“I wiele mieczy uderzy, wielu polegnie rycerzy…”

Posted on 1 sierpnia 2023 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

Im dalej od Powstania Warszawskiego, tym zdaje się zaostrzać spór o nie. Prawdopodobnie nie będzie on nigdy rozstrzygnięty. „Pragmatycy” i „realiści” zawsze będą przekonani, że takiej ilości ofiar, „tych najlepszych Polaków”, nie usprawiedliwiają żadne okoliczności. Ludzie zaś, którzy mają świadomość ciągłości naszych dziejów, w których regularnie pojawiała się konieczność złożenia ofiary z życia, w imię wolności i dobra wspólnego, nie będą nigdy mówili, że Powstanie było pomyłką. Wśród tych ostatnich przeważają ci, którzy mają w swoich rodzinach uczestników tego zrywu.

Zaliczam się do tych ostatnich. Opowieści o Powstaniu, których słuchałam w domu, nie niosły obrazu pomyłki, klęski i nadaremnej ofiary. Były przepełnione dumą, radością i nadzieją. Jak to było możliwe?

Moja mama Maria, instruktorka ZHP i drużynowa warszawskiej drużyny harcerek, słynnej „Dwunastkii”, w ramach Harcerskiej Służby Dziecku podczas wszystkich dni Powstania organizowała opiekę nad dziećmi, które straciły dom i najbliższych. Prowadziła m.in. całodobową świetlicę dla nich przy ul. Piusa XI (obecnie Piękna). Ulica była opanowana przez Powstańców. W nocy z 22 na 23 sierpnia zdobyli oni tzw. małą PAST-ę, budynek dzielnicowej centrali telefonicznej.  Od 6 września do końca Powstania mieściła się tu Komenda Główna AK.

Jedna z harcerek z drużyny mamy i najbliższa jej przyjaciółka, Zofia Schuch, była szefową Harcerskich Patroli Sanitarnych przy szefie sanitarnym Powstania Warszawskiego.

A przecież nie wiadomo, czy przeżyło którekolwiek z dzieci, którymi opiekowała się moja mama. Połowa sanitariuszek z szesnastoosobowego zespołu Zofii Szuch poległa w Powstaniu. Siostra mojej mamy, ciocia Irena, po Powstaniu wywieziona do KL Ravensbrück, załamała się psychicznie, zmarła mając trzydzieści lat… Kto zrozumie tę dumę, radość i nadzieję?

 

Warszawa, sierpień 1944

W domu drugiej siostry mamy, cioci Haliny, łączniczki w Powstaniu, na głównym miejscu w jadalni stała mahoniowa szafka na smukłych nóżkach, przeznaczona na płyty gramofonowe. Prawdopodobnie dzieło jakiegoś stolarza-amatora. Staś, mąż cioci Haliny, otrzymał ją w prezencie od swojego dowódcy. Nie dał się wziąć do niewoli, ranny w nogę przepłynął Wisłę. Zdołał ukryć swoją powstańczą tożsamość w komunistycznej Polsce, wiedzieli o niej tylko najbliżsi. „Szafka od mojego dowódcy” była zawsze przykryta najlepszą serwetką, ustawiano na niej rodzinne fotografie.

Powstanie Warszawskie dla członków mojej rodziny było czasem wspaniałych przyjaźni, z którymi nic – nawet najsilniejsze więzi późniejsze – równać się nie mogło. Tajemnica tego czasu towarzyszyła mi na różnych etapach życia. Była wciąż zagadką, wyzwaniem.

Lekcja Chestertona

„Ludzie rozsądni” mówią, że nie można szafować krwią rodaków. Że decyzja o wybuchu Powstania była podjęta pod naciskiem zewnętrznych sił, wcale Polsce nie przychylnych, że istniał cyniczny zamysł wykrwawienia warszawiaków, w który zamieszane były międzynarodowe czynniki, dla których byliśmy zawsze zakałą na drodze do światowego postępu.

A jednak ci, którzy dobrze poznali mentalność Niemców – tak jak i Rosjan – wiedzą dobrze, że niezgoda na ich agresję, niezgoda na wtargnięcie na cudzą ziemię, walka – wbrew wszystkiemu – bywa czymś tak oczywistym i naturalnym jak oddychanie. I jest elementarnym obowiązkiem każdego, kto zdaje sobie sprawę z tego, jaką siłę oba te państwa reprezentują. To coś innego niż instynkt samozachowawczy, to obrona własnego człowieczeństwa, własnej tożsamości. Umysłowej i moralnej suwerenności. Obrona prawdy. Niezrozumienie chrześcijańskiego pojęcia ofiary przekreśla całkowicie zdolność rozumienia czym było Powstanie Warszawskie. To niezdolność do uznania innego wymiaru życia niż tylko materialny.

 

Warszawa, sierpień 1944

 

Czy nie w tym kryje się odpowiedź na pytanie o źródło radości i dumy, która rozpierała Powstańców w dniach walki? Nie chodziło tylko o pokonanie wroga, ale o obronę istoty i sensu swojego życia. Nawet za cenę utraty go. Tego żaden Niemiec, żaden barbarzyńca, nigdy nie był w stanie pojąć.

G. K. Chesterton, wspaniały pisarz, przyjaciel Polski i niezrównany kpiarz, tuż przed ostatnią wojną nakreślił wstrząsający obraz owego nieuniknionego starcia ludzi wolnego świata – ludzi, którzy nie potrafią przeliczać swojego poświęcenia na ilość ofiar – z niemieckim barbarzyństwem. Uczynił to krótko przed śmiercią w „Autobiografii”.

W latach trzydziestych odwiedził Frankfurt, gdzie na kongresie niemieckich nauczycieli miał wykład o literaturze angielskiej.  „Omawialiśmy Marmiona Walter Scotta i inne wierszowane poematy, śpiewaliśmy angielskie piosenki przy niemieckim piwie i bardzo miło spędzaliśmy czas”. Jednak w pewnym momencie Chesterton zauważył się, że jego wyjaśnienia, na czym polega patriotyzm Anglików, natrafiają na mur niezrozumienia i niechęci. Przyjacielski nastrój prysł. Zaniepokojeni Niemcy zaczęli gwałtownie przekonywać swojego gościa, że patriotyzm i imperializm są tym samym. „Kiedy się zorientowali, że nie lubię imperializmu, nawet brytyjskiego, ich oczy przybrały bardzo dziwny wyraz”. Chesterton zrozumiał, że mają go za internacjonalistę, co oznaczało dla nich kogoś ohydnego. Poczciwi i życzliwi na początku zmienili się w okamgnieniu w ludzi obcych, zimnych i pełnych pogardy. Pisarz poczuł narastającą „presję i groźbę”. Decyzję podjął błyskawicznie: „Tak więc, panowie, jakby co, to odsyłam do poematu Scotta, który omawialiśmy”. I zacytował z niewzruszonym spokojem odpowiedź Marmiona, jaką dał on królowi Jakubowi, gdy ten groził wtargnięciem na jego ziemię:

Byłbym wielce zaszczycony,

Gdybyś zawitał w me strony,

Lecz Nottingham ma łuczników,

A Northumbria oszczepników;

I wiele mieczy uderzy,

Wielu polegnie rycerzy,

Wiele strzał zada srogi ból, 

Nim Trent przekroczy szkocki król”.

Zakończenie spotkania nastąpiło gwałtownie. „Popatrzyłem na nich, a oni na mnie, i sądzę, że zrozumieli, a salę, w której się znajdowaliśmy, wypełnił strach przed tym, co miało nadejść”.

Ten opis literackiego wieczoru z tak nieoczekiwanym finałem dobrze ujmuje tło owego, powtarzanego od dziesiątków, a nawet setek lat (od czasu Konfederacji Barskiej, choć i czasy Grunwaldu nie były tu wyjątkiem) fałszerstwa na temat Polaków. Że mianowicie ich i tylko ich – w całej Europie są bowiem wyjątkiem – „autorska” notoryczna głupota, błazenada, niedoważenie i donkiszoteria są przyczyną nieustannego, cyklicznego chwytania za broń, gdy potężniejsi, światlejsi, bardziej cywilizowani i w ogóle, lepszej klasy czy rasy, chcą im życie urządzić.  W rezultacie Polacy czynią tylko niepotrzebny zamęt w Europie „Tępota” Polaków (“Polaczków”) polega na tym, że nie potrafią docenić tego dobrodziejstwa, nie umieją być posłuszni, że wciąż wierzgają. Że chcą mieć swoją ziemię, swoją kulturę, swoje prawa, swoje świętości…

 

Warszawa, sierpień 1944

 

I na ten temat panuje w świecie swoista zmowa. Powstanie Warszawskie ma być się dla tej kategorii polityków (ideologów, mafiosów, uzurpatorów…) i ich wyznawców dowodem rzekomej „niższości” Polaków.

Dla ludzi tak przenikliwych jak Chesterton nie było jednak nigdy tajemnicą, że ów agresywny imperializm niemiecki – podobnie jak rosyjski – utożsamiany przez te nacje z patriotyzmem, jest tak groźny, bowiem jest substytutem religii. Angielski pisarz stwierdza wprost, że „ostatnie stadium protestantyzmu przybrało postać prusactwa”. Żeby pokryć żałosny rozbrat z prawdziwą cywilizacją europejską Niemcy – tamtych wojennych lat, jak i w wielu wypadkach nam współcześni – szyją buty Polakom, by pokazać ich jako zatwardziałych, anachronicznych, zbuntowanych pomyleńców. Powstanie Warszawskie ma być koronnym dowodem polskiej głupoty. Krytycy Powstania usiłują fe facto wmówić dzisiejszym pokoleniom, że Polacy lat okupacji niemieckiej mieli do czynienia z przeciwnikiem, który miał swoje racje, swoje powody, by rozpętać wojnę i że wojna ta nie była wcale jego winą, zbrodnie nie były zbrodniami, terror terrorem, grabieże grabieżami… To kłamstwo wciąż się opłaca. Dlatego mamy wciąż tak wielu gorliwych „demaskatorów” tego bohaterskiego zrywu ludzi wolnych.

Dzieje Powstania Warszawskiego uczciwie ukazane obalają ten groźny mit. Ci, którzy je przeżyli, Powstańcy, którzy żyją nadal wśród nas i ci, którzy pielęgnują pamięć Powstania zaświadczają, że są rzeczy dla których żyć, walczyć i umierać jest największym zaszczytem i szczęściem człowieka.

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.