Dlaczego zwyciężamy
Czy oni znali te daty? Oba miesiące wyborów, maj i październik są miesiącami Maryi… Musieli zapomnieć. Ten, kto podpowiada, uznał, że nie ma to znaczenia. Bo nic nie ma znaczenia! Jest jeden jedyny pan: wymagający, bezwzględny, zimny. On zawsze rzuci na kolana. Pieniądz… On tylko się liczy.
Ale skoro zapomnieli, zostało im przypomniane.
O znaczeniu i wymowie dat przypomina co roku także tłum Polaków – przed kościołami, na ulicach, w tramwajach, autobusach, sklepach, kawiarniach. Ludzie o innych twarzach, ludzie świętujący z największą powagą, w skupieniu i ciszy Powstanie Warszawskie, wybuch ostatniej wojny… Święto – podniosłe, poważne, godne. Święto bohaterów. Pomimo klęski Powstania i oddania Polski Sowietom w 1944 – wielkie polskie święto ku czci obrońców ojczyzny. W sierpniu – który jest kolejnym miesiącem Maryi – cała Polska pokryta jest gęsto szlakami pielgrzymimi; suną przez leśne i polne dukty sznury ludzi zatopionych w modlitwie. We wrześniu, gdzie także czcimy Maryję, Jej święte Imię – przypominamy początek kataklizmu sprzed osiemdziesięciu lat, podczas którego musieliśmy stać się raz jeszcze obrońcami Europy. Kontynentu, gdzie narodziła się i rozkwitła Christianitas.
Podstawowa lekcja Benedykta XVI – pisze o teologii Jozefa Ratzingera ks. Jerzy Szymik – jest taka, że istnieje najgłębszy z możliwych związek Boga, jego obecności bądź nieobecności ze wszystkimi sprawami naszego życia.
Jarosław Kaczyński nie zapomniał o tym, co ma znaczenie. Gdy po ogłoszeniu wyników poprzednich wyborów w sztabie PiS trwała euforia, on był na Jasnej Górze. Na Jasną Górę przyjechał także Andrzej Duda, krótko po ogłoszeniu wyników II tury. Stamtąd przybył do katedry wawelskiej. Były to wizyty prywatne, nikt niemal o nich wiedział, nie stały się news`em.
Jeśli nam się wydaje, że sprawę możemy odłożyć i przenieść na dalszy plan, a teraz mamy do zrobienia rzeczy ważniejsze niż Bóg – głęboko się mylimy i niszczymy właśnie to, co uznaliśmy za mniejsze od Boga. (…) To Jego obecność bądź nieobecność jest absolutnie decydująca dla wszystkiego w życiu (ks. J. Szymik). Można mieć dziś pewność, że doczekaliśmy się w Polsce grupy polityków, którzy to rozumieją. Nie żyją i nie działają doraźnie i na ślepo, czyli „tak, jakby Bóg nie istniał”. Nie usprawiedliwiają podłości i kłamstwa popełnianych w imię polityki, czy ekonomii, „tak jakby tam, w górze, nie było nikogo”. Przeciwnie. Upominając się o godność obywateli państwa polskiego i o miejsce Polski na mapie Europy i świata, zgodne z jej wielowiekową tradycją i kulturą, robią właśnie to, co do nich należy. Ludzie pokroju Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego, Andrzeja Dudy, Antoniego Macierewicza – i wiele innych postaci polskiej sceny politycznej – prezentują dziś w polityce postawę rzymskich katolików. Niebywałe! W Europie – tak jak nieraz zresztą w historii – towarzyszy jej uniesienie brwi, niedowierzanie, grymas ironii.
Ten właśnie światek, czyli terror „nowości”
Tak jak przewidywał Chesterton, elity europejskie już niemal sto lat temu zdominowane zostały przez środowisko, które można by nazwać koterią pełnych namaszczenia i powagi głupców. Bardzo wpływową, noszoną na rękach przez media, mającą o sobie jak najlepsze zdanie. Jak prymusi z pierwszej ławki. Ludzie ci, jak nietrudno zauważyć, wielbią intelekt, ale z reguły go nie używają. (Choć bywa, że zaplącze się tam człowiek, który nie jest głupcem, ale wyróżnia się wyjątkową słabością do pochlebstw). We Francji, w początkach XX wieku, zaczęto takich ceremonialnych, nadętych swoją wielkością osobników uchodzących za mędrców, określać mianem intelektualistów.
Skąd bierze się tak wszechobecne dziś zjawisko hałaśliwego podważania tradycyjnych prawd i negowania dóbr, przyjętych przez kulturę europejską wraz z chrześcijaństwem? „W tym właśnie świecie intelektualnym, z jego zastępami głupców, paroma błyskotliwymi kpiarzami i nielicznymi mędrcami”, precyzuje angielski pisarz, „bezustannie wre ferment modnego buntu i modnego sceptycyzmu. To stąd płynie tak zwana miażdżąca krytyka społeczna; choć jeśli bliżej się temu przyjrzeć, nowy krytyk jest zazwyczaj miażdżony przez jeszcze nowszego, na długo nim sam zdołałby coś zmiażdżyć. Ilekroć ludzie oznajmiają uroczyście, że świat buntuje się przeciw religii, prywatnej własności, patriotyzmowi i małżeństwu, mają na myśli, że buntuje się przeciw nim ten właśnie światek. Jest on zresztą permanentnie zbuntowany przeciw wszystkiemu. Żyje w stanie ciągłego podniecenia, lecz ma po temu powód i może tłumaczyć się czymś więcej niż tylko głupotą i ważniactwem. Powód ten jest o tyle istotny, że każdy, kto rzeczywiście chce posługiwać się myślą, a zwłaszcza wolną myślą, powinien się nad nim przez chwilę głęboko zastanowić. Otóż, wszyscy ci ludzie są szalenie przejęci studiowaniem Sztuki”.
Charakterystyczne dla średniowiecza i powszechnie w nim przyjęte było przekonanie o pięknie tkwiącym we wszystkich rzeczach. „Werset: »Ty wszystko pod miarą i liczbą, i wagą urządziłeś« (Mdr 11,21) stał się dla św. Augustyna punktem wyjścia dla wprowadzenia pojęć modus, forma oraz ordo, wszechobecnych w filozofii i teologii średniowiecznej, służących do definiowania zarówno piękna, jak i dobra”, pisze Peter Chojnowski. W ślad za Biblią, a także za rozważaniami syryjskiego mnicha, Pseudo-Dionizego, św. Tomasz z Akwinu utożsamia Stwórcę Wszechrzeczy z najwyższym Dobrem i Pięknem, ale także „postrzega dobro i piękno jako zasady podtrzymujące rzeczy w istnieniu oraz kierujące je ku wypełnieniu celów wytyczonych im przez Boga”.
Tymczasem nasi dzisiejsi – tak jak ci, sprzed stu lat – piewcy świata jako koszmaru, artyści i intelektualiści, usiłują przenieść swe pojęcia o sztuce do sfery moralności i filozofii. Jeśli bywamy dziś zaskoczeni ideowym sojuszem artystów, ludzi pióra, teatru, filmu z politykierami spod znaku pewnej gazety wydawanej w Warszawie, wyjątkowo nadętej swoją popularnością wśród tego rodzaju elit, i podobnie spoufalającego się z wszelką awangardą i materialistycznym myśleniem tygodnika (uchodzącego za katolicki), wydawanego w Krakowie, oraz opozycji, która neguje cały dorobek obecnego rządu polskiego, to kluczem jest tu zjawisko odrzucenia światopoglądu chrześcijańskiego, opartego na dogmatach, filozofii i teologii katolickiej.
„Sztuka, w wymiarze pradawnym i elementarnym, istnieje, by demonstrować chwałę Bożą”, przypominał Chesterton. „Przełożone na język psychologii oznacza to, że sztuka ma w ludziach budzić i podtrzymywać zdolność zadziwienia”. Co z tym odwiecznym postulatem ma wspólnego tzw. sztuka współczesna, czyli sztuka modna? Trąbi ona tylko o jednym: wszystko to, z czym jako ludzie obcujemy na ziemi jest zgnilizną, nicością, kosmiczną nudą, w najlepszym wypadku jakąś straszliwą i obrzydliwą zarazem chorobą; świat, który nas otacza, z jego pomnikami dawnej europejskiej kultury, to przywidzenie, sen dziecka, godny pogardy rysunek prymitywa albo potworny kicz. „Ach, czemuż nie ma innego świata!”, jak przytomnie rejestrował tę chorobliwą tendencję sztuki współczesnej Bolesław Leśmian. A skoro tak, można, a wręcz należy to wszystko symbolicznie podważyć i zniszczyć. Można i trzeba podpalić ten „stary świat”.
Zdolność zadziwienia artystów poprzednich epok pięknem i dobrem świata, pięknem i dobrem rzeczy stworzonych, jako odblaskiem raju, który kiedyś był na ziemi z woli Boga, ustąpiła miejsce zdolności dewastowania, burzenia. Drwiny i szyderstwa. Skoro duch został wyparty przez materię, materia, jako to, co nigdy nie może zaspokoić człowieka, wywołuje jedynie mdłości – jak zawyrokował Sartre – i chęć destrukcji.
Seria szalonych światów
Chesterton przestrzegał, że wszystkie zbrodnie i polityczne niewypały współczesnego świata mają swój początek w zdeprawowanym, zamąconym umyśle człowieka. Widział – z niezwykłą jasnością i precyzją – co się szykuje w Niemczech ogarniętych przez koszmary Nietzschego – Niemczech najpierw Bismarcka, potem Hitlera. Człowiek o zmąconym umyśle nie potrafi dojrzeć rzeczy takimi, jakimi są. Nie potrafi uznać ich doniosłości. Wydaje mu się, że cała rzeczywistość wokół niego jest jakąś tragiczną pomyłką. Dlatego narody słowiańskie w kraju naszych sąsiadów zaczęły uchodzić za podludzi, za bliższe małpom, w przeciwieństwie do przedstawicieli rasy Übermenschen.
Gdy umysł człowieka jest zmącony „przez aktualne trendy i przelotne estetyczne mody, ujrzy on jedynie, że coś jest podobne do obrazka na pudełku z cukierkami, zamiast, jak należy, do obrazu w Galerii Postfuturystycznej. (…) będzie postrzegał ludzi jako imitacje portretów, podczas, gdy prawdziwi ludzie nie są imitacjami. (…) Kto widzi tylko banalność tapet i walentynek, żyje w świecie fikcji”. Najistotniejszą cechą całego tego kulturowego buntu sceptyków, jak zauważa Chesterton, jest to, że ma on swoje źródło właśnie w fikcji. „[Intelektualiści] chcieli mieć »prawdziwe życie« na scenie, a nigdy nie dostrzegli go na ulicy. Upajali się realizmem swej literatury, podczas gdy ostatnie ślady realizmu znikały z ich dyskusji, gdy je porównać z rozmowami zwykłych ludzi. (…) Kiedy intelektualiści zaczęli eksperymentować z moralnością i metafizyką, stworzyli serię szalonych światów, zamiast po prostu stworzyć serię szalonych i nikomu nie wadzących dzieł malarskich. Dzieła malarskie mają to do siebie, że usiłują uchwycić pewien ulotny aspekt rzeczywistości, spojrzeć pod pewnym katem, w pewnym świetle, czasem tak nagłym i krótkim jak światło błyskawicy. Kiedy więc z artystów zrobili się anarchiści, usiłowali oświetlać błyskawicami całe społeczeństwo i cały kosmos. W efekcie otrzymali nie kosmos, lecz koszmar”.
Czy możemy, jako ludzie o normalnych umysłach, zaakceptować, szczerze i bez przymusu, sztukę nowoczesną? Ten festiwal absurdu, plątaninę linii, kakofonię barw, epatowanie okrucieństwem i brzydotą?
Oponenci polityczni dzisiejszych polskich władz i ich zwolenników, czyli większości społeczeństwa polskiego (zwłaszcza oponenci ze świata artystycznego, literackiego, medialnego oraz ci wszyscy, którym ten świat imponuje) chcieliby, byśmy wszyscy zamieszkali w ich koszmarze. W koszmarze, który biorą za rzeczywistość.
Dlaczego zwyciężamy?
Rzymskość to wiedza i odpowiedzialność. Istnienie przez coś więcej niż samych siebie. Rozwijanie tego, co pozwala nam żyć. Bóg chce, żebyśmy żyli. W sensie biologicznym, ale także kulturowym – mówi Rémi Brague, francuski filozof i pisarz, który kilka lat temu odwiedził Polskę. Ten laureat Nagrody Ratzingera (2012), autor książki Prawo Boga. Filozoficzna historia przymierza, wydanej niedawno w Polsce, odpowiada sceptykom i małodusznym, którzy chcieliby w tym wszystkim, co przeżywaliśmy ostatnio w życiu politycznym, widzieć jedynie tani efekt zręczności politycznej ludzi PiS . Akurat w czasie swojej wizyty w Polsce, która miała miejsce w dniach poprzedniej kampanii wyborczej powiedział coś, co może być podsumowaniem wypadków politycznych: Rzymskość to także świadomość, że jesteśmy tylko nawróconymi barbarzyńcami. Takimi nie do końca domytymi, którzy potrzebują ciągle mydła. Barbarzyńcami, którzy się sami nie stworzyli, ale zostali stworzeni i kontynuują marsz ku wyznaczonej im drodze. Nastroje tryumfalistyczne i pogarda wobec inaczej myślących są z reguły obce “nawróconym barbarzyńcom”. To nasi przeciwnicy czekają jakby tu zamienić dzień powszedni w nieustające święto i fajerwerki. Kaskady ognisk i walenie w bębny. Dla nas, po zwycięstwie w poprzednich wyborach parlamentarnych, potem w europejskich, tak jak i w tych najbliższych, choć świętować potrafimy, wezwania do kolejnego etapu modlitwy i ciężkiej pracy są czymś o wiele bardziej naturalnym i na miejscu.
Dla ludzi przeciwnego obozu politycznego natomiast największą chyba zagadką jest pytanie, skąd środowisko skupione w PiS i wokół niego czerpało siły do stoczenia zwycięskiej batalii – po tragicznym roku 2010 i uruchomieniu przemysłu pogardy wobec Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia Próbowali rozpropagować obraz „ludzi PiS” jako bezwzględnych karierowiczów i odwetowców, którzy po całych nocach śnią o zemście. Nie byli w stanie dociec, dlaczego każdego dnia coraz większa liczba ludzi – w tym tak znacząca liczba młodych Polaków – z uwagą przysłuchiwała się temu, co mówi Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Beata Szydło, Mateusz Morawiecki, Antoni Macierewicz, i znajdowała głębsze, istotniejsze motywacje do włączenia się w walkę obozu zwycięskiego. Czuła, że ta walka jest ich walką, a zwycięstwo ich zwycięstwem. Spróbujmy to rozszyfrować.
Wszystkie nici prowadzą do jednego kłębka: do samego aktu rozumowania. Co jest szczególnie trudne do pojęcia dla ludzi, którym dystynkcję w rozumowaniu zastąpiły czysto naturalistyczne reakcje: stadne odruchy, płytkie emocje oraz instynkty (w tym instynkt walki przy użyciu wszystkich środków, także tych określanych w europejskiej tradycji jako brudne: kłamstwo, potwarz, obmowa, agresja, zdrada).
Jednak to nie umiejętnie nieraz budowane emocje – oczko w głowie wszystkich szefów kampanii wyborczych – zadecydowały. Bo ich wywoływanie to tylko popis sprawności w dziedzinie marketingu politycznego. Także nie żarty i grepsy, choćby najwyższej próby. Nie frustracja, jak ogłosił jeden z komentatorów po wygranej PiS w poprzednich wyborach, wywołana gwałtownym odkryciem, że żyjemy “w kraju pozorów i masek, kraju spod podpalonej rosyjskiej budki”. Zaważył akt rozumu. Zadecydowała wyraźna świadomość, iż – jak przypomina m.in. Rémi Brague – zasadniczym celem naszej walki nie jest zabawa w pokonywanie przeciwników, ani przyjemne przeżycia towarzyszące wygranej. Aktowi rozumu, który przywraca człowiekowi świadomość, kim jest, towarzyszy zawsze pokora i ufność, że nic, co dzieje się w naszych życiu nie może się stać bez woli Stwórcy, „przez przypadek”. Stąd płynie także nadzieja, że warto – właśnie wtedy, gdy potęgi świata odmawiają poparcia, demonstrują wrogość i walą wściekłymi pociskami. Gdy łączą się w zwarte koalicje, by zadać śmiertelny cios.
To nie jest przypadek, że Prawo i Sprawiedliwość poparła w ostatnich wyborach polska wieś. Rolnicy są ludźmi prosto, zdrowo, realistycznie myślącymi. Są całkowicie odporni na retorykę, która nie potrafi posługiwać się kategoriami tomistycznymi; zakrzykuje, ale nigdy nie pyta. Dlatego są równie dalecy od ulegania sentymentalizmowi, rzewnemu patriotyzmowi na sprzedaż, jak i od nabierania się na liberalną propagandę bogacenia się wszelkimi środkami – w imię bogacenia się – w wydaniu PO, PSL i SLD, dla której najlepsze motto wymyślił niezawodny Janusz Korwin – Mikke: „Pierwszy milion trzeba ukraść”. Tak można myśleć, gdy ponad horyzontem ziemi dostrzegamy jedynie zimną czeluść. Gdy tkanka myśli jest na tyle wątła, że łatwo jest upchać w niej prymitywne przekonanie, że moralność to naiwność, a laicyzacja i sekularyzm są szczytowym osiągnięciem kultury umysłowej Zachodu, nie zaś ponurym i żałosnym wyjątkiem w dziejach, który musi upaść pod ciosami samego prawa naturalnego.
Zarówno piękno jak i dobro, których chwałę i panowanie ogłaszało średniowiecze, są czymś obiektywnym. Dlatego tym, co jest pięknem w sztuce jest naśladowanie natury. Piękno jest własnością rzeczy. Piękno nie jest czymś, co człowiek może sobie wziąć i dodać do siebie, jest ono cechą człowieczeństwa, tak samo jak dobro. Współczesna sztuka negująca piękno, neguje także dobro. Zaprzecza w ten sposób prawdzie. Zamiast hymnu na cześć rzeczywistości wydaje skowyt przyzywający nicość.
Największą moim zdaniem lekcją polityczną, jakiej udzielił Jarosław Kaczyński Polakom był „znak pokoju” w Katedrze Wawelskiej, podczas Mszy pogrzebowej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, przekazany Donaldowi Tuskowi i Bronisławowi Kaczyńskiemu. Transmitowano to na żywo: Prezes Prawa i Sprawiedliwości zdecydowanym ruchem opuszcza swoje miejsce w ławce, skręca w lewo, robi kilkanaście kroków, zbliża się do D. Tuska i wyciąga do niego rękę, po chwili ma miejsce ten sam gest wobec B. Komorowskiego… Kompletne zaskoczenie, dezorientacja obydwu panów. Mamy chyba prawo powiedzieć, że dreszcz przeszedł po plecach tych, którzy tę minutową sekwencję, niczym z dramatu Szekspira, zarejestrowali. Jarosław Kaczyński jest człowiekiem wolnym. Potwierdził to tym znamiennym gestem człowieka wolnego. Dlatego tak wielu Polaków mu ufa.
Polacy okazali się żywi
Istotą modlitwy jest taki oto ruch serca: tak, Ojcze, Ty masz rację, Twoja wola niech się stanie. Niech się dzieje z moim życiem to, co Ty chcesz (ks. Jerzy Szymik). Tylko wtedy, gdy przyjmie się, że to nie my decydujemy, ale Ktoś, do Kogo się zwracamy ze czcią, można mieć nadzieję. Inaczej wszystkie działania w naszym wykonaniu stają się bezładną szarpaniną. Walka polityczna przypomina wtedy amatorski boks, albo uciążliwą wędrówkę pod górę, ze świadomością, że tam, gdzie zmierzamy znajdziemy jedynie ciemność i pustkę.
Andrzej Duda, który w czasie kampanii wyborczej znajduje czas, by odbyć pielgrzymkę do miejsca urodzin św. Andrzeja Boboli, który zaraz po wysiłku wyczerpującej kampanii i po ogłoszeniu wygranej, kieruje swoje kroki ku Jasnej Górze, w oczach katolickich wyborców jest człowiekiem, który wie, że by móc uzasadnić kontynuację ludzkiej przygody, potrzeba zewnętrznego punktu odniesienia, punktu podparcia Archimedesa. Inaczej się nie da. (Rémi Brague). Francuski pisarz jakby bezwiednie puentując to, co wydarzyło się w Polsce w gorących miesiącach walki wyborczej, podkreśla, że ów punkt podparcia nie będzie mógł być znaleziony poza Bogiem. Posługując się metodą analizy tomistycznej, stwierdza, że jeśli społeczeństwo Europy potrzebuje rzeczywistości transcendentnej, która chce naszego dobra, to nie znajdzie niczego innego poza Bogiem. Każda inna forma transcendencji wydaje się wobec Boga jedynie radosną drwiną.
Zabawny bywa upór, z jakim niektórzy prawicowi publicyści przypisywali zwycięstwo Andrzeja Dudy “zmianie pokoleniowej”, która zarysowała się w PiS. Jednym tchem wyliczali wszystkie jego największe atuty: własny styl, opanowanie, grzeczność, umiar, takt. Te zalety nie są błahe, ale są jedynie bladym odbiciem tego, co istotne i co tkwi wewnątrz człowieka. Są zewnętrznym znakiem jakości jego duchowej kultury. I właśnie to, co tkwi wewnątrz: rozum, wola i charakter, wsparte o wiarę, nadzieję i miłość rzymskiego katolika, jest budulcem, jakim posługuje się Ten, który poprzez człowieka realizuje swój odwieczny plan. My jesteśmy jedynie narzędziami. Lub kto woli: nieociosanymi kamieniami budowli.
Materialiści utrzymują, że w zasięgu ich ręki znajduje się absolutnie wszystko na tym świecie. Uproszczenia i fałsze w myśleniu biorą za odkrycia i „filozofie”, czyli prawdziwą mądrość, podobnie jak alchemik uznawał swoje mieszaniny i zaklęcia za „najszczersze złoto”. Przy tym, uparcie zwalczając dogmaty religii chrześcijańskiej, brną w fałszywe dogmaty, których trzymają się jak pijany płotu (proszę wybaczyć ten kolokwializm). „Doktryny religijne”, pisze o chrześcijaństwie Chesterton, „w rzeczywistości nie ograniczają umysłu tak dalece jak materialistyczne zaprzeczenia. Nawet jeśli wierzę w nieśmiertelność, wolno mi czasem o niej nie myśleć, ale jeśli w nią nie wierzę, nie wolno mi myśleć o niej pod żadnym pozorem. W pierwszym przypadku droga stoi przede mną otworem i mogę nią iść tak daleko, jak zechcę, w drugim – jest zamknięta”.
Powody, by trwać
Radosna drwina – tak rzeczywiście można by określić nawoływania tych wszystkich, którzy uważają, że Polacy i Polska mogą cokolwiek osiągnąć sytuując się poza całą naszą tradycją i kulturą. Że może wspiąć się na wyżyny nowoczesności, postępu, dobrobytu, zmierzać ku odegraniu jakiejś roli politycznej w świecie, odcinając się zarazem od własnej przeszłości – co tak modelowo przedstawiała w swej praktyce partia, której reprezentantem był ustępujący w niesławie prezydent i skompromitowana szefowa rządu. Rémi Brague idzie o krok dalej i przestrzega przed utopijnym i naiwnym pokładaniem nadziei w pozytywnej zmianie, którą przynieść mogą nadchodzące pokolenia (wiara w “przyszłość” to zaklęcie, które uczyniło największe spustoszenie w umysłach ludzi ery nowożytnej i zarazem przyczyniło się do największych zbrodni, a zagnieździło się także niestety w posoborowej retoryce wielu ludzi Kościoła): Gdy mówimy o transcendencji horyzontalnej, czyli przyszłych generacjach, to jest to szczególnie zabawne, ponieważ one zależą od nas, a nie my od nich. (…) Społeczeństwa, które stracą kontakt z transcendentnością, znikną, bo nie będą miały powodów, by trwać.
Podstawowe pojęcia naszej cywilizacji znikają dziś z zawrotną szybkością z języka, jakim posługuje się „człowiek nowoczesny”, także polityk i artysta. Naiwna, XIX – wieczna wiara w postęp, który zapanuje i przyniesie wyzwolenie, gdy tylko wyeliminujemy wszystkie dogmaty wiary i odrzucimy przekonania, które kształtowały niegdyś ład cywilizacyjny w Europie, oraz zniekształcimy zasady moralne i zdrowe obyczaje, ma się wciąż w tych wielkomiejskich ośrodkach dobrze. „Podążajmy razem ze światem drogą postępu, drogą ku lepszej przyszłości!” Tymczasem, jak pisze Chesterton (i jak przyzna każdy zdrowo myślący człowiek): „Nie istnieje żadna droga, którą by podążał świat. Nigdy nie istniała. Świat donikąd nie podąża, przynajmniej w takim sensie, jak wydawało się to dawnym optymistycznym postępowcom, czy nawet dawnym pesymistycznym reakcjonistom. Świat nie stanie się Nowym Wspaniałym Światem…. Świat jest dokładnie taki, jakim widzieli go prorocy i święci. Nie robi się ani jednoznacznie lepszy, ani jednoznacznie gorszy…”.
Co tu kryć, Francuzi, a ściślej, francuscy katolicy, mieli zawsze nosa, by przyznawać, że Polacy ze swoją konsekwentną walką o zachowanie praw Bożych w polityce, a wręcz uczynienia z niej szczególnie szerokiego pola dla ich stosowania – co było powodem takiego zgorszenia i zniesmaczenia już na salonach politycznych XIX – wiecznej Europy – wnoszą w dzisiejszą rzeczywistość kontynentu powiew świeżości. Wnoszą nadzieję, że Europa się nie zestarzeje na smutno i gorzko i nie zemrze, nie uschnie zapomniana przez wszystkich. Zapowiedział to, z właściwą sobie fantazją i dozą całkowitej pewności, największy zawadiaka intelektualny swojego czasu, Adam Mickiewicz, podczas Prelekcji paryskich w latach czterdziestych tamtego stulecia.
Krocząc szlakiem myśli Mickiewicza – znanego i popularnego we Francji także jako pisarz polityczny – Rémi Brague przestrzega: Uwaga, nie jesteśmy bynajmniej niezależni. W całym tego słowa znaczeniu zależymy od Tego, kto nas stworzył. Jeśli będziemy tę prawdę ignorować, nie tylko nie znajdziemy żadnego realnego oparcia dla naszych ziemskich ambicji, choćby najszlachetniejszych, ale pozbędziemy się wszelkich motywacji, by nadal żyć. Dla większości Polaków dziś święte są te same rzeczy co przed tysiącem lat, gdy przyjmowaliśmy chrzest. W tym sensie komentatorzy prasy niemieckiej uparcie nazywający Jarosława Kaczyńskiego czy Andrzeja Dudę mianem „konserwatystów” nie są w błędzie. Tak jest! Macie, panowie nowocześni, postępowi i liberalni aż do obrzydliwości, sto procent racji!
W Polsce jednak nikt kto cieszy się szacunkiem zwykłych ludzi nie wpadłby na pomysł, by solidaryzować się ze szmatą J. Urbana, w imię „wolności słowa”, tak jak uczyniono we Francji i innych krajach Zachodu wobec „Charlie Hebdo” po zamachu islamistów. W Polsce dowcipy z tego rodzaju kanałów nikogo normalnego nie śmieszą, co lekceważą zarówno partie opozycyjne jak władze samorządowe Gdańska jak Warszawy. …są rzeczy, które sakralizujemy, przestrzega Brague, desakralizując jednocześnie inne. (…) Redaktorzy “Charlie Hebdo” śmiali się ze wszystkiego – oprócz nowych bogów.
Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach parlamentarnych i europejskich, zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich 2015 w Polsce, to jeden z ważnych etapów strącania na kontynencie europejskim z piedestałów fałszywych bożków. Bożków, których posągi – odrażające niczym pokraczne krasnale pod muchomorami, w żałosnych czapach, z olbrzymimi czerwonymi nosami i obleśnymi uśmiechami – ustawili gęsto, jeden obok drugiego, liczni członkowie bogatych społeczności, przekonani, że panowanie ich arbitralnych praw, wyprowadzonych z “filozofii” godzących w rozum, będzie wieczne. Społeczności te przypominają dziś wielkie purchawki, na zewnątrz okrągłe, gładkie i lśniące, w środku czarne, puste i smrodliwe.
Jak powtarza stary francuski profesor literatury, pogląd, że religia i polityka są sobie przeciwstawne to mit. Kościół i państwo rozwijały się przez wieki historii równolegle, współdziałając ze sobą, a nie zaprzeczając sobie i nie zwalczając siebie nawzajem. Czysto świeckie społeczeństwo jest produktem nienaturalnym, ekstraktem ideologicznego fałszu, czymś na kształt preparatu chemicznego, który rozpada się przy zetknięciu z powietrzem, i nie ma szans przetrwania. Jak zgrabnie ujął to jeden z recenzentów książki R. Brague “Prawo Boga. “: ….laickość i sekularyzm to historyczny wybryk, za który Europie przyjdzie słono zapłacić, jeśli nie zdecyduje się ona zawrócić z drogi od świętości przez świeckość do śmierci.
„Nie mam zaufania do eksperymentów duchowych, oderwanych od głównej duchowej tradycji”, pisał Chesterton o modzie na płaski humanizm, „z tego prostego powodu, że są one nietrwałe, nawet jeżeli zdołają zyskać wielką popularność i rozpowszechnić się szeroko. Trwają przez jedno pokolenie, jedną modę, rządy jednej kliki. Nie znają sekretu ciągłości, a już na pewno obcy jest im sekret ciągłości zbiorowej”.
Historyczne zwycięstwo, jakie odniosła formacja Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich latach w Polsce (nie tylko w wyborach politycznych) oznacza, że odwrót już się zaczął. Wszystkie drogi znów wiodą do Rzymu. Ciągłość cywilizacji jest istotnie rodzajem sekretu, zbiorowość ludzka nie jest bowiem sumą jednostek, prawa materialne, socjotechniczne nie stosują się do niej. Dają one obraz niepełny, niewyraźny, mylący. Ten sekret trwania zbiorowej ciągłości, trwania duchowego wymiaru ludzkiego życia, trwania wspólnoty ludzkiej zjednoczonej wiarą, nadzieją i miłością, ponad materialistycznymi ideologiami, znany jest najwyraźniej niewielkiej grupie kilkuset osób, którym ster kierowania państwem, leżącym między Niemcami a Rosją, powierzył Bóg. Niektórzy nazywają to demokracją.
____________
Cytaty za: Rémi Brague, Prawo Boga. Filozoficzna historia przymierza, wyd. Teologia Polityczna, Warszawa 2015; G.K. Chesterton, Dla sprawy, tłum. Jaga Rydzewska, Komorów
Wypowiedzi prof. Rémi Brague za: Fronda, czerwiec/2015; dr Petera Chojnowskiego za: “Zawsze Wierni” nr 2/195 (marzec-kwiecień 2019), Pankalia – piękno i dobro wszystkich rzeczy, tłum. Tomasz Maszczyk; ks. Jerzego Szymika za: Gość Niedzielny (24 maja 2015)
Nieco dłuższa wersja tekstu, który opublikowany został we wrześniowym numerze miesięcznika “Nowe Państwo”