“Czy wystarczy wam jeden batalion?”
Rozważ, że wcale nie powinieneś się trwożyć, choćby przeciw tobie powstawał nawet cały świat i piekło; nigdy też z powodu strachu nie powinieneś stracić odwagi do walki, ponieważ Pan ma moc, by cię wspomagać i zachować wolnym. Nigdy też cię nie opuszcza, chyba, że wystawia cię na próbę dla większej zasługi. Albowiem skoro zostałeś przyjęty do Bożych szeregów, wiedz, że powinieneś doświadczać walki z rozmaitymi wrogami, abyś przez to wyćwiczył się w cnocie. Ale tylko w Nim pokładaj ufność, w Bogu, który za ciebie walczy. Nie pokładaj jej w tysięcznych swoich sztuczkach, ale postępuj tak, jak to czynili ci, którzy, stając do boju mówili: “Oni w wozach i koniach pokładają nadzieję, my zaś w imieniu Pana” (por. Ps 19,8). W tym właśnie, imieniu zwyciężysz każdego wroga, mając tarczę wytrwałości i używając miecza modlitwy (Św. Stanisław od Jezusa i Maryi Papczyński, Założyciel Marianów, kanonizowany 6 czerwca 2016 r. w Rzymie).
* * *
Pytanie zadane ministrowi Antoniemu Macierewiczowi podczas szczytu NATO w Warszawie przez rosyjską dziennikarkę: „Czy wystarczy wam jeden batalion, żeby się obronić?” dźwięczy dobrze znajomym echem. Trudno w tym miejscu nie przywołać równie ironicznego pytania: „Ile dywizji ma papież?”, które padło z ust Stalina podczas konferencji w Poczdamie w 1945 r. Ta riposta wobec słów Churchilla, który oznajmił, że Pius XII jest przeciwny przejęciu władzy w Europie Wschodniej przez komunistów, oddaje wiernie intencje, wobec których cały Zachód nie jest dziś obojętny. (Gdy słowa Stalina dotarły do Ojca Świętego miał odpowiedzieć: „Powiedzcie mojemu synowi Józefowi, że spotka moje dywizje w życiu wiecznym”).
Trudno też nie przypomnieć dziś, w chwili historycznego zwrotu, że dla Stalina, oprócz mnogości własnych dywizji, gwarancją umocnienia władzy sowieckiej na terytorium Europy Środkowo-Wschodniej, było pokonanie “pańskiej Polski”, jak się wyrażał. To było jego oczko w głowie. Nie chodziło mu tylko o zniszczenie dworów i pałaców. Widział, że bez dokonania zmiany mentalności Polaków, ukształtowanej przez wiarę katolicką, ducha walki i wysoką kulturę, cechy polskiego rycerstwa i szlachty, jego zdobycze nie będą trwałe. I dziś historia to potwierdza – nie zainstalował się tu na trwałe. Nie pokonał “pańskiej Polski”, ona powraca dziś w całej swojej dumie, intelektualnej odwadze i moralnej sile, w postaciach takich wojowników jak Antoni Macierewicz, Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, i staje się magnesem dla świata.
Na historyczny fenomen lipcowego szczytu NATO w Warszawie można patrzeć z różnych punktów widzenia. Jako na sukces polskich polityków reprezentujących nas wobec świata w gorącym roku 2016. Jako na dowód realizmu i dalekowzroczności polityki Stanów Zjednoczonych – i innych państw sojuszniczych. Jako na świadectwo wreszcie, że w myśleniu ludzi Zachodu, mimo zamętu, jaki niesie polityczna poprawność, czyli neomarksizm kulturowy, zaszczepiana umysłom ludzkim od dziesięcioleci, elity polityczne i wojskowe zachowały niezmąconą jasność oceny rzeczywistości politycznej świata, umiejętność rozróżniania pojęć, docierania do istoty rzeczy – co jest podstawą skutecznej polityki obronnej. Wojna psychologiczno-informacyjna miała na celu głównie dokonanie pomieszania pojęć. Przedstawiciele elit Zachodu nie są jednak dziś w stanie uznać, że państwo łamiące normy moralne w polityce międzynarodowej, państwo, które jest agresorem wobec krajów ościennych i niesie zagrożenie dla całej Europy, jest takim samym krajem jak inne. Tego przeświadczenia – choć pracowała na nie cała polityka „konsensusu”, „współistnienia”, „konwergencji”, które ukrywały postulat defetyzmu, wyrzeczenia się odwagi i w rezultacie utratę zdolności do obrony własnych obywateli – nie dało się w umysłach obywateli wolnych krajów na trwałe zaszczepić.
Polityczny wysiłek ostatnich dwudziestu lat podjęty przez polskich mężów stanu: prezydenta Lecha Kaczyńskiego, premiera Jana Olszewskiego, premiera Jarosława Kaczyńskiego, a dziś zwłaszcza ministra Obrony Narodowej, Antoniego Macierewicza przyniósł realny skutek. Okupiła go śmierć Lecha Kaczyńskiego i kampania niebywałych oszczerstw wobec trzech pozostałych polityków. Jednak niebezpieczeństwo powszechnego uznania, że Rosja ma prawo narzucać światu swoje reguły oddala się, jakby za sprawą podania szybko działającego leku na nieuleczalną dotąd, przewlekłą chorobę. Wojskowi NATO potrafią bezbłędnie wskazać prawdziwe źródło zagrożenia. Decyzje, które zapadły przed i podczas warszawskiego szczytu niosą solidne poczucie ładu i sporą gwarancją bezpieczeństwa.
Ale jest i drugie, z pewnością ważniejsze źródło tego historycznego zwrotu, jakiego dokonały osobistości Zachodu ku miejscu na mapie, które nie odznacza się specjalnie imponującymi rozmiarami, ani szczególnymi osiągnięciami gospodarczymi, położenie zaś jego mogłoby wskazywać na to, że obszar ten już dawno powinien zostać wchłonięty przez którąś z dwóch potęg, które je otaczają. A jednak Polska nie została wchłonięta i podporządkowana, nawet w czasie zaborów, nawet w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej. Pozostała miejscem oporu wobec prób zniszczenia jej dóbr duchowych, które przecież decydują o przetrwaniu państwa i narodu. Została czymś „osobnym” na kontynencie, wraz z całą swoją odrębnością, bogactwem duchowym i kolorytem, o czym zresztą świadczy jej wygląd. Polski krajobraz jest wyraźnie odmienny, tak od rosyjskiego, jak i niemieckiego. Jest on dla ludzi, którzy przyjeżdżają tu po raz pierwszy, jak chociażby tegoroczni liczniejsi niż zwykle turyści z Europy zachodniej, odpowiednikiem klimatu społecznego i ładu, który pociąga, a nawet imponuje, mimo braku zewnętrznego bogactwa, luksusu i zaplecza cywilizacyjnego na wysokim poziomie. Jest to ten rodzaj ładu, który budzi jak najżywsze uczucia, aprobatę, czasem zdziwienie i wraz z nim narastające zainteresowanie. Budzi ukryte tęsknoty. Budzi pytania: co jest jego podstawą?
Vicoria wiedeńska, Victoria warszawska
Jeśli idzie o ten, tak intrygujący cudzoziemców ład, to trzeba stwierdzić, że Polska była zawsze bardziej europejska niż reszta kontynentu, począwszy od XV i XVI wieku. Polska poszła swoją drogą w czasie reformacji, która została u nas odrzucona, podczas gdy Europę przedzieliła na pół i niezwykle osłabiła, także politycznie i intelektualnie. Istota reformacji to zniesienie katolickiej zasady boskiego autorytetu. Miejsce autorytetu Boga zastąpił subiektywny wybór i
religijne “odczucia”, budzące refleksje typu: “Może tam coś jest w wieczności, a może tam niczego nie ma…” „(…) a razem z nim [boskim autorytetem] zniesione zostają dogmaty wiary, bowiem jeśli któryś z nich nadal obowiązuje, dzieje się tak nie mocą boskiego autorytetu Kościoła, lecz na mocy subiektywnego odczucia. Uznawanie prawdy objawionej za prawdę nie dlatego, że została objawiona, lecz dlatego, że odpowiada subiektywnemu odczuciu, jest herezją” (Romano Amerio). Pęknięcie było realne i niezwykle głębokie, o czym dziś, w dobie, gdy najwyższa hierarchia Kościoła tak często popada w niczym nie uzasadniony festiwal umizgów wobec protestantyzmu, warto pamiętać.
To zaś, co miało zdarzyć się – w Europie i pośrednio w Polsce – w wyniku rewolucji francuskiej, zwanej „wielką”, czyli „całkowite wchłonięcie Kościoła przez Państwo i utożsamienia tegoż Państwa z powszechną wspólnotą ludzi”, a co zostało zablokowane na etapie całkowitego rozdziału Kościoła od Państwa (potępionego przez Syllabus Piusa IX), zostało zrealizowane w sposób modelowy właśnie w czasach nam współczesnych, w wydaniu Unii Europejskiej. Większość episkopatów podporządkowała się w ostatnich latach dobrowolnie ideom globalizmu, humanitaryzmu (zwanego dziś w Kościele„miłosierdziem”), i praw człowieka posuniętym do najbardziej skrajnych i wynaturzonych form, wyznawanym przez państwa Unii (co jak widać nie przysparza jej siły ani trwałości i czyni ją czymś na kształt Wieży Babel). Kościoły lokalne w państwach zachodniej Europy wydają się być zadowolone z faktu, iż uznaje się je za „przewodzące” deklarowanym szumnie ideom równości, braterstwa, „pluralizmu”- także w dziedzinie religijnej – międzynarodowej solidarności, pokoju opartego o kompromis z wrogą ideologią i równowagę sił, nie zaś o fundament prawdy filozoficznej i religijnej oraz niezmiennego moralnego prawa. Biskupi w tych krajach już nie nawołują do wiary w Boga i wierności Prawdzie objawionej, do zachowania przykazań i odwagi w wytrwaniu w ich przestrzegania wobec coraz większej presji świata, ale do tolerancji, miłosierdzia (tj. na przykład przyjmowania islamskich uchodźców i dzielenia się z innymi dobrami materialnymi – nie duchowymi; pojęcie „nawracanie” zostało bowiem ze słownika religijnego jednoznacznie, grubą kreską wykreślone) oraz do praktykowania „radości” i wszelkich form aktywizmu, coraz bardziej sztucznego i banalnego, wypłukanego z jakiejkolwiek treści. (Co potwierdzają dziś choćby pląsy sióstr zakonnych w rytm disco-polo, reklamujących na jakiejś smętnej plaży Światowe Dni Młodzieży).
Jakże znamiennym i istotnym wyłomem w tego rodzaju myśleniu był szczyt NATO w Warszawie – zasługa polskich elit politycznych, zwłaszcza zaś odważnego, pełnego determinacji człowieka o ogromnej politycznej wyobraźni i intelektualnej dyscyplinie, ministra Antoniego Macierewicza. Okazał się on autorytetem w dziedzinie myśli politycznej dla przywódców Zachodu. Wcale nie dlatego, że reprezentuje jakąś wyjątkową siłę państwa na granicy wschodniej Europy. Dlatego, że wykazał się odwagą w myśleniu i niezłomnymi zasadami. Zachował się jak prawdziwie katolicki mąż stanu. Jego kompetencje w dziedzinie bezpieczeństwa zostały przez świat polityczny Zachodu po prostu docenione.
Tradycyjna katolicka doktryna podstaw działania instytucji demokratycznych – obejmująca także pojęcie suwerenność narodu – jest absolutnym przeciwieństwem powszechnie obowiązującej dziś koncepcji, według której każda taka instytucja, łącznie z państwem, kieruje się prawem, które aprobuje czy uchwala jego większość. W doktrynie katolickiej jest inaczej: lud, któremu powierzona zostaje władza (pochodząca od Boga) ma się kierować prawem Boskim.
Wszyscy reformatorzy w Kościele, tak samo jak ogromna większość współczesnych polityków – wyjątkiem są obecni przywódcy Polski oraz Victor Orbán; stopniowo doszlusowują do nich przedstawiciele pozostałych państw Europy Środkowo-Wschodniej – „odrzucają zasadę, iż działania polityczne winny być podporządkowane innemu prawu aniżeli to, które jest wypadkową opinii publicznej”, jak to ujmuje prof. Romano Amerio. Włoski uczony zwraca uwagę przy okazji na szereg paradoksów, które tkwią w systemie demokratycznym. Jednym z głównych jest absurdalne oczekiwanie, by „za kryterium oceny słuszności czyjegoś sądu przyjmować coś innego niż wiedzę i kompetencje”. W wyniku powszechnego nadużywania tego kryterium instytucja referendum stosowana coraz częściej przesądza, że ludzie („większość”!) decydują o rzeczach, na których się zupełnie nie znają.
Także w Polsce osiągamy dziś tak zawrotne sukcesy – pracowicie pomniejszane i dezawuowane przez lewacko-liberalne ośrodki opinii jak i te najbardziej skrajnie konserwatywno -“katolickie” – nie dlatego, że zmian życzyła sobie większość Polaków. Przeciwnie, większość jak zwykle siedziała w domu, nie poszła do wyborów, wyrażając w ten sposób całkowitą niewiarę w działanie instytucji demokratycznych. Wygrała względna większość uprawnionych do głosowania, większość w stosunku do grupy, która głosowała za poprzednią ekipą. A więc nie zwyciężył wcale „ogół” Polaków, czyli tzw. „wszyscy”. „Jest nas więcej, jesteśmy większością, więc mamy rację na zasadzie samej arytmetyki i nam się należy władza”, to w oczywisty sposób bzdurna reguła. (Amerio przypomina, że także deputowani Stanu Trzeciego, którzy reprezentowali pełny przekrój narodu uznawali swoje prawo do jego reprezentowania, przeto uznali się za jego „całość”. „W ten sposób owo zgromadzenie sprokurowało cały ciąg zdarzeń powodujących nieodwracalne zmiany: a choć stanowiło niewielką część narodu (niekoniecznie, mówiąc oględnie, najbardziej wartościową), zawłaszczyło miano narodu”.
Nieprzyjaciele suwerenności Polski, czy innych krajów, zawsze będą wykorzystywać chwiejność tej zasady i podważać legalność władzy opartej o tego rodzaju wybory.
Władza od Boga pochodzi – trzeba to przyjąć jako pewnik, taka jest tradycyjna nauka Kościoła, i wyciągnąć z tego wszelkie wnioski, wszystkie intelektualne i moralne konsekwencje. Stawką jest tu pojęcie autorytetu władzy i o nie toczy się dziś na świecie zasadnicza, niezwykle brutalna walka. W konsekwencji zaś – religijny, czy raczej teologiczny – sens istnienia państwa. Choć wydaje się to czymś zaskakującym, brzmi “niedzisiejszo”, jest faktem. Państwo nie jest tworem tylko ludzkim, jest instytucją naturalną pochodzenia boskiego. W naszym kraju sens ten dobrze pojmowany był przez jego obywateli na przestrzeni wszystkich wieków trwania naszej historii.
Stanisław od Jezusa i Maryi
Szczyt NATO, ów międzynarodowy sukces Polski poprzedziła zaledwie o miesiąc dokonana w Rzymie kanonizacja św. Stanisława Papczyńskiego (1631-1701), założyciela Zakonu Marianów. Św. Stanisław od Jezusa i Maryi Papczyński był wybitnym politykiem Kościoła (choć nie był osobistością polityczną), na co dziś nie zwraca się zupełnie uwagi w jego biografiach. Popularyzowanych zresztą, nawet w czasie kanonizacji, bez specjalnego wniknięcia w przyczyny wyniesienia tej Postaci na ołtarze; ograniczających się z reguły do paru niewiele mówiących zdań o kolejach jej życia, pełnego rzeczywiście nieprawdopodobnych wręcz zdarzeń i dramatycznych przygód. Nie przygody jednak i nie niezwykłość kolei jego życia – wśród nich wiele było cudownych interwencji – są istotą jego świętości.
Wyróżniało go świetne wykształcenie, które zdobył pośród niesłychanych przeciwności (był synem zamożnych chłopów z Małopolski), talent oratorski, kaznodziejski i pisarski. Przede wszystkim zaś czysta, “dziecięca”, niezłomna wiara, w której szczególne miejsce przypadało kultowi Niepokalanie Poczętej. Był autorem dzieł z duchowości, które stały się bestsellerami wśród ówczesnych elit społecznych – czytywał je m.in. Jan III Sobieski – i słynącym z daru mądrości wychowawcą magnackich synów, utalentowanym nauczycielem retoryki, doradcą duchowym wielu ustosunkowanych osobistości (króla, biskupów, nuncjusza Antonio Pignatellego, późniejszego papieża Innocentego XII). Był człowiekiem przestrzeganych z całą powagą zasad moralnych. Choć wstąpił do pijarów (jego osobistą zasługą była beatyfikacja św. Józefa Kalasantego, założyciela zakonu), po kilku latach zmuszony był sprzeciwić się nieporządkom moralnym w polskiej prowincji, łamaniu ślubów ubóstwa, brakowi gorliwości i ewangelicznego radykalizmu. Uznał za niezbędną reformę zakonu, zwłaszcza polskiej prowincji, która stanowiła wspólnotę z Niemcami. Konflikt z niemieckimi współbraćmi spowodował oskarżenie o „wichrzycielstwo” i wezwanie do Rzymu, do generała zakonu. Św. Stanisław był uparty i konsekwentny, nie tolerował moralnego zła w Kościele. Władze zakonu uniemożliwiły mu widzenie się w sprawie reformy pijarów z papieżem. W rezultacie Stanisław poprosił o zwolnienie ze ślubów zakonnych (przeszedł pod jurysdykcję biskupa krakowskiego, Andrzeja Trzebnickiego). Pijarzy nie przyjęli tego do wiadomości, zorganizowali porwanie Stanisława Papczyńskiego, traktując go w czasie przewozu do odległego klasztoru i „aresztu” z wyjątkową brutalnością. Po trzech miesiącach przetrzymywania w Podolińcu a potem w Prievidzy na Węgrzech uwolniono go i mógł złożyć kolejne swoje śluby ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Przywdział biały habit, ofiarował się Bogu i Najświętszej Maryi Pannie. Postanowił założyć zakon, którego celem będzie sławienie Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Wspólnota, którą widział już „oczami duszy”, a która dziś jest licznym i zasłużonym dla Kościoła i polskości Zakonem Marianów, jeszcze nie istniała. Został kapelanem na zamku Karskich, potem zamieszkał w pustelni. Był rok 1670.
Niebywała energia, silne poczucie misji, wytrwałość w wierze i zdolność do ogarnięcia umysłem sytuacji politycznej Rzeczypospolitej w burzliwym okresie wojen ze Szwedami, Turkami i Rosją pozwoliło mu wyrobić sobie pogląd, że w Polsce najważniejsze jest – dla władzy królewskiej i dla Kościoła oraz dla jej wszystkich mieszkańców – zwalczanie sił, które szkodzą duszy króla, życiu duchowemu Polaków, i zarazem szkodzą samemu państwu.
O. Kazimierz Wyszyński, marianin, znający wiele faktów jego życia od bezpośrednich świadków, pisze w biografii o przyjeździe św. Stanisława Papczyńskiego do Żółkwi, rodowej siedziby Żółkiewskich (z rodziny tej, od strony matki, wywodził się Sobieski), ze specjalną duchową misją:
„Słyszałem od Starszych naszych, a najpewniej od nieboszczyka Brata Antoniego Cieńskiego, który w naszym Zakonie świątobliwie żył i szczęśliwie za mnie – wiedząc o dniu swojej śmierci – z tego świata zszedł, jako nasz Czcigodny Ojciec Stanisław, będąc w Żółkwi na Rusi, gdzie zamek szatani mieli byli opanować, tak że nikt do niego przystąpić nie mógł, że w nim słychać było, jakoby wojsk jakich trzaski, hałasy, do którego to Zamku Czcigodny Ojciec z Krzyżem miał wejść, i to wojsko szatańskie wygnać, i Zamek oswobodzić”.
Analogie z dzisiejszymi czasami narzucają się same. Św. Stanisław jest bez wątpienia patronem wydarzeń, które przywracają Polsce bezpieczeństwo zewnętrzne, choć wszyscy wierzący Polacy wiedzą, że nade wszystko chodzi o pokonanie potęgi duchowej, która zawsze posługuje się kłamstwem i która wywołuje spustoszenie w osłabionych w wierze ludzkich duszach i umysłach.
Nasi zmarli: „Większa Rzeczpospolita”
„Prawdopodobnie na początku ówczesnych lat siedemdziesiątych zaczęły się bliższe kontakty Jana Sobieskiego z Papczyńskim”, notuje jego biograf, o. Wacław Makoś MIC. Towarzyszył Sobieskiemu podczas wyprawy i walk na Ukrainie. Jego zwyczajem stało się odwiedzanie pól bitew i modlitwa wśród ciał poległych, za ich dusze. „I tam miał mieć od Dusz zabitych prośbę”, pisze we wspomnieniach ojciec K. Wyszyński, „aby ich ratował i sposób do ratunku podał, mówiących mu, iż nas w Czyśćcu większa się Rzeczpospolita znajduje, niżeli tu na ziemi, wielkie i nieznośne męki cierpiących, zaczym, Ojcze zmiłuj się nad nami, znajdź sposób do ratunku nas. I stąd poszło, że z Królem Janem się zniósłszy ten Zakon dla Wspomagania owych dusz erygowali, do czego i Biskup Poznański Wierzbowski wiele dopomagał, po tym zaś wielu innych Dobrodziejów, także i Rzeczpospolita cała, widząc być wielce potrzebnym Zakon na ratunek tak wielu Dusz, pod tytułem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Panny zostający, On w swoją i Królów Ichmościów protekcję wieczną przyjęła, część Królewszczyzny na erygowanie tegoż Zakonu udzielając”.
Jan III Sobieski, człowiek wielkiej wiary, słynący także z pobożności, był osobiście zasłużony dla powstania zakonu Marianów, którego jednym z istotnych zadań miało być niesienie pomocy duszom cierpiącym w czyśćcu.
Wizjoner przypominający o konieczności wybaczania
Sobieski przed stoczeniem bitwy pod Chocimiem prosił bliskiego sobie opiekuna duchowego i męża Bożego Stanisława, o wsparcie modlitewne. „O. Papczyński, mieszkający wtedy w Pustelni Korabiewskiej [dziś Puszcza Mariańska – EPP], nie tylko sam na apel odpowiedział, ale też podjął się organizowania na Mazowszu krucjaty, albo misji modlitewnej, o zwycięstwo hetmana. W dniu odniesionego pod Chocimiem zwycięstwa o. Stanisław znajdował się w Chojnacie. W czasie nabożeństwa i zachęcania ludzi do modlitwy o pokonanie wroga, miał wizję, po której publicznie ogłosił ludziom, że oręż polski odniósł zwycięstwo nad Turkami. Dalszy ciąg nabożeństwa stanowiło już dziękczynienie” (o. Wacław Makoś).
„O. Stanisław Papczyński radował się, gdy królem został wybrany syn własnego narodu, Michał Korybut Wiśniowiecki, a nie cudzoziemiec”, pisze ten sam biograf. “Powodowany entuzjazmem, napisał z tej okazji pochwalny panegiryk na jego cześć. Cieszył się, gdy w obronie kraju Polacy pod wodzą Stanisława Rewery Potockiego i Jerzego Lubomirskiego, odnieśli pod Cudnowem (1660 r.) spektakularne zwycięstwo nad potężniejszą armią Szermietiewa. Tym bardziej przepełniała go wtedy radość, że walka nie miała charakteru agresji na sąsiadujący kraj, ale była toczona w obronie Rzeczypospolitej, a po zwycięstwie, wodzowie nie kierowali się zemstą wobec pokonanych, lecz w odróżnieniu od wielu innych ówczesnych zwycięzców, okazali się dla nich bardzo ludzcy. W usta Jerzego Lubomirskiego o. Stanisław Papczyński wkłada takie słowa:
“Nie tylko cechą Rzymian, ale i Polaków jest: Ludy podbite oszczędzać, a mieczem poskramiać zuchwałe (Wergiliusz, Eneida VI 853). Kiedy zobaczyliśmy, jak wy Moskale zuchwale chwyciliście za broń przeciwko nam, sile przeciwstawiliśmy siłę i przy pomocy Boga, mściciela wszelkiego zuchwalstwa i krzywdy, popierającego sprawiedliwe nasze wysiłki, agresję waszą powstrzymaliśmy, i co więcej, odparliśmy ją. Jednakże teraz, kiedy korzycie się przed nami i oddajecie się do naszej dyspozycji, chowamy nasze miecze do pochew i okazujemy wam pobłażanie, jakie z natury żywimy do wszystkich ludzi. Oszczędzamy pokonanych. Idźcie pokrzepić waszych towarzyszy wiadomością o zawartej ugodzie. Przekażcie wszystkim potomkom, że nasza Polska zawsze obchodziła się z wami łaskawie”.
Miłość nieprzyjaciół była jednym z głównych motywów jego kaznodziejstwa. Ostatnia Miesięcznica smoleńska i słowa, jakie wypowiedział Jarosław Kaczyński 10 lipca tego roku, tuż po szczycie NATO, o konieczności modlitwy Polaków o nawrócenie ludzi z KOD-u przypominają płomienne wezwania o. Papczyńskiego podczas szalejących wojennych nawałnic i nieustannych zagrożeń Rzeczypospolitej, by wrogów Rzeczpospolitej traktować jak ludzi, nawet, gdy prowadzi się z nimi walkę. O. Wacław Makoś podkreśla, że zasadę tę (zamieszczoną w dziele Stanisława Papczyńskiego „Zwiastun królowej sztuk”) Jan Sobieski wciąż stosował podczas swoich sukcesów militarnych. („Nawiasem, należy już tutaj powiedzieć, o czym król 19 września 1683 r. wspomina w liście do żony, że jest on pilnym czytelnikiem książek. Niewątpliwie, w pierwszej kolejności musiały wchodzić w grę książki własnego teologa i spowiednika”. Dodajmy, książki jego były niezwykle starannie opracowane przez autora, pisane łaciną odznaczającą się elegancją stylu, polotem i dowcipem, i z pewnością przepadły do gustu oczytanemu i wykształconemu monarsze).
„Troska o. Papczyńskiego (przed Konarskim!) o dobrą formację moralną obywateli, a zwłaszcza członków klasy rządzącej, uderza w oczy, gdy się czyta Zwiastuna królowej sztuk, Mistyczną świątynię Bożą, czy Wejrzenie w głąb serca. Przez (…) ukazanie celu i sensu życia, o. Stanisław prowadzi każdego do głębszego rozumienia obowiązków i przyjęcia za nie pełnej odpowiedzialności. Mający to na oku, lepiej pojmują wagę przykazań i potrzebę cnót, zwłaszcza społecznych. Rodzicom i wychowawcom przypomina o obowiązku wychowania dzieci na dobrych i mądrych obywateli, miłujących Ojczyznę i gotowych do pracy i poświęcenia się dla niej:
Narodziliśmy się nie dla samych siebie, lecz dla ojczyzny. Nie jest obywatelem państwa (dosł. „ojczyzny”) ten, kto żyje tylko dla siebie, chociaż z trudem da się powiedzieć o kimś, że żyje dla siebie, jeśli nie żyje dla nikogo innego. Czymś hańbiącym jest nie wyrosnąć przez tyle lat z kołyski, zawsze się na nią oglądać, wciąż się na niej opierać. Niektórzy uważają siebie ze wystarczająco szlachetnych, jeśli widzą, jak ich wypieszczone dzieci pomagają im w gospodarstwie, a jeszcze bardziej, gdy dostają się do trybunałów czy sejmików. Powinienem może jeszcze dodać: jak udają się na przyjęcia i na pijatyki, co nie przystoi nie tylko Polakowi, ale człowiekowi w ogóle. Prawdziwych mężów nam potrzeba, a nie nicponi, nie mętów społecznych. Dajcie ojczyźnie Polaków, nie pachołków, tj. dajcie ludzi silnych, odważnych, zdolnych do wielkich wysiłków, zaprawionych do walki, przygotowanych do udziału w naradach. Takiego oczekuje ciebie i domaga się ojczyzna. Takim zaczyna się cieszyć”.
Dziś, gdy patrzymy na osiągnięcia Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza, prezydenta Andrzeja Dudy, te maksymy mogą stanąć przed oczami, jako żywy dowód Świętych Obcowania.
Co znaczy Niepokalane Poczęcie?
Zaangażowanie Stanisława Papczyńskiego na rzecz dogmatu o Niepokalanym Poczęciu (na dwieście lat przed jego przyjęciem przez Kościół!) – wyraz wyjątkowej przenikliwości teologicznej, filozoficznej i moralnej, jest świadectwem jego daru sięgania umysłem do najbardziej subtelnych aspektów prawd wiary. Stworzenie pierwszego w świecie zgromadzenia zakonnego, którego zadaniem było szerzenie prawdy o Niepokalanym Poczęciu, prawdy, która posiada treść dziś, w dobie ekumenizmu często przez ludzi Kościoła zarzuconą, chyba też nie bardzo rozumianą, jest dowodem, jak wielką wagę przykładał nasz nowy polski święty do głębokiego odczytania tajemnicy Wcielenia Syna Bożego. Prawda o Niepokalanym Poczęciu ukazuje Wcielenie od strony Boga, czym mianowicie było ono w Jego zamyśle. I jakie miało przynieść rezultaty dla ludzi wierzących, gdy prawidłowo odczytają niepowtarzalny rodzaj relacji Stwórcy i Odkupiciela oraz Jego stworzenia – człowieka. Dzieło św. Stanisława Papczyńskiego wyprzedzało teologię maryjną Kościoła o dwa wieki. Niesienie pomocy duszom w czyśćcu cierpiącym było mocno związane z kultem Niepokalanego Poczęcia i oddaniem się św. Stanisława Papczyńskego Maryi.
Kult Niepokalanego Poczęcia i Opatrzności Bożej był czymś, co żywo łączyło obydwu przyjaciół: króla Jana III Sobieskiego i św. Stanisława. Jak pisze o. W. Mikoś:
„Sobieski został wychowany w Żółkwi w duchu gorącego patriotyzmu i głębokiej pobożności przez matkę Teofilę z Daniłowiczów, wnuczkę hetmana Stanisława Żółkiewskiego. Wskazywana mu przez nią postać bohaterskiego pradziada, wielkiego czciciela Matki Bożej, jako idealnego wzoru Polaka oraz obrońcy Rzeczypospolitej i wiary świętej, wzbudziła w Janie chęć naśladowania go. Stąd jego wybór kariery wojskowej. Dla Jana Sobieskiego, powodem zainteresowania się o. Papczyńskim, którego umiłowanie Ojczyzny rozsławiał Zwiastun królowej sztuk, a na co dzień znany i poszukiwany był jako pobożny kapłan, obrońca uciskanych i gorliwy czciciel Niepokalanego Poczęcia N.M.P., niosący też pomoc cierpiącym w czyśćcu, były niemal te same lub podobne ideały. Specjalnym powodem zainteresowania się o. Papczyńskim było dla Sobieskiego nabożeństwo do Matki Bożej, a zwłaszcza do Jej Niepokalanego Poczęcia, które polegało na oddaniu się Maryi, Dzieweczce pełnej Boga, na własność. Takie oddanie, bardzo cenione i praktykowane przez o. Stanisława i jego zakon, znane było już wcześniej w rodzinie Sobieskiego. Stosował je właśnie pradziad Jana, hetman S. Żółkiewski, u którego po śmierci znaleziono pierścień z wygrawerowanym napisem mancipium Mariae (niewolnik Maryi). (…) specjalny stosunek Sobieskiego do Niepokalanego Poczęcia N.M.P. wyraził się w takich jego aktach wdzięczności za odnoszone zwycięstwa, jak powiększenie fundacji w Puszczy Korabiewskiej, zbudowanie kaplicy ku czci Niepokalanego Poczęcia w Warszawie i przywileje udzielone wspólnocie mariańskiej. (…). Jednak najistotniejszym powodem wzajemnego rozumienia się obu mężów i – jak wielu uważa – ich przyjaźni, była żywa wiara w Opatrzność Bożą, w to, że Bóg jest nie tylko Stwórcą, i jako wszechobecny i wszechmocny wszystko podtrzymuje w istnieniu, ale będąc Miłością, każdemu stworzeniu zapewnia pomoc i opiekę. Ponieważ posiada nad wszystkim najwyższą rzeczywistą władzę, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.
Tak właśnie, zgodnie z nauką Kościoła, uczył teolog króla Sobieskiego: Uważam, że dobrodziejstw Bożych nie godzi się ukrywać, i ciebie chciałbym pobudzić do chwalenia Bożej wszechmocy i troski o nas. Jemu niech będzie cześć, honor i chwała po wszystkie wieki. Amen […]. Spraw mój Panie, błagam Cię o to najpokorniej, aby ta sama Opatrzność Twego Majestatu, w której pokładam nadzieję na przyszłość, i w którą wierzę, kierowała mną aż do końca mojego życia, abyś Ty był uwielbiony we wszystkich moich dziełach, myślach i słowach. Amen.
Św. Stanisław za św. Ambrożym postuluje zadbanie o stałą obecność Boga w sercu i potwierdzanie tego czynem: „Niech Bóg zawsze pozostaje w duszy tego, który myśli o Nim i miłuje Go, bo jak nie może być chwili, w której człowiek nie używałby, czy też nie korzystał z dobroci i miłosierdzia Boga, tak też nie powinno być ani jednej chwili, w której nie miałby w pamięci Jego obecności. Nie wystarczy też poprzestawać na samym uświadamianiu sobie obecności Boga: trzeba również czynami i zewnętrznymi dziełami dowodzić, że wewnątrz nosimy naprawdę żywy i nieskalany obraz Boga. (…)”
“Pokładając wszystkie nadzieje w Bogu naszym”
“Król wychowany w podobnym duchu przez rodzinę, a teraz umacniany przez swojego teologa i spowiednika, wielokrotnie w czasie wyprawy wiedeńskiej publicznie i prywatnie wyraża taką właśnie, pokorną postawę i przekonanie o miłującym Bogu i Jego Opatrzności. Na każdym kroku prosi Go o opiekę, błogosławieństwo i pomoc, a znowu po tym wysławia Go, lub dziękuje Mu za otrzymane łaski i osiągane sukcesy. W każdym liście do swej małżonki, co chwilę powtarza słowa: „jeśli Bóg pozwoli”, „Bogu niech będą dzięki”, „za łaską Bożą”, „pokładając wszystkie nadzieje w Bogu naszym” itp (…)”.
„Król (…) daleki był od przypisywania sobie samemu zwycięstw. Po odniesieniu zwycięstwa pod Wiedniem, w pierwszym zdaniu listu do żony pisze 13 września 1683 r.: Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w ręce nasze. Natomiast wysyłając do Rzymu zdobyty sztandar islamski – parafrazując historyczną wypowiedź Cezara – pisze do papieża: Venimus, vidimus, Deus vincit – Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył.
Jeśli Sobieski już z Warszawy wyjeżdżał pewny zwycięstwa, to po otrzymaniu błogosławieństwa przedstawicieli Kościoła, wsparciu przez modlący się lud w najważniejszych sanktuariach Polski, już do końca kampanii się nie zachwieje. Przez cały czas będzie pewny zwycięstwa, bo wie, że nie idzie walczyć w swojej prywatnej sprawie, o swoje wyniesienie i chwałę, lecz w sprawie słusznej, w imieniu wszystkich wspierających go, całego narodu; że podjął ją dla dobra Ojczyzny i Europy, całego chrześcijańskiego świata i przede wszystkim dla wypełnienia woli Boga i pomnożenia Jego chwały”.
„Sobieski nie ma wątpliwości, ale inni, tej jego pewności się dziwią, bo potęga militarna wroga pod wielu względami przewyższa siły chrześcijańskie.(…) W samym dniu rozpoczęcia bitwy, nie zabraknie nawet naśladownictwa Bożego działania przez demona, tj. huraganowego wichru w oczy chrześcijańskiemu wojsku. Król o tym jest wyraźnie przekonany i w liście do żony 12 września powołuje się na opinię o wezyrze Kara Mustafie, jako uprawiającym czarnoksięstwo. Jeśli nawet było to rzeczywiste działanie złego ducha, to wszystko już na nic mu się nie zdało. Nie tylko król, ale także niezmiernie wyczerpani trudnościami, wysiłkiem i osłabieni głodówką żołnierze, już nie utracą ducha. Ich gotowość do walki król określił krótko, mówiąc, że ludzie nasi bardzo ochotni. Natomiast Kochowski pisze, że piechota szła do boju, jako na taniec w ogień żywy. Gdyby ktoś pomyślał, że jest to tylko przesadne wyrażenie poety, może je skonfrontować z wypowiedzią większego realisty, generała artylerii Kątskiego, który też powiada, że Turcy ochoty żołdatów, którzy oślep szli jak do tańca, wytrzymać żadną miarą nie mogli”.
„Król wypowiada 13 września w swoim liście do żony jakby rytualne słowa biblijne: Niech się wszyscy cieszą, a Panu Bogu dziękują, że pogaństwu nie pozwolił pytać się: A gdzie wasz Bóg? (por. Ps 42,4). Żywiołowo w tym momencie przeżywała zwycięstwo autentyczna Europa, uwolniona już od potwornej wizji przyszłości”.
Miesięcznice smoleńskie organizowane od 2010 roku wrażają taką samą ufną wiarę i zarazem determinację Polaków w obronie prawdy. Człowiek wierzący nie może jej nie bronić bez popadania w silny konflikt z sumieniem. Wiedział o tym Stalin. Wiedział, że jego jedyną szansą na duchowe pokonanie Polski jest zmieszanie prawdy i kłamstwa. W ten sposób chciał nas podporządkować Rosji. Dla tego celu uruchomił “przemysł kłamstwa”, który miał swoje “jedwabne” odgałęzienie: zielone światło dla sztuki, dla dzieł literackich i filmowych takich autorów jak Jarosław Iwaszkiewicz, Tadeusz Borowski, Andrzej Szczypiorski, Tadeusz Konwicki, Andrzej Wajda. Domy pracy twórczej i luksusowe mieszkania ze służącymi dla artystów “jedwabnie” sączących w umysły konieczność “historycznego kompromisu” z marsizmem. Bo pogardzał armią pachołków z pałkami do wbijania w głowę propagandowych kłamstw, chodziło mu o tych paru utalentowanych, naprawdę subtelnych intelektualistów. Przynajmniej kilku z jego pupilków, których udało mu się kupić popełniło samobójstwo.
Nie jest to oczywiście przypadek, że Stanisław Papczyński kanonizowany został na miesiąc zaledwie przed warszawskim szczytem NATO. Może doczekamy się kiedyś, w roku rocznicy Chrztu Polski, że ludzie Kościoła dostrzegą tę koincydencję zdarzeń, która ma miejsce już po raz kolejny – wyraźny znak z Nieba, potwierdzenie dogmatu o Świętych Obcowaniu, o wpływie na nasze losy i odpowiedzi na nasze modlitwy naszych przodków, zwłaszcza tych, którzy dostąpili „chwały ołtarzy”.
Pierwsze spektakularne wydarzenie to uratowanie z niebezpiecznego wypadku prezydenta Andrzeja Dudy w dniu wspomnienia św. Kazimierza Królewicza, w Polsce i na Litwie czczonego jako patrona sprawujących władzę, dziś dość powszechnie zapomnianego. Drugie to właśnie fakt, że decydujące o naszych losach, jako suwerennego państwa, polityczno-militarne wydarzenie bezpośrednio poprzedzone jest kanonizacją człowieka, który miał niezwykłą jasność w dostrzeganiu politycznych i duchowych zagrożeń dla wiary katolickiej. W konsekwencji – zagrożeń dla bytu Polski i Europy w dobie przeorywującej duchowo Europę rewolucji Lutra oraz agresji islamu, który osiągał szczyt swojej politycznej i militarnej potęgi. W przededniu wielkiego wstrząsu, jakim była rewolucja we Francji, a w Polsce rozbiory miał on jako słynny kaznodzieja, doradca duchowy i spowiednik króla oraz nuncjusza apostolskiego, istotny wpływ na politykę Kościoła wobec zagrożenia ze strony islamu i na sytuację polityczną całego kontynentu.
I oto Warszawa, w której św. Stanisław Papczyński pełnił przez dłuższy czas swoją misję, staje się centrum strategicznych decyzji międzynarodowych. Najsilniejsze mocarstwo świata wraz z innymi państwami sojuszniczymi decyduje się stworzyć w Polsce podstawową bazę systemu bezpieczeństwa. I to w chwili, gdy Rosja osiąga apogeum możliwości psychologicznego obezwładniania państw Zachodu, zrównywania ofiar terroru z ich sprawcami, wywoływania chaosu społecznego i poczucia zagrożenia w krajach europejskich.
Szczyt NATO pokazał, że wbrew niezmordowanej propagandzie relatywizmu i etyki sytuacyjnej możliwe jest w polityce zasadnicze rozróżnienie w kwestiach dobra i zła, rozróżnienie, którego – z uwagi na wpływ Rosji – coraz wyraźniej unikała polityka międzynarodowa, począwszy od roku 1917. Przypomnijmy, w roku, w którym Matka Boska przestrzegała w Fatimie przed niebezpieczeństwem rozlania się „błędów Rosji” na cały świat, o ile państwo to nie zostanie Jej poświęcone.
Ktoś kto jest rozbójnikiem i agresorem nie może być traktowany jako przyjaciel, nie może dyktować swoich warunków. Nie można z lęku przed nim cofać się i przyjmować kolejnych upokarzających „ofert pokoju”, które – na krótko i bez gwarancji – dadzą tylko pozory stabilizacji, odrobinę oddechu sparaliżowanym strachem i zagrożonym terrorem ideologicznym społeczeństwom. Polacy pokazali, że polityka jest dziedziną, w której osiągają sukcesy – w bardzo krótkim czasie, zaledwie ośmiu miesięcy od przejęcia władzy przez ekipę Prawa i Sprawiedliwości! – dzięki swojemu zdrowemu rozsądkowi, odwadze mówienia prawdy, umiejętności przywracania sensu pojęciom i słowom. I niestrudzonemu przypominaniu o nieodległej historii agresji na nasz kraj z dwóch stron, która tak łatwo ulega dziś zapomnieniu.
Kwestia autorytetu
Nie ma czegoś takiego w życiu politycznym, w historii, jak „równowaga sił”. Dlatego “prewencja jest zawsze lepsza niż interwencja”, według celnego sformułowania Jensa Stoltenberga. Zawsze elementem sprawczym jest intelektualna i moralna przewaga tego, kto potrafi rozpoznać swoim umysłem prawdę i żyć na chwałę Boga, służyć Bogu. I posłużyć się danymi mu od Boga darami. Tego, kto czyni właściwy użytek ze swojego rozumu, potrafi zrozumieć sens swojego powołania, cel swojej misji, kto pamięta o życiu wiecznym.. Te cechy często są cechami wojskowych, żołnierzy z powołania. Ludzi o takich zdolnościach ma dziś Polska na szczytach władzy. Jesteśmy uprzywilejowanym w świecie krajem. Mamy zadatki na wielkość. Tak jak wtedy, gdy decydował o losach Europy król Jan III Sobieski tocząc bitwę z agresywnymi wyznawcami fałszywej wiary, a doradzał mu w sprawach wiecznych dzisiejszy nowy polski święty.
“Największym sukcesem szczytu było bowiem zajęcie jednolitego stanowiska wobec Rosji”, podsumowuje komentator Antoni Rybczyński w “Gazecie Polskiej”. “Nie było sporów i konfliktów, tak wyraźnych, jak choćby w Bukareszcie (2008). Należy to docenić, tym bardziej, że w NATO jest coraz liczniejsza grupa państw chcących wrócić do współpracy z Moskwą. Ale na tej płaszczyźnie są mniej śmiałe niż choćby na forum unijnym. (…) Nawet znany rusofil, prezydent Czech Milsz Zeman, był jak na niego wyjątkowo umiarkowany”.
“Udzieliła się im ta sama potęga, która przecież powołała do bytu i obejmuje całe stworzenie. Ona podtrzymuje wszechświat w istnieniu, decyduje o obrotach i drogach miliardów planet, gwiazd, galaktyk i całego kosmosu. To ten sam Duch Boży, którego Sobieski szereg razy nazywał Panem Zastępów Niebieskich, który zadomowił się już w jego sercu i jego armii, a teraz udzielił się również sprzymierzonym. Przybył tu ze swą mocą, bo znalazł jedność i zgodne współdziałanie tych, którzy wielokrotnie w przeszłości byli sobie wrogami i wzajemnie się niszczyli. Teraz są sprzymierzeni, a gdzie jest współpraca, zgoda i miłość, tam pojawia się Bóg ze swoją wszechmocą, bo On jest Miłością – jak mówi Ewangelia i często przypomina w swoim nauczaniu o. Stanisław.” (o. Wacław Makoś).
Niepokalanie Poczęta jest zawsze zwycięska. Tak jak wówczas, gdy Jej Imię było hasłem bitewnym, przyjętym przez Jana III Sobieskiego pod Wiedniem, tak i dziś, gdy widać wyraźnie, że determinacja polskich przywódców politycznych, którzy swoją drogę ku zwycięstwu rozpoczęli od modlitwy za dusze poległych pod Smoleńskiem i uczczenia ich pamięci, od wspólnego z innymi Polakami Różańca, owocuje nie tylko politycznymi sukcesami, ale wyraźnym – także w planie religijnym – cofaniem się kłamstwa, zmowy przeciwko prawdzie, pogardy dla niej, fałszowania jej na najróżniejsze sposoby, także przez tworzenie fałszywej humanistyznej religii.
Kard. Sarah, Przewodniczący Kongregacji Kultu Bożego ogłosił w dniach poprzedzających szczyt NATO, że najwyższy czas, by księża na całym świecie powrócili do sprawowania Mszy św. twarzą do Boga, nie do ludu, a wierni przystępowali do Komunii na kolanach. Jest to, od czasu Benedykta XVI, pierwsza zdecydowana reakcja na fakt, że liturgia katolicka stała się po Soborze “kolorowym zlepkiem najprzeróżniejszych elementów oraz fałszującą polifonią”, a tym, co dodatkowo przesądza o jej, trudnej do wytrzymania dla ludzi wierzących chaotyczności jest także zasada ekspresji i zasada kreatywności, według formuły R. Amerio. Apel kard. Saraha to zapowiedź zwycięstwa Matki Boga, Pogromczyni wszystkich herezji, Niepokalanie Poczętej, którą czczą i rozumieją ludzie o religijnej wrażliwości i o umysłach sprawnie działających. Dostrzegający odwieczną Przyczynę i jej Skutek. Potrafiący ukorzyć się wobec wielkości Bożego zamysłu.
Między sferą wiary i kultu a dziedziną działań politycznych jest więcej związków niż można by sądzić. Życie duchowe jest bowiem nieoddzielne od życia materialnego i społecznego, dokąd jesteśmy na ziemi.
Jeden z misjonarzy ujął tajemnicę Niepokalanego Poczęcia w następujących słowach:
“O Niepokalana, w jakie głębie prowadzisz Twe niegodne dzieci! Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Wciąż trwa ten nieskończony ocean Boskości. W tym oceanie, w tych nieskończonych zamysłach Bożych jest punkt, wokół którego wszystko krąży, w którym Bóg ma szczególne upodobanie. Jest kroplą. Jest nieskończenie mały. Ta maleńka kropla stała się okazją, aby Bóg mógł okazać swoją wielkość na sposób przeciwieństwa. Największy chciał się stać najmniejszym, wnikając w jedo ze swoich dzieł. I nie tracąc swej Boskości i świętości stworzył istotę, w której może odzwierciedlić siebie jakby w swoim przeciwieństwie. A tą istotą jesteś TY! O Niepokalana! Bóg jest miłością, zawsze! Lecz w Tobie Bóg stał się miłością w szczególny sposób, oddając siebie samego do granic swych możliwości. Jednakże miejsce, w którym On sam mógł się całkowicie ofiarować, w którym może kontynuować poczęcie Syna i wraz z Synem tchnięcie Ducha Świętego, to miejsce nie może okazać oporu, bo w przeciwnym razie Bóg nie będzie mógł sobą obdarzać! A tym miejscem jesteś Ty, o Niepokalana!
Wszystko inne jest skutkiem tej pierwszej actio Dei i pierwszej reactio creaturae:
Stworzenie świata nastąpiło na wzór Twojej istoty, na wzór nieskalanego pierwotnego planu Boga, którym Ty jesteś, o Immaculata Conceptio. Świat jest bowiem tylko tym, czym jest, przyjmując Boską miłość. (…)”.
Dlatego naga dziewczęca, delikatna stopa Niepokalanie Poczętej, Królowej Polski depcze głowę Księcia Tego Świata. Jej dywizje to więcej niż jeden batalion. Całe niebo pełne wojska anielskiego. Dzięki miłości Polaków do swojej Królowej, wojsko to nie czeka dziś z bronią u nogi.
To dlatego Polska jest dziś tak szczęśliwym – i bezpiecznym – krajem. Stanisław od Jezusa i Maryi Papczyński, święty od Niepokalanego Poczęcia wiedział Komu powierzyć los swojej ziemskiej ojczyzny.