Człowiek, który polemizował z Wolterem
Współczesne wychowanie przynosi propagandzie nietknięte umysły, zauważa Nicolas Gomez Davila. Widać to gołym okiem. Dlaczego tak jest?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, kilka zdań o wychowaniu jedynego świętego epoki zwanej szumnie oświeceniem, który toczył w XVIII wieku intelektualne pojedynki z Wolterem. I wygrywał je. Był nim św. Alfons Maria de Liguori (1696-1787), założyciel redemptorystów.
Jak wychowywać i kształcić chłopca, który jest dziedzicem wspaniałego nazwiska, pierworodnym synem rodziców, którzy starają się łączyć wiarę i gorliwość chrześcijańską z dbałością o interesy rodziny? Oto zadanie, któremu musieli sprostać małżonkowie Anna z Cavalierich i Giuseppe de Liguori, zwani przez biografów świętego Alfonsa kobietą z aksamitu i mężczyzną z żelaza.
Z racji ich pozycji społecznej wszystkie ich decyzje i wybory śledzi czujnie wiele oczu. Anna i Giuseppe stanowią wzór dla innych rodzin. Świadomi niezwykłości darów i talentów złożonych przez Stwórcę w ich dziecku, czują wielką odpowiedzialność przed Bogiem za jego wychowanie.
A wszystko dzieje się w jednym z najbarwniejszych i najbardziej hałaśliwych miast ówczesnej Europy, w Neapolu.
Dom bez telewizji
Rodzice św. Alfonsa byli w sytuacji uprzywilejowanej. Mogli swobodnie iść za wskazaniami dobrej tradycji kształcenia dzieci obowiązującej w ich sferze. Neapol był wielkim ruchliwym miastem, portem otwartym na świat, ośrodkiem kulturalnym i akademickim. Mieszały się języki, wrzało życie umysłowe i gospodarcze. Ale choć za każdym rogiem nie znajdowało się stoisko z demoralizującą prasą, wulgarne reklamy nie straszyły przechodniów, a podwórka dzielnicy, w której wznosił się pałac rodziny Liguorich (najpierw przy Borgo dei Vergini potem na Via dei Tribunali) nie były siedliskami młodocianych gangów, istniało jednak w tym mieście niezwykłej urody. mieście artystów, coś, co rozbudzało namiętności i prowadziło do psychicznego uzależnienia. Wykradało dzieci i młodzież rodzicom. Wyjaławiało duchowo. Były to karty. Moda na karty szerzyła się także w środowisku, do którego przynależność uznawana była za zaszczyt. Jak wszystkie mody przytępiała umysł i osłabiała serce, niszczyła i uzależniała. To była atmosfera, którą oddychał Neapol.
„Sypały się pieniądze, rodziny doprowadzały się do ruiny, inne ulegały rozbiciu, powstawały nienawiści nie do wygaszenia, zemsty, pojedynki. Wielu młodych ludzi stawało się oszustami”, pisze biograf świętego Alfonsa, o. Theodule Rey – Mermet *).
Alfons przejawiał zamiłowanie do nauki, miał też nauczyciela, który spędzał z nim cały dzień. Ojciec dał jednak przyzwolenie na partyjkę kart, wieczorami, w towarzystwie młodych szlachciców, u radcy Don Carlo Cito, po sąsiedzku. Dozwolona godzina niepostrzeżenie zaczęla przeciągać się do późnej nocy. Tego wieczora, gdy spóźnienie było większe, ojciec zabrał ze stołu syna wszystkie książki, ukrył je i zastąpił kartami różnych gier. Gdy Alfons wszedł do pokoju, usłyszał : Oto twoje studia, oto autorzy, którzy cię tak fascynują! Upokorzony chłopiec milczał. Nie rzucił kart z dnia na dzień; grając nauczył się jednak jednym okiem rzucać na zegar.
Rodzice Świętego Alfonsa nie kierowali się fałszywą ambicją, nie zamierzali izolować go od świata zewnętrznego. Byli jednak świadomi, jaka jest prawdziwa wartość oferty składanej przez beztroski, pewny siebie świat.
Podwórko
Dzięki rodzicom Alfons trafił do środowiska, które pozwoliło mu nawiązać relacje z chłopcami i zarazem rozwinąć się życiu religijnemu. Matka zatroszczyła się, by Alfons jeszcze jako chłopiec miał swojego przewodnika i opiekuna duchowego. Było to ważne także dlatego, że ojciec – oficer, komandor królewskiej fregaty La Padrone (potem La Capitana) – często przebywał na morzu. Ojcem duchowym Alfonsa został Tomasso Pagano, oratorianin. Należał do grupy księży, która półtora wieku wcześniej utworzyła się w Rzymie przy św. Filipie Neri. Zwano ich także filipinami albo girolamini – od kościoła Św. Girolamo della Carita. Ich kościół i klasztor stał się jednym z najważniejszych ośrodków duchowego odrodzenia we Włoszech.
Św. Filip Neri (1515-1595) nie był przykładnym wzorem stateczności. Był to jeden z najbardziej dowcipnych ludzi we Włoszech. Zanim został kapłanem, jego przyjaciel, św.Ignacy Loyola mawiał o nim, że jest “jak dzwon, który przywołuje ludzi do kościola, ale sam zostaje zawsze w dzwonnicy”. Był ekscentrykiem i aktorem jednoosobowego teatrzyku ulicznego, który rozbawiał do łez widzów, a zarazem mędrcem i człowiekiem surowych umartwień. Miał dar kontemplacji. Trwał na modlitwie w ekstazie przez wiele godzin. Był gorliwym spowiednikiem, spędzał w konfesjonale całe dnie. Do późnej nocy czekał na najbardziej potrzebujących przebaczenia, zagubionych, pragnących duchowego kierownictwa i rady. Po Włoszech krążyły opowieści o poczuciu humoru, błazeńskich wyczynach (np. o dowcipach robionych niezbyt skruszonym penitentom, czy na poły dziecięcych przekomarzaniach z papieżem) i dziwactwach tego przyjaciela arystokratów, artystów, służących, zamiataczy ulic i rzymskich rzezimieszków.
Człowieka, któremu Bóg w tajemniczym mistycznym doświadczeniu rozszerzył serce.
„Jeszcze dziś, gdy w Rzymie mówi się o kimś >to filipin<, wiadomo, że chodzi o jakiegoś wesołka i spryciarza”, pisze o. Antonio Sicari**). Wiele opowiadano o ekstazach św. Filipa, o Mszach odprawianych z niezwykłym wzruszeniem, o jego umiejętności czytania w ludzkich sercach, o jego pokorze i umartwieniach. Ale też o zachowaniach cokolwiek osobliwych, by nie powiedzieć szalonych. “(….) Potrafił przyjmować najznakomitszych gości mając na sobie podarte albo dziwnie dobrane ubranie. Albo też na odwrót, ubierał się strojnie i pysznił się jak paw, jakby chciał być śmiesznym. Robił najróżniejsze rzeczy, żeby wzięto go za wariata: chodził po mieście z ogoloną jedną połową twarzy, kiedy indziej znów z wielką niebieską poduszką na głowie albo z ogromnym bukietem żółtych kwiatów…”
Owe starannie wystudiowane dziwactwa, dobrowolne upokorzenia, miały jeden cel: wykpienie snobistycznych obyczajów tamtych czasów, nadętych póz, rozmiłowania w przepychu, ubóstwiania siebie i nadmiernego celebrowania swojej godności, obnoszenia się z bogactwem i przeestetyzowania. Miały prowadzić do pokory, skupienia, nawyku prowadzenia życia duchowego – jako czegoś dostępnego dla wszystkich stanów – i świętości. Sam nie znosił, gdy nazywano go świętym – choć jego mistycznych doznań nie udawało się ukryć – wolał, by uważano go za ekscentryka. Miał tak ogromną miłość do Mszy św. (Mszy św. Wszechczasów) i tak ogromnie wzruszał się podczas niej, że tuż przed jej odprawieniem musiał czytać świeckie teksty, by nieco się rozproszyć, inaczej bowiem natychmiast popadał w ekstazę i nie zdołałby odprawić Mszy.
W wieku dwudziestu trzech lat, jeszcze jako człowiek świecki, student, gdy męczyło go poczucie, że nauka oddala go od Boga, a Bóg oddala go od nauki, godzinami krążył po Rzymie, wybierając bogate dzielnice kupców i bankierów, zadając wszystkim spotkanym na ulicy to samo pytanie:
„A zatem, bracia moi, kiedyż wreszcie zaczniemy być dobrzy?”
Do dziś znane są powiedzenia św. Filipa Neri: “Cokolwiek wyda ci się dobre, bez Chrystusa nigdy nie będzie to prawdziwe dobro”, “Niebo nie jest stworzone dla leniwych”,„Przyprowadźcie mi dziesięciu ludzi, którzy potrafią prawdziwie wyrzec się siebie, a nawrócimy cały świat”, “Nie znajduję na tym świecie nic godnego upodobania – i to mi się podoba!”.
Jedna z konfraterni filipinów – konfraternia młodych szlachciców została utworzona w Neapolu, gdzie działał o. Pagano, cieszący się wielką sławą. Pełen pogody ducha był ponadto starannie wykształcony. Ten wieloletni spowiednik Alfonsa przekazał mu zamiłowanie do studiów. Alfons wstąpił do konfraterni jako dziewięciolatek. Odtąd niedziele spędza w oratorium św. Józefa, które filipini, idąc za wskazówkami Filipa Nereusza, założyli nie szczędząc środków i wyobraźni, by chłopcy przebywali jak najdłużej na powietrzu. Nowatorstwem stosowanym przez św. Filipa był teatr młodych i dla młodych i wspólne muzykowanie, koncerty muzyki religijnej i rozrywkowej.
Podwórko małego Alfonsa odznaczało się wyjątkową, nawet jak na Włochy, urodą.Roztaczała się z niego słynna panorama opiewana w pieśniach i poezji, przez wielu malarzy uznana za najpiękniejszy widok świata.
„U stóp miasto jak barwny dywan, dalej dwa ramiona żarzącej się od słońca zatoki”. Na jej wodach, wśród setki żaglowców Alfons wypatrywał galerę ojca. „W dali po lewej stronie Capri, jak marmurowy pies z zieleni i brzegi Sorrento spadające stromo do morza, a bliżej Wezuwiusz, straszący białym dymem, oświetlony pełnym blaskiem i powoli różowiejący od strony morza przy zachodzie słońca”.
Neapolitańscy filipini, idąc za tradycją Nereusza, wynajęli na stokach Capodimonte willę Miradois: “wielki dom z ogrodem, pergolami, galerią marmurowych figur. Dziewięć hektarów pokrytych krzewami, drzewami pomarańczowymi i cytrynowymi”.
Od Wielkanocy do Zesłania Ducha Świętego młodzi arystokraci spotykali się tutaj, mając urozmaicony program zajęć.
Pewnego popołudnia 1708 roku, podczas odpoczynku jeden z chłopców zaproponował Alfonsowi grę w kulę pomarańczami. Alfons wzbraniał się, twierdząc, że nie zna gry. Po natarczywych namowach decyduje się i wygrywa wszystkie kolejne trzydzieści trzy rzuty. Ten, który przymusił go do gry, płonie z zazdrości, zarzuca mu oszustwo i wykrzykuje odrażające przekleństwo. Alfons rzuca na ziemię monety, które wygrał i woła: „Nie trzeba obrażać Boga o parę groszy!” Po czym znika w zaroślach parku Miradois. Szukano go, nie odpowiadał na nawoływania. Po paru godzinach, znaleziono go w odległym zakątku, na kolanach. Relację, po latach, przekazali koledzy.
Żywo, przystępnie i elegancko
Siedmioletni Alfons de Liguori zasiadł do studiowania ksiąg. Widząc zdolności chłopca, jego żywą inteligencję, ciekawość świata i zalety charakteru, rodzice w kształcenie syna włożyli ogromny wysiłek. Prowadzili je według swego najlepszego rozeznania, korzystając ze znajomości w świecie naukowym i obejmując dyskretną kontrolą i stałą obserwacją postępów studenta.
Edukacja domowa była przyjętym obyczajem starych rodów. Dawała rodzicom wgląd w efekty nauki, pozwalała na bieżąco korygować program, by nie uronić ani chwili z czasu największej chłonności umysłu, a zarazem zadbać o harmonię między pracą i odpoczynkiem.
Wybrany nauczyciel domowy, ojciec Domenico Buonaccia, jezuita rodem z Kalabrii, profesor dyplomowany gramatyki, nauk humanistycznych i poezji, był, jak zaświadczają biografowie świętego, „mądrym i nienagannych obyczajów mężem Bożym”. Zamieszkał u Liguorich na prawach domownika i pozostał tu w czasie, gdy Alfons studiował na uniwersytecie, by chłopiec mógł z nim na bieżąco omawiać wszystkie tematy. Alfons zawsze traktował go – podobnie jak ojca Pagano – jako swojego duchowego mistrza.
Mądrość tamtej edukacji polegała na pracy z osobą, która stawała się autorytetem. Relacja mistrz – uczeń jest jedyną, która pozwala rozwijać się umysłowi młodego człowieka. W tamtych czasach nikomu się nie śniło wyznawać pogląd przyniesiony przez rewolucję, że uczeń i nauczyciel mają rozmawiać jak równy z równym.
Program nauczania był efektem metody wypracowanej przez ówczesną potęgę intelektualną, jaką byli jezuici i obejmował gramatykę, literaturę, poezję łacińską i włoską, język francuski, matematykę, filozofię, geografię, kosmografię. A dodatkowo u Alfonsa – hiszpański (język państwowy), malarstwo, architekturę, muzykę, do których to dyscyplin małżonkowie Liguori zatrudniali osobnych nauczycieli. W ramach sportu – szermierka, polowania. Rozrywką był teatr. Dla rodziców ważne były opinie znawców rozwoju dziecka. Wszyscy, bez popadania w pochlebstwa i zachwyty, byli zdania, że Alfons odznacza się „subtelnym umysłem, wnikliwą inteligencją, pamięcią łatwą i trwałą oraz naturalną skłonnością do wiedzy”.
Zarządzający edukacją Giuseppe i Anna Liguori wiedzieli, że starannie obmyślane domowe studia muszą dać przede wszystkim Alfonsowi „doskonałe opanowanie języka i możność posługiwania się nim w całym jego bogactwie, gdyż język jest narzędziem i miarą działania myśli”.
Jak bardzo dzisiaj potrzebne jest takie kształcenie, gdy myśli się szablonami lub skrótami pojęciowymi, których znaczenie staje się coraz bardziej niejasne! Gdy ubóstwo języka staje się groźnym wstępem do ograniczenia myśli, do autocenzury, którą człowiek, zawężający granice pojęć, nie rozumiejący ich znaczenia, narzuca bezwiednie sam sobie. Edukacja prowadzona była przez ludzi Kościoła. Szkoła świecka pojawia się dopiero w wieku XIX jako wynik francuskiego i niemieckiego “oświecenia”, buntu przeciw ładowi, hierarchicznej strukturze społeczeństw, na czele których znajduje się władza duchowna. Beztrosko zdmuchnęła cały ten dorobek katolickiej edukacji rewolucja francuska, przypieczętowała bolszewicka, a obecnie utrwala rewolucja obyczajowa – wychodząca z założenia (słusznego! ), że bylejakość myślenia osiąga się redukując i prymitywizując język, główne narzędzie wyrażania się człowieczeństwa.
Znamienna w nauczaniu św. Alfonsa była kolejność. Literatura, gramatyka były ścieżką do znajomości greki i łaciny, owego wzoru dla myśli i formy. Zresztą w tym języku nauczano na uniwersytecie. W tym języku św. Alfons napisał w dojrzałym wieku dziewięć tysięcy stron swojego głównego dzieła, „Teologii moralnej” – jak pisze jego biograf – „żywo, przystępnie i elegancko”. Zasady (gramatyki, poetyki), wartość literacką i filozoficzną dzieła objaśniał nauczyciel „doprowadzając ucznia do progu zawartego w tekście piękna myśli, które ten już samodzielnie studiował”.
W tym nauczaniu nie było chaosu i nerwowości, był spokój i prowadzenie krok po kroku ku szerszym horyzontom, gdy umysł został przygotowany do ich objęcia.
Dzięki językowi francuskiemu, który już wówczas stał się językiem sfer wykształconych, dworów i dyplomacji, oficjalnym językiem Europy, w czym zastąpił łacinę, Alfons, w przyszłości, w najlepszym swym dziele dogmatycznym, mógł swobodnie polemizować z Wolterem. Także z Rousseau, Diderotem i Bayle`m, których książki czytał w oryginale (podobnie jak Franciszka Salezego, Jeana Crasset, J.B. Saint – Jure). Hiszpański pozwolił mu obcować z pismami Jana od Krzyża, Teresy z Avila, Alvereza de Paz, Alfonso Rodrigueza. Naczelne cechy edukacji nie tkniętej jeszcze myślą oświeceniową, rewolucyjną, ujmuje o. Rey – Mermet:
„Nie wbijano wówczas uczniom do głowy matematyki czystej, czyli geometrii, algebry. Była to raczej matematyka stosowana: astronomia, optyka, muzyka, mechanika. Hydrostatyka,geometria stosowana (pomiary, topografia). Nauczyciel był uczonym w pełnym sensie wyrazu, jaki mu dawano, starał się ukształtować ludzi światłych i ciekawych, >ustawiać dobrze głowy filozofów<. Filozofia to wysiłek umysłu ludzkiego – nie pozostawionego własnym siłom – aby wytłumaczyć całość ludzkiego doświadczenia fizycznego i psychicznego (…) Od początku świata do końca człowiek stawiał sobie, stawia i będzie stawiał te same pytania. Ale nikt nie ma prawa powiedzieć: >Arystoteles i święty Tomasz z Akwinu za was myśleli, podamy ich rozwiązania<”.
Co do podnoszonego tu i ówdzie pytania, czy Św. Alfons był w dorosłym swym życiu kartezjaninem, jak cały światły Neapol: uniwersytet, palestra, prywatne akademie, salony literackie i kręgi księgarskie, czy tomistą, do czego skłaniały go lata spędzone w seminarium, to warto tu jedynie zaznaczyć, że ze znajomości kartezjanizmu płynęły pewne korzyści praktyczne. Alfons de Liguori rozumiał źródło uwikłań intelektualistów, prowadził ideowy spór na poziomie ich kultury, “krzyżował z nimi szpady na ich własnym terenie”, jak ujmuje to jego biograf, co było rzadkością u duchowieństwa.
Sztuka wychowuje, wychowanie jest sztuką
Nie wyobrażajmy sobie, by neapolitańscy rodzice zarzucając małego Alfonsa książkami chcieli z niego uczynić zasuszonego mola książkowego, a jego dzieciństwo i młodość pozbawić blasku i odrobiny radości. To, co może sprawiać wrażenie przeciążenia, było przejawem staranności.
Rodzice, typowi Włosi, kochali sztukę i wiedzieli, że ich dziecku do harmonijnego rozwoju potrzeba zarówno uprawiania jej jak i gruntownej jej znajomości.
Don Giuseppe miał namiętny stosunek do muzyki i równie uczuciowy do sztuk plastycznych. Wykonywał kopie obrazów olejnych słynnego neapolitańskiego malarza Francesco Solimeny, w późniejszym wieku przerzucił się na miniatury; nazywano go nawet Virtuozo, bowiem oddawał się temu zajęciu z prawdziwą pasją, w letniej rezydencji Liguorich, w Marianella. Obaj dziadowie Alfonsa gromadzili kolekcje obrazów.
W dzieciństwie Alfonsa nie zabrakło domowych nauczycieli rysunku, malarstwa i architektury (malarstwa uczył Solimena). Ze szkoły tego mistrza wychodzili najsłynniejsi architekci, rzeźbiarze i malarze XVIII wieku. Alfons przez cale życie zachowa przyjaźń z kolegami z tej szkoły, malarzami Paolo de Maio i Francesco de Mura. Przyszły święty żywo reagował na malarstwo sakralne. Głębokim wstrząsem było dla niego ujrzenie obrazu Jezusa Ukrzyżowanego z Ciorani – miał wtedy dwadzieścia trzy lata – kazał go potem reprodukować malarzom dla swojego Zgromadzenia.
Z tego samego okresu pochodzi jego autorstwa Madonna di s. Alfonso, o której biograf świętego napisał, że żadna Madonna Rafaela nie pobudza tak do uciszenia i modlitwy. Jego ulubioną techniką był miedzioryt. Jeden z jego biografów, Tannoia, zapewnia, że „widywano go jako starego już biskupa malującego obrazki Jezusa i Maryi oraz sporządzającego miedzioryty, by je dalej rozpowszechniać”. Swoich prac z reguły nie podpisywał – podobnie jak wielu kompozycji muzycznych, które wyszły spod jego ręki.
Wiele świętych obrazków pędzla tego Doktora Kościoła rozeszło się pomiędzy ludem Neapolu.
Rękę do rysunków miał nad podziw wprawną. Czasami czynił ze swych zdolności zaskakujący użytek.
„Gdy ten urodziwy chłopiec z postępującym za nim lokajem – o ile nie jechał karetą – był zmuszony do światowych występów w jakimś znakomitym salonie, u Salnierich, Crivellich, czy d`Affilittich, prezentował się elegancko i cierpliwie oddawał honor rodzinie i gospodarzom. Ale było to dla niego męczarnią. Po powrocie do domu, zmęczony, daje czasem wyraz swemu niezadowoleniu (…) zdarza mu się narysować, dla uspokojenia nerwów, szkielet pięknej księżniczki lub czaszkę pozbawioną peruki, nieodzownej dla wysokiego dostojnika…(…)Rzucony w burzliwy wir życia arystokracji, świadek pędu do zaszczytów i powszechnego bluffu, Alfons siedział jakby w pierwszej loży, by stwierdzić, że urok marności przesłania dobro (Mdr 4,12)”.
Muzyce oddaje się z większym jeszcze zapałem niż malarstwu. U progu XVIII wieku muzyka jest triumfem Neapolu, jak pisał La Lande. Miasto wyróżniało się nawet na tle rozśpiewanych i umuzykalnionych Włoch.
„Wydaje się, że w tym kraju struny są czulsze, bardziej harmonijne i dźwięczniejsze aniżeli w reszcie Europy. Cały kraj jest rozśpiewany, gesty, fleksja głosu, wypowiadanie sylab, nawet rozmowy, wszystko nosi cechy i oddycha harmonią i muzyką. Neapol jest kolebką muzyki włoskiej, wielkich kompozytorów i wspaniałych oper”. W czasach dzieciństwa św. Alfonsa Neapol przeżywał zloty okres bel canto.
W wieku dwunastu lat Alfons grał już znakomicie na klawesynie.
Ojciec, który uwielbiał muzykę i posiadał wysoką kulturę muzyczną, chcąc by syn ćwiczył bez grymasów, po prostu zamykał go na klucz wraz z nauczycielem gry, i wychodził z domu. Jako student uniwersytetu Alfons uczył się harmonii i kompozycji. Przez trzy lata Conservatorio dei Poveri di Gesu Cristo przysyła mu swego kapelmistrza, znanego wychowawcę muzyków – który wykształcił m.in. Domenico Scarlattiego, Francesco Durante, Giovanniego Batistę Pergolesiego – Gaetano Greco, który uczy Alfonsa kontrapunktu.
Algons Liguori zapisał się na trwale w historii muzyki włoskiej. Najsłynniejsza włoska kolęda “Zstąpileś z gwiazd dalekich”, o której Verdi powiedział, że bez niej nie ma w jego ojczyźnie Bożego Narodzenia, jest jego autorstwa. Do dziś św. Alfons – kompozytor cytowany jest i odnotowywany w dziełach specjalistów. Śpiewa się jego utwory. Zostawił pięćdziesiąt przepięknych canzocine. Jego muzyka jest wykonywana na koncertach, rozchodzi się na płytach, bywa wykorzystywana jako podkład filmów.
Komponował przez całe życie. Wiele wymagał od siebie i od innych. Już jako kapłan i biskup nie znosił w muzyce bylejakości. „Muzyka jest sztuką, która trzeba opanować, by mieć z niej radość, inaczej zasmuca, przygnębia i drażni”, mawiał.
Przyjaciel domu
Tym, co najcenniejszego wyniósł Święty Alfons z lat swojego dzieciństwa i młodości, nie było, wbrew pozorom, znakomitym, wielostronnym wykształceniem pod kierunkiem najlepszych mistrzów, choć było to dobro nie do przecenienia.
Była to atmosfera rodzinnego domu. Prowadzone w nim rozmowy, jego zwyczaje, wspólne modlitwy, zapraszani goście. Jednym z nich był jezuita Francesco de Geronimo, przyszły święty – kanonizowany tego samego dnia przez Grzegorza XVI, co św. Alfons – opiekun galerników. Jako młody zakonnik marzył o misjach w Indiach i w Japonii. Zabiegał o zgodę na wyjazd, nie zniechęcał się trudnościami.„Twoją Japonią będzie Neapol !”, usłyszał od przełożonych. I tak trafił na publiczne place i do zaułków miasta, gdzie głosił kazania pod gołym niebem.
„Francesco spotyka tam lazzaronich (bezdomnych), prostytutki oraz – pewnego dnia 1677 roku – galerników. Natychmiast stał się domownikiem basenów portowych, a powoli przyjacielem galerników i niewolników. Ludzie ci przykuci do swoich ław, nie są żołnierzami, jedynie >robactwem<, a dla strażników nagimi plecami – żółtymi, brązowymi, czarnymi – ociekającymi potem i przeznaczonymi do razów zadawanych kijami lub biczem. Ci >potępieni< mieli dla niego ludzkie oblicza oraz imiona, stali się jego braćmi, nawet dziećmi. Galernicy witają go zawsze okrzykiem radości. Naczelny kapitan galer wystarał się niezwłocznie o oficjalną nominację tego niezwykłego człowieka na kapelana wioślarzy wszystkich galer. „Odtąd ilekroć okręty wojenne zawijają do portu, okręt admiralski La Capitana, gdzie oficerem jest młody Giuseppe Liguori, staje się jego główną kwaterą, a galernicy parafianami”.
Nawiązuje się trwała przyjaźń między nim a rodziną Liguori. I już jako przyjaciel domu Francesco de Geronimo przybywa w trzy dni po narodzeniu pierworodnego syna Liguorich, by podczas przyjęcia złożyć gratulacje rodzicom. Odnotowano, że wziąwszy maleństwo na ręce, zamyślił się głęboko. Po błogosławieństwie rzekł do matki:
To dziecko dożyje późnego wieku, nie umrze przed dojściem do dziewięćdziesiątki. Będzie biskupem i zdziała wielkie rzeczy dla Bożej chwały.
Lojalni rycerze Boga
Donna Anna nie była zapewne typową włoską arystokratką. Wbrew zwyczajom swojej sfery nie oddała małego Alfonsa opiekunkom, zajęła się osobiście jego wychowaniem – podobnie uczyniła wobec następnych siedmiorga dzieci – przede wszystkim religijnym. Była wielką damą. Wymagała wiele wobec siebie. Zdyscyplinowana, stosująca praktyki pokutne, dbała o rozwój życia prawdziwego – życia duszy. Co nie przeszkadzało jej w prowadzeniu salonu i zapraszaniu licznych gości.
“Co wieczór gromadziła dzieci wokół siebie, uczyła podstaw wiary, odmawiała z nimi różaniec i modlitwy dla uczczenia świętych (…), starała się, by łaska uprzedzała zło i by jej dzieci od najmłodszych lat nauczyły się nienawidzić grzechu”.
„Przez cały okres życia studenckiego, adwokatury, życia misjonarza i biskupa, aż do sędziwego wieku dziewięćdziesięciu lat, Alfons zachował i co dzień korzystał z małego zeszyciku, w którym matka zapisywała modlitwy, a które dziecko odmawiało rano i wieczór, odkąd nauczyło się liter”.
Jako starzec powtarzał nieraz: Całe dobro, jakie spełniłem w młodości i fakt, że nie uczyniłem niczego złego, zawdzięczam mojej matce.
Po chrześcijańsku starał się żyć także trudny, gwałtowny i nieprzejednany Don Giuseppe. Nieraz chorobliwie wręcz ambitny, widzący wspaniałą przyszłość syna w karierze adwokata i nie szczędzący wysiłku, by była to kariera błyskotliwa. W stosunkach z ludźmi, zwłaszcza z podwładnymi i ze służbą tak trudny, iż mówiono o nim, że “łatwiej mu było atakować galery tureckie niż opanować złość i dumę”. Uwielbiał teatr, przyjęcia, życie towarzyskie. Nie ustawał w wysiłkach, by jego syn otrzymał najlepszą posadę w sądzie królewskim, a za żonę – “najlepszą partię” w Królestwie.Pozostając jednak pod wielkim urokiem i wpływem Francesco de Geronimo, co roku odprawiał rekolekcje zamknięte u jezuitów. Tę praktykę przekazał synowi. Rekolekcje w marcu 1722 roku, które zadecydowały o drodze życiowej Alfonsa, u misjonarzy (lazarystów), ojciec i syn odbyli razem.
Matka i ojciec, każde w inny sposób, dostarczali wzorów życia chrześcijańskiego. Matka, pełna czułości, ciepła i delikatności, ojciec, surowy, nieraz apodyktyczny, wybuchowy, a jednak oboje należeli do prawdziwej duchowej elity, „której nie naruszył liberalizm epoki, ani rodzący się sceptycyzm. Lojalni rycerze Boga”.
Dobrze jest mieć rodziców, którzy są przewodnikami w drodze do Boga.
Święty Alfons łatwo mógł stać się cudownym dzieckiem. Tym bardziej, że w miarę jak wyrastał z dzieciństwa towarzyszyła mu atmosfera wyszukanych pochlebstw, powodzenie i szmer zachwytu.Wychowanie domowe stało się szkołą charakteru.
Jego późniejsza misja, opatrznościowa w dziejach Kościoła, jakiej się oddał jako założyciel redemptorystów, wymagała męstwa.
Dar twój będzie próżny
“Niełatwo być świętym”, pisał Jean Delumeau, profesor College de France, „niełatwo zerwać ze świetnym towarzystwem, pójść wbrew woli ojca, dyskutować ząb za ząb z Kościołem i państwem, a przede wszystkim walczyć z samym sobą. Alfons miał charakter wybuchowy i autorytatywny. Ale przezwyciężył się dzięki postom, umartwieniom, pracy, ograniczaniu snu, tak że widziano go najczęściej z obliczem anielskim….łagodnego, wesołego, życzliwego”.
Świecie, ofiaruj mi wszystko, dar twój będzie próżny, podsumował Alfons de Liguori swoją świecką młodość. A przecież istotnie “zrobił karierę”. Zasiadał w najwyższym trybunale królestwa Neapolu i radzie ministrów, Sacro Real Consiglio di Santa Chiara. Wygrywał sprawy z najbardziej poważanymi i ustosunkowanymi przeciwnikami. Był pracowity i uczciwy – uczciwy, gdy tak łatwo było oszukiwać. Podziwiano go i stawiano za wzór. Nie znosił intryg, odrzucał wszystkie sprawy dwuznaczne moralnie, jego mowy obrończe wzruszały i porywały. A przecież to środowisko zawodowe dalekie było od ideału. Po latach zapytywano, czy Alfons “został świętym, ponieważ był adwokatem, czy też dlatego, że porzucił sądy?”.
Już jako szesnastolatek zostaje doktorem praw i otrzymuje togę adwokata – zdecydowanie za dużą w stosunku do jego wzrostu i postury; miał wówczas wygląd dziecka. Kiedy był już zakonnikiem, biskupem i przypominano jego sukcesy z młodości, czego nie znosił, mógł rzucić z półuśmiechem: “No tak, panowie, otulono mnie w wielką pelerynę i zaplątały mi się nogi”. Wszyscy się roześmieli i zmieniono temat.
W Neapolu dzieciństwa i młodości Świętego Alfonsa działało energicznie bractwo zajmujące się zbieraniem funduszy na wykup niewolników. Były to czasy, gdy „wielu chrześcijan uprowadzonych z wybrzeża lub z morza, pozbawionych wolności, jęczało w krajach islamu. Istniało nadal niebezpieczeństwo barbarzyńskich napadów na marynarzy i ludność nadbrzeżną, zwłaszcza na wyspach zatoki. Neapolitańczycy (…) składali ogromne sumy dla wykupu (redenzione, mercede) swych braci pozbawionych wolności i zagrożonych w wierze”. Bractwo miało swój kościół i salę zebrań pod patronatem Madonny della Mercede. Jego opiekunem był Francesco de Geronimo. Znając dobrze muzułmańskich galerników rozumiał nieszczęście chrześcijan zniewolonych w Afryce Północnej. Jego zapał udzielił się rodzinie Liguorich, kościół Santa Maria della Mercede czekał na nich o chwilę drogi od domu. Alfons w dzieciństwie polubił to sanktuarium. Gdy jako biskup przybywał do Neapolu zawsze odwiedzał Madonnę od Wykupu. Nosił przy sobie stale jej wizerunek.
To ona – zwierzył się pewnego dnia rektorowi świątyni – Ona mnie wyzwoliła. Ze świata.
Z Neapolu, owego królestwa blasku, wspaniałej architektury, czarującej muzyki i eleganckiego towarzystwa, ten miłośnik opery i wytrawny szermierz w intelektualnych pojedynkach z profesorami prawa i uczonymi, uciekł pewnego dnia na ośle. Został misjonarzem najbiedniejszej, całkowicie zaniedbanej religijnie ludności odległych wiosek. Wybiera skrajne ubóstwo i wszelkie niewygody; wraca do Neapolu po latach, w obszarpanej sutannie, by bronić przed władzami swojego dzieła apostolskiego.
W poświęconych Maryi pismach wysławiał Ją jako Niepokalanie Poczętą – na osiemdziesiąt lat przed ogłoszeniem przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu – a także jako Pośredniczkę Wszelkich Łask i Współodkupicielkę. Ta prawda o Maryi wciąż czeka, by została uroczyście przez Kościół ogłoszona. Założyciel redemptorystów żył nią już prawie trzy wieki temu. Jego intuicja – oparta na niezrównanej znajomości Tradycji – w tych sprawach była genialna. Nie mylił się. Podobnie jak nie pomylił się udawodniając, w jednej ze swych rozpraw, nieomylność papieża, wtedy, gdy wypowiada się ex cathedra w sprawach wiary i moralności; tę prawdę także zdefiniował w postaci dogmatu sto lat później Bł. Pius IX i Sobór Watykański I.
“Bóg dał nam Maryję”, pisał Alfons już jako biskup w jednym ze swoich dzieł, “aby w Niej, jakby w jakimś publicznym szpitalu, mogli zostać przyjęci wszyscy chorzy, pozbawieni wszystkich środków utrzymania. Otóż pytam teraz, któż przede wszystkim ma prawo być przyjęty do szpitala przeznaczonego dla ubogich? Czyż nie najubożsi i nie najbardziej chorzy? Dlatego, im kto biedniejszy, bardziej ogołocony z zasług, więcej cierpiący na duszy, tj. dręczony grzechami, tym większe ma prawo wołać do Maryi: Pani, Ty jesteś schronieniem biednych i chorych, więc mnie nie odtrącaj, a ponieważ jestem biedniejszy od innych i bardziej chory, dlatego tym większe mam prawo, żebyś mnie przyjęła. I mówmy jeszcze do Niej za św. Tomaszem z Villanova: O Maryjo, prócz Ciebie żadnego innego schronienia znaleźć nie możemy. Tyś jest jedyną nadzieją, której powierzamy nasze zbawienie; Ty jesteś jedyną Orędowniczką u Pana Jezusa; do Ciebie się wszyscy zwracamy.(…) Dlatego św. Jan Damasceński takie słowa wkłada w usta Maryi: Ja jestem miastem ucieczki dla tych, którzy do Mnie przychodzą.
Wystarczy, aby się ktoś do Niej zwrócił; jeżeli już ktoś wejdzie do tego miasta, nie potrzebuje nawet prosić ani cokolwiek mówić, aby być ocalonym: Zejdźcie się i wejdźmy do miasta obronnego – czytamy u proroka Jeremiasza – i milczmy tam (Jr 8, 14). Tym miastem warownym według św. Alberta Wielkiego – jest Przenajświętsza Panna, bo Ona utwierdzona jest w łasce i chwale. I milczmy tam – do tych słów pewien pisarz czyni taką uwagę: ponieważ nie mamy odwagi sami prosić o przebaczenie, wystarczy, że wejdziemy do tego miasta ucieczki i nic nie będziemy mówić, gdyż Maryja będzie przemawiała i modliła się za nami…” (św. Alfons Maria de Liguri, „Uwielbienia Maryi”).
Arystokrata, uczony prawnik, filozof i artysta. Najświetniejsze domy Neapolu chciały go mieć jako gościa i przyjaciela. Mógł być bożyszczem wielkiego świata, stał się świętym.
Jako biskup, zakonnik, założyciel Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela, czyli redemptorystów, zdobył wiele dusz dla Boga. I bardzo wiele wycierpiał.
Dzięki poznaniu Maryi przyoblekł się w pokorę, to jest w prawdziwą mądrość.
Był nieprzejednany w ściganiu fałszerstw i demaskowaniu kłamliwych teorii, jak te, które wyszły spod pióra Woltera; reagował błyskawicznie i ciął ostro. Ale nie ustawiał go sobie jako wroga i nie przestawał modlić się o jego nawrócenie. W liście do Woltera, tuż przed jego śmiercią, w 1778 roku, biskup Alfons de Liguori, pisze:
“Serce mnie bolało, nawet łzy wylewałem widząc, że Pan tak źle używa rzadkich talentów, jakimi Bóg Pana obdarzył. Wielokrotnie, mimo głębokiego wzburzenia, zwracałem się z gorącymi prośbami do Boga, aby On, Ojciec miłosierdzia sprawił, by Pan odwołał swoje błędy…”
Płakał naprawdę widząc, także w Kościele, że Bóg jest głoszony bez miłości, że kapłani “zamiast mówić o Tobie [Boże], mówią o samych sobie, toteż świat pełen jest kaznodziejów, a dusze nie przestają wypełniać piekła” (Selva, materiały do ćwiczeń duchowych, 1760).
Całe swoje życie zakonne, posługę biskupią i apostolstwo piórem oraz niebywały ból duszy i ciała – zwłaszcza w ciągu kilkunastu ostatnich lat życia – ofiarował za nawrócenie grzeszników. A co to naprawdę znaczy, ofiarować się za nich, wiedział ten święty Doktor Kościoła chyba równie dokładnie jak jego mistrz, mistyk i poeta, św. Filip Neri.
Mówią, że pelikan, kiedy jest głodny, wyławia z morza muszle i połyka je, choć są twarde jak kamienie, w całości, ostrygę razem z pancerzem, i praży w żołądku, aż rozgrzane otwierają się twarde muszle, i wyrzuca je z siebie, żywiąc się samą ostrygą, jeszcze przed chwilą zamkniętą w twardym pancerzu.
Tak i wy wszystkich tych twardych i upartych grzeszników weźcie do serca i z miłością wołajcie za nimi do Boga, pokutujcie na ich intencję… a Bóg wzbudzi w nich skruchę i otworzą się na światło łaski, a wasze dusze rozpłyną się w słodkich łzach, na myśl o nagrodzie, jaką w niebie otrzymacie od Boga i od aniołów… (św. Filip Neri, list z 11 października 1585 roku)
___________________
*)Theodule Rey-Mermet CSSR: „Alfons Liguori. Święty wieku oświecenia”. Wyd. Ojcowie Redemptoryści, Warszawa 1987
**)Antonio Sicari – „Nowe portrety świętych”, Wyd. Siostry Loretanki, Warszawa