Człowiek w masce
Wydarzenia z polskiego Sejmu z 16 grudnia i dni następnych, aż do finału w ubiegły poniedziałek, mimowolnie nasuwały obrazy z „Upiora w operze”. Człowiek w masce, bohater musicalu (według powieści Gastona Leroux Le Fantôme de L’Opéra, 1909-1910) zjawił się w Warszawie zwielokrotniony, w kilkudziesięciu postaciach, i przebiegał nienaturalnym, sztywnym krokiem przez długie korytarze gmachu Parlamentu.
Wbiegał po schodach z wyciem, zasiedlał główną salę posiedzeń, na zmianę tupiąc, krzycząc, piszcząc i histerycznie się śmiejąc, budząc prawdziwy popłoch, wręcz przerażenie u osób nie przygotowanych na tę odsłonę. Na szczęście nie u tych „bywalców opery” (gmach Parlamentu w Warszawie przypomina wystrojem i rozmiarami operę, swoją monumentalnością, połączeniem bieli marmurów, złota i czerni balustrad oraz kryształowymi żyrandolami), których jest większość. Oni zachowali nieprzenikniony wyraz twarzy wobec tych manifestacji szaleństwa.
Spektakl w gmachu przy Wiejskiej był bardziej emocjonujący niż widowisko według książki francuskiego autora makabresek i powieści detektywistycznych, zresztą nałogowego hazardzisty (cieszącego się poparciem u ministra spraw wewnętrznych Francji od 1904 r., antyklerykała Waldeck-Rousseaux). Upiorny śmiech tłumu ludzi w maskach, jaki rozbrzmiewał w tych murach, był z pewnością najtrudniejszą rolą do odegrania w tym teatrze. Reżyser znał najwyraźniej chorobliwe upodobanie Voltaire a do grand rire vainqueur („głośnego śmiechu zwycięzcy”), zalecanego, a wręcz nakazywanego przez osiemnastowiecznych szermierzy idei rewolucyjnych, i próbował wywołać u aktorów ten sam zapał. Dokąd się śmiejemy, jesteśmy silni, nawet, gdy łydki nam się trzęsą, brzmiało zawołanie tego wybitnego wodzireja warstw oświeconych i mentora Katarzyny II. Ośmieszać należało zdaniem Voltaire`a wszystko co istotne, a religię, wiarę, Kościół, wszelkie „obskurantyzmy” w szczególności.
Teraz czymś znacznie gorszym od wiary okazało się dla sponsorów polskiej wersji „Upiora w operze” silne, mocniejsze każdego dnia państwo, które nie służy już „obrońcom ludu”, oraz władza polityczna i gospodarcza w rękach ludzi zdecydowanych. (Zachowuje jednak moc sentencja o prymacie buntu wobec Boga, wobec Jego prawa, jako głównym mechanizmie każdej rewolucji, wszelkich usiłowań dokonania „obrotu” rzeczywistości zastanej o sto osiemdziesiat stopni , by usprawiedliwić własną nieuporządkowaną żądzę. Na przykład żądzę władzy i przywilejów.)
„Aby zrozumieć historię i teraźniejszość, nie trzeba zapominać, że jeśli dotkniesz jakiejkolwiek ideologii politycznej, u spodu znajdziesz teologię, religię, choćby nawet w zdeformowanej postaci”, przypominał Vittorio Messori.
Tak było w książkowej i filmowej wersji „Upiora w operze”, tak było podczas spektaklu o wdzięcznej nazwie „Pucz” w grudniu 2016 i styczniu 2017. Jak dodaje włoski pisarz: „U podłoża każdego współczesnego scenariusza ideologicznego jest zajęcie stanowiska wobec tej rzeczywistości par excellence religijnej, jaką stanowi grzech. Co więcej, grzech pierworodny, w jego wersji chrześcijańskiej”.
Zbiorowy portret posłów PO i Nowoczesnej oraz działaczy KOD-u, którzy wzięli udział w próbach, zwłaszcza w próbie generalnej, i odegrali, jak potrafili najlepiej, spektakl w naturalnych dekoracjach wnętrz sejmowych, zawierają uwagi, jakie poświęcił Messori lewicowemu „prześmiewcy” burżuazyjnych przesądów, Alberto Moravii. Ten guru lewicowej inteligencji Zachodu przez kilka dziesiątek lat, traktowany przez swoich fanów jak wyrocznia, choć przybierał nieustannie postawę pogardliwego krytyka burżuazji, w istocie „z pochodzenia, ze sposobu życia i z uzyskiwanych dochodów pozostał całkowicie burżujem”. Pisał na łamach prasy „rzeczy pozostające w doskonałej zgodzie (mimo pewnych pozorów kontestacji) z kulturą i upodobaniem burżuazji”. Podkreślał, że należy docenić „jeden wynalazek tej warstwy społecznej – mianowicie wymyślenie intelektualistów interweniujących, wszystkowiedzących, którzy udzielają swych świateł ma łamach dzienników i magazynów oraz firmują różne manifesty i apele”. Moravia stał się protoplastą naszej poczciwej „GW” z jej głównym autorytetem, intelektualistą wszechczasów, którego nauki zapadły tak głęboko w dusze biednych aktorów, zmuszonych tej zimy do odegrania ról „ludzi w masce”.
W dokumencie telewizyjnym, jaki powstał po sfilmowaniu naszego przedstawienia, politycznej tragikomedii, z ariami i duetami solistów z partii opozycyjnej, można było zobaczyć także liczne ujęcia pleców tych, którzy odmówili grania w przedstawieniu, a nawet bycia jego widownią.
Pokazać komuś plecy, to wyraźny znak, że nie przyjmujemy narzucanych reguł gry, to okazać désintéressement. Niezależnie od tego jak bardzo wspinali się na palce wykonawcy „Upiora w operze” vel „Puczu” i jak wysokie wyciągali tony. Szminka i puder musiały ukryć ślady łez, jak zawsze w kiepskim teatrze, gdy rozczarowana publiczność rzuca w artystów pomidorami i jajkami.
Mówiąc serio, postawa szefa Prawa i Sprawiedliwości nie jest często spotykana w świecie, gdzie polityk jest aktorem wodzącym za nos miliony wielbicieli “jego osobowości” i oczekującym hołdów należych divie lub głównemu tenorowi, a aktor politykiem, który uwierzył w swój talent przywódczy i misję polityczną. W tym świecie przywódca polityczny, o ile nie jest „gwiazdą”, idolem, uwodzącym przy pomocy bon motów gawiedź, nie liczy się. Bo ważny jest spektakl. Rozjarzona światłami opera z jej sztucznymi rumieńcami, przebijaniem się na wylot szpadami i nagłym powstawaniem do życia, z emocjami towarzyszącymi unoszącej się wśród dźwięków uwertury kurtyny, ogłuszającymi pieniami chóru.
Zależności te odkrył już w czasach rewolucji francuskiej Alexis de Tocqueville, sprzeciwiając się schematom przyjętym przez „ogół ludzkości”. Pisał:
„Zawsze lepszy jest skromny urzędnik, przeciętny polityk od najbardziej błyskotliwego intelektualisty. Lepsza, o wiele lepsza jest raczej proza biurokraty niż powabny blichtr tych, którzy z zawodu udają inteligentnych”. Łatwo jest, korzystając ze specjalnej taryfy “pisarza politycznego”, „czołowego intelektualisty” popychać społeczeństwo ku przepaści, „w imię tego co teoretyczne, genialne, abstrakcyjne, nowe, za wszelką cenę zaskakujące”, pointuje Messori. O wiele trudniej być politykiem piastującym z całą powagą swój urząd, przywódcą państwa świadomym swojej misji oraz odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Mądrym, czyli także pokornym wobec Boga.
„Wyzbyci odpowiedzialności i doświadczenia konkretnego społeczeństwa, nie znając trudności rzeczywistego kierowania ludźmi i sprawami, krytykowali oni [liberalni dziennikarze – EPP] (i krytykują) każdego, kto musi codziennie stawić czoło światu takiemu, jaki jest, a czynią to w imię świata, jaki powinien być zgodnie z ich zmieniającymi się teoriami. To im właśnie przypada w udziale prestiż, podczas gdy każdy, kto musi pchać przed sobą taczkę codzienności spotyka się z pogardą, rzucaną pełnymi garściami z ich trybuny teoretyków”.
“Buntownik bez powodu”, czyli o człowieku, który wyszedł z ram
Wracając do pleców Jarosława Kaczyńskiego i spokoju jego politycznych współpracowników okazywanych w polskim Sejmie. Jarosława Kaczyńskiego rozlicza się ze wszystkiego z całą bezwzględnością. Z popełnionych przed laty gaf i niepopełnionych, a przypisywanych mu nieustannie win. Potężny chór skanduje wciąż obelgi pod jego adresem.
Piotr Semka nazywa szefa Prawa i Sprawiedliwości politykiem traktującym swoją rolę serio, politykiem poważnym. Jest w tej mało efektownej tezie prawda, która rzadko dociera do rozemocjonowanych odbiorców mediów. Jego mocną stroną jest doświadczenie i zainteresowanie konkretem życia społeczeństwa. Niechęć do teoretyzowania. Niezdolność do bycia pupilkiem publiczności, wstręt do błaznowania. Konsekwencja i dobra znajomość ludzkiej psychiki. Być może to wszystko jeszcze za mało dla publiczności nawykłej do traktowania polityki jak spektaklu.
A jednak biedni są nasi operowi aktorzy z Sejmu wtłoczeni w ciasną konwencję „wielkiego zwycięskiego śmiechu”, który skończył się półtora tygodnia temu piskiem.
Innymi słowy: „Jarosław Kaczyński stanął wobec niezwykle groźnego dla jego formacji kryzysu politycznego i wygrał go, rozgrywając jego poszczególne etapy jak szachista”, zauważa Piotr Semka. „Wygrał, bo miał lepszą intuicję i większą determinację. Czy to znaczy, że nie miał w ciągu tych dramatycznych tygodni poczucia tańca nad przepaścią? Gdyby tak było, nie musiałby szukać siły do sprostania powadze sytuacji na Jasnej Górze, dokąd wybrał się z czołówką polityków PiS. Gdyby kryzys był banalny nie używałby mocnego i często wykpiwanego słowa pucz. Ani razu jednak nie usłyszeliśmy żadnego niekontrolowanego wybuchu złości na opozycję. Nie było decyzji podejmowanych w pośpiechu i pod publiczkę. Te zimne skuteczność i metodyczność z czasem zaczęły wyprowadzać opozycję z równowagi. Stąd wzięła się ta siła psychiczna?”
Francja antyklerykalna, silnie antykatolicka, która takie względy okazywała autorowi melodramatycznego kiczu (typowego dla Belle Epoque) „Upiór w operze” (Gastona Leroux odznaczono orderem państwowym), i którą tak konsekwentnie reprezentowała III Republika, odchodzi dziś do przeszłości. Francuzi wracają do wiary. Religijne przebudzenie obserwowane jest we wszystkich środowiskach, nawet w wielkich miastach i ma związek z powrotem Francuzów do liturgii Mszy trydenckiej.
W Polsce zaś widoczne jest dziś, podczas rządów Prawa i Sprawiedliwości odejście od papierowych autorytetów, ucharakteryzowanych na mędrców, lub najbardziej przebiegłych graczy politycznych. Prawdziwa siła nie leży tylko w umiejętności prowadzenia gry, lecz w sile przekonań, wierności zasadom. Jest ona zależna przede wszystkim od tego, czy mamy kontakt z rzeczywistością.
Dlatego dobrze byłoby, gdyby wykonawcy operetkowych ról w polskim Sejmie zrezygnowali z teatralnej konwencji i ściągnęli wreszcie ze swoich twarzy maski. Żeby pokazali prawdziwe ludzkie oblicza.
Pozwoli im to szybciej pozbyć się fałszywego poczucia, że są odrębną kastą, lepszą od innych i dlatego należy im się więcej niż innym ludziom. Poczucia, które tak naprawdę wyobcowuje ich i czyni nieszczęśliwymi.
To przekonanie powoli traci swoją uwodzicielską moc razem z odchodzącym w niebyt “porządkiem” odwróconych znaczeń, porządkiem rewolucyjnym.
Historia wciąż zagląda nam w oczy. Jej znajomość pozwala zrozumieć, co dzieje się w Polsce. Nic jednak nie zrozumiemy z historii, jeśli nie zauważymy jak fundamentalna jest różnica między naszymi pokoleniami, wśród których żyje tak wielu ludzi, którzy spoglądają wciąż tylko na Ziemię, a naszymi przodkami, którzy wzrok zatapiali w Niebie. „[…] my uczepiamy się życia, oni rozmyślali o śmierci; my zajmujemy się robieniem kariery, oni – uchronieniem się od piekła; my porównujemy się z szefami, oni – z Ojcem” (Vittorio Messori). Słowa te można zadedykować „ludziom w maskach”.
Zwłaszcza w roku stulecia Objawień w Fatimie. Dokonania zaś wszystkich wybitnych jednostek w historii związane są z tym, że widzą one najgłębszy sens swojego życia w wizji chrześcijańskiej. A ta wizja zawsze dopatruje się działania Opatrzności – zarówno w ich indywidualnym życiu jak i w historii państw. Mamy szczęście mieć dziś takich ludzi pośród nas.
Jasna Góra jest znów miejscem, gdzie można ujrzeć przywódców państwa na kolanach przed Bogiem, tak jak w czasach Jana Kazimierza i Jana Sobieskiego.
“Łaska Boża będzie waszą siłą”, zapowiedziała Pani z Fatimy dzieciom, gdy prosiła je o modlitwę, a one ją obiecały.