Ballada o raju utraconym, albo Nabici w wiatrak
Ileż to już razy próbowano wcisnąć nam coś starego i lekko już cuchnącego w zupełnie nowym opakowaniu! Metoda stara jak świat. Bo i pokusa odwieczna: Zrobić coś z niczego. Wzbogacić się nie mając grosza. Zagwarantować sobie raj na ziemi…
Ludzie wciąż zachłannie pragną szczęścia bez wysiłku. Darmowego biletu I klasy, najwyższej wygranej na loterii. Bezpieczeństwa totalnego. Dlatego oszuści wszystkich epok mogli spać spokojnie.
Idealną przykrywką dla sztuki wyrafinowanego oszustwa jest dziś ekologia. Ale dzisiejsze „wiatraki”, czyli związana z nimi sejmowa afera w naszym kraju, są symbolem nie tylko ogranego chwytu kanciarzy, na który nabierają się różni poczciwcy. Symbolizują oszustwo grubsze i większe. Jest nim tzw. projekt europejski. Rzekoma wspólnota państw – dla dobra wszystkich i każdego z osobna!
Jeszcze pobrzękują gdzie nie gdzie resztki napompowanego obietnicami złotych gór złudzenia. Jeszcze słyszy się czasem wzniosłe słowa o „ojcach założycielach” i „chrześcijańskich korzeniach” UE. Plan miał być dobry, założenia szczytne, tylko… „Rozumiecie, towarzysze, my tu na górze robimy wszystko, ale doły!… Doły nie dorosły”.
Wraz z próbami wciskania Polakom rdzewiejącego sprzętu do pozyskiwania „zdrowej, bezpiecznej, zielonej energii” – co już samo w sobie brzmi jak zwykła kpina (zważywszy setki tysięcy tony zużytych turbin i innego żelastwa, które wkrótce pokryją ziemię) – których ostatni akord zabrzmiał tak piskliwie i fałszywie, że przestraszył się sam szef, „Słońce Peru” – rozsypuje się na oczach Polaków w pył mit o rzekomej wspólnocie równych, tak samo w prawach jak i obowiązkach, państw europejskich. O solidarnej „Europie Ojczyzn”.
Parada oszustów
„Od samego początku cechowała nas naiwność w stosunku do Unii i tylko niewielu zdawało sobie sprawę z zagrożeń”, stwierdza prof. Ryszard Legutko. Tak naprawdę, na co liczyliśmy? Wiedząc, że te tłuste koty, najsilniejsze państwa kontynentu dawno już wyszły z okresu szlachetnego altruizmu, a w XVIII i XIX wieku utraciły de facto prawo do nazywania się chrześcijańskimi, na wszelkie możliwe sposoby prześladując Kościół, dyskryminując katolików.
Bo czym były zbrodnie rewolucji francuskiej wobec duchowieństwa, króla i jego otoczenia, mieszkańców Wandei, a sto lat później upaństwowienie własności Kościoła przez władze III Republiki – likwidacja szkół katolickich, szykany wobec katolików? Czym był józefinizm w Austrii, tej „ostoi katolicyzmu”, pod koniec XVIII wieku? Wypędzanie zakonników z klasztorów, zabieranie kościołów… Zniknęło wtedy z państwa Habsburgów siedemset klasztorów kontemplacyjnych, parafie rujnowano niebotycznymi karami nakładanymi na proboszczów za odprawianie Mszy w święta, które zniosło państwo. By kontrolować życie Kościoła i pogłębiać jego zależność od władzy świeckiej rozbudowano sieć tajnych agentów, kwitło donosicielstwo i prowokacje. Była to jedna z form niemieckiego bizantynizmu, do dziś rozpowszechniona w krajach niemieckojęzycznych, wyznająca prymat władzy świeckiej nad duchową (także w sprawach sumienia!).
Po rozbiorze Polski zaś „katolicka Austria” fundowała nagrody pieniężne i wydawała specjalne kwity polskim chłopom za mordowanie swoich panów (w ramach rabacji galicyjskich 1846 r.).
Czym był Kulturkamf w Niemczech Bismarcka i późniejsza walka reżimu Hitlera z katolicyzmem? Katowanie i mordowanie w obozach księży i biskupów, zastraszanie katolików.
Czym był wreszcie atak na papiestwo we Włoszech w 1848 roku, zmuszenie Piusa IX do opuszczenia Watykanu, odebranie własności Państwu Kościelnemu? Czym była krwawa rewolucja połączona z masakrą duchowieństwa w Hiszpanii 1936 roku, a wcześniej pełne okrucieństwa prześladowania Kościoła w Portugalii? Te „przemiany demokratyczne”, które przyniosło Europie oświecenie, były brutalną rozprawą z wiarą katolicką na kontynencie, który wzniósł christianitas.
Czym były wreszcie rozbiory Polski, za milczącą zgodą całej Europy? A gdy odzyskaliśmy niepodległość pozostawienie naszego kraju w osamotnieniu podczas nawałnicy bolszewickiej, a potem zdrada naszych sojuszników i przyzwolenie na IV rozbiór podczas ostatniej wojny? I udawanie – do dziś – że „nie wie się”, czym była okupacja niemiecka i sowiecka w Polsce.
Czy „chrześcijańska Europa” się kiedykolwiek z tego rozliczyła?
Do czego zatem odwoływali się ojcowie założyciele Unii Europejskiej? Na jakim fundamencie chcieli ją zbudować? Stąd tyle założycielskiego mętniactwa. De facto były to zaklęcia obliczone na krótką pamięć społeczeństw i kunktatorstwo przywódców politycznych. O jakim braterstwie w tym projekcie mogła być mowa? Jeśli nie mamy Ojca, nie jesteśmy braćmi. A w żadnym z dokumentów fundatorów UE Imienia Boga się nie przywołuje i od zbrodni i zaniechań wobec jawnych prześladowań wierzących na starym kontynencie się nie odstępuje. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Unia powstała jako powtórka biblijnego Molocha. Hasłem jej twórców był czysty pragmatyzm – wygrywają najsilniejsi i najsprytniejsi, słabi muszą się podporządkować. Dzieła dopełniły spekulacje macherów od handlowania zbiorowymi emocjami, wyidealizowanymi wyobrażeniami, że „po okropnościach II wojny” przywódcom największych państw europejskich muszą przyświecać tylko najszlachetniejsze idee. Wszak miłują ci oni pokój i współpracę dla dobra ludzkości! Niczego nie pragną bardziej, jak żeby szczęśliwie żyło się wszystkim. Koń by się uśmiał.
Wiatrak, ten zmurszały symbol niemieckiej UE
O realnej wartości pewnych przedsięwzięć najlepiej świadczą końcowe etapy ich istnienia. Unia Europejska rozpada się dziś – a w każdym razie pokazuje kompletny brak spoiwa dla realizacji deklarowanych niegdyś celów, poza chytrością i pazernością trzęsących nią Niemiec i Francji – w sposób wyjątkowo odrażający. Znakiem tego rozpadu jest totalna korupcja, rozdęta do monstrualnych rozmiarów, iście bizantyńska biurokracja, urąganie prawu, szydzenie ze sprawiedliwości, walka z rodziną i religią katolicką, szerzenie lewackiej ideologii i zboczeń seksualnych, wreszcie chęć zlikwidowania państw narodowych, by Moloch, zasilany ciemnoskórą siłą roboczą, mógł już w całej swej krasie okazać się jako ponadpaństwowa potęga, mocarstwo, które skutecznie wessało słabszych. Rzeczywista antyunia, antypaństwo. UE, jak podkreśla Ryszard Legutko, stała się chorym człowiekiem Europy, jej prawdziwą plagą.
Wszystko to pokazuje, że fundament międzynarodowych projektów zjednoczenia, zwany szumnie „prawami człowieka”, ten podrzutek Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jest czymś wiechciowatym i parcianym. Pachnie dziegciem. Pozwolił stworzyć wielki międzynarodowy dom wariatów, gdzie oszustwo jest nagradzane, kłamstwo uchodzi za prawdę. Wiele było krajów, wielu wybitnych nawet przywódców, którzy dali się na to nabrać. Obecne rozpaczliwe wysiłki władz Ukrainy, by wcisnąć się jeszcze do tego raju, do tej rzekomej elity państw, czynią los tego kraju jeszcze bardziej dramatycznym.
Powstanie przeciw temu europejskiemu nieładowi, z centralą w Brukseli, ma miejsce w Polsce; symbolizują je kolejne wybory wygrane przez Prawo i Sprawiedliwość, poprzedzone ogromną mobilizacją sił patriotycznych. Opór wobec kłamstwa w naszym kraju trwa.
Stłumić go, pod dyktando sił niechętnych Polsce, próbują wszyscy, którzy chcą zdezawuować i skompromitować ludzi rządzących z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, strasząc trybunałami i wyrokami. Działa system wynaleziony w Rosji, udoskonalony w Niemczech, nastawiony na zohydzanie suwerennych przywódców, nonkonformistycznych polityków, którzy nie zamierzają wpadać w sidła Rosji ani Brukseli i którzy otwarcie przyznają się do wiary w Boga. Zgrzytać zaczynają ukryte sprężyny zawiści. Odbudowują się XVIII – i XIX-wieczne fobie. Misterna konstrukcja demagogii używanej przeciw ludziom Prawa i Sprawiedliwości napotyka w Polsce na podatny grunt u osób sfrustrowanych, z manią wielkości, albo patologicznie podejrzliwych i tchórzliwych, szukających alibi dla swojej bierności i wygodnictwa, czy też chroniących swoje nie najczystsze interesy.
Nie mamy najmniejszego powodu, by przyznawać się do błędu politycznego w sprawie pomocy dla Ukrainy. Przeciwnie. Zrobiliśmy to, czego nie uczyniłoby żadne państwo o innej niż nasza historii. To nie były daremne wysiłki, wyrzucone w błoto pieniądze, niepotrzebne ofiary. Nie mamy się czego wstydzić. To była naturalna postawa państwa katolickiego, ostatniego już dziś być może w Europie, a nie ekipy kunktatorów, bandy spryciarzy gotowych, by na każdej wojnie zarobić. Możemy być dumni z tego, co uczyniła Polska dla Ukrainy.
Cała historia ostatnich dwu stuleci uczy, że dla ochrony naszego bytu i spełnienia zadania, jakie stoi przed polskim państwem konieczny jest powrót do prawdziwego fundamentu Europy. Nie da się tego uczynić bez pokory. Pochylenia głowy i zgięcia kolan przed Stwórcą, który jedynie ma prawo do panowania nad narodami i państwami. Który jest Dawcą Praw. Przyznania, że człowiek nie jest – i nigdy nie był – samowystarczalny, że państwo, choćby najsilniejsze, nie jest Bogiem. Odrzucenia wszystkich rzekomych praw człowieka, godzących w prawo naturalne i Dekalog.
Inaczej brnąć będziemy beznadziejnie w grząskie bagno, w utopię „wspólnego ładu”, który jest oparty o niemieckie szwindle i marzenia marksistów o nowym człowieku. Takim, jakiego chciał Marks razem z Darwinem i Freudem, o jakim marzył Stalin: podobnym do małpy.