Cosik nowego
Nawet najbardziej atrakcyjnie przebiegająca i udana – z punktu widzenia zwycięstwa naszego kandydata – kampania wyborcza ma w sobie coś żenującego. Ciężka sprawa. Czuję wielkie zmęczenie z powodu konieczności tak długiego obcowania z powiększonymi twarzami kandydatów opozycji, obecnymi w zbyt wielu miejscach, a z tymi ludźmi nie mam i nie chcę mieć nic wspólnego.
Że musiałam (siłą rzeczy) wysłuchiwać ich pokrzykiwań, słuchać wulgarnego języka, obcować z demagogią, agresją, z małymi i większymi kłamstwami, słowem, z całym instrumentarium współczesnych kampanii wyborczych. Udział w tym Andrzeja Dudy (nieuchronny), choć tak bardzo kontrastował ze stylem konkurentów, pogłębiał poczucie upokorzenia.
Tak prymitywnymi chwytami kandydaci opozycji chcą osiągnąć poparcie, zdobyć władzę? Stratedzy ich kampanii nie uznają, że jako ludzie tacy sami jak oni posiadamy rozum, potrafimy dotrzeć do informacji, porównać i ocenić, co reprezentują sobą kandydaci, dokonać wyboru – który dla normalnego Polaka, jest oczywistością.
Chciałoby się zapytać: za kogo, panowie, nas macie? Uważacie, że jesteśmy stadem, że trzeba nas przeciągnąć siłą fajerwerków? Obietnicami bez pokrycia, szkalowaniem przeciwnika?
Choć cen cały smutny cyrk może mieć też (teoretycznie) swoje pozytywne strony – należy do nich na przykład debata polityczna, w której respektuje się zasady dyskusji między ludźmi, czy rozmowa wyborców ze swoim kandydatem – pokazuje jednak niezbicie, że wbrew deklaracjom system zwany szumnie demokracją jest dziś niczym wrzaskliwy wschodni bazar, pełen pospolitych naciągaczy. Pękający od zawodowych oszustów i tych, którzy chcą nas oszołomić jazgotem, obezwładnić tandetnymi sztuczkami. Odbieranie dobrego imienia człowiekowi, który reprezentuje najwyższą władzę państwa stało się specjalnością tej dziwacznej konkurencji, sporządzonej na wschodnią jarmarczną modłę. (W tej sytuacji jedyną obroną jest wyłączenie przycisku, odcięcie się od kampanijnego przekazu; zaczyna to praktykować coraz większa liczba ludzi. „Dajcie mi spokój, wiem jak głosować, nie róbcie ze mnie dziecka specjalnej troski”).
Złe obyczaje stają się swego rodzaju wzorcem dla tysięcy ludzi, z prostego powodu, że praktykują je nie tylko najbardziej agresywne media, ale ludzie pretendujący do najwyższego urzędu w państwie. Chwała Andrzejowi Dudzie, że nie zniżył się do tego poziomu, że swoją postawą broni kultury przypisanej naszej cywilizacji. Obrona państwa to także obrona jego szlachetnej kultury, jego literackiego języka, obrona odwiecznych zasad.
Jeżeli broni się kultury, języka, zasad – i to w warunkach, gdy są one tak powszechnie poniewierane, gdy niemal przemocą narzuca się innym styl łamiący wszelkie normy i zasady – to jest to de facto obrona prawdy. Bronić jej można nie tylko wprost, przedstawiając konkretne fakty i dane liczbowe, ale reprezentując sobą styl, maniery, postawę, która budzi respekt zwyczajnych uczciwych ludzi.
Większość kandydatów w tegorocznej kampanii wyborczej swoim sposobem bycia i retoryką udowodniła, że wyborcy są dla nich mierzwą ludzką, kimś, kim pogardzają.
Tyle hałasu o nic
Gdy świat wokół nas robi się coraz bardziej wrzaskliwy, brutalny i agresywny, gdy media – rzekomo w poszukiwaniu nowych obszarów oddziaływania – przestają respektować jakiekolwiek normy obyczaju i kultury (i nawet te najbardziej nam bliskie stają się wiernymi naśladowcami tych najdalszych, á rebours), gdy rozpaczliwie rozglądamy się wokół, by znaleźć nosiciela autorytetu, kogoś, kto w sposób niepodważalny reprezentowałby największe walory umysłu cywilizowanego człowieka, a przy tym dystynkcję, godność urzędu, który sprawuje, kto odważnie i wbrew wszystkiemu głosiłby prawdę, nie tylko tę o stanie naszego państwa i jego przyszłości, ale dawałby powody, że dostrzega główny cel istnienia państwa, cel istnienia każdej społeczności i każdego ludzkiego życia, przychodzi nieuchronnie na myśl jeden z nielicznego grona świętych papieży (w całej historii Kościoła było ich bardzo niewielu, do ostatniego Soboru, zaledwie pięciu (poza, rzecz jasna, rzeszą męczenników pierwszych wieków)): św. Pius V.
Tak, to ten, za którego pontyfikatu miał miejsce Sobór Trydencki (1545-1563). Ten sam, którego uznaje się za sprawcę powstrzymania nawałnicy tureckiej w Bitwie pod Lepanto (na pamiątkę tego zwycięstwa, 7 października 1571 roku Kościół obchodzi święto Matki Boskiej Różańcowej). I ten, który tak lubił przechadzać się wśród stosów, na których płonęli heretycy.
Naprawdę. Dziś okrzyknięty byłby jako wstrząsający symbol nietolerancji, przemocy i okrucieństwa. Wytykany palcami, strącony w tronu, uwięziony, zakneblowany. Może nawet stracony. Jako wróg wolności, przeciwnik człowieka. Ten, który zamachnął się na dzisiejszą świętość: całkowitą i bezapelacyjną wolność słowa.
Tak jest. Dziś bowiem historię Kościoła – i co za tym idzie historię człowieka – piszą od nowa i popularyzują ludzie, którzy innych traktują jak mierzwę. Wtórnych analfabetów. Kompletnych ignorantów. No i dziś mamy Kościół zupełnie inny, odnowiony, pełen wyrozumiałości dla błędu i grzechu, miłosierny. Odżegnujący się od wszelkiego przymusu. Unikający jak ognia potępień. Sprzyjający „różnorodności”, czczący “równość”.
Michel Ghislieri OP (1504-1572), Pius V należał jednak do tych, którzy prawdę traktują serio. Bardziej serio niż cokolwiek innego, niż własne życie i dobre imię. A jej obronę uważają – zwłaszcza jako Głowa Kościoła – za swój najważniejszy obowiązek.
Wbrew dzisiejszym mniemaniom (wbrew także uroczystym przeprosinom), że Kościół dawnych wieków był „nietolerancyjny”, bo „wznosił stosy”, a dziś jest „tolerancyjny”, bowiem jego zdaniem „każdy” (nie koniecznie katolik) „ma swoją prawdę”, Pius V uważał, że Kościół musi czynić wszystko dla jej obrony.
Dzisiejsza mentalność podpowiada jednak, że „ten, kto podpala stosy i zadaje katusze, nie może być synem Kościoła”. Co więc z kanonizacją Piusa V? Czy powinna być odwołana?
Michel Ghislieri, jeszcze przed swoim pontyfikatem sprawował urząd Wielkiego Inkwizytora. „A ponieważ był człowiekiem pobożnym, wolno przypuszczać, że patrzenie na srogą karę wymierzoną heretykom poczytywał za akt pobożności. (…) Nie da się zaprzeczyć, że jesteśmy nieco zakłopotani dowiadując się o czynach tego Papieża, bowiem nasze pojęcia religijne przemieniły się tak, iż każda formy przemocy i godzenia się na przemoc zdaje się zasługiwać na potępienie”, pisze prof. Romano Amerio.
Po pierwsze człowiek!, słyszymy zewsząd. Niech robi co chce, mówi co chce! Człowiek jest najważniejszy! Człowiek z definicji jest niewinny!
Po pierwsze Bóg!, mówił św. Pius V. Niech Słowo Boga żyje niezafałszowane w Kościele i w umyśle człowieka, by był naprawdę człowiekiem. Człowiek bez Boga jest nieszczęśliwy i niebezpieczny przede wszystkim dla siebie samego, a ten, który jest publicznym bluźniercą także i dla innych!, mówił ten papież – i cała rzesza dawnych świętych.
(Czy tegoroczna kampania wyborcza, ten spektakl oszczerstw, słownego szantażu, rozniecania strachu i nienawiści wśród ludzi oraz kopania przez kandydatów ich najpoważniejszego konkurenta tego przypadkiem nie potwierdza?).
Miłosierdzie, jakiego już nie znamy
Dziś, zgodnie z obowiązującą tendencją, która nieuchronnie staje się ideologią „dąży się do wyeliminowania wszelkich kar, zarówno tych nieuzasadnionych, jak i tych uzasadnionych”. (Oczywiście, za wyjątkiem kar dla „wrogów wolności”!). A przecież, wbrew wszelkim wrzaskom rzekomych „obrońców człowieka”, każdy zdrowo myślący człowiek przyzna, że „bywają przypadki, w których nietolerancja – właśnie w obronie prawdy, która jest wyższą wartością – jest konieczna i nie przypadłościowa. Z drugiej strony bywają przypadki, kiedy to stosowana w obronie prawdy nietolerancja jest przypadłościowa i niekonieczna, a więc stanowi grzech, gdyż nie jest podyktowana miłosierdziem. Trzeba bowiem powiedzieć, że konieczna nietolerancja ma rację bytu tylko w ramach szeroko pojmowanego miłosierdzia. Właśnie miłosierdzie czasami jej potrzebuje – i tylko ono” (R. Amerio).
Można zapytać, co Inkwizycja, Pius V i cały „trydencki” Kościół mają wspólnego z kampanią wyborczą i wyborem prezydenta w Polsce? Co ma piernik do wiatraka? Gdzie Rzym, gdzie Krym! A jednak, gdy prawda nie jest obroniona, gdy – w rezultacie – brak jest nam wszystkim klasycznych rygorów myślenia, gdy pojęcia zmieniają swoją treść, cele nadrzędne ustępują w myśleniu „demokratycznej większości” doraźnym korzyściom, ochocie zabawienia się, albo „śmieciowym” obietnicom, dawanym na piękne oczy, najlepiej przygotowana obrona pryncypiów państwa nie jest w stanie dotrzeć do umysłów. W czasach „postprawdy” cywilizacja dosłownie umiera – z piskiem, ze skowytem, a nie z patosem .
Dzieła św. Piusa V były przez Kościół uważane zawsze za dobre i sprawiedliwe. Dominikanin Michel Ghislieri jako Wielki Inkwizytor nie kierował się zemstą, czy brakiem miłości do człowieka. Cóż, jak podkreśla prof. Amerio, żeby powiedzieć dziś, że to Kościół spalił na stosie Giordano Bruno trzeba rzeczywiście mieć odrobinę niezbędnej odwagi. Nie ma wątpliwości, ten czyn był nie tylko sprawiedliwy, ale „dobry i święty, gdyż w tym przypadku kara spotkała człowieka złego, którego zło św. Tomasz określiłby mianem zła największego”.
Zło to było skierowane przeciwko najwyższemu dobru: wierze; wszystkie inne dobra z niego biorą początek. Ponadto godziło ono „w pokój oparty na prawdzie, w którą wierzyły ludy chrześcijańskie”, a jego celem było obrażenie Ducha Świętego.
Jeżeli brzmi to wyzywająco, to dlatego, że nikt dziś nie pragnie być tak rażąco w opozycji wobec obecnej mentalności, która relatywizuje wszystko, a prawda jest jej doskonale obojętna lub wroga. Nikt nie chce tak „skrajnie” i jednoznacznie przeciwstawiać się duchowi świata, tak ostro odcinać się od tego, co zyskało już pieczęć i certyfikat jako schemat obowiązujących przekonań i poglądów. „Tak, ale” jest pozycją taktyczną i strategiczną, myślenie proste i jednoznaczne – pod prąd tendencjom współczesności – jest przyjmowane nieprzyjaźnie, ze zdziwieniem lub z przymróżeniem oka. To ta płynąca z szerokiego świata nowość, ta „nowoczesna” i ożywcza moda. Ten kapelusik z piórkiem innego kroju, “cosik nowego”, jakby powiedzieli gazdowie. To właśnie zadecydowało, że główny kontrkandydat Andrzeja Dudy zyskał tak wielkie poparcie.
„Naprawdę chcecie tych stosów? Tego wyklinania tęczowych? Chyba nie mówicie serio! A dajcie sobie siana! Więcej empatii i spokojna głowa, niech każdy robi i mówi co chce!”, to przesłanie odebrała jako atrakcyjne ogromna część młodego pokolenia, zwłaszcza mieszkańcy wielkich miast, studenci, pracownicy korporacji. Jakakolwiek pryncypialność, powoływanie się na dobro rodziny, wychowanie dzieci, normy moralne, przyszłość państwa zostało w tym przekazie ośmieszone i skwitowane pogardliwym uśmiechem jako nuda i starocie. Luzik, człowieku!, i puknij się w czoło, bo inaczej będziesz tylko śmiesznym i żałosnym pogromcą pedałów! Ponurym starcem z mocherową plamą na głowie. Przecież to kompletna żenada!
Przecież to już dawno temu wyśmiał nasz Donek.
Brzmi to atrakcyjnie do tego stopnia, że nawet niektórzy prawicowi publicyści dali się uwieść atmosferze apoteozy „totalnej wolności dla wszystkich”, głoszonej przez człowieka z kilkudniowym zarostem na twarzy, spokojnego i na luzie, z uśmiechem pobłażania i współczucia zarazem dla „twardogłowych”, i mówili o jego „niekwestionowanych zaletach”: inteligencji, wykształceniu, znajomości języków oraz biegłości w politycznych grach.
Sukces podobny do tego, który pięćdziesiąt lat temu odniosła w Ameryce pląsająca, oszołomiona narkotykami młodzież z kwiatami we włosach i bosymi stopami, gdy żołnierze amerykańscy umierali w Wietnamie. “Róbmy miłość a nie wojnę! Pokój, pax, peace!”
Tak, miłość nie jedno ma imię. Podobnie jak “pokój”. Tamten sukces, odniesiony w Ameryce i Europie zachodniej, który zmiótł prawicową ekipę władzy państwowej, dziś, dzięki bujaniu w obłokach części zamożnych Polaków, którzy nie mogą być “nienowocześni”, bo fatalnie by się z tym czuli, chorzy byliby po prostu, może być u nas ponowiony.
Światopogląd liberalny to nie tylko słowa, nie tylko lektura najbardziej słusznej gazety, konsumpcja codziennej porcji utwierdzania się, że słowa „Prawo i Sprawiedliwość” brzmią odpychająco, ohydnie, prostacko i złowieszczo. To także konkretne poparcie na rzecz „lepszej przyszłości”, w której całkowicie zniknie wiara, bo jej podmiot, zdaniem wszystkich, nie będzie znaczył nic.
I o to toczy się gra
„Ciężką bowiem zbrodnią jest psuć wiarę, która – jak zauważa św. Augustyn – daje życie dla duszy” (św. Tomasz, Summa teologiczna). Były wieki w historii chrześcijaństwa i naszej cywilizacji, gdy dobrze to rozumiano.
Polecając się skazanemu…
Ale jest jeszcze coś, co nie tylko usprawiedliwia czyny, ale pokazuje całą wielkość św. Piusa v. Bez wątpienia, stosy były w całej Europie czymś popularnym. Czy dlatego, że oglądano je z uczuciem podobnym do tego, z jakim wcześniej na naszym kontynencie napawano się widokiem krwawych igrzysk, czy pochodni Nerona? Że żądza krwi może obudzić się w każdym człowieku? Przeciwnie! Ówczesne tłumy gromadzące się przy stosach Inkwizycji były przekonane, „iż są świadkami ukarania niegodziwca, ale jednocześnie [ludzie ci] wierzyli, że ten niegodziwiec w obliczu śmierci zdolny jest żałować za swoje czyny, a nawet zjednać zasługi – w związku z czym polecali się skazanemu, ufając, że dopomoże im w zbawieniu ich duszy. Przeto skazani na śmierć nie byli w nienawiści, przeciwnie: byli otoczeni osobliwą czcią”.
Widoku śmierci człowieka w płomieniach nie usuwało się sprzed oczu ludzi wierzących właśnie dlatego. Dziś każda śmierć jest sprawą wstydliwą, chce się ją ukryć, a gdy dotyczy kogoś bliskiego, jak najszybciej zapomnieć. Śmierć zaś człowieka zadana mu w intencji ukarania go uchodzi za szczyt nienawiści, wszechświatowy skandal. Utrata wiary w Boga powoduje bowiem, że jesteśmy śmiercią przerażeni. Ówczesne myślenie było całkiem odmienne, śmierć nie znaczyła: „koniec”, kres wszystkiego, co człowieka dotyczy. Skazańcom towarzyszył zawsze kapłan, by nieść pociechę i rozgrzeszenie, gdy wyrażą skruchę. A śmierć zadana jako kara miała dodatkowy element, rozeznawany przez współczesnych jako miłosierdzie.
„Śmierć zadawana jako kara za zbrodnie gładzi całość przyszłej kary za nie albo jej część, w zależności od ilości win, cierpień oraz od skruchy”, podaje św. Tomasz. Gdy skazany na śmierć umiera, nie idzie do Piekła, ponieważ przyjąwszy śmierć odpokutował za część – czasem za wszystkie – swoje winy. Zadana mu śmierć jest najwyższym aktem ekspiacji. Ci, którzy otaczali płonące stosy Inkwizycji, ten symbol „mroków chrześcijaństwa” i „win Kościoła” – w oczach współczesnych mędrców (w rodzaju prof. Geremka, niedawnego mentora obecnej gwiazdy PO i kandydata na prezydenta) – byli przekonani, że mogą polecać swoją duszę temu, który bez wątpienia poprzedzi ich w Raju. Dlatego spieszyli do tych stosów, nie po to, by sycić oczy widokiem cudzych cierpień. Nietolerancyjni? Okrutnicy? Sadyści? Tymczasem tutaj triumfowała zarówno sprawiedliwość jak i miłosierdzie.
Sprawiedliwość była u szczytu, bowiem tej karze podlegali jedynie zatwardziali heretycy (a zatwardziałość owa, grożąca psuciem wiary, domagała się ukarania, dodaje prof. Amerio). Miłosierdzie zaś było obecne, gdyż przykład tej kary, jaka spotyka heretyka był wystarczająco mocny, by nikt nie zaciągał podobnych win. Prowadzące do nich pycha i pożądliwość, jako grzechy, które najbardziej zniewalają człowieka, by trwał uporczywie w fałszywych przekonaniach, są największymi niebezpieczeństwami dla wiecznego zbawienia człowieka.
Kościół w owych wiekach – oraz państwa katolickie – brały na siebie odpowiedzialność za los człowieka, także jego los po śmierci. W imię miłości Boga Kościół kochał człowieka. Wiedział, że Pan Bóg nie żartuje. Nie dał człowiekowi przykazań tylko tak na niby.
Czy możemy zbawić się sami? W całkowitej izolacji od innych, nie rozumiejąc swojej roli wobec innych, zapominając, że mamy dawać swoim życiem dobry przykład drugim? Że nawet nasze życie prywatne nie jest naszą prywatną sprawą, bo od tego jak wygląda i czym jest nasza rodzina zależy być może przyszły los innych rodzin? Także wieczność ich członków.
A oprócz dobrego przykładu musi istnieć – z uwagi na naszą ułomną naturę – jakiś sposób dyscyplinowania ludzi. Bo „sami z siebie” często są do tej dyscypliny niezdolni. Ci, którzy opowiadają się za totalną wolnością od wszelkich norm i dobrych obyczajów, są w istocie wrogami społeczeństwa. Aby mogło ono normalnie funkcjonować, nie może rezygnować z możliwości nie tylko narzucania różnych ograniczeń, ale i wymierzania kar. Gdy tej możliwości jest pozbawione, staje się wylęgarnią postaw antyspołecznych i antyludzkich. Indyferentyzm moralny przyjęty jako społeczna norma tylko w oczach zaślepionych idealistów jest czymś dobrym, w rzeczywistości prowadzi zawsze do wszelkich możliwych nadużyć i przestępstw. Jest dla ludzi groźny.
Dziś twierdzi się powszechnie – także w Kościele – że karanie jest czymś nie do przyjęcia, bowiem człowiek jest wolny. Jego wzniosła zaś godność jest tego rodzaju, że nie pozwala na jakiekolwiek ugodzenie w nią. Kara za „wolny czyn” byłaby nie tylko uchybieniem tej wzniosłej godności, ale czymś zbrodniczym.
Dawny ład nie opierał się jednak na idealistycznych wyobrażeniach o naturze ludzkiej, lecz na jej rzetelnym rozpoznaniu i na wskazówkach Kościoła. I był naprawdę ładem, w którym świadomość dobra i zła była mocno zakorzeniona w umysłach ludzi naszej cywilizacji.
Dziś budzi tylko śmiech dobrze zarabiających, dobrze ubranych „wykształconych z wielkich miast”, „znających języki” i obytych w świecie, którzy za swojego idola uważają wzorowego ucznia prof. Geremka.
Św. Pius V zaczął swój pontyfikat od żądania usunięcia z Rzymu prostytutek. Ten wielki czciciel Matki Bożej, zakonnik asceta, popierany przez św. Karola Boromeusza *), syn prostej rodziny (za młodu był pasterzem owiec), reformator Kościoła w duchu Soboru Trydenckiego, mężny wróg Reformacji i pogromca herezji, organizator słynnej Świętej Ligi, która stawiła skutecznie czoła potędze floty muzułmańskiej pod Lepanto, propagator Różańca był także opiekunem ubogich (dwa razy w tygodniu osobiście przyjmował skargi ubogich, zaś raz w miesiącu (również osobiście) przyjmował zażalenia na urzędników papieskich oraz na wyroki sądów i rozstrzygał je na korzyść poszkodowanych). Dzięki niemu powstało wiele szkół, szpitali i przytułków.
Jego niezłomny sprzeciw wobec kłamstwa i błędu, wykorzenianie z Kościoła wszelkich “tak, ale…”, nie zważanie na możnych tego świata (ekskomunikował Elżbietę I) stanowiły o jego wielkości. Wiedział, że błędy myślenia o Bogu, o tym, co dla człowieka najważniejsze prowadzą do najcięższych chorób społecznych, klęsk i nieszczęść. Do upadku państw. Nie mylił się. Jak każdy wielki święty był wielkim realistą.
Czymś groźnym dla państwa jest zawsze „…niezrozumienie tego, że stan mentalny społeczeństw i decydentów jest tak samo realnym składnikiem rzeczywistości jak dywizje, surowce i pieniądze. Inaczej nie byłoby różnic między Mordwinami a Czeczenami jako ludami podbitymi przez Rosję. O pierwszych słyszał mało kto, o walce zaś drugich prawie wszyscy. I nie wynika to z różnic ich zasobów materialnych, lecz właśnie z mentalności. Objaśniając dzieje walki Polaków o wolność, nie wolno zapominać o tej regule” (Przemysław Żurawski vel Grajewski).
Myślenie ma przeszłość. Lecz błędne mylenie prowadzi zawsze do zguby.
Cdn.
_______
*) św. Karol Boromeusz o św. Piusie V: „Gdy dane mi było poznać pobożność, niewinny żywot i zbożne uczucia Kardynała Alessandrino Michel Ghislieriego, pomyślałem, że Kościół przez nikogo nie będzie rządzony lepiej”.
Cytaty dotyczące św. Piusa V za: Romano Amerio, Stat veritas (zbiór glos do Listu Apostolskiego Tertio Millenio Adveniente, wydanego w związku z przygotowaniem obchodów Jubileuszu roku 2000), Komorów
________
O pomięszaniu języków
– a z tych języków obcych, to lubię, Panie Rafale
pański język miłości;
piękny i groźny, gdy czepią się Pana zuchwale
ci wrogowie równości
i elastyczność pańską lubię, wzrok jakże płochy,
skądś wyniesioną naukę,
jak z miną niewinną na Polskę poprzeć donosy
i słówka pańskie sens inny, piękniejszy oddają
– odeur – z francuska,
nie smród żaden raczył naród z Wisły kanału
czy ze słów pańskich gmach urośnie wolności
i niebios, czy sięgnie wieża,
tej, nie-hetero-normatywnej ludów jedności
może historia i gorszym się torem potoczy
– nie język, lecz rozum
zmięsza Bóg, i gen wygubi, wypleni głupotę
Wojciech Miotke
23 czerwca 2020