Arcybiskup Lefebvre, czyli: Jak zrobić na szaro modernistów. Część II

Amerykańscy biskupi otrzymali sygnał od abp José H. Gomeza przewodniczącego Konferencji Biskupów Stanów Zjednoczonych, by poddać głosowaniu ich decyzję odmowy udzielania Komunii św. politykom, którzy są zwolennikami ustawy aborcyjnej. Wszyscy wiedzą, że chodzi tu w pierwszym rzędzie o prezydenta Joe Bidena. Reakcja ze strony Watykanu przyszła szybko. Biskupi USA wezwani do “ostrożności”, co w języku dyplomacji watykańskiej jest synonimem nagany.

List w tej sprawie wystosował kardynał Luis Ladaria SJ, prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Bez wątpienia nie jest to jeden z tych majstersztyków dwuznaczności, pokryty lukrem obłudy, pod którym ukrywa się relatywizm, z jakimi mieliśmy w ostatnich latach tak często do czynienia. Jest to dosadne, jak na stylistykę dokumentów watykańskich, stwierdzenie, że prawdy i zasady moralne, zawsze chronione przez Kościół, obowiązujące bez względu na okoliczności, trzeba dziś odstawić do lamusa. „Mylące byłoby to, gdyby powstało wrażenie, że tylko aborcja i eutanazja stanowią jedyne poważne kwestie katolickiej nauki moralnej i społecznej, które wymagają najwyższego poziomu odpowiedzialności ze strony katolików”, czytamy w liście prefekta watykańskiej kongregacji.

W tym samym mniej więcej czasie polski premier Mateusz Morawiecki w wywiadzie dla prestiżowego francuskiego kwartalnika „Politique internationale” stwierdził, że jest “zdumiony lekkością, z jaką ataki na chrześcijaństwo są dziś przeprowadzane w Europie. Odciąć się od korzeni to stracić orientację w swoim pochodzeniu i nie wiedzieć, dokąd zmierzasz”.

Te dwa cytaty mogłyby wystarczyć za podsumowanie sytuacji, w jakiej znajduje się dziś ta część świata, którą jeszcze do niedawna nazywano światem chrześcijańskim.  Najwyższa hierarchia Kościoła nie mówi jasno już niczego. Kluczy i poddaje w wątpliwość tradycyjną naukę moralną Kościoła. A ostatnio wręcz jej zaprzecza. W tej sytuacji trudno, by było inaczej – Zachód nie jest już sobą,

Coraz wyraźniej widać, że potężny kryzys polityczny, który wstrząsa państwami Europy, Ameryki, Afryki, jest jednym z najbardziej spektakularnych skutków posoborowego kryzysu Kościoła.

W ciągu kilkudziesięciu lat, które poprzedzały dzisiejszy rozpad chrześcijańskich społeczeństw i uporczywe próby podejmowane przez międzynarodową klasę polityczną budowania świata bez Boga, nie brakowało ludzi Kościoła, którzy byli świadomi nadciągającej katastrofy. Mimo, że tuszowano stan rzeczy posługując się mniej czy bardziej zręcznymi sylogizmami i zakrzykiwano hasłami wielkiego otwarcia Kościoła, kapłani i biskupi doskonale zdawali sobie sprawę z upadku autorytetu Kościoła i słabnącej wiary chrześcijan. Nieliczni tylko jednak potrafili o tym nie tylko mówić, przestrzegać, bić na alarm, ale wyciągać wnioski, odważnie działać, czynnie przeciwstawić się posunięciom liberałów, ryzykując nieuchronną utratą własnej pozycji. Z uwagi na specyfikę stosunków w Kościele, wymagało to zresztą zawsze nie tylko najwyższej kultury, delikatności, kurtuazji, szacunku dla drugiego człowieka, ale subtelnej taktyki, nieraz prawdziwego kunsztu dyplomatycznego, który kształtował się w środowiskach duchowieństwa katolickiego przez wiele stuleci. Przede wszystkim zaś hartu ducha, mądrości, roztropności i męstwa, które gwarantuje wiara.

Arcybiskup Lefebvre należał do tych nielicznych wyjątków, które nie potrafiły milczeć i miały dość odwagi, by działać. I niewątpliwie był najaktywniejszy spośród nich. Potrafił też być naprawdę skuteczny. Taki był we wszystkich miejscach i okolicznościach, w których postawiła go Opatrzność w ciągu długiego życia.

 

Sakra biskupia Marcela Lefebvre, Tourcoing, 18 września 1947 r.

 

Destabilizacja krajów Ameryki Południowej, tradycyjnie będących ostoją katolicyzmu na półkuli południowej w drugiej połowie XX w., nastąpiła w ślad za zmianą konkordatów, wymuszoną na prezydentach tych państw przez Watykan po Soborze Watykańskim II. „Wypełniając dyrektywy Soboru Stolica Apostolska zażądała porzucenia przez państwa katolickie zasady wyłącznego uznania dla religii katolickiej. W tym duchu, na przykład, zmieniono konstytucję Kolumbii. Podobnie stało się w Hiszpanii, mimo publicznych wyrazów niechęci do takiego rozwiązania ze strony przywódców tego państwa. W szwajcarskim kantonie Valais, biskup Nestor Adam w liście pasterskim do diecezjan zwrócił się z prośbą o poparcie w referendum wniosku o usunięcie z konstytucji kantonalnej artykułu przyznającego religii katolickiej odrębny status”.*)

Odrzucenie zasady, iż to katolicyzm jest religią popieraną przez państwo, a w zakresie praw religii nie ma, bo nie może być równości – bo tylko jedna z religii jest prawdziwa – spowodowało w krajach Ameryki Południowej istną inwazję sekt protestanckich z Ameryki Północnej, dysponujących ogromnymi funduszami (ich obecność była dotąd zakazana prawnie z uwagi na ochronę wiary obywateli). W rezultacie w latach 1968-1988 porzuciło tam Kościół czterdzieści do sześćdziesięciu milionów katolików (dziś Brazylia jest krajem de facto protestanckim).  Zmianie musiały ulec także zasady pracy misjonarzy, którzy już nie mogli nawracać, mieli „dialogować” z przedstawicielami pogańskich kultów. A przecież „Nasz Pan Jezus Chrystus polecił Apostołom głosić wszystkim narodom Ewangelię, a nie głosić wolność!”, przypominał abp Lefebvre.

Zmianę Konkordatu między Stolicą Apostolską a Włochami z 1984 roku komentował przenikliwie prof. Romano Amerio: „Religia katolicka przestała być elementem aksjologii społeczeństwa włoskiego; nie jest już traktowana jako bezwzględna wartość, która zobowiązuje do określonych zachowań. Państwo uznaje odtąd religię katolicką nie jako katolicką właśnie, lecz jako historycznie dominująca formę religijności. A kryje się za tym przekonanie o religii naturalnej, będącej rdzeniem i sednem wszystkich religii. Myślenie to stanowi zaiste kwintesencję ducha naszych czasów” (R. Amerio, Iota unum).

Dla ludzi Kościoła, którzy nie mogli przyjąć nowej formuły wolności religijnej – takiej samej wolności prawnej dla wszystkich religii – zadekretowanej przez Sobór, nie było to żadną niespodzianką. Potwierdzała się przestroga abp Marcela Lefebvre, który wielokrotnie głośno sprzeciwiał się podczas Soboru właśnie m.in. nowej doktrynie o wolności religijnej i wskazywał na rychłe fatalne skutki jej rozpowszechniania.

Ale sprawa nie zaczęła się przecież w czasie Soboru. Arcybiskup Lefebvre jeszcze jako misjonarz w Afryce – potem arcybiskup Dakaru, wikariusz i delegat apostolski – mógł w latach poprzedzających Sobór z bliska przypatrywać się jak sami ludzie Kościoła rozpowszechniali tę ideę, jeszcze przed sformułowaniem jej zasad i formalnym wprowadzeniem jako rodzaju nowego dogmatu.

Znamienna była jego rozmowa, jaka miała miejsce pod koniec lat 50. z abp Montinim, przyszłym papieżem Pawłem VI, w Watykanie, w Sekretariacie Stanu – abp Lefebvre bywał tutaj często jako dyplomata. Giovanni Battista Montini był wówczas jednym z dwóch zastępców kardynała – sekretarza stanu. Chodziło o organizację założoną przez masonerię w Szwajcarii, w miejscowości Caux, o wzniosłej nazwie „Odrodzenie Moralne”. Zapraszano tu chętnie Afrykanów, by spotykali się z innowiercami i niewierzącymi „w duchu powszechnego braterstwa”. Przybysze z Afryki najłatwiej ulegali mirażowi braterstwa i urokowi postulatów powszechnej miłości ludzi różnych narodów, ras, religii. Można było usłyszeć potem ich entuzjastyczne opinie, że „to cudowne, że w Caux wszystkie religie akceptują się nawzajem, podczas gdy misjonarze w Afryce nieustannie ostrzegają przed protestantami, ateistami i islamem”. Ach, ci nudni misjonarze! A świat jest tak kolorowy, ciekawy, różnorodny! Abp Lefebvre nie krył niepokoju. „Nie możemy pozwolić, aby podobne idee szerzyły się bez zdecydowanej reakcji z naszej strony”, oświadczył w Sekretariacie Stanu. „Ależ nie!”, sprzeciwił się abp Montini. „Nie możemy ciągle tylko potępiać i potępiać. Kościół będzie uchodził wówczas za złą macochę”. (Ostatecznie jednak przed Soborem „Odrodzenie Moralne” zostało potępione przez Rzym). 

Także walka o katolickie oblicze Ameryki Południowej nie zaczęła się pod koniec lat 70., gdy objazd swój po krajach tego kontynentu prowadził abp Marcel Lefebvre, uważany tu przez katolików za symbol oporu przed komunizmem i protestantyzmem. Rozpoczęła się dużo wcześniej i miała kontynuację podczas Soboru.

Jeszcze w połowie lat trzydziestych XX w. dwaj wykładowcy wyższego seminarium duchownego w São Paulo, kanonik Antonio de Castro Mayer i ksiądz Gerard de Proença Sigaud, profesor prawa, pisywali artykuły do katolickiego periodyku „O Legionario”, wydawanego przez maryjne Zgromadzenie Świętej Cecylii. Jego szefem był brazylijski prawnik, naukowiec, działacz katolicki Plinio Corrêa de Oliveira. Kiedy ten ostatni napisał książkę, w której piętnował progresistowskie i lewicowe wpływy w Akcji Katolickiej w Brazylii, obaj księża poparli tę publikację; de Castro Mayer udzielił jej imprimatur w imieniu arcybiskupa. Sprawa okazała się nadzwyczaj niewygodna dla wpływowych kręgów brazylijskiego Kościoła. W latach 1945-46 obydwaj duchowni zapłacili za swoją krytykę: de Castro Mayer został przeniesiony do wiejskiej parafii, ks. Sigaud wysłano do Hiszpanii.

Dyskretna pomoc ówczesnego nuncjusza w Brazylii spowodowała, że Pius XII w dwa lata później obydwu  księży uczynił biskupami. (Abp. Sigaud znany był także jako krytyk abpa Olindy, nieskrywającego sympatii faszystowskich, później komunistycznych i prokomunistycznego Dom Héldera Câmary).

 

Abp Gerardo de Proença Sigaud SVD

Wobec coraz wyraźniejszych wpływów komunizmu w Brazylii biskup de Castro Mayer znów sięgnął po oręż prasy i publikacji. Założył w diecezji Campos miesięcznik „Catolicismo”, którym kierował prof. de Oliveira i który w latach 1951-1967 zainicjował ruch katolickiej młodzieży; przekształcił się potem w brazylijskie Stowarzyszenie Obrony Tradycji, Rodziny i Własności (TFP). Pismo było nowocześnie redagowane i zyskało szeroki rozgłos. Udało się mu skutecznie przeciwstawić komunistycznej reformie agrarnej i rządom kryptokomunistycznego prezydenta Jão Goularta, który ostatecznie po trzech latach rządów musiał opuścić Brazylię.

Abp Lefebvre nie miał nigdy wątpliwości, że to TFP uratowało Brazylię przed komunizmem.

Jednak pod rządami Jana XXIII i Pawła VI Watykan prowadził politykę przychylną wobec komunizmu. “Ostpolitik” zaczęła się właśnie w tych krajach Ameryki Południowej, które stawiały opór komunizmowi.oraz w Hiszpanii, Portugalii i Włoszech. Kardynał – arcybiskup Juan-Carlos Aramburu w Argentynie i Raul Silva Henriquez w Chile uprawiali opozycję wobec swoich rządów . “We Włoszech rolę tę odegra najbardziej “czerwony” biskup Luigi Bettazzi z Ivrea, mianowany przewodniczącym międzynarodowego Pax Christi, a znany ze swej korespondencji z Enrico Berlinguerem, przywódcą Włoskiej Partii Komunistycznej”. W Hiszpanii podobną sławą cieszył się kard. Vincente Enrique y Tarancon, a w Portugalii Antonio Ribeiro.

“Z drugiej strony, w krajach komunistycznych “biskupi, którzy niegdyś umierali w sowieckich więzieniach teraz zostali zastąpieni biskupami, którzy współpracują z komunistami i prześladują wiernych kapłanów” “. **).

W 1962 roku grupa ludzi związanych z „Catolicismo” utworzyła w Rzymie sekretariat, którego celem było śledzenie z bliska obrad Soboru. Jednocześnie abp Lefebvre poznał osobiście przybyłego na Sobór biskupa de Castro Mayera, znanego z bezkompromisowej postawy obrony duchowieństwa przed wpływami zjednoczonych sił postępu, a wraz z nim biskupa Sigauda (wkrótce arcybiskupa Diamantyny), który od pierwszych dni Soboru nie miał wątpliwości, że walka będzie zacięta i trzeba połączyć rozproszone siły przeciwne ekspansji progresistowskiej frakcji na Soborze.

Włoski kardynał Ernesto Ruffini (“zapiekły tradycjonalista”, zdaniem mediów) patronował pomysłowi Marcela Lefebvre, by jak najszybciej zorganizować piccolo comitato, jak mówił, lub zespół badawczy, który byłby w stanie przeciwstawić się liberalnym ideom na Soborze. Grupa ludzi z „Catolicismo” zorganizowała już podczas pierwszej sesji Soboru serię konferencji dla Ojców Soboru. Arcybiskup Lefebvre poprosił zaprzyjaźnionych benedyktynów ze słynnego opactwa Solesmes we Francji, by wsparli teologicznie grupę tradycyjnie nastawionych biskupów zawiązującą nieformalne gremium Coetus Internationali Patrum. Byli to bezkompromisowi i odważni duchowni rozumiejący zagrożenie Kościoła ze strony progresistów: liberałów, marksistów i neomodernistów, znakomicie, jak się miało wkrótce okazać, przygotowanych i perfekcyjnie zorganizowanych, by rozegrać na Soborze swą wielką historyczną batalię. Dokonać reform Kościoła w duchu liberalnym przy aprobacie papieża, a czasem nawet wbrew niemu – gdy chodziło o umniejszenie jego władzy.

Przewodniczącym tego nieformalnego zgromadzenia zostaje abp Lefebvre, sekretarzem abp Sigaud, wspiera ich grupa benedyktynów z przeorem Solesmes o. Jeanem Prou OSB.

Po jednym z mocnych wystąpień abp Sigauda na plenarnym posiedzeniu Soboru, bp Luigi Maria Carli (teolog Episkopatu Włoch, uważany za najlepszego teologa na Soborze, autorytet w tej dziedzinie, którego najbardziej obawiali się liberałowie), przesyła mu kartkę z gratulacjami. Na zaproszenie abp Lefebvre włoski biskup przystępuje do grupy Coetus (choć wiele interwencji podczas obrad podejmował także niezależnie).

Kilka lat po Soborze abp Lefebvre podsumowywał: „Duszą Coetusa był arcybiskup de Proença Sigaud, formalnie pełniący funkcję sekretarza. Ja, będąc byłym delegatem apostolskim, a obecnie przełożonym generalnym jednego ze zgromadzeń zakonnych, jako przewodniczący pełniłem rolę „przykrywki”. Biskup de Castro Mayer był wiceprzewodniczącym oraz „mózgiem”, podczas gdy biskup Carli – ze swoimi kompetencjami oraz charakterystycznym dla Włochów żywym, towarzyskim usposobieniem – był jego „piórem” ”. Niebawem dokooptowani do tego gremium zostali jeszcze Kanadyjczyk Georges Cabana, arcybiskup Sherbrooke i arcybiskup Xavier Morilleau, ordynariusz La Rochelle.

W pracach Coetusa brało udział początkowo od trzydziestu do pięćdziesięciu biskupów, najaktywniejsza grupa liczyła około trzydziestu. Odważnie i z wielkim poświęceniem służyli sprawie benedyktyni z Solesmes, którzy zorganizowali w swoim opactwie trzy sesje studiów teologicznych oraz szereg konferencji dla ojców soborowych. Tu opracowywano strategię przed IV sesją plenarną Soboru. Kolejne wydarzenia i prace poprzedzające następne sesje Soboru skłoniły pozostałych tradycyjne nastawionych biskupów do przystąpienia do Coetusa. W kulminacyjnym momencie wspierało go i uczestniczyło w jego pracach dwustu pięćdziesięciu biskupów z całego świata – z wyraźną przewagą Włochów i Latynosów – a kilkunastu kardynałów roztaczało nad nim dyskretny parasol ochronny (najważniejsi z nich to Włosi: Alfredo Ottaviani, Ernesto Ruffini i Arcadio Maria Larraona, słynny latynista, który udostępnił Coetusowi swój rzymski sekretariat, a także Antonio Bacci oraz irlandzki kardynał Michael Browne OP).

 

Ojcowie soborowi z Coetus Internationalis Patrum (w środku abp. Marceli Lefebvre, pierwszy z prawej, abp Sigaud)

 

Młodzi Francuzi i Brazylijczycy z „Catolicismo” nad ranem rozwozili w samochodzie abp Lefebvre drukowane w nocy na dość siermiężnych powielaczach i staromodnej drukarce pisma Coetusa, które należało przed kolejnym głosowaniem dostarczyć biskupom związanym z ugrupowaniem. Przy potężnych środkach i infrastrukturze, którą dysponowali liberałowie, wspierani przez wszystkie media, szczególnie przez „wszechmocny IDOC (Międzynarodowy Ośrodek Dokumentacji Soboru)” możliwości Coetusa były więcej niż skromne, jego działania były przecież skutkiem pewnej improwizacji, jednak rozgłos, jaki zyskały działania Coetusa i tak przeszedł wszelkie oczekiwania.

To stąd właśnie wyszła propozycja potępienia komunizmu przez Sobór. Jak stwierdza kronikarz tych wypadków, bp Bernard Tissier de Mallerais, „zjednała ona ugrupowaniu tradycyjnych Ojców największą sympatię i zyskała największą liczbę stronników”.

Żądanie opracowania specjalnego dokumentu, w którym błędy marksizmu, komunizmu i socjalizmu nazwane by zostały po imieniu „było oczywistym echem antykomunistycznych zmagań biskupów Antonio de Castro Mayera i Gerarda Proença Sigauda z Brazylii oraz nieustannych obaw arcybiskupa Lefebvre`a wywołanych przez komunistyczną infiltrację Kościoła w Dakarze i całej Afryce”. Wkrótce też, w lutym 1964 roku abp Sigaud  wystosował do Pawła VI petycję podpisaną przez pięciuset dziewięciu biskupów z prośbą o poświęcenie Rosji i świata Niepokalanemu Sercu Maryi. „Miała to być odpowiedź na życzenie wyrażone przez Najświętszą Maryję Pannę w rozmowie z siostrą Łucją, której tak jak Hiacyncie i Franciszkowi, ukazała się w Fatimie. Najświętsza Dziewica zapowiedziała, że dzięki temu „Rosja się nawróci”. Ale początkowo papież pozostawał prośbę bez odpowiedzi, a potem, w styczniu 1965 roku, definitywnie ją odrzucił”.

Wówczas Coetus – a właściwie abp Sigaud i abp Lefebvre – zajął się energicznie sprawą. Obaj rozpowszechnili list podpisany przez grupę biskupów żądający jak najszybciej rozpatrzenia kwestii komunizmu i potępienia przez Sobór ideologii komunistycznej. „Milczenie Soboru na temat komunizmu”, napisano „oznaczałoby zdezawuowanie stanowiska poprzednich papieży”. Petycję w tej sprawie podpisaną przez ponad pięciuset biskupów dostarczył osobiście do sekretariatu Soboru abp Lefebvre. Ale i ten głos został zignorowany. Po gorącym oficjalnym proteście bp Carli, który odwołał się do Prezydium i Trybunału Administracyjnego Soboru, i który, jak pisano, „wstrząsnął Soborem”, oczekiwano wyczerpującej debaty na temat komunizmu.

 

Postrach liberałów, bp Luigi Maria Carli, teolog Episkopatu Włoch.

Petycja została przetrzymana w szufladzie przez jednego z hierarchów („przez roztargnienie”), co uniemożliwiło zarówno debatę jak wprowadzenie paragrafu o komunizmie do soborowego schematu XIII (O Kościele i świecie współczesnym), w którym mowa jest o ateizmie. Termin tymczasem minął! Regulamin nie mógł zostać naruszony. Procedury nie można było powtórzyć. Był listopad 1963 roku.

“Dobry papież Jan”, który planował, że Sobór duszpasterski nie będzie niczego potępiał, żadnych błędów broń Boże nikomu nie wytknie, wydał encyklikę Pacem in terris (11 kwietnia 1963 roku). Zanegował w niej zasadność potępiania komunizmu, „uznając nawet, że „można w nim znaleźć elementy pozytywne i godne aprobaty”. Oznaczało to porzucenie nauczania Piusa XI o „wewnętrznym złu” komunizmu i przyzwolenie na współpracę katolików z tym systemem”. Abp Lefebvre interweniował przypominając nauczanie Piusa XI, który potępił komunizm jako „perwersyjną organizację i metodę akcji społecznej” („technikę masowego niewolnictwa i praktykę dialektyki”, jak doprecyzowano w katolickich wydawnictwach).

Niestety, bez skutku. Nie można było przedrzeć się przez mur żelaznego oporu. W sposób mało przekonywający, z pokrętnymi wyjaśnieniami przepraszano za przetrzymanie w szufladzie biskupa Glorieux, sekretarza komisji, petycji w sprawie komunizmu. Biskupi mieli na Soborze po prostu komunizm przemilczeć. Można było tylko mówić o nim w kontekście ateizmu. Sprawa była przesądzona odgórnie. Osobiście pilnował tego milczenia kardynał Tisserant.

Jak zauważył później abp Lefebvre: „Sobór, który sam siebie obarczył odpowiedzialnością za rozpoznanie „znaków czasu”, został skazany przez Moskwę na milczenie o najbardziej oczywistym i monstrualnym znaku swego czasu”.

Matka Boża w Fatimie prosiła o poświęcenie Rosji – jedyny to przypadek, gdy konkretny byt polityczny znalazł się w treści orędzia z Nieba – a jednak Jej prośba nie została spełniona przez żadnego z papieży. Mówiła też wyraźnie o „błędach Rosji”.

Tok spraw politycznych nie jest nigdy niezależny od spraw wiary i sytuacji w Kościele. Traktowanie tych dwóch nurtów życia jako niezależnych od siebie to złudzenie. Arcybiskup Lefebvre był tego świadom jeszcze w Afryce. Widział jak byłe francuskie kolonie dostają się pod wpływy socjalizmu. A jeszcze niedawno, dzięki wielu dziesięcioleciom pracy misjonarzy, posiadały one kwitnące katolickie szkolnictwo, seminaria duchowne na wysokim poziomie. Z roku na rok coraz liczniejsze były powołania, zaangażowanie katolickich afrykańskich rodzin coraz mocniej dostrzegalne. Stopniowo wszystko to gasło. I cała praca misjonarzy wraz z ich dziełami cywilizacyjnymi została w końcu podważona, a powołane przez nich do życia instytucje unicestwiane. Intuicja polityczna i doświadczenie nigdy Arcybiskupa nie zawiodły. Był przenikliwym obserwatorem życia politycznego, umiał oceniać ludzi i był surowym sędzią współczesnych błędów myślenia.

 

Abp Marcel Lefebvre ze swoim rodzeństwem (dwojgiem spośród siedmiorga) –  misjonarzami, René i Bernardettą (s. Marie-Gabriel) w Afryce, l. 40 XX w.

 

Generalny gubernator Francuskiej Afryki Zachodniej, Bernard Cornut-Gentille, późniejszy wieloletni mer Cannes, którego przynależność do loży masońskiej nie była tajemnicą, wyraził się kiedyś o Arcybiskupie Dakaru (siłą rzeczy ci dwaj ludzie musieli otrzymywać oficjalne stosunki): „Arcybiskup Lefebvre był najinteligentniejszym człowiekiem, jakiego spotkałem w Afryce. Kiedy mnie odwiedzał, uważałem na to co mówię i uważnie słuchałem, co on sam pragnie mi powiedzieć”.

________________

Dokończenie wkrótce

*) Skądinąd to właśnie bp Nestor Adam, ordynariusz szwajcarskiej diecezji Sion, pomagał abp Marcelowi Lefebvre w okresie, gdy powstawało Bractwo św. Piusa X i seminarium duchowne w Êcone i prawie zawsze wspierał go moralnie, rozumiał dobrze sens jego walki.  W czasie Soboru był jednak tak bardzo przybity jego przebiegiem i decyzjami, że w pewnym momencie odmówił udziału w jego pracach; pozostał w swojej siedzibie w Sion (przyp. EPP).

**) Cytat w cytacie za Przedmową do książki ks. Denisa Marchala, 1986 r.

____________________

Wszystkie cytaty nieopisane w tekście za: Bernard Tissier de Mallerais, Marcel Lefebvre. Życie. Tłum. Karolina Kupiec i Jarosław Zoppa, Poznań 2010

 

 

 

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.