Antybrukselski protest i zapomniana prawda o Wandei
Dziś, gdy europejscy rolnicy zmuszeni są demonstrować przeciwko decyzjom Brukseli, zapominamy często, że ludzie, którzy uprawiają własną ziemię są zawsze (oprócz Kościoła!) największym wrogiem rewolucji. Ich protesty bierze się często za partykularną obronę własnych interesów. Andrzej M. Cisek w książce o rewolucji francuskiej „Kłamstwo Bastylii” przypomina, że ci, którzy znają wieś tylko z filmów czy z książek przypisują jej mieszkańcom naiwność: „Chłop, w odróżnieniu od tego, co myślą o nim tak zwani ludzie z miasta, jest wielkim indywidualistą i wie dokładnie, czego chce. A chce bardzo niewiele, bo tylko żyć życiem swych przodków. Z własnego doświadczenia wie, że każda interwencja z zewnątrz, każda nowa idea może zagrozić jego istnieniu, odrzuca ją. Nie pozwala sobie dyktować, co ma robić i jak się zachowywać”.
Jeśli utożsamia się inteligencję z gotowością do przyjmowanie nowinek, łatwo oskarżać chłopów o głupotę, ograniczoność i zatwardziałość. Nazywać tępym uporem trwanie przy swoich przekonaniach. Nie przyjmować do wiadomości, że jest to obrona przed wykorzenieniem i narzucaniem statusu niewolnika, nawet za cenę stania się kulturowym reliktem, którego nikt z “ludzi nowoczesnych” nie rozumie i traktuje jak skamienielinę. „Ten tępy upór”, dodaje A.M. Cisek, „w odrzucaniu nowego pozwolił przechować tradycje narodowe. Gdyby nie on, to być może zniknęłyby na zawsze takie języki jak czeski, ukraiński czy litewski…”. Upór oznacza u chłopów zawsze to, że nie dają się nikomu na nic nabrać.
Wandea wyparta z pamięci
Pierwsze ludobójstwo w czasach nowożytnych dokonane zostało w czasie rewolucji francuskiej przez jakobinów na chłopach z prowincji Wandea. Jego celem było „ostateczne rozwiązanie” kwestii obecności na tej ziemi tysięcy ludzi niepoddających się rewolucyjnej indoktrynacji. Powstanie wandejskie, które ogarnęło także tutejsze mieszczaństwo i część arystokracji, było inspirowane przez lud. Chłopi oczekiwali od „panów” przywództwa militarnego. „Była to insurekcja ludowa, a nie «polityczna» ani nawet «społeczna»”, podkreśla Vittorio Messori, przeciw „próbom dechrystianizacji, którą wprowadzała drapieżna mniejszość w stolicy”. Kilkadziesiąt lat wcześniej prowadził tu słynne misje św. Ludwik Maria Grignion de Montfort (od niego zapożyczył Jan Paweł II zawołanie: „Totus Tuus”).
Historia wandejskiego zrywu nie cieszy się dziś ani szczególnym zainteresowaniem i uznaniem oficjalnych historyków, ani też ludzi posoborowego Kościoła. Jest czymś niewygodnym, nie bardzo wiadomo, co z nią zrobić w epoce, gdy ideologiczne zasady rewolucji przeniknęły nawet do nauczania Kościoła. Uważa się, że to, o co walczyli wandejscy chłopi to anachronizm i całe szczęście, że obalone zostały bastiony przedrewolucyjnego państwa, które było tak mocno związane z Kościołem w myśl “przestarzałej koncepcji świata”. Stąd tematyką powstania zajmowali się głównie utalentowani amatorzy, których nie zaliczano do poważnych autorów. Najbardziej ceniony we Francji dziewiętnastowieczny historyk Michelet uważał, że masowe przypadki topienia wandejskich kobiet i dzieci w Loarze to nic innego jak “filantropijna eutanazja”. Dziś “oficjalne traktowanie Wandei jest bardziej skuteczne i podstępne. Po tym, jak jej mieszkańców potopiono, okaleczono i rozszarpano (sadystyczna pomysłowość kolumn karnych Turreau równa jest pomysłowości SS, gułagów i Czerwonych Khmerów), zapomniano o nich….”, pisał Pierre Chaunu, jeden z nielicznych naukowców francuskich zajmujących się tą historią na serio.
Vittorio Messori przypomina, że wielu katolików, a nawet, niektórzy biskupi, zachowali podczas uroczystego świętowania dwusetletniej rocznicy rewolucji francuskiej „krępujące milczenie na temat trzech tysięcy zamordowanych księży, wielu zgwałconych zakonnic i setek chłopów poćwiartowanych w tych prowincjach, w których wzniecili powstanie, gdyż nie chcieli zrezygnować ze swojej religii”.
Moja znajoma, Polka, doktor historii, która odwiedziła lokalny uniwersytet w La Rochelle nie spotkała tam nikogo, kto by chciał zamienić choćby parę zdań na temat Wandei; wszyscy udawali głuchych.
Powstanie wandejskie w obronie chrześcijaństwa było pierwszym przypadkiem radykalnego odrzucenia przez prostych ludzi jednej ze współczesnych ideologii. Chłopi odrzucali potem kolejno marksizm i faszyzm. Bez szemrania natomiast, jak podkreśla Messori, naród francuski „zgodził się na autorytaryzm napoleoński, który zdławił «nieśmiertelne» zasady 1789 roku”.
Zacieranie śladów zbrodni
W 1986 roku ukazała się książka młodego historyka i politologa Reynalda Sechera pt. „Ludobójstwo francusko-francuskie. Wandea Departament Zemsty”, która wywołała we Francji najpierw głęboką konsternację, a wkrótce gwałtowne spory i polemiki (poprzedziło ją wydanie niewielkiego tomu Jeana Dumonta „Dlaczego nie świętujemy 1789”, gdzie autor prostował mity o rewolucji). Secher usiłował dotrzeć do dokumentacji wydarzeń z lat 1792-1799 i szybko zorientował się, że publiczne archiwa nie zawierają żadnych dokumentów potwierdzających masakrę wojsk rewolucyjnych na ludności Wandei. W archiwach prywatnych, w urzędach małych miasteczek, na plebaniach znalazł jednak rzeczy cenne dla wnikliwego badacza, m.in. mapy rządowych geodetów. Wynika z nich, że z pięćdziesięciu tysięcy domów w Wandei dziesięć tysięcy zostało zrównanych z ziemią (20 proc.). Zagładzie uległo całe bydło, uprawy rolne zostały zdewastowane; program eksterminacji opracowany w Paryżu zakładał skazanie na śmierć głodową mieszkańców Wandei, którzy przeżyli ukrywając się w lasach. „Niech nam nie mówią o humanitaryzmie wobec tych bestii z Wandei, wszyscy zostaną wykończeni!”, wołał generał Carrier do żołnierzy, którym rozkazano mordować wieśniaków. W Paryżu zapadła decyzja, by zamienić Wandeę – tę do niedawna kwitnącą prowincję, jedną z najbogatszych w kraju, słynącą z uprawy pszenicy i hodowli bydła szlachetnych ras – w “narodowy cmentarz Francji”. Nie wahano się używać nawet broni chemicznej, zatruwano wiejskie studnie, próbowano wysyłać konwoje z wódką z dodatkiem arszeniku. Wodzowie rewolucji apelowali o bezwzględność w „oczyszczaniu ziemi ze złej rasy”; groźnej, bo nie zamierzała zaakceptować Deklaracji Praw Człowieka.
Źle uzbrojeni, ale niezwykle zaciekli Wandejczycy walczyli pod białymi sztandarami Najświętszego Serca Jezusa oraz chorągwiami, na których wyhaftowano burbońskie lilie.
Uznajemy tylko jeden honor
Honor Naszego Pana
Uznajemy tylko jedną chwałę
Chwałę Naszego Pana…,
brzmiały słowa hymnu powstańców.
Opisy bezwzględności i okrucieństwa, także wobec kobiet, dzieci i starców, mogą dziś rywalizować z utrwalonymi zapisami najbardziej makabrycznych masowych zbrodni największych w historii morderców, w rodzaju Stalina i Hitlera. Reynald Secher użył jako pierwszy słowa „ludobójstwo” wobec metod rozprawienia się z Wandejczykami, którzy chcieli tylko jednego: by nie zmuszano ich do przyjmowania praw rewolucji. Po publikacji książki droga do kariery akademickiej tego zdolnego naukowca, współautora pięciu filmów dokumentalnych, została przed nim zamknięta; dostawał też listy z pogróżkami.
Wandejczycy domagali się przywrócenia swobód Kościołowi, powrotu do parafii ich księży – tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność Republice i stali się zwierzyną łowną rewolucyjnych szwadronów. Ich hasłem była także wierność królowi. Królewska władza w ich przekonaniu pochodziła od Boga i nie zamierzali z tym dyskutować, władza rewolucyjna – wręcz przeciwnie…
Sceptyczny wobec głównie religijnych motywów wandejskich chłopów profesor Sorbony Jean Meyer, autor Przedmowy do książki Sechera, przyznaje, że “wierność religijna pozostaje istotą problemu wandejskiego“, choć zaznacza, że “nie należy przesadzać z tą głębią żarliwości religijnej Wandejczyków sprzed 1789 roku“. Prof. Meyer dodaje, że kult Najświętszego Serca Jezusa – niechętnie przyjmowany przez cały religijny XVIII wiek wśród znaczącej części duchowieństwa francuskiego (w przeciwieństwie do duchowieństwa polskiego, to polscy biskupi zwrócili się do papieża o ustanowienie tego kultu) – stał się najważniejszym symbolem, wokół którego zgromadzili się powstańcy… Na to nałożyło się głębokie rozczarowanie skutkami rewolucji, stwierdza Meyer – początkowo, we wszystkich warstwach niższych niosącej pewne wyobrażenia o bardziej sprawiedliwym ustroju społecznym – “poczucie, że zostało się oszukanym, wyszydzonym, zniesławionym zarówno przez miejscowe kadry społeczne, jak i przez państwo będące na drodze bezładnych przemian“.
Reynald Secher przerywa milczenie o Wandei
W ciągu niecałych dwóch lat zginęło, a właściwie zostało z premedytacją wymordowanych 120 tysięcy Wandejczyków.
Jednym z pierwszych aktów terroru wobec Wandei był atak na nieuzbrojonych parafian w miasteczku Bressuire w sierpniu 1792 roku, którzy “nie chcieli dopuścić do eksmisji sióstr z pobliskiego klasztoru. Na miejscu zginęło około stu osób, a potem Gwardia Narodowa w bestialski sposób wymordowała większość z pięciuset wziętych do niewoli. Gwardia Narodowa (….) nie wahała się przed masakrą cywilnej ludności. Składała się z najgorszych elementów, głównie młodych opryszków z dużych miast (…) nawet regularne oddziały wojskowe miały ją w głębokiej pogardzie” (A. M. Cisek).
Zorganizowani w oddziały według przynależności do parafii powstańcy wykazywali wyjątkową pomysłowość i refleks. W Wandei wiatraki zawsze stawiano na wzgórzach. To “pozwala czuwać nad okolicą i ostrzegać ludność przed niebezpieczeństwem. Od dawna posługiwano się skrzydłami wiatraków, by obwieszczać śmierć młynarza lub któregoś z jego rodziny. W przypadku ciężkiej choroby skrzydła wiatraka zatrzymywano w pozycji wiatyku, później obracano ku domowi zmarłego” (R. Secher).
„Oddziały porozumiewały się pomiędzy sobą za pomocą skrzydeł wiatraków ustawionych według przyjętego kodu”. Pod bronią – często własnej produkcji – stanęli mężczyźni począwszy już od trzynastoletnich chłopców. Kobiety były sanitariuszkami – wiele z nich okazywało męstwo na polu bitew – i zajmowały się zaopatrzeniem; mali chłopcy byli posłańcami i doboszami. Dobrze wyposażone parafialne manufaktury pracowały na rzecz powstańców, wytwarzając odzież, akcesoria wojskowe etc. Chłopskiej armii nie brakowało niczego pod względem wyżywienia. Wsie położone nad Loarą utworzyły prawdziwy obóz warowny, miały własne armaty, niewielką flotyllę: lekkie barki rzeczne, na których “chłopcy z Loroux” prowadzili akcje dywersyjne zapuszczając się na teren wroga.
Młody domokrążca z gminy Pin (region Moges), ojciec jedenaściorga dzieci, Jacques Cathelineau, zwany świętym z Andegawenii, który cieszył się popularnością i uznaniem wśród chłopów jako człowiek głębokiej wiary, prawy, a zarazem rzutki i przedsiębiorczy, został wybrany na przywódcę powstania i ogłoszony “generałem armii katolickiej i królewskiej”. Okazał się genialnym wodzem. Miał naturalny dar przywódczy, co w połączeniu z niezwykłą inteligencją i talentem do prowadzenia działań bojowych sprawiło, że stał się legendarnym bohaterem Wandei. Powstańcy ufali mu i kochali go. Ranny na polu bitwy zmarł w wieku 34 lat. “Ten (Jacques Cathelineau) otrzymał w darze od natury pierwszą cechę człowieka wojny, natchnienie, by nigdy nie pozwolić odpocząć ani zwycięzcom, ani pokonanym“, napisał w swoich Wspomnieniach wyraźnie zafascynowany nim Napoleon.
Dowódcy wojskowi hr. Henri de La Rochejaquelein i Francois-Athanase de Charette de La Contrie oraz kilku innych zawodowych oficerów arystokratów (m.in. Maurice Gigost d`Elbée, którego ojciec był oficerem gwardyjskim przy boku polskiego króla Augusta Sasa), dodawali sił walczącym męstwem i brawurą.
“Jeśli będę szedł naprzód – idźcie za mną, jeśli się cofnę – zabijcie, jeśli umrę – pomścijcie” – te słowa Henriego de La Rochejaquelein stały się jednym z najbardziej znanych haseł walczącej Wandei.
Wandejczycy stoczyli siedemnaście wielkich bitew i siedemset mniejszych utarczek. Niestety, mimo bohaterstwa przywódców i niezwykłego poświęcenia powstańców przewaga armii republikańskiej skazała Wandeę na klęskę.
Uroczyście i radośnie, w rytm „Marsylianki”…
Niewyobrażalne okrucieństwo, z jakim armia i „kolumny piekielne” obchodziły się z jeńcami, rannymi, kobietami w tej krwawej wojnie francusko-francuskiej, powinno trafić do wszystkich uczciwych podręczników historii, w których nadal pokutuje mit o podburzanych przez księży „ciemnych masach”, które śmiały porwać się przeciwko niosącej światły humanizm Republice, jutrzence nowego świata. “Taki scenariusz stale powtarzano w ostatnich dwóch stuleciach z okazji innych rewolucji… Według marksistowskich historyków motłoch, który atakował Wersal, Tuileries i Pałac Zimowy, to były «masy ludowe». Naród, który stanął w obronie swej tożsamości, wiary i dziedzictwa, przeciw terrorowi jakobinów, czy przeciw zbirom w rewolucji meksykańskiej, to «ciemne masy»”, przypomina autor “Kłamstwa Bastylii“.
Gdy w 1989 roku obchodzono w Paryżu z wielką pompą dwusetną rocznicę „matki wszystkich rewolucji”, wśród fajerwerków, pochodów i zabaw pod gołym niebem, przedstawiciele arystokracji nałożyli czarne opaski, a „potomkowie wandejskich chłopów pikietowali ulice w proteście przeciwko przesadnej wesołości świętujących tłumów” (A. M. Cisek).
“Siostra Polski”
Tożsamość Wandei w kilku zdaniach podsumował pisarz i polityk (senator i mer miasta Vendrennes), Jean Yole, rodowity Wandejczyk:
“Podczas, gdy wszystkie prowincje stały się departamentami, Wandea jest jedynym departamentem, który został prowincją. Jednym energicznym ruchem strząsnęła z siebie oficjalny kataster, jaki jej narzucono. Przekroczyła Loarę, owładnęła zakątkiem Deux-Sévres, który spodobał jej się, zaoferowała swe przymioty pewnej części Anjou, a wszystko to bez wyjątku, w ciągu kilku dni i na zawsze. Dla całego świata była siostrą Polski i Irlandii… Jej bolesne narodziny odbyły się przy biciu parafialnych dzwonów i warkocie werbli, przy śpiewie nabożnych pieśni na północy…. I tak, od samych narodzin, zachowała sławę prowincji walecznej i bohaterskiej. Waleczna i bohaterska była z pewnością, ale była także całkiem zwyczajna, i nawet pod bronią pozostała wieśniacza (….)” (fragment eseju La Vandée, 1936 r., tłum. M. Miszalski).
Wymowa tych wydarzeń sprzed dwustu trzydziestu lat może być pomocą w zrozumieniu mechanizmów napędzających rewolucję i zarazem remedium na zagrożenie z jej strony – w czasie, gdy historia staje się terenem coraz dalej idących manipulacji, pisana jest wciąż na nowo, zwłaszcza w podręcznikach najnowszej generacji. Wtedy staną się jasne źródło i sens manifestacji rolników z całej Europy, także tak wielkiej liczby naszych rodaków, którym „zjednoczona Europa” zamierza odebrać podstawy egzystencji i sprowadzić do rzędu niewolników, zależnych od kaprysów różnych oszustów, rzekomych speców od klimatu. Polscy rolnicy czują odpowiedzialność nie tylko za ziemię przodków, za rodziny, ale także za rodaków, za “swoich”.
Hasło „Żywią i bronią” nie jest pustym sloganem; zdekonspirowane plany dotyczące przyszłości Europy i Polski, przywracają mu aktualność. Rolnicy, organicznie niezdolni do przyjmowania fałszu, udowadniają, że Platforma z jej szefem rozumie politykę jako bezwzględną walkę z wrogiem, a wroga widzi w Polakach. Tak jak kiedyś przywódcy rewolucji francuskiej i podburzany przez nich motłoch widzieli ich w Wandejczykach.
Rolnicy są naturalnym wrogiem każdej rewolucji. Trzeba być sprawiedliwym wobec własnej przeszłości, zdają się mówić chłopskie rodziny, w których domach wiszą święte obrazy, gdzie szanuje się starszych, aborcja jest czymś nie do pomyślenia, a uprawianie ziemi spełnianiem obowiązku wobec Boga i ludzi.
_____________________________
Źródła :
Andrzej Cisek, Kłamstwo Bastylii. Szkice o wydarzeniach i ludziach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, Gdańsk 2006
Reynald Secher, Ludobójstwo francusko-francuskie. Wandea – departament zemsty, przełożył Marian Miszalski, Warszawa1986
Vittorio Messori, Czarne kart Kościoła, tłum. ks. Antoni Kajzerek, Księgarnia św. Jacka, Katowice 1998