkroczyć w sferę tajemnicy, gdzie dopiero stanie się możliwe wyjaśnienie sensu życia. Każdy katecheta wie, jak trudno dzieciom, w których domu nie opowiadano bajek, zrozumieć historię zbawienia. Dziecko wcześniej wyrozumowało sobie swój katechizm z bajki. W bajce dzieją się sprawy zasadnicze. Osoby w niej występujące są wartościowe przez swą jednorazowość, a nie dlatego, że zyskują na porównaniu. Zatem świat w bajce ukazuje się takim, jakim właśnie powinien być.
Bajka to intymne królestwo, w którym prawda jest dobrem, dobro pięknem, a piękno siłą. To historia, w której zawsze dobro jest stroną silniejszą. Ale te zależności, przesłonięte sprawami pierwszoplanowymi, dostrzega się jednak tylko sercem. Bajka wskazuje nam drogę wydostania się z natrętnego zamętu. Tu rozjaśnia się to, co było w mroku. (…)W bajce wciąż się powtarza: I żyli szczęśliwie, i mieli dużo dzieci. Historia kończy się małżeństwem i płodnością. Wydaje się, że na pozór nie ma nic więcej do powiedzenia ponadto. Jest to symbolicznie pomyślane małżeństwo, zaślubiny Stwórcy ze stworzeniem. Powstaje świat wiecznej płodności. Ale wcześniej odbył się sąd. Czarownice zostały strącone w otchłań. I jest to obszar, w którym nasze marzenia, nasza tęsknota za szczęśliwym światem, stają się rzeczywistością. Wieczne życie jest jednak chyba rozkwitem wewnętrznej przestrzeni bytu. W ten sposób bajka zawiera całą etykę eschatologiczną, jedyną jaka obowiązuje w świecie chrześcijańskim.(…)
Ponadto w bajce miłość jest tak silna, że potrafi zbudzić umarłych. Spotykamy tam zawsze pary, niewinne szczęśliwe pary, które nawzajem mogą się uratować. To są sądy o istocie ludzkiego bytu. W ten sposób bajka rozbudza w dziecku praoczywistość miłości.
Chyba nikt przedtem nie odkrył kształtu miłości powstającej z bajki: Miłość sięga bowiem nieskończenie dalej niż ludzkie życiowe spotkania zagrożone rozczarowaniami. Są to poglądy, o które filozofowie od tysięcy lat kruszyli kopie, choć nie posunęli się o wiele dalej niż zwykła bajka dla dzieci”.
W tym kontekście zwróćmy uwagę na antybajki („Harry Potter”, Anime i Manga – i cała literatura dla dzieci i młodzieży; także dla dorosłych – która wyrosła na postmodernistycznych ideach i narkotycznych wizjach). Świat jest tu wręcz idealnie odwrócony, człowiek istnieje wyłącznie w wymiarze horyzontalnym, bez odniesień do wieczności, zredukowany do instynktów.
Dobry nauczyciel – zwłaszcza polonista – nigdy nie opowiada antybajek. Dba, by nigdy nie były one dzieciom opowiadane, podsuwane, pokazywane. Uczy rozpoznać ich fałsz.
To ktoś kto nigdy nie fałszuje bajek prawdziwych – bo w nich jest mądrość i prawda. I pamięta, że bajka, to drzwi, które m u s z ą zostać otworzone.
Starożytny czyli doskonały
Nie trzeba się też bać prawdziwej nudy. Nie chodzi tu o nudę, nazwijmy ją, karnawałową, wynikającą z przesytu zmysłowych przyjemności – bo tej akurat trzeba się wystrzegać. Prawdziwa nuda, wynikająca ze świadomości, że pory codziennej prozy i święta muszą być od siebie wyraźnie oddzielone i nie ma co oczekiwać fajerwerków, gdy jest nauka, domowe obowiązki, życie rodzinne – które nie jest wyłącznie pasmem przyjemności, lecz ma swe odcienie cierpienia, trudu, wyrzeczenia – jest czymś normalnym i krzepiącym.
Taka nuda nie pozwala odgrodzić się od rzeczywistości, zamknąć w sztucznym świecie, wymyślonym na nasz użytek przez doborowe grono wyspecjalizowanych osób i firm (które marzą tylko o jednym: byśmy byli łatwiejsi). Dzieci żyjące w rytmie stałych obowiązków są szczęśliwsze. I łatwiej uczą się życiowych ról – bycia matką, ojcem, małżonkiem, katolikiem, Polakiem – co jest im w późniejszym życiu niezbędne. I łatwiej przychodzi im każda nauka.
Babka Melchiora Wańkowicza, pani na Nowotrzebach, osoba znana z surowości i praktyczności, która łączyła z anielską dobrocią – okazywaną z rzadka i przy specjalnych okazjach – głęboką życiową mądrość, ugruntowany patriotyzm i religijność, bynajmniej nie na pokaz, zwykła była powtarzać, że jest źle, gdy zbyt długo nie spadają na dom żadne troski i nieszczęścia. Przeplatanie się chwil dobrych i złych, beztroskich i trudnych, pełnych cierpienia, uważała za normalny stan rzeczy, napawający głębokim optymizmem, otuchą i nadzieją. Nie znosiła sztucznie pompowanej do głów „radości”, a przyzwolenie na nadmiar rozrywek dla dzieci uważała za przejaw bezmyślności i wychowawczej ignorancji. (Można sprawdzić w „Szczenięcych latach” Wańkowicza). Wiedziała, że to, co wartościowe – nawet gdy jest zabawą, odprężeniem – ma nieść w sobie pokarm dla duszy.
Dlaczego, jak powiada Nicolas Gomez Davila, współczesne wychowanie przynosi propagandzie nietknięte umysły – co widać dziś gołym okiem?
Niegdyś w szkołach języki starożytne traktowano jako wzorzec klasycznej doskonałości, ich znajomość była biletem wstępu do osiągnięcia dojrzałości intelektualnej. Nieodzownej ścisłość, jasności wypowiedzi towarzyszyła logika i dyscyplina rozumowania. Łacina i greka były szanowane jako języki macierzyste europejskiej cywilizacji; w tej przedrewolucyjnej epoce odwoływanie się do korzeni było w edukacji czymś równie oczywistym, jak wyraz szacunku dziecka dla ojca i matki. Perfekcja języka, jasność i piękno stylu, to kamienie milowe edukacji na naszym kontynencie przez całe stulecia. Edukacji, która czerpała z dorobku starożytnej Grecji i Rzymu, ale była dziełem nade wszystko benedyktynów, jezuitów, pijarów, cystersów. Edukacja świecka, wprowadzona przez rewolucję francuską zniszczyła katolickie szkoły. Stopniowo w całej Europie zredukowano języki klasyczne, a naukę języków nowożytnych dziś sprowadza się do prostego narzędzia komunikacji. W rezultacie króluje chaos i bylejakość myślenia – w tym okresie życia, gdy umysł najszybciej się rozwija.
Czy studiowanie języków starożytnych nie odbierało młodym ludziom dzieciństwa i młodości? Tak by orzekli dzisiejsi edukatorzy, którzy stawiają sobie za cel uczyć w taki sposób, by na myślenie, dociekanie, porządkowanie, analizowanie, wywodzenie skutków z przyczyny, nie było czasu ani chęci. W ten sposób umysł, zamiast się rozwijać, ulega zablokowaniu.
Prawda nie stanowi już problemu, nie jest upragnionym celem wysiłku wkładanego w naukę. Uczniowie i studenci zadawalają się wygodną – dla pseudonauczycieli – pseudointelektualną formułką:
Prawdy nie da się ustalić; być może jej nie ma.
W dzisiejszej polskiej szkole słyszy się na każdym kroku: „wszystko zależy od punktu widzenia”.
Wniosek trzeci: Dobry nauczyciel daje swoim uczniom możliwość zdobycia prawdziwej mądrości – nie zaś zaledwie umiejętności.
Dlatego nigdy nie wywiesi on na drzwiach swojej pracowni (klasy) karteczki z informacją: „Tu się nie mówi po polsku” (nawet gdyby był anglistą, romanistą czy łacinnikiem), bo wie, że bez pomocy języka polskiego nie da się zrozumieć żadnej bardziej złożonej prawdy. A ponadto nie da się opanować w sposób rozumny, głęboki i wnikliwy jakiegokolwiek języka obcego.
Dobry nauczyciel nigdy nie zrezygnuje z bycia autorytetem dla swojego ucznia. I nie złamie go narzucana z wielkim hukiem ideologia „równości”. On wie, że ideologia „równości” jest papierowym tygrysem. Nie posiada żadnej treści.
O Rosjaninie, który był Polakiem
Wilno, lata 30 XIX wieku. Moment brutalnego przerwania działalności wielkich polskich uczelni, działających przez pewien czas bez większych przeszkód pod zaborem rosyjskim. Wydarzenia towarzyszące ich likwidacji przez rosyjskich urzędników noszą piętno typowo polskiej przekory. Potwierdzają, że niemal wszystko, czego się tknął car, by zdusić wolnego polskiego ducha, owocowało wręcz przeciwnymi do zamierzonych skutkami.
Odpowiedzią Polaków na usunięcie z programów szkolnych historii i literatury polskiej – a nawet nauki języka, którym mówiło czterdzieści pokoleń na tej ziemi, oraz na obostrzenia cenzury, która robiła wszystko, by w księgarniach nie ukazał się żaden utwór literacki „mogący potrącić patriotyczną strunę w sercach czytelników” – była eksplozja uczuć narodowych i niewyczerpana fontanna pomysłów przywracających to, co było wyrugowane i zabronione, poprzez samokształcenie oraz przemyt na wielką skalę z Zachodu dzieł literackich największych naszych twórców. Odpowiedzią był arcymistrzowski fortel Henryka Sienkiewicza, który opowiedział wszystkim pokoleniom Polaków dzieje Polski w formie genialnych powieści.
Z największym entuzjazmem podchwyciła „Trylogię” i „Krzyżaków” młodzież, która nie mogła uczyć się historii ojczystej w szkole.
Dzieje ostatnich przyczółków nauki polskiej, jak Uniwersytet Wileński czy Liceum Krzemienieckie – odznaczających się nieprawdopodobnym wręcz rozmachem i stanowiących prawdziwe skarby ówczesnej Europy – nie pozostawiają wątpliwości, co do intencji Rosji wobec Polaków. Stąd, po wielkim zrywie narodowym, jakim było Powstanie Listopadowe, wyostrzona czujność carskich władz próbujących uprzedzać wypadki.
Święty abp. Zygmunt Szczęsny Feliński wspomina w swoich Pamiętnikach, że gdy po rozstrzelaniu Szymona Konarskiego w 1839 roku, władze carskie postanowiły zamknąć ostatnią polską uczelnię w Wilnie, Akademię Medyczną, oraz wydalić wszystkich Polaków z Uniwersytetu Kijowskiego (gdzie również znajdował się silny ośrodek polskiej kultury) („tym sposobem usunąć od nowo wstępujących na kursa wszelką możebność patriotycznej zarazy”), obserwowano szereg dziwnych przypadków, których Rosjanie nie byli w stanie sobie wytłumaczyć.
Oto z Petersburga przysłano do Wilna tajnego radcę Spaskiego, który otrzymał polecenie, by wszystkich Polaków, nie tylko tych „skompromitowanych” współpracą z konspiracją narodową, „wydalił z jak najgorszym atestatem”, tak, żeby nie przyjęła ich żadna inna licząca się uczelnia na terenie Rosji. „Rosjanom zaś studiującym w Wilnie miał dostarczyć funduszy, by mogli udać się do wybranych dowolnie uczelni”.
„Kiedy wierny tej instrukcji Spaski wezwał do siebie studentów narodowości rosyjskiej, zdziwił się niezmiernie, gdy jednego mu tylko przedstawiono, zdziwienie zaś wzmogło się jeszcze bardziej, gdy ów jedyny przedstawiciel panującej narodowości, zapytany czy jest Rosjaninem, odpowiedział bez wahania:
– Wcale nie. Jestem Polakiem.
– Jakże się nazywasz? – zagadnął zdumiony urzędnik
– Jewdokimow – odparł spokojnie student.
– Jakiegoż wyznania -?
– Prawosławny – brzmiała odpowiedź.
– Jakżeż pan możesz twierdzić, że jesteś Polakiem? – zawołał mocno oburzony Spaski.
– Matka moja była Polka i jam na polskiej ziemi się urodził i wychował”.
Dobry nauczyciel pracujący w Polsce (nauczyciel zwłaszcza języka polskiego) prowadzi powierzoną sobie młodzież w kierunku takiej właśnie odpowiedzi. Przeszkodą nie może być ani narodowość (odziedziczona), ani wyznanie. Inaczej będzie kształcił i wychowywał ludzi bez ojczyzny. Bez tożsamości i bez sumienia. Bez kręgosłupa. Zniewolonych, jak on sam. Jak by to określił Jarosław Marek Rymkiewicz, ludzi o mentalności postkolonialnej. Wstydzących i lękających się swojej polskości, odrzucających myśl, że „carskie imperium, choć odwieczne – nie jest wieczne”. I że na fundamencie polskich sposobów życia „trzeba teraz zbudować niepodległe państwo wolnych Polaków”.
Szkoła „neutralna” czyli: prawda nie ma tu znaczenia
Dlaczego szkoła, którą wybiera dobry nauczyciel, nie może być neutralna światopoglądowo (jak to się określa w rozpowszechnionej gwarze mediów, mało przypominającej język polski)? I co to jest właściwie jest edukacja katolicka? Czy jest czymś takim samym jak edukacja buddyjska, islamska?
Zacząć wypada od tego, że samo pojęcie tzw. szkoły świeckiej, czy też „neutralnej światopoglądowo”, jest dziwactwem.
„Starożytni Grecy i Rzymianie traktowali edukację religijną jako podstawę formacji młodzieży: w Eneidzie czytamy o >pobożnym Eneaszu<, ideale młodzieży w czasach Wergiliusza. (…) Muzułmanie z Granady narzucili edukację religijną wszystkim swym poddanym; podobnie czynili protestanci. Żadna cywilizacja przekonana o swej własnej wartości nie będzie nigdy obojętna w kwestii własnej religii – postrzegać ją będzie jako ucieleśnienie cywilizacji, podstawę życia moralnego. Tak więc na poziomie czysto naturalnym, szkoła, która nie usiłuje nauczać swojego systemu religijnego, nie jest też przekonana o swojej własnej wartości”, pisze ks. John Jenkins.
Dlaczego mamy być gorsi nawet od pogan i innowierców? Czyż to nie rewolucja francuska, z której dziedzictwem kultura i cywilizacja, która wyrosła na chrześcijaństwie, nie ma nic wspólnego, zadekretowała „szkoły świeckie”? Czy zatem szkoła, która mówi o sobie, że jest „wolna” – świecka, neutralna – nie pachnie w istocie siarką? Czyż nie chce nam – poprzez edukację naszych dzieci – zaszczepić rewolucyjnej ideologii?
„Neutralna światopoglądowo szkoła to oksymoron, za którym kryje się z gruntu antychrześcijańska ideologia. Zakłada ona, że Bóg nie jest nam potrzebny, aby poznać i zrozumieć świat.
Jak słusznie zauważył Gordon H. Clark, szkoła, która ignoruje Boga, uczy dzieci ignorować Boga, a tego nie można nazwać neutralnością”. (Andrzej Polaszek).
Cytowany wyżej katolicki kapłan zauważa logiczną sprzeczność. Skoro lansuje się „neutralność” szkoły w sprawach religijnych, to dlaczego nie należałoby równie ochoczo forsować „neutralność” w kwestii historii, matematyki, czy fizyki? Czy, mówiąc wprost, nie powinniśmy odstąpić od zmuszania uczniów „do wiary”, że ziemia jest okrągła?
„Idea zachowania >neutralności< w stosunku do prawd religii jest po prostu nonsensowna – sam fakt, że ktoś odmawia zbadania, czy Pan Jezus powiedział, że jest Synem Bożym, jest w istocie negacją tego faktu. Twierdzenie, że >nie możemy poznać prawdziwości danej religii< oznacza w rzeczywistości, że >nie chcemy poznać, czy religia ta jest prawdziwa<, przez co sugeruje się pośrednio, że prawda jako taka jest niepoznawalna”.
Wszystko to jest kompromitacją nauczania jako takiego. Zamyka nas w kręgu niemożliwych do rozwiązania sprzeczności, powoduje, że brniemy w spiralę półprawd i fałszów.
„Jeśli prawda religijna odrzucana jest jako >zbyt kontrowersyjna< czy też >kwestia osobistych przekonań<, wówczas każde nauczanie musi zostać zakwestionowane, ponieważ zmusza ono ludzi do podporządkowania się rzeczywistości. Zapewne wkrótce doczekamy się unieważnienia praw Newtona, ponieważ grawitacja przynosi poważne szkody ludziom, którym zdarzy się upadek…”
Do takiego samego wniosku doprowadziła Margueritte A. Peeters, zajmującą się globalną rewolucją kulturową, analiza sytuacji w szkolnictwie, poddanym na całym świecie zabiegom reformatorskim w duchu poprawności politycznej. Jedną z zasad poprawności politycznej jest „neutralność światopoglądowa szkoły”. Margueritte A. Peeters zaobserwowała, że rodzice amerykańskich dzieci, które uczą się w takich szkołach, już nie wierzą w żadną edukację. Jedynym, co uznają, jest „wolny wybór” ich dzieci.
„Tak więc”, konkluduje ów kapłan, „kiedy szkoła ogłasza się >świecką<, umieszcza w istocie na swych drzwiach motto: >prawda nie ma tu znaczenia<. To gorsze niż antykatolicyzm, to po prostu sprzeczne z naturą (…) Jeśli pozostaniemy >neutralni< w odniesieniu do prawdy, wówczas to, co mówi nauczyciel, w ogóle nie ma znaczenia i tak naprawdę nie ma w tym przypadku najmniejszego sensu chodzić do szkoły”.
Efekty takiego stanu rzeczy nie będą kazały długo na siebie czekać. Tak jak w przypadku każdej rewolucji będą one zmierzały – szybciej niż myślimy – do niszczenia cywilizacji, w jakiej zostaliśmy wychowani. Do dewastowania i zwalczania jakiegokolwiek ładu społecznego. Czyż okrzyki młodzieży przed Pałacem Prezydenckim w sierpniu 2010 roku – młodzieży dobrze odżywionej i ubranej – że chce „Barabasza”, zamiast Chrystusa, a następnie obrzucanie przez nią modlących się ludzi wyzwiskami i znieważanie krzyża, to nie były okrzyki, gesty i wyzwiska wychowanków stołecznych, nierzadko tzw. elitarnych szkół – i wyższych uczelni – “neutralnych światopoglądowo”?
Ktoś przecież tych ludzi wychowywał. Czy mieli kiedykolwiek dobrych, nie nazbyt pobłażliwych, ojców? Czy mieli autorytety – prawdziwe, czy tylko idoli? Czy mieli nauczycieli przekonanych, że ich najważniejszym zadaniem jest prowadzenie uczniów do prawdy?
Do prawdy, to znaczy do Chrystusa. Aby zostali zbawieni, nie potępieni.
„Edukacja zawsze była trudnym zadaniem, w każdym wieku i w każdym czasie, nie uczynimy go jednak łatwiejszym, niszcząc szkołę” (ks. J. Jenkins).
Autor tych słów dodał jeszcze, że życzy Polakom, polskim rodzicom, by przez wierność prawdzie i własnym przekonaniom mogli zapewnić ciągłość cywilizacji. Jest to zadanie, przed podjęciem którego nie ma sensu się uchylać; unikanie go nie przyniesie nikomu – z obecnego i przyszłych pokoleń – najmniejszych nawet korzyści.
Cywilizacja bowiem jest tym, czego człowiek nie będzie mógł zapomnieć (M. Mead).
__________
Wystąpienie w debacie pt. „Jaki powinien być nauczyciel, zwłaszcza nauczyciel języka polskiego” w warszawskim Liceum im Tadeusza Rejtana, 28 października 2010 roku, w 20 rocznicą śmierci profesora Ireneusza Gugulskiego, wybitnego wychowawcy i nauczyciela języka polskiego tego liceum.
_______________
Źródła:
Eustachy Sapieha „Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy” Safari Poland
Ladislaus Boros „Okresy życia” PAX 1978
Zygmunt Szczęsny Feliński „Pamiętniki” PAX 1986
Ks. Jan Jenkins FSSPX „Zasady katolickiej edukacji” – wystąpienie na konferencji poświęconej tzw. świeckiej edukacji
Margueritte A. Peeters „Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej. Kluczowe pojęcia, mechanizmy działania” (z przedmową ks. prof. Tadeusza Guza)– Dialoque Dynamics Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2009
„Edukacja domowa w Polsce. Teoria i praktyka” – zbiór artykułów pod redakcją Marzeny i Pawła Zakrzewskich, Warszawa 2009
„Czy Jarosław Kaczyński jest skończony?” – rozmowa z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem („Newsweek”, 22 listopada 2010)