Dlaczego Emmanuel Macron uraczył Franciszka Kantem
Niedawny prezent prezydenta Macrona dla Franciszka, książka „Projet de Paix Perpetuelle” („Projekt wiecznego pokoju”) Immanuela Kanta ma podwójną wymowę. Znamienne jest przeoczenie przez dyplomację francuską stempla na stronie tytułowej poświadczającego, że egzemplarz książki był własnością polskiej uczelni – niezależnie od tego, jakie były późniejsze jego losy. Ale jeszcze bardziej wymowne jest to, że Głowa Kościoła otrzymuje dzieło filozofa – skądinąd protestanta – który stał się prekursorem idealizmu, nurtu w historii filozofii może najbardziej zasłużonego dla podmywania filozofii realistycznej św. Tomasza z Akwinu, opartej o ścisłe i logiczne rozróżnienie bytów.
Ta nowa filozofia jest bezpośrednim następstwem myśli Lutra, z jego zasady wolnej interpretacji wyciąga ona samą esencję. Jej nowość polega na tym, że tutaj wszystko opiera się na człowieku. Wiara, prawo, rozum i zewnętrzne Objawienie okazują się zbędne, jakby tego wszystkiego nigdy nie było. Głową, założycielem tej szkoły był uczony z Królewca, Immanuel Kant (1724-1804). „Ziarno zasiane przez Kartezjusza – cogito ergo sum – wyjście od podmiotu, by dotrzeć do rzeczywistości – wydało gorzkie owoce w idealizmie Kanta“, owej pełnej wahań i zastrzeżeń „filozofii być może”, jak podsumowuje w błyskotliwym eseju ks. Dominique Bourmaud FSSPX.
Arystoteles uczył, że rzeczy istnieją, a człowiek, istota posługująca się rozumem może poznać ich naturę. Prawda jest zatem dla ludzkiego intelektu dostępna, poznawalna. Poznanie rzeczywistości jest w zakresie naszych możliwości; możemy rozróżnić i poznać trwałe elementy bytu – jego naturę i istotę.
Taka była zawsze – do czasów modernizmu – zasada myślenia filozoficznego: rozum dopasowuje się do rzeczy, żeby je poznać. Tymczasem niemiecki uczony zamierzał udowodnić, że jest wręcz przeciwnie, to przedmiot dopasowuje się do myśli, i w rzeczywistości to myśl stanowi punkt ciężkości poznania człowieka. Uznawał, krótko mówiąc, że ludzki rozum „jest zamknięty w sobie i nie ma odniesienia do rzeczywistości zewnętrznej” (D. Bourmaud).
Kant był znakomitym ucieleśnieniem osiemnastowiecznego oświecenia, epoki, która Boga i religię spychała na margines i występowała z czymś nowym, dotąd nieznanym, a zarazem ubranym w szaty “nauki”, “uczoności” – z religią człowieka.
Protestancki myśliciel, którego dzieło zostało niedawno wręczone Franciszkowi był zafascynowany fizyką Newtona i jego odkryciami, ale inspirował go także angielski empirysta Hume, wyznawca sceptycyzmu. Zgodnie z tymi inspiracjami „Substancja, ja, Bóg, rzeczywistość zewnętrzna wobec poznającego podmiotu – wszystko to należy do terra incognita” – podkreśla D. Bourmaud – ziemi nieznanej i no man`s land – ziemi niczyjej. Z tego powodu metafizyka, która mówi o rzeczach samym w sobie, jest niepewna, a często błędna”. O tym traktuje jego pierwsza książka „Krytyka czystego rozumu” (1781); w drugiej z kolei, w „Krytyce praktycznego rozumu” niemiecki filozof przyznaje, że choć człowiek musi odrzucić wszelkie rozumowe poznanie świata, nie może wyzwolić się z obowiązku postępowania tak, jakby go jednak dobrze znał. „Obaliłem rozum, by zrobić miejsce dla wiary”, skomentował “skromnie” własne myślenie Kant.
Jego dzieła pisane były w niejasnym, skomplikowanym i odstręczającym języku; niewielu współczesnych myślicielowi z Królewca przeczytało je do końca i zrozumiało. Z pewnością dla jego studentów – a wykładał logikę i metafizykę na Uniwersytecie Albrechta – nie były one żadnym objawieniem; nie stały się też w żadnej mierze źródłem sukcesu naukowego, nie zapewniły mu popularności w świecie literackim. Jednak istniało bez wątpienia ich nieuchronne powolne oddziaływanie na myślenie ludzi jego czasów. Były one bowiem oczekiwanym podsumowaniem epoki sceptycyzmu, epoki erupcji ludzkiej pychy. Spopularyzował je, kilkadziesiąt lat później, przedstawiając w sposób przystępny, zrozumiały, a nawet entuzjastyczny Friedrich Ernst Schleiermacher (1768-1834), teolog protestancki, tłumacz Platona i utalentowany berliński kaznodzieja (wychowanek sekty braci czeskich).
„Krytyka czystego rozumu” stała się manifestem idealizmu, gdyż „odmawiała intelektowi zdolności do poznania rzeczywistości”, jak podsumowuje Dominique Bourmaud. Można by rzec, okazała się dzięki temu wygodnym alibi dla wszystkich, którzy chcieli się zastrzec, że owszem, pragnęliby wierzyć, ach, jak najbardziej, gdyby tylko było to możliwe! Być posłusznym? – czemu nie? Gorliwym? – ma się rozumieć! Podążać za prawdą? – naturellement! Ale cóż, przecież tego nie da się zrobić! Przecież prawda wymyka się nam nieustannie z rąk i nie jest w mocy nawet największego uczonego, najpotężniejszego umysłu, by jej dosięgnąć. A już zwłaszcza oprzeć się na niej, dać się jej prowadzić. Wykluczone! Jedyne więc, o czym naprawdę marzą uczniowie Kanta, wyznawcy idealizmu filozoficznego, to być wolnymi. Niezależnymi, bez obciążeń. Bez kompleksów wobec tych dawnych nudnych prawd, wobec całej nauki Kościoła. Być po prostu swobodnymi wędrowcami, ale zarazem – ludźmi zupełnie ślepymi, nie rozpoznającymi owych kamieni milowych, niezmiennych zasad rzetelnego myślenia, które odkryli starożytni, a dopełnił je i rozwinął św. Tomasz z Akwinu. Do przestrzegania których wezwany został człowiek.
Gdy filozof z Królewca w kolejnych swoich dziełach odwołuje się do zobowiązania człowieka, by był wyznawcą moralności, zastrzega się zarazem żarliwie, że jest to jedynie skutek przyjęcia wiary całkowicie ślepej, pozarozumowej. Jego zdaniem nigdy nie można się powołać w moralności na to, co racjonalne i prawdziwe, cóż to bowiem jest prawda? Nie wiemy! Jest to główna zasada przyszłej tezy, przyjętej przez modernistów katolickich, do jakich należy obecny papież, że „to co spekulatywnie jest fałszem, w praktyce może być prawdą”. Dlatego też Kant nie zawahał się „zatrudnić Boga jako strażnika moralności”.
W swojej trzeciej książce „Bóg w granicach czystego rozumu” Kant zanegował podstawy dziejowe doktryny luterańskiej oraz nakreślił „naukową” wizję Boga i Jego cudów jako wytworu ludzkiej wyobraźni. „…jedynym Bogiem, jakiego możemy znać jest bóg w naszym wnętrzu”, zawyrokował. Stąd jego wizja pokoju na świecie, która – jak widzimy – jest bardzo bliska obecnemu papieżowi. Kantowska „abstrakcyjna idea Boga, odwzorowanie abstrakcyjnej ludzkości, obraz jedności rodzaju ludzkiego, miała być jedynym środkiem do osiągnięcia pokoju na ziemi”.
Wyobraźmy sobie Boga, wyobraźmy sobie człowieka…, proponuje Kant. Wyobraźmy sobie różne myśli ludzi, ich dążenia i marzenia. W oczywisty sposób wspólne całej ludzkości. I wszystkich złączonych mocnym uściskiem dłoni… Czyż obraz ten nie jest imponujący? Czyż ludzie nie chcieliby nade wszystko pokoju? Przecież jasne, że tak! Czyż nie jest to wystarczająco optymistyczne, pozytywne, ze wszech miar pożądane, by nie mogło być prawdziwe?, podpowiada Kant. Warunek jest tylko jeden: trzeba odrzucić rzeczywistość.
Można to z powodzeniem uczynić głosząc, że wojna (także obronna, albo wojna, której celem jest pokonanie większego zła) jest zawsze czymś najgorszym na świecie. „Przemoc nigdy nie rozwiązuje problemów”. (Na pewno? A wyprawy krzyżowe, bitwa pod Lepanto, obrona Wiednia w 1683 roku, wojna bolszewicka, czy wreszcie położenie kresu reżimowi Adolfa Hitlera? Przemoc była jedynym remedium, jej użycie było moralnym obowiązkiem).
Trudno zaprzeczyć, taka wizja – odrzucenie rzeczywistości na rzecz jej projekcji – bliska jest Franciszkowi. Bystrzy Francuzi nie mają najmniejszych trudności z rozpoznaniem tego faktu. Jeśli chcieli sprawić papieżowi prawdziwą przyjemność, wyrazić swój szacunek dla jego polityki, dostarczyć pożywki intelektualnej dla wysiłków, by “pokój zapanował pomimo wszystko”, a Rosja – wszak „państwo takie jak każde inne” – mogła uczestniczyć w jego konstruowaniu na swoich zasadach i warunkach, to rozprawa filozoficzna myśliciela z Królewca, „Projekt wiecznego pokoju” z 1796 roku, była najlepszym pomysłem na prezent od głowy francuskiego państwa.
Ascetyczny profesor z ponurego pruskiego portowego miasta, dożywotni kawaler, którego asceza, uporządkowany tryb życia, codzienne przechadzki ta samą aleją, niezmienne kółko przyjaciół, te same zajęcia i niewyszukane rozrywki jednych wprawiały w podziw, innych irytowały, w oczach liberalnych katolików i neomodernistów, którzy się w nim zaczytywali z płonącymi uszami, urastał do miana geniusza i mędrca.
Kant wraz z Heglem, Fichte, Schellingiem, Nietschem i innymi filozofami niemieckimi uprawiali filozofię, która była przejawem walki oświeceniowego umysłu z transcendentnym Bogiem. Owi myśliciele próbowali Boga „ściągnąć do wnętrza człowieka” – poświęcając rozum i prawdę, by swoimi teoriami podważyć ingerencję Boga w historię i w konsekwencji „obalić” władzę Stwórcy nad światem. Żeby jednak osiągnąć ten cel musieli zamanifestować swą ignorancję jeśli idzie o Arystotelesa i o myśl filozoficzną św. Tomasza. Prawdziwego Boga zdecydowali się zastąpić, z entuzjazmem i poświęceniem oddanych budowniczych nowej humanistyki, „bogiem własnej produkcji, skrojonym na miarę prywatnego „Ja”, ego, będącego celem wszystkiego”. Religię Objawienia chrześcijańskiego zastąpiono w ten sposób religią człowieka.
Francuzom nie brakuje sprytu i finezji, wiedzą, czego potrzeba, by mile połechtać pychę współczesnych religijnych modernistów. Ludzi, którzy zachłysnęli się kiedyś w swoim życiu Kantem i Heglem – może w młodości, w okresie pobierania nauk w modernistycznych do szpiku kości uczelniach prowadzonych przez jezuitów w Niemczech w II połowie XX wieku – i uznali tych rasowych ideologów, fantastów i marzycieli, z całą uroczystą powagą, za najprawdziwszych filozofów; ich teorie zaś za obiektywną, “naukową” prawdę.
Marcin Darmas celnie podsumował prorosyjskie sympatie i marzenia Francuzów, które dziś, w dobie wojny Rosji z Ukrainą, wybrzmiewają mocniej niż kiedykolwiek i ujawniają całą swoją absurdalność. Autor zaznacza silne uwiedzenie obu nacji “światłami utopii”. Francuzi i Rosjanie “wierzą, że zostali powołani przez Boga (czy historię) do rzeczy niezwykłych, do przeobrażenia świata, że będą zarzewiem nowego początku. W mowach rewolucyjnych Saint-Just nieustannie odwoływał się do geniuszu francuskiego, którego nikt i nic nie jest w stanie zatrzymać, do jego nieposzlakowanej reputacji na arenie międzynarodowej, do wolności, braterstwa i również wartości świętszych niż przyjaźń. Ważniejsza od życia garstki rewolucjonistów była «sprawa», la cause – czyli niepodzielna i wieczna Republika, którą rewolucjonista moralnie kanonizował. Z emfazą stwierdził nawet, że «od czasów rzymskich świat jest pusty»”. Nie miał złudzeń w tej materii co do swoich z kolei rodaków Mikołaj Bierdiajew: “Rosjanie tak pasjonowali się Heglem, Saint-Simonem, Schellingiem, Fourierem, Feuerbachem, Marksem, jak nikt inny w ojczyznach tych myślicieli. Rosjanie nie są sceptykami, są dogmatykami. Wszystko nabiera u nich charakteru religijnego, słabo pojmują to, co względne” (M. Bierdiajew, Rosyjska idea) *).
I w tym kontekście także warto zauważyć wymowę dziwnego na pozór, jakby nieco nonszalanckiego i ekscentrycznego, a przecież w gruncie rzeczy zupełnie serio i nawet uroczystego prezentu prezydenta Macrona dla Franciszka. Ciężar zawartości dzieła Kanta odpowiada przedziwnej, mogłoby się wydawać, a przecież tak naprawdę do bólu konsekwentnej i niezmiennej intelektualnej podstawie wyborów dokonywanych przez obecnego papieża.
_______________________________________________
*) Oba cytaty za: Marcin Darmas, Bezwarunkowa miłość, Fronda Lux, nr 102/103/ Rok 2022
Pozostałe cytaty za Dominique Bourmaud, Sto lat modernizmu. Źródła II Soboru Watykańskiego. Przełożył Marcin Beściak, Warszawa 2021