“Choćby na smokach wojska latające…”, czyli marsz wolnych Polaków
Podczas Marszu 13 grudnia najbardziej młodzieńczym mówcą był Jarosław Kaczyński. Porwał młodych – starych nie trzeba było porywać, za dużo wiedzą. Przełożył też Pieśń Konfederatów Juliusza Słowackiego na język współczesnego wytrawnego mówcy. Mówił Słowackim.
Głównym tematem jego przemówienia przy pomniku Józefa Piłsudskiego była obecność strachu w duszy ludzkiej. I brak strachu – w duszy innego rodzaju. W duszy wolnej, swobodnej i dumnej.
Jarosław Kaczyński pokazał uczestnikom Marszu tych, którzy żyją strachem. Ludzi obecnej władzy i jej medialnych sojuszników. Nazwał ich elegancko i adekwatnie: workiem kamieni, który dźwigają na swoich plecach Polacy.
Poświęcił kilka celnych zdań tym, którzy są wolni od strachu.
O kim mówił?
Tu, pod Belwederem przeważali mężczyźni. Szły grupki przyjaciół, ludzi hałaśliwych, skłonnych do żartów, dowcipnych. Widziałam też starsze panie. Szykowne jak tylko potrafią być Polki. Przyszły same, albo z koleżankami. Byli młodzi chłopcy i młode dziewczęta. Z rodzicami albo z rówieśnikami. Wszyscy mieli w oczach ten sam błysk, a kącikach ust zaczajony ten sam zadziorny uśmiech.
Coś podobnego miał w twarzy Jarosław Kaczyński..
Zmęczeni, niedospani, bo przecież większość musiała wstać bardzo wcześnie, nawet w środku nocy.
Duch obywatelski
„Jest to pochód zwycięstwa”, zauważył Jarosław Kaczyński. Ale wymienił nie tylko przewagę w wyborach. Uchwycił coś bardziej podstawowego. To mianowicie, że
„…W Polsce odradza się poczucie obywatelskości, duch obywatelski, który był zawsze zaprzeczeniem bierności i apatii, który był zawsze gotowością do działania. Ten pochód jest pochodem obywatelskim…”.
To nic innego, jak polska demokracja szlachecka, która tu istniała przez setki lat. A której potrzeba daje dziś o sobie znać ze zdwojoną siłą. Bo my jesteśmy Respublica… 13 grudnia 2014 r. w Warszawie był dniem wielkiej manifestacji wskrzeszonej polskiej tradycji republikańskiej. Jej duch jest w Polakach silny – pomimo wojny, zniszczenia ziemiaństwa i inteligencji, komunizmu i całej perfidii gry pozorów transformacji. Pomimo umiejętnego, wielopłaszczyznowego zastraszania społeczeństwa. Pomimo naukowej wręcz demagogii sączącej się z nieprzeliczonych szmatławców i szczekaczek. Tego ducha obywatelskiego, poczucia odpowiedzialności za Polskę nie zabili. Im mocniej się starają, tym on bardziej krzepnie.
Jarosław Kaczyński to rozumie. Dlatego jest przywódcą.
Do ludzi, którzy szli w Marszu – i tych, którzy popierali tę manifestację protestując przeciw fałszom wyborczym – zwracał się jak do obrońców cennego dobra, którzy
„….Przede wszystkim chcą obronić to najbardziej podstawowe prawo do wyłonienia władzy w drodze wyborów, do oceniania władzy i do tego, by władzę odwołać…”.
Tak było w Polsce zawsze, od czasu jej chrztu. Władzy patrzono na ręce. Czy jest wierna zasadom przyjętym pospołu z narodem. Bo te zasady to sprawa poważna, najpoważniejsza. Czy to, co czyni władza jest zgodne z aktem założycielskim polskiego państwa. A tym aktem było przyjęcie Chrystusa i Jego prawa. W Polsce nie było typowej monarchii. Nie było nigdy władzy absolutnej. Władzy, która wyprawiała co chciała. W Polsce nie było feudalizmu. Nie było wojen religijnych. Polska była krajem wolnych i równych obywateli. Nadużycia wobec bliźnich, zamach na prawo Ewangelii były piętnowane i korygowane. Zdawano sobie sprawę z tego jak groźnym naruszeniem zasad ewangelicznych jest stosunek do chłopów. Niestety, nie wypełnione zostały w tym względzie Śluby Jana Kazimierza… Polska jednak nie dokonywała nigdy podbojów w celu grabieży cudzych ziem, nie ustanawiała dominacji. Innym krajom proponowała unię, opartą o zasady chrześcijańskie. Jej przykład pociągał, był wzorcotwórczy. Polski nie obawiano się jako wroga, który może zagrozić jakiemuś dobru. Co najwyżej zazdroszczono. Chciano, chciano za wszelką cenę być czymś do Polski choć trochę podobnym.
Jarosław Kaczyński doskonale rozumie, czym jest to duchowe bogactwo Polaków, tak rzadkie dziś w świecie: silna świadomość własnej historii. To ożywczy strumień przepływający przez umysły dzisiejszych Polaków. To ten właściwy fundament naszych wyborów.
Instrumentem dzisiejszej kontroli nad władzą nie jest sejmik szlachecki, lecz powszechne wybory. Dlatego jednak, że mamy taką właśnie, a nie inną historię należy się nam prawo wyboru władz, jakie chcemy mieć.
„To prawo daje nam kartka wyborcza. I tę kartkę chcą nam wyrwać. Dlaczego teraz? Bo rysuje się perspektywa zwycięstwa, waszego zwycięstwa!”, mówił Kaczyński.
Dlatego sięgnięto po pomoc podpory władz stanu wojennego: oskarżyciela bł. księdza Jerzego Popiełuszki. „Kampania w stylu Urbana i z udziałem Urbana… Kampania obrażania grubiańskiego i wulgarnego… Kampania, którą można określić tylko jednym słowem: Hańba!” To nazwisko jest właśnie wizytówką ludzi, których serca przeżarte są strachem.
A Polacy chcą „uczciwej i sprawiedliwej władzy, która szanuje polską rację stanu, która szanuje godność Polaków…”. Władza, która nie będzie z istoty swej chrześcijańska, czyli służebna wobec społeczeństwa, nigdy nie będzie uczciwa. Przypominają się słowa kardynała Pie, biskupa Poitiers, wielkiego antymodernisty:
Jeśli nie nadszedł czas, aby Jezus Chrystus panował, to nie nadszedł również czas na to, by rządy trwały….
„…Próbowano ten marsz zahamować. Nie udało się! I nie dają rady!”, podsumował Jarosław Kaczyński wysiłki tych, którzy żyją wciąż w paraliżu wielkim strachem. Strach ten odbiera rozum. Mąci w głowach ludziom, którzy nie są wewnętrznie wolni.
„…O co tutaj chodziło? Chodziło o to, by obywatele nie mogli się dowiedzieć prawdy. To się nie uda! Tak, zwyciężymy. I przyjdzie ta Polska, o której marzymy. Polska wolnych i równych Polaków. Polska, która będzie oazą wolności w Europie…”.
Zrozumieć, kim jesteśmy
Nikt tak do Polaków nie przemawiał od 1939 roku. Nikt tak nie zwracał się do nas. Rozumiejąc głęboko i wnikliwie, kim jesteśmy i jaka jest nasza rola w Europie, w świecie. Podkreślając, że nie ma dla Polaków wyzwań, których nie mogliby podjąć, które są za trudne, przeszkód, których nie mogliby pokonać. To jest stwierdzenie mądre i prawdziwe.
Zakwestionować je mogą tylko ideolodzy. Ci, którzy mają głowy wypchane słomą kłamstw. Ci, którzy na wszelkie możliwe sposoby, na wszelkich możliwych płaszczyznach chcą nas ukazać jako kompletnych nieudaczników. Chcą, byśmy sami uwierzyli, że do niczego się nie nadajemy. Jesteśmy słabi, beznadziejni, niewydolni, ograniczeni… Dajemy się nabijać w butelkę. Tak chcą nas widzieć wrogowie Polski. (Smutne, że utożsamili się z ich wizją nawet niektórzy wysocy hierarchowie, których do Polski przysłano. Nie chcą oni przyjąć prawdy, kim Polacy są, odrzucają ją. Wolą fikcję. Nie tak zachowywał się nuncjusz apostolski Achilles Ratti w 1920 roku! Był jednym z dwóch dyplomatów, którzy nie uciekli z obawy przed bolszewikami. Został w stolicy podczas Bitwy Warszawskiej, by modlić się i wspierać Polaków; potem, już jako papież Pius XI kazał ozdobić kaplicę w Castelgandolfo freskiem Jana H. Rozena przedstawiającym Cud nad Wisłą).
Cywilizacji nie trzeba powtórnie odkrywać, nie trzeba budować nowego społeczeństwa na obłokach. To zostało już dokonane. Jest nim chrześcijańska cywilizacja i katolickie społeczeństwo. Należy je tylko ustanawiać i bezustannie przywracać, w oparciu o naturalne i boskie podwaliny, przeciwko wciąż odradzającym się atakom niezdrowych utopii, buntów i bezbożności: “omnia instaurare in Christo” (św. Pius X: Notre charge apostolique). Te słowa zostały w tym miesiącu przypomniane w Parlamencie Europejskim, przy okazji wizyty biskupa Bernarda Feleya, który przybył poświęcić bożonarodzeniowy Żłóbek.
Słabi, beznadziejni, żle wykształceni, otumanieni, przeżarci konsumpcjonizmem… Naprawdę? Sto tysięcy ludzi, w ich rękach róże i flagi! Tylko dwa kolory… Przecież ci ludzie mówią właśnie to samo, co mówili inni Polacy 150 lat temu i potem wiele razy: Nigdy z wrogami nie będziem w aliansach! Nigdy!…
Jest zupełnie inaczej z Polakami niż chce cała ta brudna propaganda. Propaganda w stylu goebbelsowskim, która swe brudy sieje nie tylko w Polsce. Jest inaczej, bo istnieją u nas naturalne i boskie podwaliny. Istnieje żywe wspomnienie w polskiej duszy, niezatarta tradycja katolickiego społeczeństwa, cywilizacji chrześcijańskiej. „…Nie lękajcie się!”, wzywał tego grudniowego popołudnia przy pomniku Marszałka Jarosław Kaczyński, powtarzając wezwanie innego, znanego na całym świecie Polaka… Człowiek wolny, człowiek ochrzczony nie boi się powiedzieć złu, że jest złem. Złem, dla którego nie ma miejsca w państwie wolnych obywateli, które traktują oni jak własny dom, i nie boją się domagać wysprzątania go. Ludzie podli zwyciężają najczęściej tylko dlatego, że dobrzy są nieśmiali i tchórzliwi. Odstarasza ich szyderstwo, boją się tego ryku zjednoczonych sił postępu, od których trzęsą się biurowce, gdzie urzędują zaprzedane redakcje, tej gotowości płatnych agentów pióra, by natychmiast wyśmiać każde pojawiające się dobro, by zrobić z bohaterów kolaborantów i kapusiów, jak próbowano to wobec prof. W. Kieżuna. Bezskutecznie… Tak jak bezskuteczna jest symfonia zniesławień Jarosława Kaczyńskiego, coraz bardziej brutalna. (W rocznicę zabójstwa prezydenta Gabriela Narutowicza wypada przestrzec przed tą zaślepioną nienawiścią, która pojawia się i z lewej i z prawej strony…). „Nie lękajmy się, a zwyciężymy!”, zakończył prezes PiS. To tak jakby wypowiadał te właśnie strofy Słowackiego, które dźwięczały podczas całego Marszu, i które podchwytywali idący, nucąc i śpiewając:
Nigdy z królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,
Bo u Chrystusa my na ordynansach,
Słudzy Maryi!
Więc choć się spęka świat i zadrży słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą,
Choćby na smokach wojska latające,
Nas nie zatrwożą… (…) *)
Marsz Prawa i Sprawiedliwości przebił liczebnością Marsz Niepodległości. Tego ostatniego nie organizowali wolni Polacy.
*) Juliusz Słowacki – Pieśń Konfederatów