Ci, którzy naprawdę kochają. Różaniec do granic
Nie smućcie się, bo ja zawsze będę przy was, to słowa Matki Bożej wypowiedziane w Gietrzwałdzie do wiejskich dziewczynek, Barbary i Justyny, 8 września 1877. 7 października 2017 roku, w dzień Matki Boskiej Różańcowej można było powiedzieć, że nastąpiło spełnienie obietnic Matki Bożej – w Polsce i wszędzie chyba tam, gdzie są Polacy. Byliśmy szczęśliwi.
Na zakończenia trzymiesięcznych objawień, przed stu czterdziestu laty, poprosiła: Odmawiajcie gorliwie różaniec. Tylko tyle.
Takie proste były te prośby. Ale dziś rzeczy najprostsze są dla ludzkiego umysłu często najmniej dostępne. Najczęściej odrzucane.
Przychodzi jednak czas, gdy w Polsce dobrze rozumiemy, że nie da się niczego trwałego i wielkiego osiągnąć w naszym państwie bez modlitwy i wyrzeczenia. Bez poważnego potraktowania próśb Matki Bożej z Fatimy i Gietrzwałdu. Wyjazd wielu setek tysięcy osób do przygranicznych kościołów, piesza wędrówka na granice państwa, często w dotkliwym, gwałtownym wichrze i deszczu, wśród niesamowitego spektaklu zmagania się żywiołów na niebie, to trud, ofiara, wyrzeczenie. Podjęte dobrowolnie. Z miłości i tęsknoty do Boga. Z miłości, niesentymentalnej, prawdziwej, do braci.
Polska nie jest dziś miejscem wyłącznie spokojnym i bezapelacyjnie szczęśliwym, choć wielu obcokrajowcom jawi się jako oaza bezpieczeństwa i ładu. Chodzi jednak o to, że kraj nasz ma mocny fundament. Nie jest to tylko przenośnia literacka. To stwierdzenie oparte na faktach historycznych. Nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że Polska się chwieje, trzyma ją owa silna podbudowa, związana z obietnicą złożoną Bogu, jaką uczynił nasz pierwszy polityczny władca, Mieszko I. Przyjmując chrzest oddał swoją własność, ziemie polskie – niewiele wtedy mniejsze terytorium od dzisiejszego obszaru kraju – w lenno papieżowi. A potem ten akt lojalności i oddania, w innej epoce historycznej, powtórzył król Jan Kazimierz. Darowując we Lwowie, podczas uroczystych ślubów, swoje królestwo Maryi. W XX wieku, gdy byliśmy w komunistycznej niewoli, prymas Polski, Interrex, raz jeszcze oddał Rzeczpospolitą Pani Jasnogórskiej, inicjując uroczyste Śluby Narodu.
W ubiegłym roku uczynił to samo, uznając Jezusa Chrystusa jako Władcę i Pana, prezydent Polski, Andrzej Duda.
Kiedy stajemy z różańcem w dłoni u granic ojczyzny, to nie twierdzimy, że jest ona spokojna i absolutnie bezpieczna, ale właśnie opieramy się o ten fundament, bronimy tego fundamentu. Nie twierdzimy, że każdy Polak czuje się w naszej ojczyźnie szczęśliwy, choć większość z nas po wielu latach wreszcie odetchnęła. Chodzi jednak o to, że pojmujemy ją we właściwych kategoriach, widzimy ją jako „scenę duchowego dramatu, miejsce, w którym rozgrywają się różne rzeczy, zwłaszcza rzeczy najistotniejsze”, jak pisał G. K. Chesterton. Owszem, bywa tak, i bywało nie jeden raz w historii, że Polak zabijał Polaka. Ale może się zdarzyć również, że nie zabije. I to nawet mimo, że wcześniej zdradził, że otrzymał taki rozkaz, mimo, że tego człowieka okłamuje się i straszy. A nawet może się zdarzyć, że tego Polaka ten drugi obroni narażając własne życie. I to jest właśnie czymś niesłychanym, a w Polsce zupełnie nierzadkim. Czyż nie taka była historia pułkownika Ryszarda Kuklińskiego?
Gdy mówimy dziś o jedności Polaków i modlimy się o nią, to często umyka naszym oczom fakt niezaprzeczalny: ta jedność już istnieje. Jedyną bowiem jednością godną tego miana jest jedność wyznawców Chrystusa w wierze i miłości Boga. Każdy inny rodzaj „jedności” jest jedynie niepoważnym zaklęciem, wyrazem niebezpiecznej humanistycznej utopii. Nie ma i nie może być prawdziwej jedności między ludźmi różnych wiar. Nie ma i nie może być jedności między tymi, którzy kochają i tymi, którzy nienawidzą. Tymi, którzy są w prawdzie i tymi, którzy żyją w błędzie. Mówienie o tego rodzaju “jedności” to czysty surrealizm. Ta prawdziwa jedność została więc już osiągnięta, w takim zakresie, w jakim jest to dziś w Polsce możliwe. Jej widzialnym znakiem jest modlitwa różańcowa miliona Polaków na granicach kraju.
Czym jest modlitwa różańcowa? Jest ona żywym wyrazem przekonania, że tylko niezmienna, nieskażona, tradycyjna wiara buduje prawdziwe Królestwo Chrystusa. Królestwo nie z tego świata. Jest ona też zawsze wyrazem nadziei, która nie jest oparta o ludzkie kalkulacje. Gdybyśmy poprzestali tylko na nich, pogrzebalibyśmy na zawsze wszelką nadzieję. Miliony wyszeptanych 7 października „Zdrowaś Maryjo…”, to wymowny wyraz prawdziwej, czyli nadprzyrodzonej nadziei.
W historii państw chrześcijańskich, w historii Kościoła, nie ma ani jednego faktu, który udowodniłby, że gdy Matka Boża była wzywana z wiarą, sprawa Boża poniosła klęskę. Katolicy nigdy się nie mylą, gdy wołają do Niej, w Niej pokładają c a ł ą nadzieję.
Na granicy z Rosją
Jeden z moich przyjaciół opisał, w pełen powściągliwości, oszczędny sposób, swoją pielgrzymkę tego dnia do granicy z Rosją:
(…) wybrałem Kadyny – parafię, do której dotarło najmniej zgłoszeń. Do klasztoru Franciszkanów trzeba było podejść około kilometra pod górkę, przez las. Mijając figurę Matki Bożej pomyślałem, że jest pierwsza sobota, a nie słyszałem, żeby organizowano nabożeństwa wynagradzające. Okazało się jednak, że Gwardian – o. Gracjan połączył wszystko w piękną całość. Msza przed adoracja była Mszą Trydencką! Jest ona tu odprawiana raz w miesiącu, właśnie w pierwsze soboty. Było dobre kazanie o Różańcu, który przeżywała Matka Boża. Adoracja z o. Gracjanem była zaś Pierwszosobotnia! Wierni doświadczyli porządnej posługi zaangażowanego i wierzącego Zakonnika.
Różaniec do Granic rozpoczął się o czternastej wyjściem z klasztoru w kierunku Zalewu Wiślanego. Brało w nim udział około stu pięćdziesięciu osób w różnym wieku. Mieliśmy dobre pielgrzymkowe nagłośnienie. Szliśmy przez dwie godziny około dziesięć kilometrów. Po dwóch częściach Różańca, nad Zalewem spotkaliśmy idącą z naprzeciwka grupę z Tolkmicka. Proboszczowie obu sąsiednich parafii bardzo się ucieszyli ze spotkania. Zapowiedzieli upamiętnienie tego miejsca w jakiś materialny sposób. Obie grupy zawróciły, każda w swoją stronę. Odmówiliśmy dwie kolejne części Różańca. Nasza grupa cały czas była zwarta i zmobilizowana, nikt nie odpadł, nikt nie narzekał, nie ociągał się. Po ostatnim “Amen” o. Gracjana znaleźliśmy się w miejscu, w którym planowane było zakończenie naszej modlitwy – marszu. (Miałem też swój mały udział organizacyjny – przez większość drogi niosłem dwie, dość ciężkie torebki starszych pań). Jestem wciąż pod silnym wrażeniem wczorajszego dnia, trudno to nawet opisać….
Żyjący dziś w Polsce rodacy wciąż przekonują się, że wolna Polska nie jest sielanką, że życie w niej, w różnych szczegółach, dalekie bywa od ideału. A mimo to każdy człowiek elementarnie uczciwy potrafi dostrzec i nazwać różnicę między dniem dzisiejszym, a stanem – nie tylko politycznym i gospodarczym, przede wszystkim moralnym – w jakim znajdowaliśmy się jeszcze dwa, trzy lata temu. Zdarzają się kryzysy, niesnaski, nieporozumienia i kłótnie. Nie jest to niczym gorszącym. Przeciwnie, jest to coś najzupełniej normalnego. To jest wręcz prawidłowe. Tak wygląda rzeczywistość – we wszystkich rodzinach i w każdym społeczeństwie, nawet tak jednolitym religijnie, kulturowe, językowo jak nasze. Słyszymy nieraz: „Och, gdyby tylko nasi rządzący nie mieli tych wad! Gdyby mój współmałżonek nie był tak przykry, wszystko wyglądałoby inaczej, byłbym szczęśliwy!” A przecież jest akurat na odwrót. To przyjęcie trudu, to ofiara, wyrzeczenie czyni nas szczęśliwymi – w naszym kraju, i w każdej rodzinie. Niestety, nie tylko lansowana przez wiele lat koncepcja “cywilizacji miłości”, ale także przecząca zdrowemu rozsądkowi wizja braku wszelkich konfliktów w małżeństwie i rodzinie jest zwykłą utopią. Ileż prawdziwych dramatów małżeńskich zrodziła ta idealistyczna wizja! Utopie zawsze są niebezpieczne dla naszej wrażliwej psychiki. Na potrzeby delikatnego ludzkiego serca, ale i wygórowane marzenia idealistów najlepszym lekarstwem jest realizm.
W czasach, gdy zaczynał już szaleć na Zachodzie duch niszczenia wszystkiego, co tradycyjne, niezmienne, poczynając od liturgii, gdy wielu ludzi drżało na ten widok z przerażenia, gdy tysiące księży i zakonników porzucało stan kapłański i Kościół, abp Marcel Lefebvre przypominał: Chrześcijanami jesteście właśnie po to, byście mogli ofiarować samych siebie w zjednoczeniu z Bożą Żertwą obecną na ołtarzu. Ofiarujcie wszystkie wasze prośby, wszystkie wasze cierpienia, wszystko, czym jesteście. Jest to jedyny powód waszego istnienia na ziemi, ponieważ poprzez ofiarowanie waszych cierpień możecie zbawić wasze dusze. Wszelkie próby, przez jakie przechodzimy w życiu społecznym, państwowym – tak jak i w małżeńskim, rodzinnym – także i w Kościele, są niezbędne, są wręcz koniecznością, bo Bóg żąda od ludzi wierzących konkretnych, nie tylko tych na papierze, dowodów wierności.
Gdy mówimy o pokoju, to trzeba zauważyć, że to co wydarzyło się w Polsce 7 października przywołuje napełniającą wewnętrznym pokojem myśl o spełnieniu. O dobrych owocach ponad tysiącletniej historii kraju w środku Europy, pomiędzy Niemcami a Rosją, która jest także historią ludzkich upadków i wzlotów, na drodze wierności Bogu. Gdy myślimy o owocach na początku pory zimowej, a taką jest u nas nadciągający przełom października i listopada, to wymaga to od nas odrobiny marzycielstwa. Tak jak przypominanie sobie, jak pachną konwalie w środku zimy. A jednak warto myśleć o owocach. A w ślad za nimi o drzewach. O tym jak wygląda ich popękana kora, o ich splątanych twardych korzeniach, by pamięć nasza nie osunęła się w chaos zbyt wielu obrazów, wspomnień, migawek, skojarzeń. By nie stało się to źródłem niepokoju. By trwała przy tym co jest prawdziwe.
Długi szereg starych drzew
Można by rzec, że postępujemy nieroztropnie, jeśli nie mamy w domu obrazu przedstawiającego długich szeregów starych drzew, spękanych jak dłonie wiekowej kobiety, które zaznały wiele ciężkiej pracy. Jest też w słowie owoc coś z dumy z osiągnięcia celu, wskutek której kobieta zapomniała o swych dłoniach, spoglądając na minione lata i widząc, co dłonie zapewniły jej synom lub córkom. Podobnie wyczerpane stare drzewo mogłoby spojrzeć wstecz na wszystkie minione dni, przypominając sobie czas pierwszych kiełkujących listków, drobnych świeżych kwiatów, dni, w których przynosiło młode owoce, a wreszcie czas, gdy zrodziło swój najdoskonalszy owoc, soczysty i dojrzały… (ks. Farrell).
Tym dojrzałym owocem jest w Polsce niesłychany fakt, że tak wielu Polaków zdolnych jest wybrać prawdziwe dobro, dobro nadprzyrodzone. Odrzucając to, co jest dobrem tylko naturalnym. Podjąć na przykład trud pielgrzymki, by modlić się za Polskę, za innych Polaków, za nieznanych sobie, a wręcz obcych i może nieprzyjaznych ludzi, zamiast spędzić czas w kinie, restauracji, na wycieczce. Miłość do Polski, tak jak miłość rodzinna, małżeńska wymaga samowyrzeczenia, które nigdy dla naszej natury nie jest rzeczą łatwą. „Wrogowie małżeństwa wyobrażają sobie, że ideał wierności był jarzmem w tajemniczy sposób narzuconym ludzkości przez diabła, zamiast postrzegać go takim, jakim jest w rzeczywistości – jako jarzmo, jakie nakładają na siebie ci, którzy prawdziwie kochają. Dobrowolne zobowiązanie należy do natury miłości. Istnieją wzruszenia znane tylko żołnierzowi walczącemu o swój kraj; tylko ascecie, umierającemu z głodu w imię swej prawdy; tylko kochankowi odnajdującemu wreszcie swoją właściwą oblubienicę” (G. K. Chesterton).
Miłość ojczyzny, jak miłość męża i żony potrzebuje oczyszczenia, zanim będzie się mogła wznieść na szczyty. Czasem oczyszczenia był w naszej polskiej historii czas rozbiorów, następnie wojen, w tym wojny bolszewickiej, a wreszcie komunizmu i zakłamanej „transformacji ustrojowej”. Dzień dzisiejszy przynosi także próby, ale innego rodzaju. Rozumieją wezwania tego czasu ci, którzy nie są oderwani od rzeczywistości, nie są pogrążeni w marzeniach o idealnej Polsce, Polsce bez skaz, rozterek, cierpień. O Polsce nierzeczywistej, jakiej nigdy nie było i nie będzie.
Nie znaczy to, że popełniamy błąd pragnąc wielkiej miłości – zarówno w ojczyźnie, jak i w małżeństwie, w rodzinie. Popełniamy go jedynie sądząc, że głód tej miłości może zaspokoić jakaś istota ludzka. Tym, za kim tęskni nasza dusza, nie zdając sobie z tego sprawy, jest sam Bóg (ks. Hevré de La Tour FSSPX).
Tak warto patrzeć na dzieje naszej ojczyzny i na jej dzień dzisiejszy. Na historię naszego życia, i naszego państwa, przez którą objawia się i mówi do nas Bóg. Ufając Matce Bożej, która zapowiedziała w Gietrzwałdzie swoją opiekę. Ufając Bożej Opatrzności. Patrząc, bez podejrzliwości i uprzedzeń, bez zbędnego, nerwowego niepokoju, szukania dziury w całym, na sukcesy władz politycznych państwa, na wspaniałe owoce różańcowej modlitwy rodaków. Bo przecież trzymając w ręku różaniec nie możemy zapomnieć, że właśnie Niepokalanie Poczęta – i tylko Ona! – otrzymała obietnicę starcia głowy szatana. Pan Bóg jednak zechciał, by w Jej triumfie, zapowiedzianym w Fatimie, mieli udział ludzie. Tak jak sukcesy państwa zależne są zarówno od mądrości politycznej, jak i od moralnej postawy rządzących, od tego, Komu naprawdę służą, tak los rządzących i rządzonych, los ludzi kochających swoj kraj, zależy od tego, czy potrafimy – jako zwykli katolicy – wznieść się ponad przyziemność. To nigdy nie jest łatwe. Różaniec jest modlitwą trudną, bo łączy nas, istoty stworzone z tym, co niestworzone, nadprzyrodzone, do czego nie mamy dostępu przez nasze uczucia jedynie i zmysły. Dlatego jest ona tak wspaniała.
„Ster okrętu, jakim jest nasza rodzina [Ojczyzna], dzierżą dłonie mocniejsze od naszych. Każda radość i każdy smutek ma swoje miejsce w planie Bożej Opatrzności. Usuńcie tylko nieco trudu, a cała równowaga zostanie zachwiana, szczęście stanie się mniej wzruszające, spokój mniej kompletny. Tak właśnie wygląda chrześcijańskie małżeństwo [państwo], będące prawdziwą przygodą – jest to szereg dni, nocy, lat i wieczność. Wymaga to od nas jedynie nieustannego powtarzania wypowiedzianego niegdyś podczas ślubów małżeńskich [lwowskich, jasnogórskich]: Tak, chcę… Zarówno Bogu jak i sobie nawzajem” (Ed Willoc).
Jesienny Hymn o miłości
Szukam dla Ciebie miejsca z niebieską perspektywą
gdzie wróble współweseląc się wciąż tną powietrze
choć niecierpliwe – pychą się nie unoszą srogą zimą
we wszystkim podróżnicy mali pokładają nadzieję
Nie pamiętają złego mieszkańcy tej ziemskiej gminy
więźniowie sumień zranionych dawnym gniewem
gdy z serc jak cymbał brzmienie cierpliwe wydobyli
co łzy wyciska jak dym jesiennym przebaczeniem
Gdy w końcu zaniknie to, co tylko jest częściowe
rozdana będzie jałmużna cała, majętność słońca
dar mowy zgaśnie – opadnie zimą na wezgłowie
Stałość poznamy co pór roku nie ma oraz końca
wrzesień 2017
Wojciech Miotke