Arcybiskup Lefebvre, czyli: Jak zrobić na szaro modernistów
„Trzeba było żyć od lat sześćdziesiątych do czasów obecnych, aby dowiedzieć się, że papieże mogą prowadzić Kościół do ruiny”, pisał abp Marcel Lefebvre w styczniu 1984 roku. “Nam wydawało się to niemożliwe, biorąc pod uwagę opiekę przyrzeczoną przez Ducha Świętego. Jednak contra factum non fit argumentum. Fakty widzimy. Zatem musimy wysunąć wniosek, że Nasz Pan Jezus Chrystus, zapowiadając opiekę nad Kościołem, do końca czasów, nie wykluczał okresów ciemności i czasu cierpienia dla swej mistycznej Oblubienicy”. [1]
Większość opinii dotyczących abp Marcelego Lefebvre`a w naszym kraju przedstawia go jako zdrajcę odpowiedzialnego za podział w Kościele. Buntownika i schizmatyka, człowieka niebezpiecznego. Pyszałka i zarozumialca. Nawet ludzie zajmujący się sprawami wiary i Kościoła z racji wykształcenia czy profesji nie wahają się, by z wyższością i rodzajem pogardy mówić o jego „gorszącym nieposłuszeństwie” papieżowi.
Wyjść poza ten schemat jest trudno, źródła na temat działalności Arcybiskupa, zwłaszcza w Polsce, nie są szerzej znane. Obracamy się w kręgu utartych płaskich opinii powtarzanych w kółko, fałszywych tez, typowych klisz. Niewątpliwie czarna legenda Arcybiskupa zrobiła swoje.
Kim był naprawdę francuski Arcybiskup? O co walczył? Jakie były jego losy – jako misjonarza w Afryce, przedstawiciela Watykanu we wszystkich krajach francuskojęzycznych tego kontynentu? A potem przełożonego największego Zgromadzenia misyjnego w świecie. Kim był jako biskup francuskiej diecezji Tulle? Czym zasłużył się podczas ostatniego Soboru, którego był uczestnikiem? Dlaczego wkrótce po Soborze założył Bractwo św. Piusa X, a następnie kilka seminariów duchownych na obu półkulach? Czy to była genialna intuicja, przewidywanie wypadków, które nastąpią nieuchronnie w wyniku rewolucji jaką rozpoczął Sobór, a może szczególny dar Ducha świętego? Jaki był powód, że zdecydował się odprawiać wyłącznie Mszę trydencką – w ślad za nim czynili to księża uformowani w tych seminariach? Czy dlatego tak go nienawidzono, szkalowano, zwalczano? A zarazem panicznie wprost się go bano.
Tak, budził prawdziwy popłoch w kręgach kościelnych odnowicieli. Zwykli katolicy, którzy słuchali jego kazań, śledzili jego walkę, darzyli go szacunkiem i podziwem. Intrygował ich jako człowiek odważny i niezależnie myślący. Budził wdzięczność za to, że pozwalał zwykłym ludziom trwać przy wierze, jaką wynieśli z rodzinnych domów, jaką wpojono im w dzieciństwie. Być przed Bogiem na kolanach. Uczestniczyć w Mszach takich, jakie były zawsze. Dlaczego współbracia biskupi zwłaszcza w jego ojczyźnie uważali go za czarną owcę? Czym tak im dopiekł?
Jakie są jego prawdziwe zasługi dla Kościoła? Czas, by na te pytania udzielić uczciwych, nie powierzchownych odpowiedzi, korzystając z dokumentów, które trzydzieści lat po jego śmierci są coraz lepiej znane.
Niewątpliwie odziedziczył siłę woli po swoim ojcu, René Lefebvre, upartym Flamandczyku. Przez pierwsze lata kapłaństwa uchodził jednak wręcz za człowieka nieśmiałego. Jako typowy Francuz z warstw wyższych odznaczał się delikatnością obejścia, budził sympatię kulturą bycia i poczuciem humoru. Potrafił słuchać.
Jego ojciec był właścicielem dobrze zorganizowanej i nieźle prosperującej tkalni, w zasadzie fabryki tkackiej, w Tourcoing, niewielkim mieście przy granicy belgijskiej, w pobliżu Lille. Energiczny przedsiębiorca, żarliwy katolik i patriota, wywodzący się z rodziny, w której było kilku biskupów i jeden kardynał, w czasie I wojny czynnie angażował się w pomoc rannym żołnierzom francuskim. Nie został wówczas zmobilizowany, bo był ojcem szóstki dzieci. Toucoing znalazło się w strefie frontu, a potem pod okupacją niemiecką. Jako opiekun rannych francuskich więźniów wykorzystywał swoje możliwości, by ułatwić ucieczkę angielskim jeńcom. Gdy Niemcy zaczęli mu deptać po piętach przedostał się do Holandii, potem Anglii, gdzie intensywnie współpracował z wywiadem brytyjskim. Wcześniej zamurował swój skład wełny w Tourcoing, pewien, że Niemcy będą szukać odwetu. Jego żona Gabrielle dźwigała mężnie trudy opieki nad dziećmi, prowadząc jednocześnie przedsiębiorstwo, zmagając się się z głodem i szykanami Niemców. Po latach jej syn, Marcel wyzna: “Wojna jest czymś potwornym. Wiadomo, że odcisnęła piętno na naszej piątce starszych dzieci. Byliśmy tym naznaczeni. I uważam, że nasze powołanie częściowo było tym spowodowane, ponieważ widzieliśmy, że życie ludzkie stało się niewiele warte. I trzeba było umieć cierpieć”.
Podczas ostatniej wojny, niemłody już René Lefebvre przyłączył się znów do francuskiego i belgijskiego ruchu oporu. Ukrywał w swoim domu uciekinierów z niemieckich więzień. Aresztowano go w 1941 roku. Zamordowany przez Niemców w więzieniu w Sonnenburgu (właściwie w obozie koncentracyjnym utworzonym w dawnym zamku joannitów). Sonnenburg znajduje się obecnie na terenie Polski w województwie lubuskim i nosi nazwę Słońsk. *)
To dzięki ojcu , który był człowiekiem zdecydowanym i bardzo czujnym, jeśli idzie o zagrożenie liberalizmem – już wtedy, na początku lat dwudziestych ub. wieku, wyczuwalne, m.in. w seminarium diecezjalnym w Lille – młody Marcel Lefebvre odebrał najlepsze z możliwych, w tym czasie, wykształcenie i formację duchową. Studiował w Seminarium Francuskim w Rzymie, a potem, gdy wstąpił do misyjnego Zgromadzenia Ducha Świętego, w zakonnym seminarium w Mortain. Jego czworo rodzeństwa, trzy siostry i brat także przywdziali strój duchowny.
Z kolei matka, Gabrielle Lefebvre była mistrzynią pokory. Pełna inwencji na polu społecznym, w ramach katolickich instytucji, sanitariuszka w czasie I wojny światowej, później dyplomowana pielęgniarka – specjalistyczne kursy ukończyła już jako matka i pani domu – opiekująca się chorymi w Lourdes, gdzie bywała często, tercjarka franciszkańska. W 1912 r., jako 32-latka, została przewodniczącą Trzeciego Zakonu św. Franciszka w swoim regionie (odpowiedzialna za ośmiuset tercjarzy). W domu pielęgnowała cnoty rodzinne. Jej wyciszenie, powściągliwość, skromność, oddanie mężowi i rodzinie mogły budzić zdumienie w patrycjuszowskiej rodzinie Watine, z której się wywodziła, posiadającej duże ambicje. Ze względu na charakter męża, człowieka o żelaznej woli, wymagającego i nadmiernie czasem surowego wobec potomstwa, zapewne nie było jej łatwo. Była matką ośmiorga dzieci. Zmarła tuż przed ostatnią wojną. W 1948 roku we Francji ukazała się książka jej poświęcona.
Aż do późnych lat 40. Marcel Lefebvre, podobnie jak jego starszy brat René, był misjonarzem w Afryce Zachodniej, w Gabonie. Potem, jako arcybiskup Dakaru i wikariusz, a wkrótce delegat apostolski (odpowiednik nuncjusza) na całą Afrykę francuskojęzyczną, znalazł się w Senegalu. Stamtąd odwołano go jeszcze przed Soborem, w 1961 roku. A właściwie została na nim w subtelny sposób wymuszona rezygnacja, nie włączył się bowiem w poparcie dla mariażu katolicyzmu z socjalizmem na tym kontynencie, który stawał się swoistą modą wśród duchowieństwa i polityków, a wkrótce okazał się przyczyną upadku krain afrykańskich, gdy tylko uzyskały one niepodległość i przestały być koloniami.
Talenty dyplomatyczne były mocną stroną Marcela Lefebvre w czasie jego misji afrykańskiej. Był zresztą poniekąd dyplomatą jako delegat apostolski. Zmuszony jednak został – jako biskup – przeciwstawiać się bezkompromisowo ludziom przecież, wydawałoby się ideowo bliskim, zarówno generałowi de Gaulle jak i pierwszemu prezydentowi Senegalu, Leopoldowi Senghorowi, wykształconemu we Francji czarnoskóremu pisarzowi i poecie, praktykujacemu katolikowi. Czuł się w obowiązku przestrzegać przed dramatycznymi konsekwencjami wkroczenia Senegalu na drogę socjalizmu, który szybko wyda, w jego przekonaniu, niepodległe kraje Afryki na łup komunizmu. Zniszczy całkowicie dzieło misjonarzy, rozproszy rodzime katolickie elity, unicestwi kwitnącą cywilizację chrześcijańską tworzoną tu z takim trudem przez dziesięciolecia; czarna Afryka stanie się ofiarą islamu.
Mimo zaufania, jakim darzył go Pius XII i znakomitych z nim relacji osobistych (był m.in. współautorem jego encykliki poświęconej misjom Fidei donum) jego ówczesny opór wobec polityki otwarcia na lewicową demagogię i liczne przestrogi, których nie szczędził ludziom Kościoła i polityki nie zostały dobrze odebrane w Rzymie. Po powrocie do Francji otrzymał niewielką, zaniedbaną diecezję Tulle, co musiało być odczytane jako rodzaj upomnienia. Szybko liberalizujący się biskupi francuscy uważali już wtedy biskupa Marcela Lefebvre`a za kogoś im obcego, zapiekłego konserwatystę. Nie pasował do rysującego się już na horyzoncie festiwalu umizgów hierarchii do świata, całej serii kompromisów, które miały jakoby skierować Kościół na drogi nowoczesności i zapewnić prawdziwy rozkwit chrześcijaństwu – chrześcijaństwu ułatwionemu jednak, spłaszczonemu, rozbrojonemu, pozbawionemu znamion walki o prawdę. Był więcej niż sceptyczny wobec coraz powszechniejszych porywów entuzjazmu dla eksperymentów liturgicznych – choć nie był nigdy radykalnym wrogiem reformy liturgii – i zachwytów wobec nowych ruchów w Kościele, a także wobec demokracji w obrębie wspólnot zakonnych i kościelnych, co miało rzekomo wyrwać Kościół ze stanu skostnienia.
Pius XII przed śmiercią w 1958 roku nie zdążył uczynić go kardynałem. Marcel Lefebvre miał wszelkie podstawy, by się tego spodziewać i wielu ludzi dobrze znających zasady nominacji uważało to za oczywistą kolej rzeczy. Kolejny Papież Jan XXIII miał do niego pewną osobistą urazę, po tym, gdy jeszcze w Dakarze przypominał podczas kazań swoich profesorów z Seminarium Francuskiego, wybitnych tomistów, których nazwiska w epoce klimatu radosnego zamieniania wizerunku Kościoła na bardziej “przyjazny” powinny zniknąć w niepamięci. Nie pasowały do nowych czasów. Najbardziej kłuło w oczy nazwisko ojca Henri Le Flocha, o którym jeden z jego wychowanków powiedział: „Nauczyłeś nas, Ojcze, szacunku dla pełnej prawdy i odrazy dla prawd umniejszonych”.
W czasie Soboru Marcel Lefebvre stoczył wraz z grupą biskupów i kardynałów morderczą wręcz i heroiczną walkę, zważywszy metody i siły przeciwników, o powstrzymanie najbardziej liberalnych i niebezpiecznych dla Kościoła i wiary reform. (Do tego okresu jego życia w tym omówieniu jeszcze wrócimy).
Wkrótce też naraził się współbraciom ze Zgromadzenia Ducha Świętego, gdy jako Przełożony Generalny wydał bezwzględną wojnę wpływom liberalnym i modernistycznym w seminarium zakonnym w Chevilly. Nie mogło być w jego przekonaniu mowy o kompromisach z „duchem czasu”, bo wiedział, że tego rodzaju demagogiczne zaklęcia prowadzą szybko do ruiny kapłaństwa.
Będąc doktorem filozofii i teologii, znawcą liberalizmu, marksizmu i neomodernizmu, oraz bystrym obserwatorem ludzi, znającym świat z własnych doświadczeń w wielu krajach, a zarazem człowiekiem wiernym zasadom i nie potrafiącym dostosowywać się do zmiennych prądów, stawał się coraz bardziej znany, nie tylko w Europie i w Afryce. Jako Przełożony Zgromadzenia Ducha Świętego podróżował po świecie, znał dobrze Amerykę. W miarę jak kolejne wydarzenia w polityce i w Kościele potwierdzały jego intuicje i przestrogi, słuchano go coraz uważniej i przypatrywano się baczniej jego posunięciom. Życzliwych, dyskretnie wspierających go przyjaciół i ludzi podziwiających jego postawę i rozumiejących jego motywację miał także zawsze w Watykanie.
W miarę jak tuż po Soborze seminaria i domy zakonne zaczęły gwałtownie pustoszeć, księża przejmujący styl życia świeckich stawali się duchowo i psychicznie rozchwiani, biskupi akceptowali bez sprzeciwu to, co wymuszano na nich poprzez presję mediów i zbiorową formę władzy w Kościele (rzecz do tej pory niesłychana): rozluźnienie dyscypliny i dwuznaczne formuły nowej doktryny, postać Arcybiskupa stawała się jeszcze bardziej wyrazista; jawiła się jako symbol oporu tradycyjnych katolików.
W posoborowym chaosie abp Marcel Lefebvre, który nie zmieniał swoich celów, poglądów, ani zasad postępowania, zdecydował się na samotną walkę w obronie tradycyjnej formacji kapłanów, a także prawdy, iż Kościół nie jest ekumeniczny, lecz misyjny. Stał się od tej chwili bardziej rozpoznawalny nie tylko we Francji, ale w Szwajcarii, Włoszech i Niemczech. Nie bał się mówić głośno rzeczy uchodzących za obraźliwe i skandaliczne, podczas, gdy były tylko prawdziwe i rzeczowe. Gdy wydano nowy, zmodyfikowany na modłę modernistyczną katechizm francuski, wykwit soborowego ducha; Arcybiskup oświadczył bez ogródek: „Dzieci prosiły o chleb, otrzymały skorpiony”.
O jego popularności we Francji u schyłku lat 70. – był już wtedy założycielem międzynarodowego seminarium w szwajcarskiej wiosce Écône, formującego i kształcącego kapłanów w duchu katolickiej Tradycji, określanego przez francuskich biskupów mianem „dzikiego”, i twórcą Bractwa św. Piusa X – świadczy list premiera Jacquesa Chiraca, pełen wykwintnej, rzadko dziś spotykanej w publicznych wypowiedziach, uprzejmości. Arcybiskup był już wówczas zasuspendowany – po wyświęceniu w Écône pierwszej grupy księży i po bezkompromisowej krytyce, jakiej poddał Nową Mszę, Novus Ordo Missae (prosząc wcześniej, bezskutecznie, Pawła VI, by zezwolił na swobodne odprawianie Mszy tradycyjnej, tzw. trydenckiej). Premier Francji zaniepokojony rosnącym aplauzem jego rodaków dla Arcybiskupa, popieraniem go w środowiskach literackich, artystycznych, akademickich, obawiając się konfliktu z Watykanem, pisał z troską, ale i z atencją: „Chrześcijańska Francja, na mocy pradawnego przywileju ciesząca się mianem najstarszej córki Kościoła, w przeszłości potrafiła dać dowody swego niezmiennego przywiązania do następcy św. Piotra. (…) Ufamy, że geniusz Ekscelencji umożliwi znalezienie słów pojednania. Jakże piękny będzie to przykład ze strony Księdza Arcybiskupa, w czasach, gdy wierność jest bez ustanku wyszydzana, a prawdziwa miłość w tak tragiczny sposób okaleczana. Walka Waszej Ekscelencji na rzecz wiary i Kościoła zyska w ten sposób znamię autentyczności, których źródłem jest absolutna prawość w postępowaniu i zgoda na poświęcenie”.[2]
Arcybiskup przyznałby rację premierowi Francji, gdyby stawką było tylko jego dobre imię. Tu chodziło jednak o wiarę w Boga, niezmienne dogmaty i zasady sprawowania władzy w Kościele.
Gdy ten „buntownik”, „zasuspendowany”, „inicjator schizmy” odwiedził latem 1977 roku Amerykę Południową (zakładany był tu właśnie pierwszy przeorat Bractwa św. Piusa X), towarzyszył mu niebywały entuzjazm tłumów. I tutaj był znany w najróżniejszych środowiskach, także jako wróg komunizmu. „Podczas wizyty w Caracas w Wenezueli, na wąskiej ulicy, gdzie ruch samochodów wydawał się prawie niemożliwy, w pewnym momencie samochodowi wiozącemu Arcybiskupa zajechała drogę taksówka. W tej chwili chodnikiem przechodził ksiądz w sutannie i rzymskim kapeluszu na głowie. Taksówkarz zwrócił gestem uwagę Arcybiskupa na zadbanego duchownego, po czym powiedział: «Lefebvre!». Arcybiskup odparł: «Tak mnie sobie wyobrażają»”.[3]
Chyba jednak nie spodziewał się, że jego wizyta na tym kontynencie spotka się z tak masowym zainteresowaniem. W Bogocie, stolicy Kolumbii towarzyszyła mu eskorta wojskowych, miejscowe radio podawało szczegółowe komunikaty o trasie jego przejazdu, ludzie klękali na chodniku prosząc o błogosławieństwo, dziennikarze nie opuszczali go ani na chwilę, ktoś nawet wdarł się do jego samochodu, by nagrać rozmowę. Podczas lotu z Bogoty do Pereiry pilot zaprosił go uprzejmie na miejsce obok siebie w kabinie załogi.
17 lipca, w Santiago de Chile, gdy był jeszcze w na pokładzie samolotu dobiegło go skandowanie tłumu zgromadzonego na lotnisku: „Lefebvre, si! Comunismo, no!”. By mógł wydostać się z lotniska, w obliczu tak wielkiego naporu ludzi zmieniono trasę przejazdu.
„W dziennikach pojawiły się tytuły: „Kardynał Silva Henriquez oświadcza: «Lefebvre to Judasz». Ale już następne wydania obwieszczały: „Arcybiskup Lefebvre odpowiedział: «Nie jestem Judaszem. Nie przyjaźnię się z Fidelem Castro»”.” [4]
Do Meksyku Arcybiskup nie został wpuszczony. Rząd na skutek interwencji miejscowego nuncjusza wydał zakaz wjazdu.
W Buenos Aires abp Lefebre odprawił na wolnym powietrzu mszę dla tysiąca pięciuset uczestników. Policja broniła dostępu do budynku, w którym pierwotnie miał ją odprawić. Znaleziono tam bombę.
Skąd wzięła się jego popularność na kontynencie, gdzie katolickie społeczeństwa próbowały stawiać opór nagłej fali zmian i reform stawiających na głowie życie Kościoła – i w rezultacie, co czas szybko potwierdził – życie ich państw?
Czyż nie pasowały do tych tradycyjnych – czyli normalnych katolików i do ich duchowego przywódcy, przybywającego ze Starego Kontynentu, słowa św. Atanazego, pogromcy herezji ariańskiej z IV wieku: „Oni mają kościoły, ale to my zachowaliśmy wiarę”?
Dokończenie wkrótce
__________
[1] Z listu abp Marcela Lefebvre do żony Jean Marc`a Le Panse – po lekturze komentarzy o. Emanuela d`Aldon, który w końcu XIX w. w swoich pismach przewidywał wydarzenia, jakie będą w przyszłości wstrząsały Kościołem.
[2] Cytat za: Bernard Tissier de Mallerrais : Mercel Lefebvre. Życie, tłum. Paulina Kupiec i Jaroslaw Zoppa, Wydawnictwo Dębogóra, Poznań 2010..
[3] Tamże
[4] Tamże
*) Jeszcze w 1933 roku utworzono tu pierwsze ciężkie hitlerowskie więzienie, w którym podczas II wojny światowej przetrzymywano wybitnych przywódców ruchu oporu z państw Europy zachodniej i Skandynawii. W nocy z 30 na 31 I 1945 r. grupa SS-manów przybyła z pobliskiego Frankfurtu n. Odrą, przy pomocy załogi więzienia rozstrzelała na jego terenie 819 więźniów. Była to jedna z największych zbrodni dokonana na obszarze obecnej Polski, podczas przechodzenia przez niego wojsk sowieckich w kierunku Berlina.
__________